Podglądy

Oddajmy władzę komukolwiek!

Pozwól błaznowi przez chwilę bawić się berłem, a uwierzy, że jest królem. Daj mu przymierzyć piuskę, a ogłosi się papieżem. Zażartuj wybierając go do Sejmu, a za chwilę będzie ci wmawiał, że jest największym w historii mężem stanu i ojczyzny zbawicielem.

Dowód? Niedawne przemówienie naszego sztandarowego showmana, który przez żart elektoratu został drugą osobą w państwie. Tłumacząc dlaczego musi zostać tam, gdzie jest, Valinskas utopił obywateli w tandetnym patosie: mój interes (...) zostawić po sobie dla naszych dzieci Litwę lepszym krajem; ...iść i pracować dla dobra Litwy...; ... odsuwa się mnie na pobocze teraz, gdy powoli zaczynają być widoczne owoce naszej pracy...; do zobaczenia w pracy: w imię Litwy!

Litwa, Litwę, Litwie, o Litwie... – spływało z ust marszałka Sejmu na dowód tego, że o niczym innym nie myśli, jeno o ojczyźnie właśnie. Ależ patriotyczna i bezinteresowna z tego Valinskasa perła, żal tylko, że tak szybko się starła.

W czasie trwania tej pompatycznej tyrady zastanawiałam się: czy nasz domorosły Cyceron kpi, czy może jednak ześwirował i rzeczywiście uwierzył, że jest Mesjaszem, którzy przeprowadzi Litwinów przez morze kryzysu? Doszłam w końcu do wniosku, że i jedno, i drugie. O tym, że kpił, świadczyły cynicznie drgające kąciki ust. Widać było, że ledwo powstrzymuje śmiech. Z drugiej strony, skoro plotąc takie duperele ten polityko-showman nie spalił się ze wstydu, znaczy, iż rzeczywiście uwierzył w swoją wyjątkowość i zbawczą wobec Litwy misję. Biedny kraj!

Rację miał Frank Zappa, słynny amerykański muzyk, twierdząc, że polityka jest jedną z gałęzi przemysłu rozrywkowego. Chociaż kudy tam Amerykanom do litewskich rozrywaczy. Wśród tamtych też się dowcipne pacany trafiają, ale na sam dźwięk nazwy swojego państwa wszyscy stają na baczność i żadnych tam śmichów-chichów. Nasi natomiast uważają, że wycieranie sobie dobrem Litwy... wszystkiego co podleci powinno wzbudzać jak nie śmiech, to przynajmniej sympatię współobywateli. A czyż nie jest zabawnie, gdy steranym kryzysem ludziskom serwuje się hasła w stylu słusznie minionej epoki? Rozpędzona lokomotywa sukcesu – tak Valinskas określił własną partię komediantów. Fajne, ale to dowcip z brodą. Nasz parawoz wpieriod bieżyt, w kamunie ostanowka... – pamiętacie?

Ta ostatnia lokomotywa przynajmniej pędziła (na oślep) przez kilka dziesiątków lat. Maszyniście naszej przerwano błyskotliwą polityczną karierę już po roku. Choć stawiał opór, został jednak zmuszony do zgramolenia się z fotela marszałka. I to nie tylko z woli opozycji. Zacni i uczciwi towarzysze (jak sam ich określił) z własnej koalicji odstrzelili go na specjalnym posiedzeniu Sejmu bez żalu.

Nie łudźmy się jednak, że wszystkim głosującym chodziło o stawiane mu zarzuty. Co z tego, że Prokuratura Generalna wszczęła dochodzenie w sprawie domniemanego fałszowania podpisów na listach poparcia dla udziału Valinskasa w niedawnych wyborach prezydenckich? Wielka mi rzecz – takie parafki martwych dusz. Jakby tak za każdy tysiąc sfałszowanych podpisów domagać się od polityka dymisji, wkrótce nie miałby kto nami rządzić.

