Najważniejszy jest duch jedności i wzajemnego zrozumienia

Przed 15 laty odbył się zjazd założycielski Akcji Wyborczej Polaków na Litwie. Mamy odtąd własną partię, dzięki której nasza obecność na scenie politycznej kraju jest coraz bardziej dostrzegalna. O jej znaczeniu dla polskiej społeczności, osiągnięciach i planach rozmawiamy z przewodniczącym AWPL Waldemarem Tomaszewskim

Czasem trzeba być zmuszonym do własnego szczęścia” – istnieje takie powiedzonko. Przed 15 laty, gdy zmieniona ordynacja wyborcza wykluczyła udział organizacji społecznych w wyborach do litewskiego parlamentu, polska społeczność na Litwie została wręcz zmuszona do powołania własnej partii. Z perspektywy czasu, jak Pan ocenia: była to tylko konieczność czy chcąc nas wykluczyć, jako zbiorową społeczność, z życia politycznego Litwy antypolsko nastawieni politycy uczynili nam wielką przysługę?

Można to tak ocenić – mam tu na myśli ten „przymus do własneggo szczęścia”. Zmiana ordynacji rzeczywiście była posunięciem skierowanym przeciwko społeczności polskiej na Litwie.

Założę się, że ludzie niechętni Polakom nawet w najczarniejszych snach nie śnili, że z AWPL dojdziemy aż do Parlamentu Europejskiego.

Jestem tego pewien. Nasi oponenci spodziewali się, że w nowej sytuacji nie damy sobie rady, że: albo nie uda nam się powołać partii, albo jej założenie będzie skutkowało rozbiciem Związku Polaków i długotrwałymi podziałami, które działają na szkodę każdej społeczności. Stało się odwrotnie. Z tej sytuacji wyszliśmy obronną ręką, choć to była nie lada sztuka. Powiem więcej – wyszliśmy wzmocnieni. W wyniku mamy dzisiaj zarówno silny Związek Polaków – organizację społeczną, jak i prężnie działającą organizację polityczną. Obydwie te organizacje nawzajem się wspierają i to jest nasz wielki sukces.

Przez parę lat po powstaniu Akcji Wyborczej Polaków na Litwie społeczność polska była dość zgodna co do tego, że tylko ta partia będzie szczerze i z pełnym oddaniem reprezentowała nasze interesy. Po pewnym jednak czasie tu i ówdzie zaczęły się rozlegać głosy, iż AWPL – to polityczne getto, a żeby coś zrobić dla Polaków należy mieć swoich przedstawicieli w partiach ogólnolitewskich. No, i kilku tych przedstawicieli do różnych partii przylgnęło. Większość z nich jako wpisowe przynosiła publicznie wygłaszane krytyczne opinie na temat AWPL. Dla społeczności polskiej ani oni, ani ich partie nie zrobili nic. Dziś ci ludzie w ogóle jako politycy nie funkcjonują, a AWPL zyskuje coraz większe poparcie. Czuje Pan z tego powodu trochę złośliwej satysfakcji?

Nigdy nie upajałem się porażkami politycznych oponentów. Zresztą, było-minęło. Są sprawy ważniejsze, należy koncentrować się na tym, co przed nami. Trochę tylko żal straconego czasu. Gdyby niektóre środowiska wcześniej zrozumiały, że nasza siła i moc sprawcza wynika przede wszystkim z jedności, osiągnęlibyśmy o wiele więcej. O wielu problemach, które wałkujemy od lat, mówilibyśmy dziś w czasie przeszłym. Ale tym, którzy nawołując Polaków do reprezentowania różnych sił politycznych, usiłowali prowadzić naszą społeczność w kilku kierunkach naraz, a w sumie – jak się okazało – donikąd, właśnie o to chodziło. Spacyfikować dążenia polskiej społeczości poprzez rozproszenie jej uwagi i dezorientację działań. Poza tym zależało im na poparciu polskojęzycznego elektoratu, ale już interesy tego elektoratu mieli sobie za nic.

Myśli Pan, że gdyby nie to, za którejś z poprzednich kadencji pokonalibyśmy już 5-procentowy próg w wyborach sejmowych, do którego przed rokiem zbliżyliśmy się o ułamek procenta?

Przecież 5-procentowy próg dla mniejszości narodowych został wprowadzony właśnie w 1996 roku, czyli natychmiast po założeniu Akcji Wyborczej i tuż przed wyborami do Sejmu. Specjalnie, by zamknąć nam drogę do parlamentu.

Tym niemniej... rzeczywiście, osiągnęliśmy w 2008 roku już 4,8 procent głosów (to naprawdę dużo) i mamy nadzieję, że ten próg w końcu przekroczymy. Ale trudno się nie zastanawiać, że gdyby nie te polityczne gierki, kuszenie Polaków do rozchodzenia się po różnych partiach i partyjkach, osiągnęlibyśmy to znacznie wcześniej. Z drugiej strony trzeba się pocieszyć, że nie udało nas się rozproszyć, zmarginalizować lub wymazać z litewskiej mapy politycznej. Tym bardziej, że taki los spotkał wiele nawet potężnych niegdyś partii ogólnolitewskich, których zresztą nikt nie usiłował rozbijać.

Dlaczego władze ogólnokrajowe tak panicznie boją się udziału AWPL we współdecydowaniu o losach kraju? Ten 5-procentowy próg w wyborach do Sejmu, to ciągłe majstrowanie przy okręgach wyborczych Wileńszczyzny, przycinanie ich tak, by „rozwodnić” polski elektorat. Te apele Vytautasa Landsbergisa do swoich partyjnych kolegów o „przejęcie władzy na Wileńszczyźnie”. Te zawodzenia polityków w mediach: „Wileńszczyzna znowu w rękach Polaków”, ,,na Wileńszczyznę wraca polonizacja”... A ile była warta ubiegłoroczna rozpętana przez ludzi z towarzystwa „Vilnii” histeria, że AWPL należy zdelegalizować. Wcześniej podjęto próbę rozbicia polskiego elektoratu poprzez powołanie i obfite finansowanie pseudopartyjki z wyrazem „polska” w nazwie. Co takiego demonicznego jest w tej Akcji Wyborczej, że tak wiele osób chciałoby ją przegonić z litewskiej sceny politycznej?

Tak się składa, że jesteśmy niewygodni dla bardzo wielu środowisk na Litwie. Alergicznie reagują na nas litewscy nacjonaliści, bo bronimy naszego prawa do zachowania swojej tożsamości narodowej. Są różni krętacze czy karierowicze, którzy chcieliby, obrazowo mówiąc, w demokratycznym piecu piec swój prywatny chleb. A my uważamy, że ten piec musi służyć celom społecznym.

Jest po prostu zwyczajna polityczna konkurencja, która walczy o elektorat. Z reguły głosy mniejszości zgarnia lewica, a my jej to utrudniamy. Mało tego, zbieramy już głosy nie tylko polskie. Przejmujemy też część elektoratu prawicowego, ostatnio również litewskiego. Ci ludzie stwierdzają bowiem, że jesteśmy tą partią, która wartości chrześcijańskie nosi nie tylko na sztandarach (jak, dla przykładu, obecnie rządzący), lecz ich przestrzega i je propaguje. Są też nieuczciwi biznesmeni i urzędnicy, którzy chcieliby na Wileńszczyźnie robić szemrane interesy, często przy wsparciu samorządów, a my do tego nie dopuszczamy.

Siła złego na jednego. Tym niemniej AWPL jest bodajże jedyną na Litwie partią, która istniejąc 15 lat ani nie zmieniła swej nazwy czy też podstawowych zasad programowych, ani nie umoczyła się w żadnym korupcyjnym czy innym skandalu. Jesteście ulepieni z innej niż pozostali politycy gliny, czy to może wynik narzuconej przez Pana żelaznej partyjnej dyscypliny?

Określenie żelazna partyjna dyscyplina jest, moim zdaniem, przesadzone. Po prostu w Akcji Wyborczej stawiamy na uczciwość. I właśnie tej uczciwości wymagam. Gdy widzę, że komuś woda sodowa nagle uderza do głowy, lekceważy podwładnych i ludzi, którzy przychodzą do niego z problemem, gdy ten ktoś, ignorując społeczne, zaczyna myśleć wyłącznie o własnych interesach, to taka osoba traci moje zaufanie i poparcie. Szczególnie jeżeli ten ktoś zajmuje jakieś stanowisko z nadania partii. Z kimś takim nam nie po drodze. Jeżeli to ma być ta „żelazna dyscyplina”, to się zgadzam, iż taka w Akcji Wyborczej panuje.

Nie jestem natomiast zwolennikiem ręcznego sterowania partią, przysłowiowym pociągaczem za sznurki, który dla jakichś własnych ambicji zmusza ludzi do tańczenia tak, jak on sobie tego zażyczy. Czy jakimś prezesem gruchającym pięścią w stół: „będzie tak, jak ja chcę!”. Zawsze uważałem, że najlepsze decyzje rodzą się w trakcie dyskusji, rozmów... sprzeczek nawet. Mam też świadomość, że działanie w zespole wymaga kompromisów. Ale w jednej sytuacji nie ma miejsca na kompromis. Gdy ktoś nadużywa stanowiska do robienia prywatnych geszeftów – niech szuka szczęścia gdzie indziej, nie w AWPL.

Zresztą, jeżeli jako przewodniczący nie będę wymagał uczciwości czy rzetelnej pracy na rzecz społeczności, wyborców, to spotka nas los licznych partii, które pogrążyły się w korupcji, skandalach, sobiepaństwie i w końcu utraciły zaufanie obywateli. Wiele z nich nie pamiętamy już nawet z nazwy, a były bardzo wpływowe. Rządziły.

Z AWPL jest na odwrót. Pamiętam, że gdy w czerwcu 1999 roku wybierano Pana na jej przewodniczącego, zastał Pan partię w rozsypce – osłabioną i, co tu kryć, lekceważoną, puste konto i zaniedbaną siedzibę. Dziś Akcja Wyborcza jest poważną siłą polityczną, której nikt nie śmiałby lekceważyć. Od lat rządzi na Wileńszczyźnie, współrządziła już w stolicy, była zapraszana do koalicji rządzącej krajem, wystawiła swojego kandydata na prezydenta, zdobyła mandat do PE. Co się stało? Dojrzeliśmy, zmądrzeliśmy, a może to zwykły pragmatyzm, przekonanie, że możemy cokolwiek osiągnąć tylko w sytuacji, gdy panuje wśród nas jedność i zgoda?

To ostatnie zdanie zawiera w sobie same słuszne stwierdzenia. I dojrzeliśmy, i zmądrzeliśmy, i wyciągnęliśmy wnioski z nie zawsze miłych lekcji, które dawało nam życie. A przede wszystkim przekonaliśmy się, że tylko wspólnie, bez kłótni i rozłamów możemy do czegoś dojść oraz że w kraju i za granicą liczą się z nami jako ze społecznością tylko wówczas, gdy stanowimy jedność i mówimy jednym głosem.

Ta jedność sama z siebie nie powstała. Przed 10 laty przeżywaliśmy właśnie kryzys jedności. Większość polskich organizacji, jeżeli już nie boczyła się na siebie nawzajem, to „skrobała rzepkę” każda sobie i nie kwapiła się do współpracy. Dziś AWPL wspierają wszystkie poważne polskie organizacje. Polskiej społeczności na Litwie przestano zarzucać rozbicie i niezdolność do artykułowania swoich postulatów zgodnym głosem. Wróćmy do tamtych czasów. Jak to się zaczęło?

Ktoś musiał zrobić ten pierwszy krok ku jedności, wyciągnąć rękę do współpracy i zgody. Osobiście uważałem, że powinna to uczynić Akcja Wyborcza. Okazało się, że pozostali, świadomie czy podświadomie, na taki impuls czekali. W 2000 roku udało mi się skrzyknąć wszystkie polskie organizacje w celu wypracowania wspólnego stanowiska i strategii działania. Zaprosiliśmy też przedstawicieli tych najmniej licznych, nieraz kilkuosobowych.

Ktoś może nawet się boczył na propozycję usadowienia przy jednym stole tych dużych z tymi maleńkimi i równego ich potraktowania. Ja uważałem, że nikogo nie mamy prawa lekceważyć ani wykluczać. Każdy ma swoje określone ambicje, każdy coś dla społeczności polskiej robi, każdy może mieć cenne spostrzeżenia i propozycje. I tak było. Wspólnie radziliśmy nad programem. Ludzie się niezmiernie z tej wyciągniętej dłoni cieszyli – czuli się zauważeni, docenieni, wysłuchani. To zaowocowało dzisiejszą dobrą współpracą.

Cud to prawdziwy! Wszak nie bez podstaw się mówi, że gdzie dwaj Polacy tam trzy zdania, a jeżeli jeszcze do tego dodamy wzajemne osobiste animozje w stylu: „X to fajny chłop, ale kiepski prezes, Y dobrze kieruje organizacją, ale to gbur i egocentryk...”

Coż, ja osobiście też nie za wszystkimi działaczami przepadam, ale nigdy sobie nie pozwoliłem, szczególnie w mediach, na jakieś prywatne wycieczki czy wygłaszanie personalnych uwag pod adresem tej czy owej osoby. Było to może tym trudniejsze, że z drugiej strony nie wszyscy zachowywali się po gentelmańsku. Pod adresem AWPL, nawet w polskojęzycznych mediach, nieraz padały różne bzdurne czy krzywdzące zarzuty. Niekiedy więc, wbrew chęci skomentowania tego czy owego, zmuszałem się do milczenia.

Uważałem, że AWPL powinna tu świecić przykładem nie koncentrowania się na jakichś bredniach, że jako jej przewodniczący nie mam prawa połknąć tego haczyka, dać się wciągnąć w jałowe połajanki, bo ich inicjatorzy mogą być prowokatorami. Na pewno były i są osoby, którym zależało i zależy na tym, by zamiast konkretnych działań AWPL zajmowała się wyjaśnianiem stosunków z politycznymi przeciwnikami lub udowadnianiem, że „tamto czy owamto” jest kosmiczną bzdurą. Należy być ponad tym wszystkim. Wiadomo, że tam, gdzie się kłócą, praca leży odłogiem. No, i że niezgoda rujnuje. A dla polskiej społeczności najważniejszy jest duch jedności i wzajemnego zrozumienia. Jak w rodzinie. Gdyby w rodzinach tego ducha jedności nie było, to większość z nich co roku z błahych powodów występowałaby o rozwód.

Zajrzałam do statystyk. W wyborach parlamentarnych 2000 roku AWPL uzyskała 1,95 proc. głosów, w kolejnych – w 2004 roku – miała już wynik 3,8 proc. W trakcie ostatniego głosowania – w roku 2008 – z 4,8-procentowym poparciem omal nie przekroczyła 5-procentowej klauzuli zaporowej. Podczas tegorocznych wyborów prezydenckich Pan, Panie Prezesie, zajął czwarte miejsce wśród siedmiu kandydatów. Ostatnie wybory do Parlamentu Europejskiego przyniosły AWPL głosy 8,4 proc. wyborców (to prawie o 2 proc. więcej niż szacunkowa liczba mieszkających na Litwie Polaków). Jest Pan organizacyjnym geniuszem, który aż tak potrafi zmobilizować elektorat do głosowania na AWPL?..

Wspomniane wyniki to zbiorowa zasługa tysięcy ludzi, którzy na ten sukces pracowali...

Przeciwnicy kpią, że to urzędnicy z nadania AWPL tak się starają...

To złośliwość. Tych urzędników zatrudnionych z nadania partii jest może raptem około trzystu, a w sztabach trzech szczebli – gminnych, samorządowych, centralnych – na sukces wyborczy pracują trzy tysiące. Ci ludzie robią to społecznie, zupełnie bezinteresownie, kosztem prywatnego czasu. To są wolontariusze, zapaleńcy, ludzie popierający nasz program. Ich zaangażowanie jest najlepszą oceną działalności naszej partii.

Ale ktoś umiejętnie koordynuje ich pracę, patetycznie mówiąc: przekuwa ten zbiorowy wysiłek na sukces wyborczy. Ludzie mówią, że to przede wszystkim Pan...

Przejdźmy do następnego pytania.

15 lat na scenie politycznej to kawał czasu. Skłania do refleksji. Mówiliśmy już o osiągnięciach, ale są też pewnie i porażki polskiej partii. Adwersarze AWPL, szczególnie ci, którzy bezskutecznie próbowali robić kariery w partiach ogólnolitewskich lub tworzyć inne pseudopolskie formacje, próbują zarzucać Akcji Wyborczej, że robi dla społeczności polskiej za mało lub wręcz nie robi nic. No, bo wszak jest kilka problemów, z którymi się borykamy od lat – nazwiska, dwujęzyczne napisy czy zwrot ziemi... Z kolei niechętni nam Litwini zarzucają AWPL, że nie zależy jej na rozstrzyganiu żadnych problemów, bo te problemy to jedyna racja jej bytu. Polemizujmy z nimi...

Co do przedostatniego zdania powiem tak: każdy ocenia innych własną miarką. Poza tym polska społeczność i jej liderzy są dyżurnym tematem zastępczym. Niektórzy politycy, którzy mają to i owo na sumieniu, którzy doprowadzili kraj do obecnego załamania, wolą kierować niezadowolenie społeczne na wyimaginowanego wewnętrznego „wroga”.

Jeżeli zaś chodzi o problemy do dziś nie rozstrzygnięte, ich rozwiązanie nie zawsze leży w kompetencjach AWPL, co nie znaczy, że nie walczymy, nie postulujemy, nie domagamy się, na procesujemy się, nie trzymamy ręki na pulsie, nie zgłaszamy władzom własnych propozycji i projektów ustaw. To wszystko jest udokumentowane i tylko ktoś wyjątkowo cyniczny może twierdzić, że nie bronimy naszych racji i praw. Może coś nam się nie udaje, gdy siły są nierówne, gdy walcząc o te prawa stajemy w szranki z całym aparatem państwowym. Zresztą wystarczy, że z niechętnym nam rządem. Co prawda, nie wszystkie rządy były nam niechętne i głuche na nasze postulaty. Na przykład, popierając rząd Kirkilasa osiągnęliśmy zwiększenie koszyczka ucznia o dziesięć procent (chociaż rząd Kubiliusa zamierza nam teraz pięć procent uszczknąć), dopięliśmy rejestracji Filii Uniwersytetu Białostockiego w Wilnie, ale często też w walce o nasze prawa napotykamy albo obojętność, albo pasywność, albo złą wolę.

Weźmy teraz temat zwrotu ziemi. W rejonie solecznickim odzyskało ją 90 proc. pretendentów, w wileńskim – 70. W porównaniu ze średnią krajową jest źle, bo oscyluje ona około 100 proc. Ale wyobraźmy sobie, co by było, gdybyśmy stale w ten proces nie ingerowali (wbrew temu, że samorządom odebrano prawo do prowadzenia procesu zwrotu ziemi). Pamiętajmy, że początkowo w ogóle nie uznawano polskich dokumentów archiwalnych, a innych wszak w Wilnie i na Wileńszczyźnie nie było. Oznaczało to ni mniej ni więcej, że żaden Polak ziemi nie odzyska. Udało nam się to wspólnym wysiłkiem odwrócić.

Zdajemy sobie sprawę, że w Wilnie sytuacja z restytucją mienia jest tragiczna, ziemię odzyskało zaledwie 15 proc. uprawnionych, ale gdyby nie nasze działania, byłoby jeszcze tragiczniej. Udało nam się przeforsować dobrą poprawkę do ustawy (oczywiście, urzędnicy próbują ją omijać), głoszącą, że na terenie Wilna ziemia ma być zwracana jak i poza stolicą. Dzięki naszym działaniom – między innymi zorganizowaliśmy trzy wiece w ciągu miesiąca – przynajmniej odzyskali swą własność ludzie na obszarze przyłączonym w 1996 roku, wbrew woli mieszkańców, do tzw. wielkiego Wilna. To teren obejmujący 10 tysięcy hektarów. A mieli nie dostać nic.

Podobnie w szkolnictwie. Może nie ma wielkiego postępu, jednak udało nam się nie tylko zachować dotychczasowy stan posiadania, ale też tu i ówdzie otworzyć nowe placówki. O koszyczku już wspomniałem. Poza tym – chyba z dobrym skutkiem – stale opieramy się zakusom uszczuplenia status quo polskojęzycznej oświaty.

Powiem tak, gdyby nie prężnie działające polskie organizacje, nie tylko AWPL, może spotkałby nas już los Polaków z Litwy Kowieńskiej. Przed wojną było tam ich ćwierć miliona, w dziesięciu gminach stanowili większość mieszkańców, po dwudziestu latach roztopili się w środowisku litewskim prawie bez śladu. Dziś przynależność do narodowości polskiej deklaruje mała garstka mieszkańców tych terenów. I trudno się dziwić – żadnej szkoły, żadnej wpływowej organizacji, żadnej zorganizowanej działalności.

Nam też szykowano podobny scenariusz. Oparliśmy się. Co prawda, działamy dziś w nieco innych czasach i okolicznościach, możemy się odwoływać do zapisów litewsko-polskiego traktatu, do różnych organizacji międzynarodowych, ale gdyby nie nasz upór i trwanie przy swoim, bylibyśmy jako społeczność zmarginalizowani.

Moja ciotka, choć w ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego, jak zresztą zawsze, głosowała na AWPL, na wieść, że Pan zdobył mandat europosła wpadła w niekłamaną panikę. „Jaka Bruksela, jaki Strasburg?! – gorączkowała się. – Tomaszewski ma siedzieć w Wilnie i bronić naszych praw!” To mi już trochę wygląda na kult jednostki... który dobrze o Panu świadczy. Ludzie boją się, że w PE pochłoną Pana ważniejsze sprawy niż np. losy polskiego szkolnictwa na Litwie...

To są obawy płonne. Będę pracować nie tylko w Brukseli i w Strasburgu, ale przede wszystkim w Wilnie i na Wileńszczyźnie. Na razie udaje się to pogodzić. Może nieco wyczerpujące są te systematyczne przeloty, ale mam nadzieję, że jakoś sobie poradzę. W Brukseli, gdzie muszę spędzić trzy-cztery dni w tygodniu, nie wynajmuję nawet mieszkania. Inni posłowie sprowadzają rodziny i więcej czasu tam przebywają. Ale to nie dla mnie. W Strasburgu muszę być zaledwie przez 4 dni w miesiącu – przez 2 miesiące w ogóle nie ma posiedzeń – w sumie więc w pracach Parlamentu Europejskiego będę uczestniczył przez około 70-80 dni w roku, czyli przez prawie 300 będę na Litwie.

A co nam daje mandat europosła?

No, właśnie, jeżeli chodzi o obronę naszych praw, to odkąd mamy ten mandat, nasze możliwości znacznie wzrosły. Teraz posiadamy własne biura zarówno w Brukseli jak i w Strasburgu, udało się nam zatrudnić dwu pomocników ze świetną znajomością języków obcych; zresztą, jeden z nich jest byłym europosłem z Olsztyna. Mamy więc odpowiednich ludzi, dobre techniczne zaplecze, no, i jesteśmy bliżej unijnych ośrodków decyzyjnych.

Na Litwie również – z funduszy unijnych – powstaną cztery biura poselskie i to nie tylko w Wilnie. Już istnieje takie w Podbrodziu, a w planach jest jeszcze Kłajpeda oraz rejony jezioroski i ignaliński. Dzięki temu wzmocnimy i wesprzemy również tamte społeczności lokalne oraz swoje tam pozycje.

Nie zdążył Pan jeszcze zagrzać miejsca w Brukseli, a już litewskie media zarzuciły Panu, że „europoseł Tomaszewski skarży się przewodniczącemu Komisji Europejskiej Jose Manuelowi Barosso na sytuację Polaków na Litwie”... Chodzi o Pana niedawne wystąpienie na posiedzeniu frakcji konserwatywno-reformatorskiej (ECR). Ma Pan wyrzuty sumienia?...

Co oznacza zwrot „skarży się”? Powiedziałem, że łamane jest nasze prawo do używania języka ojczystego, że zdejmowane są polskie tablice, że sytuacja jest obecnie gorsza niż przed przystąpieniem do UE. