W 70. rocznicę tragicznej śmierci St. I. Witkiewicza (Witkacego)

Mógł, ale nie chciał ''przestać być sobą''

„Co za straszna rzecz, że wszystko w moim życiu nie w porę się dzieje” – pisał w jednym ze swych listów do rodziców w 1914 roku. Tak będzie przez całe jego burzliwe, potwornie pokręcone życie, którego się pozbawił z własnego wyboru. A i po życiu...

Dramatopisarz, artysta malarz, filozof, twórca nowego, zreformowanego teatru, reżyser własnego losu, prorok, jasnowidz...

Rano 18 września 1939, na wiadomość o wkroczeniu do Polski wojsk sowieckich, razem ze swą wieloletnią przyjaciółką Czesławą Oknińską-Korzeniowską popełnił samobójstwo we wsi Jeziory na Polesiu, w majątku Walentego Ziemlańskiego, kolegi z Lejbgwardii Pawłowskiego Pułku, w którym razem służyli. Ona (Czesława Oknińska) – się „nie dotruła”, on (Stanisław Ignacy Witkiewicz) pożegnał się z tym światem ostatecznie (podciął sobie żyły). Miał naonczas 54 lata. Agresja sowiecka przyspieszyła śmierć, ku której zmierzał od dziesiątków lat...

19 marca 1939 pisał do przyjaciela, niemieckiego filozofa Hansa Corneliusa:

„Katastrofa światowa przybliża się coraz bardziej. Czy się po niej jeszcze odnajdziemy – jest wątpliwe”. Wcześniej, w innym liście do tego samego adresata pisał: „Moje nerwy już są stargane i czuję starość. Życie miałem za bardzo intensywne i nigdy się nie oszczędzałem. Muszę to teraz odpokutować [...]”

Tkliwe, serdeczne uczucia – matka i kotka Schizia. Wielkie Miłości – żona Jadwiga i kochanka Czesia... I – towarzyszący mu stale Cień-Widmo – Jadwiga Janczewska...

„Motywy obsesyjnych niepokojów, kompleksów, lęków i przerażeń, trawiącej wszystko i wszystkich nudy, płynącej z absolutnej niemożności i wyobcowania ze społeczeństwa – przewijają się przez wszystkie niemal jego sztuki i powieści... Najbardziej abstrakcyjne formuły filozoficzne, ścisłe terminy naukowe, głębokie i przenikliwe myśli mieszają się tam z bełkotem idiotów. Szewcy rozprawiają o ontologii i absolucie, hrabiny mówią gwarą prostytutek, niezmiernie wesołe rzeczy wygłasza się nad leżącymi na scenie trupami, a wszystko tonie ostatecznie w narkotycznej aurze jakiejś groteskowej, surrealistycznej farsy...” (Anna Micińska).

...Niezmiernie „wesołe rzeczy” wygłoszono nad jego szczątkami przy powtórnym (hurra-uroczystym) pochówku. 12 kwietnia 1988 prochy, po ekshumacji, zostały ze wsi Jeziory (na terytorium obecnej Ukrainy) przewiezione do Polski. Akurat w tym dniu przypadały Święta Wielkanocne. „Nie w porę go zabierają. Na paschę. To niebezpieczne. Może źle się skończyć” – szeptali ze zgorszeniem miejscowi chłopi podczas tego tragikomicznego pogrzebu.

Farsa, czarna komedia, której naonczas byłam bezpośrednim świadkiem, bo jak się już wtedy na miejscu okazało, nie były to szczątki Witkacego, które powędrowały na cmentarz w Zakopanem. Później się okaże, że był to szkielet młodej poleszuczki. Ostatni „szpryngiel” wycięty przez Witkacego. Z Tamtego Brzegu. Dowód działań sił metafizycznych, o których istnieniu przez całe życie usiłował przekonać „ludzkość będącą w obłędzie”, a z którymi to siłami zbratał się od wczesnej młodości.

Wstręt i miłość do muzyki Pasje: astronomia, malarstwo, filozofia

Z listów Stanisława Witkiewicza-ojca, informującego siostrę o rozwoju ukochanego syna Staśka:

Kwiecień 1889. „Dziecko zdrowe i w wybornym humorze. Ciągle jest zajęty swymi malarskimi robotami, na które zużywa mnóstwo papieru [...]”

Październik 1889. „Ciągle zajęty malowaniem lub budowaniem. Dziwny jest w nim wstręt do muzyki, po prostu cierpi jak słyszy fortepian”.

Marzec 1891. „Od ospy wietrznej zaszła w nim zmiana w kierunku muzycznym. Nie tylko nie brzydzi się muzyką, ale gra chętnie, k o m p o n u j e rozmaite dziecinne, śmieszne, ale harmonijne kawałki, albo dochodzi ze słuchu. Maluje teraz olejno, z czego ma taką rozkosz, że się nie posiada z radości [...] Najulubieńszym tematem jest astronomia. Całe godziny gotów jest mówić i słuchać o stosunkach planet i słońca”.

Sierpień 1891. „Stasiek jest zatopiony w badaniach nad owadami, kamieniami i gwiazdami. Urządził muzeum tatrzańskie, w którym przylepia kartki z potwornymi nazwami na przedmiotach. [...] Uważa siebie za p r z y r o d n i k a”.

Listopad 1892. „Stasiek zdrów i dzielny. Co do „systemu uczenia” [...] to zawiera się on w braku systemu. Stasiek uczy się „porządnie” i systematycznie tylko muzyki. [...] Teraz już sam swoje kompozycje wypisuje. Ale co dalej? Żebym miał za co kupić Dygasa albo innego pedagoga – lub żeby tu się ktoś znalazł taki – ale nikt nie zjawia się. W usposobieniu jest on serdeczny, ale ma skłonność do ukrywania się z tym, nie chce i wstydzi się czytać głośno lub opowiadać jakieś rzewniejsze rzeczy z książek”.