Albo głupi zarzut, że marszałek kumplował się z jakimś tam Michą czy Łychą, jednym z liderów słynnej kowieńskiej bandy, której herszt (też skądinąd Valinskasowi niezupełnie obcy) został właśnie tak widowiskowo ujęty w Bułgarii. Ot, wielkie mi przestępstwo! Na Litwie tak naprawdę tylko Paksasowi nie wolno zadawać się z byle kim, bo jest narażony na wpływy. Gdybyśmy zaś nagle zaczęli każdego innego polityka rozliczać z wypitej z niewłaściwymi osobami wódki, to wkrótce naprawdę musielibyśmy oddać władzę na Litwie Skandynawom czy komuś innemu. U nas zabrakłoby nie narażonych na wpływy.

Co prawda, źli ludzie powiadają, że wóda – to pół biedy. Gorzej, że na prośbę kumpla marszałek próbował ponoć zdobyć informację o przebiegu dochodzenia w sprawie Michy i jego zacnych towarzyszy. No, i co z tego? Jeżeli tak było, to znaczy, że dobry zeń chłop. Nie opuszcza kumpli w biedzie i dotrzymuje słowa, co po wytrzeźwieniu nie każdemu się zdarza. Zastanawiam się tylko, dlaczego (dziś już eks-) marszałek trochę jakby się tych znajomości krępował. Przecież szef Michy – Henyte – sprawił, że o Litwie jest głośno też poza Litwą, co nieczęsto się zdarza. Zanim został w bułgarskim Kranevie zakuty w kajdanki uganiała się za nim policja połowy Europy. Aż dziw, że Valinskas, jak na prawdziwego showmana przystało, nie chce się ogrzać w sławie (dawnych?) znajomych.

Zresztą, drapał go pies. Jako polityk odchodzi do lamusa, jako satyryk już dawno popełnił harakiri. Pozostaje tylko pytanie: dlaczego ustąpić musiał właśnie on, skoro w rządzie Kubiliusa, a założę się, że i w całym Sejmie, jest masa warchołów, którzy nie z takimi Michami pijają bruderschafta?

Dramat Valinskasa polega na tym, że nie pojął różnicy między Sejmem i Rowerowym Show. Przeholował. Ludzie lubią tych, którzy – jak kiedyś on – kpią z polityków, ale nie cierpią polityków, którzy kpią ze zwykłych ludzi. Tymczasem dawny producent satyrycznych programów od chwili wygrania wyborów jak dawniej odstawiał cyrk za cyrkiem, a skrzyknięta przezeń i nazwana partią banda pajaców okraszała to wszystko skandalikami. Z tym tylko, że teraz nie natrząsali się już wraz z narodem tylko z niego.

A nasi ludziska, choć głodni widowisk, cenią takie dowcipy do pewnych granic. Gdy zabrakło chleba, obrzydły im zarówno te igrzyska, jak i cyniczne mordy „wskrzesicieli”. Aż 77 proc. respondentów zapytanych niedawno, jak oceniają Valinskasa, stwierdziło, że taki z niego polityk jak z patyka karabin. Co prawda, o premierze Andriusie Kubiliusie to samo powiedziało 73 proc. ankietowanych, a 76 proc. orzekło, że pracę całego jego rządu można o kant d... potłuc. Ale to jeszcze jeden argument za rzuceniem kogoś „ludowi na rozszarpanie”, bo jak nie dostałby on Valinskasa, mógłby zażądać samego szefa rządu. Teraz rządząca koalicja ma nadzieję, że przynajmniej na jakiś czas spacyfikowała narastającą społeczną frustrację.

Oby się nie myliła. Ludzie mają już dość polityków-błaznów, a wyślizganie ze stołka marszałka Sejmu Valinskasa wcale nie zapowiada końca tej błazenady. Premier Kubilius, który dotychczas swoim wizerunkiem pochodził raczej na Frankensteina niż Benny Hilla, zaraził się przypadłością koalicjanta. Coraz częściej zachowuje się jak wiejski wesołek-półgłówek. Na początku lata usiłował rozbawić ludzi komunikatem, że kryzys na Litwie skończy się dokładniutko 21 czerwca, potem oświadczył, że to był tylko żart. Boki zrywać!

Ostatnio Kubilius w ramach igrzysk dla narodu zakomunikował, że osobiście już widzi dno! Spadek gospodarczy się ustabilizował, bo osiągnął dno – obwieścił premier pogodnie. Brawo! Naprawdę wypada się radować. I dziękować temu rządowi, że nas tak rączo do dna dopilotował. A my co robimy? Pyskujemy, że nie czujemy gruntu pod nogami... A to pewnie dlatego, że wszyscy poważni eksperci twierdzą, iż ciągle jesteśmy w locie i do prawdziwego dna to jeszcze będziemy frunąć i frunąć.

Nic to. Kubilius uważa, że w takim razie, zamiast biadolić, obywatele powinni czerpać jakąś radość z procesu spadania. Zaraz po tym, gdy litewski urząd statystyczny podał, że w II kwartale br. gospodarka Litwy skurczyła się (w skali roku) o 20,2 proc., a Reuters ogłosił, że nasz kraj jest najbardziej dotkniętym recesją państwem w UE, szef rządu zbeształ współobywateli za pesymizm. Wyprodukował i rozdał dziennikarzom elaborat, w którym się oburza, że podczas gdy w świecie jest coraz więcej oznak nadziei (...) my tu na Litwie żyjemy jakimiś ponurymi nastrojami.

Rzeczywiście, litewski malkontentyzm potrafiłby świętego wyprowadzić z równowagi. Kubilius w swoim artykule opisuje tę zrzędliwość następująco: Wszystko (u nas) źle, my najszybciej lecimy w dół, nasza recesja jest najgłębsza, gdyż jej wskaźniki – to 15 czy 20 proc., podczas gdy w Niemczech lub Szwecji tylko 5-6 proc. Tak więc wszędzie jest dobrze, tylko u nas źle – to tradycyjna litewska (a może ogólnoludzka) skłonność do narzekania.

Toż mówię, że nasze społeczeństwo – to ponure gbury. Nie umiemy się cieszyć, że rodzima recesja jest 4 razy głębsza niż niemiecka czy francuska, przez co staliśmy się sławni na pół świata. Nie odczuwamy dumy z faktu, że obraliśmy unikatowy sposób walki z kryzysem: zamiast szukania sposobów na ożywienie gospodarki – dokręcanie śruby obywatelom i dławienie koniunktury. Czyli tak pięknie się różnimy od innych państw. Że co? Że bezrobocie na Litwie wkrótce osiągnie 20 proc.? No, i fajnie. Utrata pracy czy plajta własnej firmy skłaniają ludzi do poszerzania myślowych horyzontów i poznawania takich krajów jak Wielka Brytania, Irlandia czy, dajmy na to, Szwecja. Polskę poznali już wszyscy. Od strony supermarketów.

Chociaż Polska – to dla nas zły przykład. Lepiej tam nie jeździć, bo może nam się wydać, że sąsiedni kraj jest daleki od dna, gdyż zastosował inne metody zapobiegania kryzysowi. Bzdura.

Czy można twierdzić, że w Polsce dzieje się lepiej i jej dochody płatnicze nie topnieją tak dramatycznie jak na Litwie tylko dlatego, że tam nie podniesiono VAT? – zastanawia się z kolei kubiliusowa blondynka od finansów Ingrida Šimonyte. I odpowiada sama sobie, że nie. – Po dogłębnym przeanalizowaniu statystyki zauważymy, że zakupy robione w Polsce przez mieszkańców Litwy nie uratowały budżetu tego kraju, w pierwszym kwartale 2009 roku dochody z VAT były tam o 10 proc. mniejsze niż w tym samym okresie roku ubiegłego, choć obroty handlu detalicznego rosły.

Za to na Litwie jest cacy. VAT ciągle wzrasta, a ceny lecą w dół. Tylko wredni ludzie uwzięli się na mądre posunięcia rządu Kubiliusa i ani nie chcą robić w kraju zakupów, ani wspierać w ten sposób własnego budżetu.

Nie zważając na podwyżki VAT na Litwie widzimy tylko krótkotrwały wpływ tego podatku na ceny, statystyka jest bezlitosna – ceny spadają (...), wydaje się tylko bierz i kupuj, skoro kupowałeś nawet wówczas, gdy ceny rosły po 10 procent – bredzi ministerka Šimonyte w dziwnym jak na ekonomistę artykule pt. Na co chorujesz, od tego się lecz.

No, bo jak uznać za normalne twierdzenie, że podwyżka podatku VAT skutkuje obniżeniem cen. Albo, że Polska złośliwie nie podniosła VAT-u, bo próbuje ratować swój budżet podbierając Litwie klientów? Šimonyte jednak w to wszystko wierzy. I cieszy się z faktu, iż Polska, nie zdając sobie z tego sprawy, nieuchronnie schodzi na psy. Panna minister dostrzega następujące tego psienia objawy: w Polsce jest, choć nieduża, ale inflacja; w Polsce dochody w ogóle spadają, choć gospodarka – szczególnie obroty handlowe – rosną; w Polsce pozwolono złotówce upaść, a ten upadek, bez wątpienia, wpłynął negatywnie na polskie gospodarstwa domowe; rosnący dług publiczny, wraz z dewaluacją złotego w przyszłym roku zbliżą Polskę do konstytucyjnego 55-procentowego poziomu (od wartości PKB) zadłużenia, a to może wymagać od władz Polski nagłych i niepopularnych decyzji.

Ach, gdybyż to w Polsce wiedziano, że my tu na Litwie mamy taką ministerkę-Kasandrę, która zamiast własnej gospodarki, martwi się o sąsiedzką. I, niestety, wieszczy jej upadek. Ani chybi premier Tusk wziąłby tę wieszczkę na głównego doradcę ds. polityki antykryzysowej. I może uratowałby kraj przed nagłymi i niepopularnymi decyzjami. Wieszczka wytłumaczyłaby mu, że Polska zapuściła się na manowce, bo kryzys, widzisz, najlepiej jest leczyć... kryzysem (zaś duszności – podduszaniem). Pogłębiać go aż do osiągnięcia dna, a potem się zobaczy.

Głupio byłoby negować, że posunięcia litewskiego rządu, niestety, działają w tym samym kierunku co i spadek gospodarczy... – pochwaliła się blondynka we wspomnianym artykule dodając, że to dla Litwy jedyny i najlepszy sposób na recesję.

Gdy się temu wszystkiemu przyglądam, nie mogę zrozumieć ogólnonarodowego oburzenia wywołanego reklamą-prowokacją głoszącą: „Oddajmy władzę na Litwie Skandynawom!” To dla obywateli poniżające. Tak, jakbyśmy byli tępakami i sami nie potrafili porządkować swoich spraw – oburzyli się politycy. Pracująca i już niepracująca ludność tę opinię podziela. Ludzie są obrażeni i zbulwersowani. Dlaczego?

Uchowaj Boże, nie uważam współobywateli za tępaków, ale wobec większości polityków nie mogę wyzbyć się wrażenia, że coś jest na rzeczy. W dodatku już trzy lata mieszkam w kraju tak zgrabnie zarządzanym, że raz po raz bieleję z zazdrości. Najważniejsze, że nikt tu nie śmiałby testować wytrzymałości steranego kryzysem społeczeństwa na debilne żarty. Myślę więc, że gdybyśmy oddali władzę na Litwie komukolwiek, byle nie naszym lokomotywom sukcesu, nic nie stracilibyśmy. Pytanie tylko: czy ktoś by nas chciał w obecnym stanie i z całym dobrodziejstwem politycznego inwentarza? Wszyscy mają własne kabarety. Lepsze.

Lucyna Dowdo

Wstecz