Żyłem z wami, cierpiałem i płakałem z wami

(Juliusz Słowacki)

Jeżeli kiedy w tej mojej krainie,

Gdzie po dolinach moja Ikwa płynie,

Gdzie góry moje błękitnieją mrokiem,

A miasto dzwoni nad szmernym potokiem,

Gdzie konwaliją woniejące lewady

Biegną na skały, pod chaty i sady,

 

Jeśli tam będziesz, duszo mego łona,

Choćby z promieni do ciała wrócona:

To nie zapomnisz tej mojej tęsknoty,

Która tam stoi jak archanioł złoty,

A czasem miasto jak orzeł obleci,

I znów na skałach spoczywa i świeci.

Kiedy, jeżeli nie w rocznicę urodzin Poety, jego duch może być bardziej obecny w miejscach, z których czerpał pierwsze życiodajne soki? Kiedy, jeżeli nie w Roku Słowackiego, jubileuszowym roku odchodów 200-lecia przyjścia na świat i 160-lecia śmierci wielkiego romantyka, jego ziemia ojczysta winna mu oddać należny hołd m. in. za rozsławienie jej wśród narodów, za upoetyzowanie i wprowadzenie jej w sferę osobliwego sacrum?

Jak poeta wiele zawdzięcza ojczystym fluidom, które go ukształtowały, tak też ziemia, po której chodził, oddycha, a w każdym razie powinna oddychać, także aurą kultury i wartości, którą współtworzył również Słowacki. Zachodzi tu swego rodzaju sprzężenie zwrotne, które dotyczy nie tylko tegorocznego Jubilata.

Prof. Zbigniew Sudolski, jeden z największych znawców życia i twórczości wielkich romantyków polskich, w I rozdziale swojej monografii Słowacki (Warszawa 1996), nieprzypadkowo zatytułowanym Nad Ikwą i nad Wilią, następującymi słowy przypomina tę akceptowaną przez większość badaczy współzależność artysty i przestrzeni geograficznej, z której się wywodzi: „Kresy Wschodnie Rzeczypospolitej: Lwów, Krzemieniec, Nowogródek, Wilno, miasta i miasteczka, żeby wymienić tylko te najważniejsze, najbardziej zakodowane w naszej pamięci (…). To stąd wyszli najwięksi, bez których literatura i kultura polska byłaby nie do pomyślenia. Pogranicze kultur, ustawiczny ferment tak zbawienny dla narodowej tożsamości. Pamiętajmy, iż osobowość, duchowość, niezwykłą wrażliwość Mickiewicza i Słowackiego kształtowały wschody i zachody tej ziemi, bieg wód, szum wiatru w wąwozie między Czerczą i Górą Bony, Górą Zamkową i Górą Mendoga oraz Górą Trzykrzyską. Kultura ludowa tych niezwykłych regionów, bogata dziedzictwem kultur wielu narodów, odciska swoje tajemnicze piętno na ich twórczości i mądrości. Oni są tam wciąż obecni, nie przestając być z nami”.

Słowacki bez wątpienia jest z nami, chociaż za życia i po śmierci pozostawał najczęściej w cieniu swojego wielkiego rodaka Mickiewicza, niejednokrotnie próbował z nim się zmierzyć, na szczęście, jedynie „szpadą” swojego słowa. Z jego natomiast twórczością zmierzali się badacze i historycy literatury tej rangi, co Antoni Małecki, Juliusz Kleiner, Stanisław Makowski, Eugeniusz Sawrymowicz, Bogdan Zakrzewski, wspomniany już Z. Sudolski i in.

Wśród głosów opinii historycznoliterackiej zdarzają się też takie, które dążą do przełamania stereotypu myślenia, wysuwają tezę o pierwszeństwie czy genialności właśnie Słowackiego. Zasługiwałby na uwagę zwłaszcza głos prof. Aliny Kowalczykowej, autorki monografii Słowacki (Warszawa 1994), wielkiej znawczyni jego twórczości, która potrafi zaskoczyć nowatorską interpretacją najgłębiej, zdawałoby się, zanalizowanych dzieł twórcy Kordiana.

Korzystając ze spuścizny Słowackiego oraz dorobku badawczego wybranych autorów, spróbujmy uczcić Poetę, wracając do czasów i miejsc, do których tęsknił później na obczyźnie, które duchem, zgodnie z liryczną obietnicą, odwiedza zapewne do dzisiaj, w dodatku nie bezinteresownie, lecz pokładając wciąż nadzieję na zrealizowanie jakże trudnego i jak szlachetnego zadania, wyrażonego w znanym wierszu Testament mój:

Żyłem z wami, cierpiałem i płakałem z wami;

Nigdy mi, kto szlachetny, nie był obojętny:

Dziś was rzucam i dalej idę w cień – z duchami –

A jak gdyby tu szczęście było – idę smętny. (…)

Jednak zostanie po mnie ta siła fatalna,

Co mi żywemu na nic… tylko czoło zdobi;

Lecz po śmierci was będzie gniotła niewidzialna,

Aż was, zjadacze chleba – w aniołów przerobi.

Bezpośrednia „prehistoria” losu autora tych mocnych słów zaczyna się parę lat przed jego przyjściem na świat. Chodzi o to, że w 1807 r. jego przyszły ojciec Euzebiusz Słowacki przybył do prowincjonalnego Krzemieńca (na Ukrainie), gdzie czekało na niego stanowisko profesora wymowy, poezji, literatury i języka polskiego w Gimnazjum Wołyńskim, znanym później jako zasłużone w niejednej dziedzinie Liceum Krzemienieckie. Dzięki działalności Tadeusza Czackiego, organizatora gimnazjum, nie bez ambitnego współuczestnictwa także Euzebiusza Słowackiego i wielu jemu podobnych, Krzemieniec zaczęto niebawem określać jako „Ateny wołyńskie”.

Obowiązki, przyjęte przez Euzebiusza, były wykonywane rzetelnie i z miłością, tym bardziej, że cechował go także pociąg do literatury. Tłumaczył Racine’a i Woltera, pisał wiersze i dramaty.

W Krzemieńcu ułożył także trzydziestokilkuletni wówczas Euzebiusz swoje życie prywatne, żeniąc się jesienią 1808 r. z szesnastoletnią Salomeą Januszewską, córką zarządcy dóbr gimnazjalnych w Krzemieńcu.

W tymże miasteczku 4 września 1809 r. urodził się jedynak państwa Słowackich, który na chrzcie otrzymał imiona Juliusz Euzebiusz.

W niespełna dwa lata po przyjściu na świat syna Euzebiusz Słowacki otrzymuje stanowisko profesora na Uniwersytecie Wileńskim, co jest nie lada wyróżnieniem, zważywszy fakt, że Wilno było w tym czasie znaczącym ośrodkiem nauki i kultury polskiej, niebawem miał się zacząć „złoty wiek” niebywałego wzlotu duchowego, jakim był romantyzm, kwintesencja literatury polskiej.

W związku z tą zaszczytną nominacją w końcu lipca 1811 r. E. Słowacki przyjeżdża do Wilna, dokąd na przełomie sierpnia – września, po przygotowaniu mieszkania w gmachu uniwersyteckim, sprowadza także żonę z dwuletnim wówczas Julkiem.

W lipcu 1812 r. Wilno, będące niejednokrotnie na skrzyżowaniu wielkiej historii, oglądało przemarsz wojsk napoleońskich na Rosję. Julek był, oczywiście, za mały i nie mógł, jak Mickiewicz w Nowogródku, zachwycać się tą „chwilą wielce osobliwą”.

Jednym z najbardziej smutnych wspomnień z wczesnego dzieciństwa stała się dla przyszłego poety śmierć ojca (10 XI 1814), który od jakiegoś czasu chorował na gruźlicę i przewidując swoje odejście zdążył zabezpieczyć rodzinie byt materialny na przyszłość, zapisując odpowiednie kwoty m. in. także „na edukację Julusia”.

Po śmierci męża Salomea Słowacka, przypuszczalnie w tymże listopadzie 1814 r., wróciła do Krzemieńca, zamieszkując u swoich rodziców. Właśnie wtedy zaczyna się też coraz bardziej świadoma kontemplacja przez małego Julka przyrodniczego i architektonicznego pejzażu rodzinnych okolic. Po latach, kiedy do poetyckiej refleksji dołączy twórca wrażenia z lat gimnazjalnych czy uniwersyteckich, kiedy to jechało się do Krzemieńca na wakacje, utrwali jego uroki m. in. w poemacie Godzina myśli (1832):

(…)Tam – pod okiem pamięci – pomiędzy gór szczytem

Piękne rodzinne miasto wieżami wytryska

Z doliny, wąskim nieba nakrytej błękitem.

Czarowne, gdy w mgle nocnej wieńcem okien błyska;

Gdy słońcu rzędem białe ukazuje domy,

Jak perły szmaragdami ogrodów przesnute.

Tam zimą lecą z lodów potoki rozkute

I z szumem w kręte ulic wpadają załomy.

Tam stoi góra, Bony ochrzczona imieniem,

Większa nad inne – miastu panująca cieniem;

Stary – posępny zamek, który czołem trzyma,

Różne przybiera kształty – chmur łamany wirem; (…)

Z dotyczących opisu Krzemieńca fragmentów poematu jednoznacznie wynika, że było to miasteczko dające stosowną pożywkę dla wyobraźni romantyka, zanim zaczną ją żywić pejzaże zwiedzanych później krain. Już zaraz przyjdzie mu znowu opuścić krajobrazy wołyńskie.

29 sierpnia 1818 r. Salomea Słowacka, nie bez myśli o zapewnieniu synowi lepszej przyszłości, zostaje żoną Augusta Bécu, profesora Uniwersytetu Wileńskiego, cenionego naówczas lekarza.

Zachodzą więc istotne zmiany także w życiu Julka. Oprócz ojczyma dziewięcioletni chłopiec otrzymuje dwie, starsze od niego, siostry: Aleksandrę (lat 14) i Hersylię (lat 10). Na szczęście, stosunki między trojgiem rodzeństwa układają się dość pomyślnie, napomyka się czasem w różnych opracowaniach życiorysu poety nawet o rozpieszczaniu Julka przez kobiecą nadtroskliwość, co miało jakoby znaczenie w formowaniu niektórych „niewieścich” cech charakteru: czułostkowość, skłonność do płaczu itp.

Zostanie po raz drugi żoną profesora uniwersytetu oznaczało dla Salomei z synem ponowne przeniesienie się do Wilna, co nastąpiło niedługo po ślubie i ucieszyło Julka, tym bardziej, że pierwszego pobytu w mieście nad Wilią nie mógł on, ze zrozumiałych względów, dobrze pamiętać.

„Przybywszy do Wilna – zanotuje później w Pamiętniku, zaraz pobiegłem do mego małego ogródka. Potem z matką odwiedziłem grób mego ojca na Rossie – klęcząc na kamieniu zmówiłem pacierz i płakałem, bo o łzy u mnie nie było trudno”.

Nowa rodzina Bécu zamieszkała w gmachu uniwersyteckim przy ul. Zamkowej 24, na drugim piętrze, o czym informuje też dzisiaj tablica pamiątkowa.

W trosce o edukację syna zatrudniła pani Salomea guwernera Hipolita Błotnickiego, który miał przygotowywać Julka do nauk gimnazjalnych. Ponadto czas wolny chłopca wypełniały ambitne lektury (Kochanowski, Krasicki, Dmochowski, Homer, Wergiliusz i in.), rysunki, zabawy z siostrami itp.

Naukę w gimnazjum, prowadzonym przez Uniwersytet Wileński (ul. Zamkowa 11), rozpoczął Słowacki 1 września 1819 r. od razu od klasy drugiej. Zdobywanie wiedzy nie przysparzało mu większych trudności, chyba w wypadkach, gdy przerywały je choroby i trzeba było później nadrabiać zaległości.

Wakacje 1920 r. spędza Słowacki w Mickunach, dokąd zabrały go Aleksandra i Hersylia, goszczące u swego wuja. Wróci tu jeszcze niejednokrotnie. Ta podwileńska miejscowość ma więc także swój udział w kształtowaniu wyobraźni poety. Znacznie później, kiedy już przebywał za granicą, ten czy inny obraz atakował jego pamięć do tego stopnia, że składał się w strofy poetyckie, bądź wzbogacał listy poety do matki, tę bezcenną skarbnicę, będącą także świadectwem uczuciowości romantycznej. Dla przykładu, w 1843 r., przebywając w Pornic nad Atlantykiem, nie omieszka dostrzec pewnych paraleli krajobrazowych między obcą przestrzenią a trwającymi w pamięci Mickunami: „ (…) śród tej natury tyle rzeczy, które odległe miejsca i czasy przypominały – czasem motylek, za którym biegałem nad Wilenką, zupełnie taki sam, a gdym go obejrzał, to każde oczko na skrzydełku znajome mi, każdy zygzaczek jak litera z dawnego pisma w dzieciństwie gdzieś w pamięci zapisana – czasem pliseczka nad morzem (…)”

Wyobraźnię, uczuciowość Słowackiego w odpowiednim kierunku kształtowała też atmosfera domu, na którą największy wpływ miała pani Salomea, oczytana we francuskiej literaturze, rozmiłowana w muzyce. Prowadziła dom, otwarty dla równie wrażliwych, oczytanych, światłych i znających się na dowcipach ludzi. Bywali w nim: Jan i Jędrzej Śniadeccy, Michał Baliński, Antoni Edward Odyniec i in. Ostatni, w znamiennym 1822 r., od którego oficjalnie odmierza czas romantyzm polski, wprowadził do salonu pani Salomei samego Adama Mickiewicza, który nie czuł się tutaj najlepiej, zwłaszcza po wydaniu swoich Poezyj, słynnych Ballad i romansów, wyszydzanych przez hołdujące klasycyzmowi środowisko.

W latach 1823-1824 Wilno żyło procesem filomacko-filareckim, co musiało się obić także o uszy Julka, chociaż jego ojczym August Bécu nie podzielał zapału patriotycznie nastawionej młodzieży, był raczej sprzymierzeńcem senatora Mikołaja Nowosilcowa. Kiedy 26 sierpnia (wg nowego stylu 7 września) 1824 r. August Bécu był zabity we własnym mieszkaniu od uderzenia piorunu, interpretowano to jako karę Bożą za niechlubne zachowanie się profesora w trakcie procesu filomackiego.

Julek, jako młodszy od filomatów wiekiem i wychowywany w nieco innej atmosferze, żyje wówczas raczej poezją. W 1825 r. zakłada nawet specjalny zeszyt, żeby zapisywać cisnące się do głowy wiersze. Reminiscencje krzemienieckie ustępują już nieraz miejsce motywom wileńskim, jak, na przykład, w wierszu Księżyc:

Lecz jakimiż światłami gmachy Wilna tleją?

Tysiącznymi lampami ulice jaśnieją,

Ogniami oświecony szczyt góry wysoki,

Niosąc zamek na barkach, wznosił się w obłoki (…)

 

Wilia się wydawała jako srebrne błonie,

Zefir przyjemny kwiatów niósł w powietrzu wonie,

Rybacy w łódce czyste przepływali wody

I z radością ryb pełne ciągnęli niewody.

Zapisywanie zeszytów poezjami, różnymi cytatami z lektur można tu potraktować jako tradycję rodzinną. Wspominaliśmy już o wprawkach literackich Euzebiusza Słowackiego, ojca poety. Matka zaś miała także notatnik do rejestrowania wersów i myśli, które szczególnie zapadły jej w serce. Jeżeli jednak Salomea notuje cudzą mądrość, to syn coraz częściej wypełnia zeszyt własnymi poezjami, co nie znaczy, że niczego nie zawdzięcza poprzednikom.

Zanim po latach zostanie autorem Beniowskiego, nabiera wprawy tłumacząc i naśladując innych. Pierwszym, zanotowanym na początku 1925 r. w zeszycie, utworem Słowackiego była Elegia, tłumaczenie z Lamartina.

W czerwcu tegoż roku początkujący poeta otrzymał świadectwo dojrzałości, zasługujące na publiczną pochwałę.

Po ukończeniu Gimnazjum Wileńskiego wakacje spędzał najprawdopodobniej na Ukrainie. Będąc młodzieńcem wrażliwym, uczuciowym chłonął wszystkimi zmysłami bujne tamtejsze krajobrazy, zaczął też wzdychać do pewnej panny, ale wakacje przecież musiały się skończyć.

Nowy odcinek na drodze edukacji zaczyna się w połowie września 1825 r., kiedy to Słowacki zapisuje się na Wydział Nauk Moralnych i Politycznych, gdzie do r. 1828 studiuje prawo.

Student pokroju Słowackiego nie ogranicza się do wykładów na swoim wydziale, tym bardziej, że pociąga go literatura. Może więc słuchać wykładów z literatury polskiej, prowadzonych przez Leona Borowskiego, tego samego, który wcześniej nauczał też Mickiewicza, wykładów z literatury rosyjskiej (Iwan Łobojko), malarstwa (Jan Rustem, autor sentymentalnego portretu Julka Słowackiego, przedstawiającego go jako Amorka), historii powszechnej (Paweł Kukolnik) i in. Uczęszczał na lektoraty języków obcych (angielski, francuski).

Jesień 1825 przyniosła też Słowackiemu pierwszą prawdziwą miłość. Zakochał się w Ludwice, córce Jędrzeja Śniadeckiego, o siedem lat od niego starszej, w dodatku tęskniącej za kimś innym, trudno więc było liczyć na wzajemność, co przysporzyło wielu cierpień wrażliwej, romantycznej naturze Julka. To, co wydaje się życiowym dramatem, ma w tym wypadku swoje dobre strony, gdyż daje natchnienie do twórczości, dyktuje utwory, które mogłyby nie zaistnieć w przypadku spełnienia się marzeń, pomyślnego zakończenia romansu.

Jak wynika z dalszego przebiegu wypadków, odnotowanego w listach i twórczości poety, nigdy już potem nie obdarzył on nikogo większą miłością. Póki było to możliwe, nie mając prawie nadziei, szukał obecności Ludki. Nieprzypadkowo wakacje 1826 spędził w należącym do Jędrzeja Śniadeckiego Bołtupiu koło Oszmiany (Białoruś). I, oczywiście, bardzo cierpiał, kiedy one się skończyły.

W pisanych już w Wilnie utworach, m. in. cyklu czterech Sonetów (gatunek niezwykle spopularyzowany przez Mickiewicza), pobrzmiewają echa tej miłości, marzenia i złudzenia, zapowiadające raczej nieszczęśliwy finał. Ukochana występuje tu pod bardzo literackim, umownym imieniem Laura. Przytoczmy sonet II, w którym opis natury jest dostosowany do uczuć i doznań poety:

Zwarzyła jesień kwiaty nad brzegiem strumyka,

Wiatr szumiąc zeschłych liści tumanami miota;

Błyszczy dąb koralowy, błyszczy brzoza złota,

A jaskółkę wewnętrzny niepokój przenika.

 

Już czas lecieć – gdzie? W sercu znajdziesz przewodnika.

Już czas lecieć, wewnętrzna uczy cię tęsknota.

Siedzi smutna nad gniazdem, skrzydełkiem trzepota,

Zrywa się – podleciała – mignęła i znika.

 

Jaskółka miała wrócić, nim zefir zawionie,

Pod strzechę, której nieraz doznała opieki,

Lecz ją w przelocie morskie pochłonęły tonie.

 

Lauro, – ja nieszczęśliwy, idąc w kraj daleki,

Myślę, że wrócę kiedyś na twem spocząć łonie…

Próżne marzenia – żegnam, żegnam cię na wieki.

Wspomnienia przeżytej w naszych stronach miłości wracały też później, m. in. w poemacie Godzina myśli, w którym poeta złożył hołd, z jednej strony, największemu ze swoich gimnazjalnych przyjaciół, Ludwikowi Spitznaglowi (9 marca 1827 r. popełnił on samobójstwo):

(…) Wśród Litewskiego grodu, w ciemnej szkolnej sali,

Siedziało dwoje dzieci – niezmięszani w tłumie.

Oba we współzawodnej wykarmieni dumie,

Oba wątłej postaci, marmurowo biali.(…)

Z drugiej strony, uczcił właśnie swoją młodzieńczą miłość do Ludwiki Śniadeckiej:

(…) Przez te trzy lata dziecko z czarnemi oczyma,

Poznało miłość. – Pierwszą i ostatnią była,

I najsilniejsza z uczuć, uczucia przeżyła.

Widziałem go przy stopach dziewicy – anioła,

Czarnemi weń oczyma patrzała i bladła,

Myśląc o dziecka życiu, bo z wielkiego czoła,

Przyszłość mu nieszczęśliwą jak wróżka odgadła. (…)

Nie sposób nie myśleć o Ludwice, kiedy się czyta napisany nad Lemanem wiersz Rozłączenie. Jest on bardzo niejednoznaczny, bywa interpretowany jako utwór skierowany do matki czy w ogóle jako tekst-westchnienie do wyimaginowanej, wytęsknionej, wyidealizowanej kochanki:

Rozłączeni – lecz jedno o drugiem pamięta:

Pomiędzy nami lata biały gołąb smutku

I nosi ciągle wieści. Wiem, kiedy w ogródku,

Wiem, kiedy płaczesz w cichej komnacie zamknięta.

 

Wiem, o jakiej godzinie wraca bólu fala,

Wiem, jaka ci rozmowa ludzi łzę wyciska,

Tyś mi widna, jak gwiazda, co się tam zapala

I łzę różową leje i skrą siną błyska.

 

A choć mi teraz ciebie oczyma nie dostać,

Znając twój dom i drzewa ogrodu i kwiaty,

Wiem, gdzie malować myślą twe oczy i postać,

Między jakiemi drzewy szukać białej szaty. (…)

Te i inne strofy popłyną już z oddalenia, czasowego i przestrzennego, od wybranki swojego serca. A tymczasem Julek, jak większość nieszczęśliwie zakochanych, albo się roztkliwia, albo udaje zucha: studiuje prawo, bawi się (jest dobrym tancerzem), jakby nic się nie stało. Interesują go wieści o Mickiewiczu i innych filomatach, spotyka się z przyjaciółmi, czyta, bywa, gdzie być przystoi.

11–14 października 1826 przebywa z siostrami w Mickunach, jest tam obecny na uroczystości poświęcenia kościoła, jest także coraz bardziej zauważany przez bywalców salonu swojej matki Salomei.

4 maja 1827 r. matka wyjeżdża do Krzemieńca. Julek, dla dokończenia kolejnego roku studiów, zamieszkuje u jednego z profesorów przy Zaułku Bernardyńskim. Po zaliczeniu roku akademickiego w towarzystwie kolegi ze studiów Słowacki także wyrusza do rodzinnego miasteczka. W pamiętniku zanotował jedną z pokus, która omal nie zatrzymała go w Jaszunach, gdzie także nieraz bawił, gdzie może obudziło się w nim właśnie pierwsze mocniejsze uczucie miłosne: „(…) przejeżdżając przez Jaszuny, kiedy widziałem drogę do wsi, gdzie mieszkała Lud[ka], drogę, którą ona przejeżdżała niedawno, serce moje ścisnęło się – wszystko bym poświęcił, gdyby mnie tylko pozwolono pojechać tą drogą. Ale nie byłem sam – jechałem z Grocholskim, inaczej może by mnie Krzemieniec nie obaczył. – Wtenczas spodziewałem się z Krzemieńca jechać do Odessy i ta podróż była dla mnie tak pożądaną, że wszystko dla niej poświęciłem…”

Po powrocie pisze Słowacki sonety, jednakże inspirację czerpie nie tyle z odbytej podróży, ile z miejsc, doznań i uczuć, związanych przede wszystkim z Ludką.

W połowie września 1827 r. wraca on na trzeci i zarazem ostatni rok studiów na Uniwersytecie Wileńskim. Jak zawsze, w chwilach wolnych od zajęć znajduje czas na twórczość poetycką, wypady do teatrów, spotkania towarzyskie. Często bywa w rodzinie Jędrzeja Śniadeckiego, mając zapewne cichą nadzieję na uzyskanie względów Ludwiki. W domu Śniadeckich w Jaszunach spędził też dwutygodniowe ferie Bożego Narodzenia, które po latach, wskutek powstałych asocjacji, bardzo miło wspominał w liście do matki, pisanym z Genewy w 1834 r.: „ (…) Przed trzema dniami upadł śnieg – cieszyłem się jak dziecko widokiem białej ziemi i oprószonych jodeł przed moimi oknami i razem doznawałem jakiegoś smutnego uczucia. Różne wspomnienia cisnęły mi się do głowy, a nade wszystko wspomnienie ostatnich świąt Bożego Narodzenia, kiedy byłem w uniwersytecie. Patrząc na śnieg, zdawało mi się, że zajeżdżam przed ganek jaszuński… potem wyszedłem do ogrodu i robiłem śnieżki, i rzucałem je na wiatr północny jak na imaginacyjną osobę przeszłości [Ludkę]. Chciałem ją śnieżkami zasypać…”

Zapamiętał ją także głośno czytającą poezję, zapamiętał siebie, marzącego wówczas o utworach, które powstaną i będą opiewały bohaterską przeszłość. Wszystko to działo się także nie bez wpływu losu i twórczości Byrona, modnego wówczas poety angielskiego, który rozwijał wyobraźnię i kształtował romantyczną postawę Słowackiego.

Wrócił z Jaszun do Wilna na początku stycznia 1928, wypełniony myślami o samotności i przemijaniu, co może jeszcze bardziej dopingowało do dalszej twórczości (powstawał wówczas poemat Szanfary).

Ponieważ był to ostatni rok studiów w Wilnie, po czym zanosiło się na wyjazd do Warszawy, Słowacki, jakby przeczuwając, że do grodu nad Wilią już nie przyjdzie mu wrócić, znajduje czas na zwiedzanie Wilna i okolic. Matka, nawet będąc w Krzemieńcu, potrafi być jego przewodnikiem duchowym, radząc m. in. w listach, na co ma zwrócić uwagę w swoich wędrówkach po mieście, zaleca, na przykład, „ (…) szczególnie kościoły, w których są malowidła Smuglewicza i Czechowicza”.

Zwiedzanie obiektów sakralnych odbije się echem w dojrzałej twórczości Słowackiego. Z. Sudolski, powołując się na niezastąpione w tej materii dociekania Aliny Kowalczykowej, stwierdza m. in.: „ (…) Finezja barokowej architektury i nieprawdopodobny przepych, bogactwo o niezwykłej pomysłowości sakralnych wnętrz, ich kolorystyka, to źródło nasycające wrażliwość estetyczną Słowackiego. Stąd jak pisze słusznie Kowalczykowa: „…dominacja efektów kontrastowania świateł i ciemności nad kolorystyką; stąd też ogromna rola blasków, lśnień i barw świetlistych: srebra i złota. Barokowość to także odejście od klasycznej harmonii ku asymetrii, grotesce, fantazyjność obrazów, (…) niezwykłe bogactwo wizji i języka. Także często teatralność kompozycji obrazu (…) i spiętrzenie dekoracyjności”.

Olśniewające bogactwo i cała różnorodność baroku wileńskiego (od kościoła św. Jana, Dominikanów, św. Trójcy czy św. Piotra i Pawła na Antokolu) uczyły silnej ekspresji. Współdziałał z nim niezwykły urok sztuki Wschodu w cerkiewnych ikonostasach kresów wschodnich”.

W marcu 1828, przypuszczalnie podczas świąt wielkanocnych, odbył Słowacki wycieczkę do Trok. Pokłosie tego wyjazdu znamy częściowo z relacji matki: „ (…) przysłał mi zrysowany widok jeziora z wyspą zabudowaną przez zamek, i to wszystko przy świetle księżyca. Miły chłopczyna, zaczyna dogadzać moim fantazjom i to mnie cieszy”. Szkoda, że nie zachował się ten rysunek.

Zauroczenie Trokami utrwaliło się jednakże w poemacie Hugo, „powieści krzyżackiej” o tragicznie zakończonej miłości bohatera do mniszki:

(…) Patrz! Oto pyszna Kiejstutów stolica,

To ich dzierżawy, kędy zajrzysz okiem.

Nad zamkiem wieża – to pogan kaplica;

Tam między gęstym kadzidła obłokiem,

Boga piorunu szczerozłote lica,

Patrzą się jasnym, brylantowym wzrokiem.

Widzisz to wielkie błękitu przestworze,

To Trocki zamek! A to Trockie morze!

21 czerwca 1828 r. kończy poeta prawo na Uniwersytecie Wileńskim. Niebawem przyjdzie mu opuścić Wilno, musi więc pozamykać pewne sprawy, pożegnać bliskich sobie ludzi. 24 czerwca odwiedza Jaszuny, by złożyć życzenia imieninowe Janowi Śniadeckiemu. W końcu tego miesiąca dochodzi do dosyć chłodnego pożegnania z Ludwiką, która wyjeżdżała na wakacje.

Na początku lipca tegoż roku wyrusza i sam Słowacki, podejrzewając, że opuszcza Wilno na zawsze. Jeden z rozdziałów jego życia, kto wie, czy nie najpiękniejszy, zamyka się definitywnie.

Tymczasem jedzie do rodzinnego miasta, „do mego Krzemieńca, – jak zanotuje w pamiętniku, – do moich Athen, abym w nich szerzej odetchnął i przygotował się do walki żywota”.

Spędza ostatnie wakacje z matką, zatrzymuje się nieco dłużej w ojczystych stronach, jakby przeczuwając, że tutaj też nigdy nie wróci.

W lutym 1829 opuszcza Słowacki Krzemieniec udając się do Warszawy dla podjęcia pracy urzędniczej w biurze Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu. Nietrudno się domyślić, że ta praca zupełnie nie odpowiada romantycznej naturze poety. Doskwiera w dodatku nostalgia za Wilnem i Krzemieńcem. Tęsknotę łagodzi nieco wracając w twórczości do tematyki litewskiej. Podczas pobytu warszawskiego powstaje wspomniany już poemat Hugo i pierwszy dramat Słowackiego – Mindowe. Jeżeli chodzi o temat z pradziejów Litwy, miał tu poeta poprzednika w osobie swojego ojca Euzebiusza, który był autorem klasycystycznego dramatu Mendog. Do tematyki wileńsko-krzemienieckiej wróci poeta też później, w pisanych już na obczyźnie utworach.

Silnym przeżyciem okresu warszawskiego był wybuch Powstania Listopadowego (29 XI 1830), na który poeta zareagował „wybuchem” natchnienia, pisząc takie wiersze, jak Hymn (Bogarodzico, Dziewico!...), Oda do wolności, Kulik, Pieśń legionu litewskiego, zaczynającą się od entuzjastycznej akceptacji zrywu patriotycznego:

Litwa żyje! Litwa żyje!

Słońce dla niej błyszczy chwałą,

Tyle serc dla Litwy bije

Tyle serc już bić przestało. (…)

Właśnie nazwane teksty przyniosły mu popularność, trafiły w nastroje rodaków, lansowały go na poetę patriotycznego. Będąc jednak bardziej człowiekiem słowa niż czynu, ponaglany także w listach przez matkę, 8 marca 1831 r. poeta opuszcza Warszawę, na początek jedzie nawet z misją dyplomatyczną na rzecz powstańców, by dalszą „walkę żywota” prowadzić już na Zachodzie.

Na szlaku jego mniej i bardziej romantycznych peregrynacji znajdą się liczne miasta, państwa i regiony, w których przeżyło się jeszcze niejedno: Drezno, Paryż, Londyn, Szwajcaria (Genewa i Veytoux), Włochy (Rzym, Neapol, Florencja), Bliski Wschód, Pornic i in.

Zarówno te nazwane i nienazwane miejsca, jak i wspomnienia ze stron rodzinnych, reminiscencje z bogatych lektur, kontemplacja sztuki i krajobrazów natury, przyjaźnie i zauroczenia miłosne natchną do powstania wielu jeszcze dzieł i arcydzieł poety, m. in. takich, jak: Godzina myśli, Kordian, Balladyna, Horsztyński, W Szwajcarii, Podróż do Ziemi Świętej z Neapolu, Ojciec zadżumionych, Anhelli, Beniowski, Fantazy, Król Duch, Genezis z Ducha i in. Obok tych większych dzieł powstawały też kolejne wiersze, a wśród nich majstersztyki, jak, dla przykładu, znany Hymn (Smutno mi Boże!), który potrafi chyba jeszcze wzruszyć także niejednego dzisiejszego emigranta:

(…) Dzisiaj na wielkiem morzu obłąkany,

Sto mil od brzegu i sto mil przed brzegiem,

Widziałem lotne w powietrzu bociany

Długim szeregiem.

Żem je znał kiedyś na polskim ugorze,

Smutno mi Boże!

 

Żem często dumał nad mogiłą ludzi,

Żem prawie nie znał rodzinnego domu,

Żem był jak pielgrzym co się w drodze trudzi

Przy blaskach gromu,

Że nie wiem gdzie się w mogiłę położę,

Smutno mi Boże!

Ostatnie lata życia upływają Słowackiemu w Paryżu. Zanim odejdzie do wieczności, odwiedzi jeszcze w 1848 r. Poznań i Wrocław, gdzie dojdzie do pierwszego (po dwudziestu prawie latach) i zarazem ostatniego przed śmiercią poety parotygodniowego spotkania z matką na przełomie czerwca – lipca tego roku.

Słowacki zmarł 3 kwietnia 1849 r. Skromny pochówek na cmentarzu Montmartre przypadł na 5 kwietnia. Był to Wielki Czwartek, dzień nieprzypadkowy dla poety-wieszcza, proroka, mistyka. W 1927 r. trumna z jego zwłokami spoczęła na Wawelu przy sarkofagu ze szczątkami doczesnymi Adama Mickiewicza. Nie spoczywa tylko Słowo Poety, zmartwychwstaje wciąż tu i ówdzie, z niezasypiającą nadzieją, że „zjadaczy chleba w aniołów przerobi”.

Halina Turkiewicz

Wstecz