Grudzień 1892. „Maluje bazgroty, ponieważ jednak dobrze obserwuje naturę i ma jasną wyobraźnię, więc maluje z pamięci, uczy się jednak. [...] Muzyki uczy się porządnie i teraz już swoje kompozycyjki sam spisuje, [...] pisze dalej „Komedie z życia rodzinnego” i ma do tej formy literatury ogromne zamiłowanie”.

Grudzień 1902. „Stasiek uczy się swoich szkolnych przedmiotów, a jednocześnie studiuje filozofię i maluje”.

17-letni Staś nie tylko studiuje filozofię, ale pisze takoż rozprawkę naukową pt. „Marzenia improduktywa – Dywagacja metafizyczna”. Składają się na nią traktaty „O dualiźmie” i „Filozofia Schopenhauera i jego stosunek do poprzedników”, z datą ukończenia: grudzień 1902. W roku następnym dojdą do tego jeszcze następujące traktaty: „Analiza jedności”, „O osobowym Bogu”, „O moniźmie” i „O dualiźmie w życiu”. Od tej pory filozofia stanie się najsilniejszą pasją jego życia.

Rok 1905. Młody Witkiewicz wbrew woli ojca (przeciwnika szkolnego systemu) wstępuje do Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, do pracowni Konstantego Stanisławskiego, pragnąc w ten sposób uniezależnić się od domu rodzinnego w Zakopanem, głównie od wpływu ojca. „Co za szczególną mieszaniną sprzeczności jest życie i czy koniecznie każde nowe pokolenie musi być antytezą i reakcją poprzedniego? Więc po to my walczyliśmy przeciwko niewoli szkolnej, przeciw stadnemu duchowi w sztuce [...] żebyście wy właśnie czuli się dobrze w szkolnym systemie?” – pisze do syna rozgoryczony Witkiewicz-senior.

Sprawy sercowe

Rozdźwięk między ojcem i synem pogłębiają sprawy sercowe już dojrzałego, bo 20-letniego Stasia-Ignasia, zadurzonego w pannie Ewie Tyszkiewiczównie, co niezmiernie irytuje ojca. „Bądź wzniosłym, przed sześćdziesiątym szóstym rokiem nie oświadcz się żadnej damie” – pisał do syna. Tymczasem syn wplącze się w jeszcze jeden stosunek, z tajemniczą panną W., o której reputacji Witkiewicz-senior wyrazi niezbyt pochlebną opinię. Dochodzi do eksplozji. Syn zdobywa się na otwarty bunt: „Nie jestem anemicznym i pokornym idiotą!”. Ostatecznie, ulegnie jednak monitowaniom, perswazjom ojca. Porzuci Akademię, przerwie studia, „uwolni się” od gorących uczuć do panny Ewy Tyszkiewiczówny.

...Czy gdyby naonczas doszło do małżeńskiego związku, zostałby „innym” Witkacym? Wątpliwe...

W listopadzie 1908 Stanisław Witkiewicz-ojciec, pod opieką przyjaciółki Marii Dembowskiej i siostry Eugenii, wyjeżdża na leczenie do Lovrany, z której już do Polski nie wróci (umrze tam w 1915), podczas gdy syn wynajmie w Krakowie pokój i rozpocznie rok akademicki na Akademii Sztuk Pięknych w pracowni Józefa Mehoffera. W tym też roku zacznie malować kompozycje, zwane „potworami”.

Rok 1909 będzie dla 24-letniego Stanisława Ignacego rokiem przełomowym. Zawarta rok wcześniej znajomość z wielką polską aktorką Ireną Solską przerodzi się w burzliwy romans, który trwać będzie do 1912 roku. W wyniku tej szalonej miłosnej przygody powstanie jego pierwsza powieść pt. „622 upadki Bunga czyli Demoniczna Kobieta”, oparta na wątkach biograficznych.

Romans z Solską wzbudzi poważny niepokój ojca, obawiającego się złych następstw tego związku dla rozwoju osobowości i twórczości syna. Odtąd w ich korespondencji Irena Solska będzie figurowała jako „pani S.” „Do czego właściwie ty chcesz swoje wewnętrzne przeobrażenie się przystosować? Jaka jest tu kierownicza idea, która ujmuje w całość ścisłą wszystkie rozbieżne władze i poruszenia duszy?” – zapytuje w jednym z listów zaniepokojony ojciec.

Kompleks embriona

Z tymi „poruszeniami duszy” coś nie jest w porządku. O czym pisze w tym czasie sam Stanisław Ignacy w liście do swej powierniczki, zakochanej w nim panny Heleny Czerwijowskiej. „Zgasiłem lampę i doznałem potwornego uczucia – mianowicie, że wariuję (ale tym razem nie w przenośni tylko na serio). Zrobiłem parę potwornych kompozycji i doszedłem do stanu ostatecznego zdenerwowania graniczącego z obłędem [...] Jestem najnieszczęśliwszym z ludzi. Jestem bardzo chory i zagmatwany w sobie do obłędu. Góry muszę przewalić. I coraz bardziej się w tym kierunku natężam, aż do pęknięcia”.

Poddaje się psychoanalizie, kierowanej przez dobrego znajomego, przebywającego naonczas w Zakopanem doktora Karola de Beauraina. „Do Borena chodzę (pisze w kolejnym liście do Czerwijowskiej). Już p. a. [psychoanaliza] na ukończeniu. Ale wiary mi w nią nie przybyło. Ciągle wmawia mi kompleks embriona”.

I w innych listach: „Zasadniczym ewenementem będzie dla mnie teraz moja nowa powieść. Metafizyka czynnego bezwładu i ujęcie i przemyślenie pewnych rzeczy, których bez papieru i atramentu przemyśleć nie jestem w stanie”. „Trzymam się wściekle i pracuję. Zrobiłem cztery potworne portrety własne i zacząłem na nowo pisać powieść”. „Zamyka się ciemna nora, w której zgnije więzień i dawny mój rajfur nieskończoności. Otwiera się przypadkowość (życie artysty jest przypadkiem) i dalsza droga artystycznego rozwoju [...] Żelazna maska pokrywa twarzyczkę dawnego Ignasia. Urodzi się Maciej. Najpotworniejszy z tej całej kompanii, gorszy od Tymbeusza, Breitera, Bronia, Chwistka, Solskiego i Władzia B. [...]”.

W sierpniu 1912 sześć jego obrazów zostało wystawionych w Warszawie.

Samobójstwo narzeczonej Jadwigi Janczewskiej

W styczniu 1913 w listach do ojca napomyka o swej nowej miłości, pannie Jadwidze Janczewskiej. Ten związek ojciec akceptuje, co syna bynajmniej nie cieszy. „Oczywiście z mojego małżeństwa nic nie będzie (pisze do Czerwijowskiej) mimo że z p. J. [Jadwigą] pozostaję w dobrych stosunkach. Ona jest osobą zupełnie wyjątkową, bo woli nawet, żeby tego nie było. Dlatego jestem uratowany. Pracuję teraz nad wytworzeniem nowego światopoglądu i może jeszcze zobaczy mnie pani w innej fazie”. I w następnym liście do tejże adresatki: „Kochała we mnie pani człowieka pełnego perwersji i zastawek zasłaniających rzeczy prawdziwie wielkie. Ale to jest to, co jest w najistotniejszym związku z moją sztuką. Dla mnie życie jest i będzie potworne, a każdy fakt mego życia za tym przemawia”.

Na początku roku 1914 pisze do serdecznego przyjaciela „Bronia” (Bronisława Malinowskiego): „Chciałbym Ci wiele rzeczy napisać, a nie mogę. Kiedy siadam do pisania, przychodzi stan takiego zdenerwowania, że się rozlatuję w drobne kawałki. Pracuję dość gwałtownie, ale z przerwami. [...] Zasadnicze stanowisko moje dla Ciebie jest zawsze najgłębsza przyjaźń. Punkt trwały we wszechświecie. Koniec mego życia będzie okropny. Wystawa pośmiertna może być interesująca. Na razie nic nie mogę napisać. Stan moich nerwów jest fatalny”.

W drugiej połowie lutego 1914 dochodzi w Zakopanem do tragedii, którą, jak napisała wytrawna biografka Stanisława Ignacego Witkiewicza Anna Micińska „w skomplikowanym łańcuchu przyczyn i skutków rządzących prawami Witkacowskiej biografii, należy uznać za przyczynę pierwszą tego, co w ciągu lat najbliższych miało się wydarzyć”.

21 lutego 1914 roku w młodopolskim, egzaltowanym geście ginie samobójczą śmiercią narzeczona Wikacego – Jadwiga Janczewska. Przyczyny jej samobójstwa rozmaicie były interpretowane. Dziudzia Witkiewiczówna, przyjaźniąca się w tym okresie z narzeczoną kuzyna, wspominała Jadwigę jako słabowitą panienkę z sanatorium Dłuskich, która „wpadła w świat sobie nieznany, niesamowity, hoch interessant – jak mawiała – i po prostu nie wytrzymała dziwaczności otoczenia, w którym nie umiała rozeznać prawdy od mistyfikacji”.

Inną wersję, opartą na relacji świadków, przytacza Władysław Kiejstut Matlakowski, przyjaciel Witkacego od najwcześniejszych lat dzieciństwa.

„W latach poprzedzających I wojnę światową Staś poznał w Zakopanem pannę Jadwigę Janczewską, córkę adwokata z Mińska. Panienka była i ładna, i interesująca, inteligentna i oczytana, miała przy tym niepośledni talent do malarstwa. Niestety, była to natura przeczulona i nerwowa. Słyszałem, że byli w sobie bardzo zakochani i że się zaręczyli. W tym czasie przebywał również w Zakopanem Karol Szymanowski, z którym Witkiewicz utrzymywał bliskie stosunki. Młody kompozytor, opromieniony sławą, był człowiekiem czarującym, nic więc dziwnego, że podobał się również narzeczonej Witkiewicza. Na tym tle dochodziło między nimi do poważnych nieporozumień. Kiedyś, po gwałtownej scenie, Witkiewicz poszedł w góry i nie wracał przez kilka dni. Gdy nieobecność Stasia się przedłużała, Janczewska pojechała do Kościeliska i tam zastrzeliła się pod skałą Pisaną, położywszy przy sobie kwiaty, które przywiozła”.

Wstrząśnięty tym wydarzeniem Stanisław Ignacy Witkiewicz pisze do Bronisława Malinowskiego:

„Kochany Broniu. Spotkało mnie najstraszniejsze nieszczęście, jakie być może. Nieszczęsna panna Jadwiga popełniła samobójstwo. Wiele było w tym, co zaszło od początku roku, mojej winy. Czułem się bardzo źle, ona brała to do siebie i wynikły stąd rzeczy, które przy fatalnym zbiegu okoliczności doprowadziły Ją do tego. [...] Mogłem Ją zatrzymać nad brzegiem przepaści i nie zrobiłem tego. Ten wyrzut mnie zabija [...]”.

I w niedługi czas potem:

„Jestem bardzo głęboko wzruszony Twoimi listami. Ta myśl, że jesteś ze mną i to w taki sposób, jest dla mnie czymś niezmiernie ważnym. Ale co będzie ze mną, nic nie wiem. Widzę przed sobą zupełną pustkę. [...] Dla Niej tylko pracowałem. [...] Teraz życie dla Matki z pracą, która mnie przyprawia o obłęd (bo zacząłem z nadludzkim wysiłkiem pracować) i ze śmiercią w sobie, jest czymś tak potwornym, że przechodzi pojęcie każdego, co nie przeżył tego, co ja. [...] Nie można żyć nosząc w sobie śmierć. Myśl o dniu jutrzejszym jest straszna, nie do zniesienia, a cóż mówić o latach”.

„Będę miał do Ciebie prośbę i myślę, że właśnie jako mój przyjaciel prawdziwy nie odmówisz mnie tego. Chcę mieć cyjanek potasu dlatego, żeby w każdej chwili być panem swego życia. Gdybym kończył, to nie chcę się strzelać, bo to niepewne i można chybić i być odratowanym. Gdybym to zrobił, to z rozmysłem i na pewno, i już wrócić bym nie chciał za żadną cenę. Nie będziesz nic miał na sumieniu, bo jeśli żyć nie zechcę i nie będę mógł, to i tak to potrafię zrobić. Tylko będzie to dla mnie przykrzejsze [...]”.

„Jestem jako człowiek cały w ranach, którego kąpią w kwasie siarkowym”

Bronisław Malinowski (etnolog, socjolog) postanawia ratować przyjaciela nie cyjankiem potasu, ale konkretną propozycją: zabrania go z sobą w projektowaną wyprawę naukowo-badawczą na Nową Gwineę. Witkiewicz chwyta się tej myśli jak ostatniej deski ratunku. Niestety, podróż ta nie przyniosła mu oczekiwanego ukojenia. Już na pokładzie „Osovy”, statku Królewskich Linii Wschodnich, który z Londynu przez Morze Śródziemne, kanał Sueski i Morze Czerwone wiezie go z przyjacielem „Broniem” do ich pierwszego etapu podróży – na Cejlon, nie opuszcza go myśl o samobójstwie. „Podróż okrętem, która zmusza do rozpamiętywania, jest czymś najokropniejszym, co dla mnie wymyślonym być mogło. Nie wiem, czy zdołam dojechać do Colombo. Ledwo ostatnim wysiłkiem woli trzymam straszliwą w swej mocy chęć śmierci”.

I dalej: „Żeby kto mógł znać potworność mojej męki. Człowiek, który czuje swoją wartość i na którego spada nieszczęście, może się podnieść. Ja, gdzie spojrzę, widzę tylko zło, które wyrządziłem i które jest nie do naprawienia. Widzę zupełną bezwartościowość wszelkiego wysiłku, bo nie mam na czym się oprzeć. Jestem bez wartości jako człowiek [...] jako artysta jestem skończony na pewno. Takie rzeczy się czuje [...] Jestem jako człowiek cały w ranach, którego kąpią w kwasie siarkowym. K a ż d a r z e c z – morze, ludzie, niebo, każde słowo jest męczarnią bez granic [...] jedynie śmierć. [...] takie było przeznaczenie [...] Matko Najdroższa, przebacz mi!”

Sporządza testament datowany „RMS Orsova, między Tarentem a Suezem dnia 15 czerwca 1914 r.”.

Jego przesąd dotyczący godziny...

Na wieści o możliwym wybuchu wojny, pisze do obojga rodziców: „Jeśli to okaże się prawdą, to wracam zaraz z Fremantle pierwszym parowcem. Jeszcze jedyna forma, w jakiej mogę być użytecznym i coś zrobić [...] Może w ten sposób godniej zakończę życie niż w samobójstwie albo malowaniu pejzażyków na Nowej Gwinei czy też w żółtej febrze [...] Wiadomości niepotwierdzone o wojnie austro-rosyjskiej i francusko-niemieckiej. Trzeba osobiste rzeczy odłożyć na bok i w jakiś sposób usprawiedliwić to nędzne istnienie. Bezsens tej podróży okropny. [...] Co za straszna rzecz, że wszystko w moim życiu nie w porę się dzieje. Zmarnowane życie osobiste i sztuka. Może w ten sposób coś się stanie naprawdę albo śmierć”.

I w listach następnych: „Mowy nie ma o dostaniu się do kraju. Miałem intuicję, ale nie miałem woli. Zmusiłem się gwałtownie do tej podróży, a jechałem ciągle z myślą o śmierci. Jeszcze w Perth chciałem się otruć cyjankiem. Znowu myśl o was mnie wstrzymała”. „Jakże zazdroszczę tym, którzy mogą spełnić teraz obowiązek”. [...] „Czemu nie mogę być tam i walczyć, i przynajmniej śmiercią pożyteczną zatrzeć te wszystkie złe rzeczy, które popełniłem. [...]”

W Adelajdzie, w hotelu pisze wspomnienia o przesądzie dotyczącym godziny: dwadzieścia minut przed dziesiątą, która to godzina zawsze miała jakoby oznaczać groźne ostrzeżenie przed nieszczęśliwymi wydarzeniami w jego życiu. Notuje: „Dziś między wizytą nieudaną u konsula rosyjskiego a wizytą u konsula austriackiego (u którego dowiedziałem się, że nie ma żadnej nadziei powrotu) widziałem na King William Street zegarek stojący na dwadzieścia przed dziesiątą [...] Jechać dalej – nonsens potworny. Wracać prawie niepodobieństwo. [...] Jestem półobłąkany. Stan mój straszny. [...] To jest ten trzydziesty szósty rok życia, o którym mówiłem, że go niewyraźnie przed sobą widzę. [...] Dalej obłęd albo śmierć. [...] Najdrożsi Rodzice, przebaczcie mi, jeśli nie wytrzymam tego wszystkiego. Staś”.

Dlaczego stanął po stronie Rosji?

Ostatecznie przyjaciele się rozstają. We wrześniu 1914 Witkiewicz na pokładzie statku „Morea” płynie do Bombaju, stamtąd do Adenu, z Port Saidu do Aleksandrii, a stamtąd do Salonik. W połowie października dociera do Petersburga. Zatrzymuje się w domu u wujostwa Jałowieckich. Chce przedostać się do wojska. Podjął decyzję stania w tej wojnie po stronie Rosji.

Pisze do „proaustriackiego” przyjaciela Bronisława Malinowskiego: „Od dwóch dni jestem w „Petrogradzie” i robię starania o przyjęcie mnie do wojska, co mi przy moim braku dokumentów jest rzeczą wściekle trudną. Postępuję od dłuższego już czasu według woli własnej. Poza tym stan mój identyczny, ten sam i tylko nadzieja walki trzyma mnie teraz we względnej równowadze. [...] Garstka strzelców, walcząca o kawałek Galicji razem z Niemcami, którzy spustoszyli w najokropniejszy sposób większą część Królestwa i pastwią się nad tamtejszymi Polakami jak zwierzęta, jest rzeczą tragiczną i potworną. Honor żołnierski, który ich trzyma przy Austrii i każe walczyć z Niemcami, tak piękny w innych warunkach, jest w tym wypadku czymś okropnym. Tak to w naszych nienormalnych warunkach cnoty stają się zbrodniami przeciwko duchowi narodu. Byłem sam w moich myślach o Rosji i konieczności walczenia z nią przeciw Niemcom i przeszedłem straszne chwile na ten temat. Teraz ruch strzelecki w Galicji klapnął zupełnie i każdy Polak może z czystym sumieniem iść przeciw naszemu jedynemu istotnemu wrogowi, przeciw Niemcom. [...] Straszne jest sumienie Polaka w tej chwili. Ale droga jest jedna [...]”.

I dalej o sobie: „Tu ludzie tak usposobieni, że wuj Jałowiecki ręki mi nie podał. Janczewscy taką opinię mi wyrobili. Niech to chroni Jej biednej pamięć przed plotkami. Niech cała wina będzie na mnie. Ja tłumaczyć się przed nikim nie będę. Ada Żukowska zajmuje się moją protekcją, może coś z tego będzie. Jedyna osoba, która jest ze mną. [...]”.

Protekcje odnoszą skutek. Jako szeregowy ochotnik, Stanisław Ignacy Witkiewicz zostaje wcielony do batalionu zapasowego pułku pawłowskiego lejbgwardii, z którego trafia do elitarnej pawłowskiej szkoły oficerskiej – kuźni kadry carskiej lejbgwardii. Do szkoły tej zostaje przyjęty w listopadzie 1914. Szkołę pawłowską, w trybie przyśpieszonym, ukończył w ciągu pięciu miesięcy. W maju 1915, razem z kilkoma innymi młodymi podoficerami, został skierowany do dyspozycji dowódcy batalionu zapasowego pułku pawłowskiego w Petersburgu i oczekiwał przydziału na front. Dopiero jesienią został skierowany do służby na froncie w pułku pawłowskim lejbgwardii.

8 lipca 1916 Stanisław Ignacy Witkiewicz zaliczony został do oficerów pułku pawłowskiego lejbgwardii w stopniu podporucznika. 17 lipca w zachodniej części Ukrainy nad rzeką Stochod koło wsi Witonirz rozegrała się ciężka bitwa, w której Stanisław Ignacy Witkiewicz doznał poważnych obrażeń całego ciała od wybuchu pocisku dużego kalibru i został wywieziony do szpitala wojskowego w Petersburgu. Za wykazane przy tym męstwo i bohaterską postawę podporucznik Witkiewicz został rozkazem carskim mianowany porucznikiem lejbgwardii i odznaczony orderem św. Anny IV klasy.

Na front już więcej nie wrócił.

Od 1918 – Witkacy

Po czteroletniej nieobecności, w czerwcu 1918, wróci do Zakopanego i zamieszka wraz z matką w prowadzonym przez nią pensjonacie „Wawel”. „W przywiezionym z Rosji bagażu ma stos obrazów, na podstawie których zostanie wkrótce przyjęty do grupy Formistów, niemal ukończony rękopis „Nowych form w malarstwie” i ogólny zrąb swego filozoficznego „hauptwerku”: „Pojęcia i twierdzenia implikowane przez pojęcia Istnienia”. Także swoją fotografię w mundurze gwardyjskiego oficera, która jako tzw. „portret wielokrotny” zrobiła w ostatnich latach światową karierę. Z bagażu życiowego – doświadczeń i obserwacji, a także intelektualnego – czerpać zacznie pełnymi garściami we wszystkich domenach swojej twórczości, jak tylko dojdzie do siebie”. (Anna Micińska).

Dużo maluje (kompozycje olejne i pastelowe).

W październiku pisze list do Władysława Natansona z prośbą o oprawienie 31 przesłanych rysunków i pasteli oraz wystawienie ich w Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych we Lwowie. W dopisku do listu zaznacza: „Moje imię jako wystawiającego jest I g n a c y Witkiewicz. Podpis „Witkacy” jest równie ważny, a nawet może wyraża większą wagę do rzeczy tak podpisanych zaczynając od 1918 r.”.

W listopadzie w ciągu 10 dni powstaje jego dramat w 5 aktach pt. „Maciej Korbowa i Bellatrix”, a dedykuje go Irenie Solskiej.

W styczniu 1919 w Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych w Krakowie zostaje otwarta wystawa Witkiewicza, Tymona Niesiołowskiego i Augusta Zamoyskiego. Witkiewicz (jako Witkacy) prezentuje na niej 22 portrety i 18 kompozycji o wymownych tytułach: „Wygnanie z raju”, „Embriony”, „Pogrzeb”, „Trupy storturowanych”, „Wampiry”, „W pustyniach Australii”, „Siła i kwiat perwersji” i in.).

Jako porucznik rezerwy piechoty zostaje przydzielony do 5 Pułku Strzelców Podhalańskich w Przemyślu. Nawiązuje współpracę ze „Skamandrem”, w którym w pierwszym numerze 1920 roku ukazuje się I część „Wstępu do teorii Czystej Formy w teatrze”.

W dalszym ciągu dużo maluje, uczestniczy w wystawach, pisze. 24 czerwca donosi przyjaciółce Kazimierze Żuławskiej: „Napisałem po raz V-y filozofię – Hauptwerk – i dwie sztuki oprócz małych rzeczy: „Metafizyka dwugłowego cielęcia” i „Gyubal Wahazar, czyli na przełęczach Bezsensu”. Ostatnia w 4 aktach jest szczytem natężenia, jaki zdołałem osiągnąć i zamyka definitywnie epokę 15 sztuk. W ciągu 2 i pół lat to za dużo. Teraz dosyć. Będę malował. [...] Nadchodzi starość i cierpienie fizyczne. Auta jeszcze nie mam. Szkoda, że Pani tu nie ma. Zwątpiłem definitywnie w „szczęście”. Ch c ę s p o k o j u. Jestem starzec. Dziecinnieję”.

... Miał naonczas 36 lat...

W następnym liście, pisanym we wrześniu do tejże adresatki, oznajmia: „Ale w ogóle jestem w rozpaczy. Życie moje jest skończone i czekają mnie tylko cierpienia. A jednak nie mogę dotąd się skarżyć. Tylko z tzw. miłością jest u mnie niewyraźnie. [...] Były pewne komplikacje erotyczne (jakieś 2-3 kobietonów), ale nieciekawe”.

Uczestnictwo w seansach spirytystycznych

Mimo upływu lat, pełne udręk myśli o tragicznie zmarłej narzeczonej, Jadwidze Janczewskiej, wciąż go nie opuszczają. W styczniu 1922 w czasie pobytu w Warszawie trzykrotnie uczestniczy w seansach spirytystycznych ze słynnym medium Janem Guzikiem. „Widziałem widmo panny Janczewskiej i inne cuda. Langier [Tadeusz, przyjaciel, któremu przed rokiem poświęcił swój dramat w 4 aktach „Gyubal Wahazar” – uw. A. A. B.] spocił się ze strachu” – donosi Kazimierze Żuławskiej. Toczy bój (piórem) z recenzentami jego sztuk, które (acz z przeszkodami) zaczynają wchodzić na sceny.

Po prapremierze „Tumora Mózgowicza” obronił go jedynie Tadeusz Boy-Żeleński: „Witkiewicz jest już z urodzenia, z rasy, do szpiku kości artystą; żyje wyłącznie sztuką i dla sztuki. A stosunek jego do sztuki jest na wskroś dramatyczny; to jedna z tych udręczonych dusz, które w sztuce szukają rozwiązania nie problemów sukcesów, ale problemu własnego jestestwa”.

Po atakach recenzentów na „pragmatystów”, Witkacy z ironią napisze: „Dla jednych jestem „nihilistycznym burżujem”, dla drugich (Pieńkowski) czymś w rodzaju bolszewickiego agenta. Amplituda wahań dość szeroka! Dla jednych sztuka moja jest religijna (w znaczeniu dążenia do misteriów zrozumiał moją teorię Horzyca), dla innych absolutną, i to programową brednią”.

W listach do Żuławskiej pisze: „[...] Myślę, że niedługo zdechnę po prostu, nawet nie pod płotem. [...] Mam wrażenie, że jestem zupełnie opuszczony i że konkretnie nic nie będzie z moich teatralnych planów. Rezygnuję z ambicji i zamykam się w zakopiańskiej wieży z psiej słoniowej kości”. A parę miesięcy później: „Jestem zupełnie przygnębiony sprzecznościami życiowymi i kryzysem artystycznym, który przechodzę. Mam nadzieję wybrnąć. Ale nic pisać nie mogę”.

W tym samym czasie, w październiku 1922 poznaje Jadwigę Unrug, siostrzenicę Wojciecha Kossaka, przebywającą na leczeniu w Zakopanem.

Ślub z Jadwigą Unrug

6 lutego 1923 do Zakopanego ponownie na kurację przyjeżdża Jadwiga Unrug. W parę dni później Witkacy oświadcza się jej i zostaje przyjęty. Pisze do Bronisława Malinowskiego:

„Moja narzeczona jest nie bardzo ładna, ale bardzo sympatyczna. Nie kocha mnie wcale, a nawet się jej specjalnie nie podobam. Ale mniejsza o to. Nie posiada żadnych dóbr materialnych, ale rozumie, co to jest fantastyczność w życiu i poza życiem. [...] Nie myśl, że dostałem bzika. Jestem zupełnie przytomny, ale ślub myślę wziąć po pijanemu albo pod narkozą”.

Po wyjeździe Jadwigi do Krakowa pisze do niej prawie codziennie listy. A w jednym z nich: „Bądź łaskawa zrobić to, co miałaś zamiar, tj. uważać się za moją narzeczoną i dążyć do popełnienia tego potwornego (wprost) szaleństwa: wyjścia za mnie za mąż między 20 a 25 IV. Ja ze swej strony zrobię wszystko, aby Ci życie urozmaicić”.

Już najbliższa przyszłość pokaże, że obietnicy tej solennie dotrzyma...

30 kwietnia 1923 w kościele parafialnym w Zakopanem Stanisław Ignacy Witkiewicz (rocznik 1885) bierze ślub z Jadwigą Unrug (rocznik 1893).

W maju ukazuje się jego książka „Teatr”. Przychylną opinię wydaje o niej Tadeusz Peiper na łamach „Almanachu Nowej Sztuki”.

W czerwcu Witkacy kończy pisanie „Janulki, córki Fizdejki”, tragedii w 4 aktach; poświęca ją żonie.

Na początku listopada żona powraca („w wielkiej przyjaźni z Ireną Solską”) do Zakopanego. Przez rok mieszkać będą w pensjonacie „Tatry” z matką Witkacego, z którą stosunki układają się nie najlepiej....

I znowu zjawa Jadwigi Janczewskiej

W czerwcu 1924 Witkacy przeprowadza kontrolowane eksperymenty z narkotykami (m. in. z „coco”-kokainą). W tym roku kończy z tzw. malarstwem istotnym. Odtąd powstawać będą tylko portrety i rysunki.

Rok 1925. Na początku stycznia żona, po kolejnym nieporozumieniu wyjeżdża do Krakowa, a potem do Warszawy, gdzie zamieszka na stałe. Odtąd Witkacy, przebywając nadal w Zakopanem, przyjeżdżać będzie 2-3 razy w roku do Warszawy, zatrzymując się tu na dłużej w zależności od liczby zamówień portretowych.

26 stycznia w Warszawie na seansie spirytystycznym, prowadzonym przez Norberta Okołowicza, biorący udział z medium Frankiem Kluskim Witkacy widzi zjawę Jadwigi Janczewskiej. Rok później w swej wydanej w tym temacie książce Norbert Okołowicz odnotuje, że Stanisław Ignacy Witkiewicz (figurujący pod nr 3) „po raz pierwszy na seansie z tem medjum. Reszta osób bywała dość często na seansach”. Ta „reszta” to: Stanisław Sedlaczek, Norbert Okołowicz, Zofia Okołowiczowa i Jan Modrzejewski).

Codziennie z Zakopanego śle listy do zamieszkałej w Warszawie żony. Ona – podobnie. 26 czerwca zaniepokojony jej jednodniowym milczeniem, pisze: „Dziś od Ciebie nic. [...] Zdaje się, że będę musiał zostać kapłanem Buddy, bo z życia nie wybrnę. [...]”

17 lipca 1926. „Wczoraj napisałem do Ciebie 3 listy. 2 podarłem, a jednego nie wysłałem, ponieważ były zbyt przepojone pesymizmem finansowo-życiowym. 20 lipca 1926: „Nie wiem, czemu kartka z Zakopanego zrobiła na Tobie takie wrażenie, gdyż od środy nic nie piłem i nie mam zamiaru. 2-gi dzień nie palę i czuję się okropnie. Rozpacz życiowa. [...] Zaczynam całkiem poważnie myśleć o samobójstwie, bo te formy życia zbrzydły mi ostatecznie, a nie widzę żadnej możności stworzenia innych – brnięcie w coraz gorszą materialną nędzę”.

Małżeńskie trójkąty, czworokąty, przyjaźnie...

Niemniej – wciąż intensywnie pisze, a pomocy (przepisywanie tekstów z rękopisów, korekta) udzielają mu żona i ekskochanka Zofia. 22 sierpnia 1926 pisze do żony: „Jestem prawie nieprzytomny ze zmęczenia. [...] Napisałem od przyjazdu ze [...] Lwowa przeszło 80 stronic rzeczy najdzikszych [...] (Był to ostatni rozdział „Pożegnania jesieni” – uw. A. A. B.). „Zofia odesłała „Sonatę”, ale nie przysłała jednego rękopisu i boję się, że zgubiła. Nie pisze nic. Ciekawy jestem, co Ci Irenka [Solska] opowie o Lwowie. [...]”.

Wzmiankowana w cytowanym liście Zofia (rocznik 1886) – to żona Tadeusza-Boya Żeleńskiego. Miała z nim syna Stanisława. Około 1911 roku nastąpił kryzys w ich małżeństwie z powodu zdrady męża. W końcu Zofia zaczęła tolerować liczne związki małżonka z innymi kobietami. Sama miała kilkuletni romans z Rudolfem Starzewskim, redaktorem „Czasu”. 22 października 1920 Starzewski popełnił samobójstwo, gdy Zofia zerwała z nim, wiążąc się z Witkacym. W maju 1922 Witkacy dedykował Zofii jednoaktówkę „Mątwa, czyli Hyrkaniczny światopogląd”. Namalował także kilka jej portretów.

Zofia i Tadeusz Boyowie ułatwili mu debiut teatralny. Przy przeprowadzce z Krakowa do Warszawy utrzymywali z nim przyjacielskie kontakty, które rozluźniły się po jego ślubie z Jadwigą Unrug. Po pewnym czasie jednak na tyle się poprawiły, że Witkacy przesyłał Zofii do lektury rękopisy swoich dramatów (m. in. „Sonatę Belzebuba”), ona zaś pomagała Jadwidze w robieniu korekty.

Seanse u hipnotyzera Ben Alego

Odnosi się wrażenie, że pragnienie ujrzenia widma Jadwigi Janczewskiej wciąż go nie opuszcza. 27 sierpnia 1926 pisze z Zakopanego do żony: „2 wieczory spędziłem na Ben Ali, hipnotyzerze. Jeśli będzie [Ben Ali] w Warszawie, pójdź na niego. Wspaniały facet”.

Ben Ali był słynnym krakowskim kuglarzem i hipnotyzerem.

Na zakończenie listu pisze: „[...] Borę milczy jak grób. Tajny telefon 49-41”. Prosi żonę, by odnalazła Borę.

Borę – to Karol de Beaurain, pierwszy polski psychoanalityk, ten sam, który w 1912 wmawiał mu kompleks embriona. Doktor wszech nauk lekarskich, prowadzący od 1900 roku prywatną praktykę w Zakopanem. We wstępie do „Niemytych dusz” Witkacy pisze: „Zaznajomienie się z metodą Freuda, tzw. psychoanalizą, zawdzięczam przyjacielowi moich Rodziców (i poniekąd mojemu, wziąwszy pod uwagę dużą różnicę wieku) drowi Karolowi de Beaurain, którego pamięci z uczuciem głębokiej wdzięczności, szacunku, podziwu i sympatii pracę tę poświęcam. Lata całe nie doceniałem tego, co ów pierwszy nieomal pionier freudowskich idei u nas pośrednio dla mnie uczynił. Zainteresowany moimi snami zaproponował mi w r. 1912 systematyczny „kurs praktyczny” psychoanalizy, na co się z radością jako na pewną „nowalię” zgodziłem; ale przystąpiłem do tego eksperymentu nie bez pewnej lekkiej nieufności i krytycznego nastawienia [...] dr de Beaurain chciał mnie uratować w pewnym sensie od samego siebie. Możliwe jest, że dobrze się dla mnie stało, iż tego w zupełności nie dokonał, ponieważ prawdopodobnie musiałbym wtedy, mając „rozwiązane” (jak to się u nich, psychoanalityków się mówi) wszystkie węzłowiska (kompleksy), wyrzec się pracy w moich zawodach, tzn. w literaturze, malarstwie i filozofii, a przynajmniej zmienić zasadniczo jej charakter; przestać do pewnego stopnia być sobą”.

„Nie opuszczaj mnie...”

Z listu do żony, sygnowanego dniem 12 listopada 1926: „ M u s z ę się odrodzić. Inaczej skończę samobójstwem albo bzikiem”.

Stosunki między małżonkami układają się coraz gorzej. 3 grudnia 1927 pisze: [...] Nie rozstawajmy się za żadną cenę [...] od rana płaczę, mimo że pogoda cudna. [...] Na pewno skończę w k o ń c u samobójstwem”.

5 grudnia 1927: „N i e m o g ę b e z C i e b i e żyć i jestem potwornie nieszczęśliwy. [...] Jeśli mnie opuścisz, zginę. Musimy się pogodzić. [...] Tak – to jest W. M. [Wielka Miłość] i rozstać się z Tobą n i e m o g ę, bo Cię kocham i koniec”.

6 grudnia 1927: „To śmieszne, ale pisząc ten list, płaczę jak bóbr. Nie opuszczaj mnie, bo się zabiję albo zwariuję. [...]”

Najtrudniejszym problemem w ich małżeństwie była sprawa wierności i zdrady. Później w swych „Wspomnieniach” Jadwiga Witkiewiczowa napisze:

„Mimo tych zdrad Staś twierdził stale, że mnie kocha i zresztą dawał tego dowody, ale musiał mieć jakąś zmianę, i to z kobietą odczuwającą w pełni rozkosz. I tak to trwało, ale coraz więcej było kobiet w jego życiu, aż wreszcie przestaliśmy być małżeństwem, tylko dobrymi przyjaciółmi”.

Jadwiga musiała ostatecznie pogodzić się z jego prawem do całkowitej swobody, co pozwoli mu nawet informować ją otwarcie o swoich kolejnych romansach.

Czesia – dramatyczny rozdział w jego życiu

24 lutego 1929, w dniu swoich urodzin, Witkacy wykonał portret Czesławy Oknińskiej-Korzeniowskiej. Ze „Wspomnień Jadwigi Witkiewiczowej”: „Gdy mi Staś pokazał jej portret, powiedziałam zaraz: „Widzę, że uciułałeś sobie nową kobietę. Staś roześmiał się na to, ale nie zaprzeczył”.

Myliła się co do tego „uciułania”. Czesława Oknińska-Korzeniowska (młodsza od niego o 17 lat) stanie się jego Wielką Miłością. Nie zerwie jednak stosunków z żoną, bez której nie mógł wyobrazić sobie życia.

Wraz z poznaniem Czesi w życiu Witkacego otworzy się nowy rozdział, bardziej dramatyczny i trudniejszy niż dotychczas. Przyniesie mu wiele cierpień i udręk, a zakończy się tragicznie rankiem 18 września 1939 w Jeziorach na Polesiu.

* * *

Korespondencja Witkacego z żoną zawiera 1278 listów, kartek pocztowych i telegramów, a obejmuje cały okres ich małżeństwa – od pierwszego listu z dnia 21 marca 1923 do ostatniego, wysłanego 24 sierpnia 1939.

Alwida A. Bajor

Wstecz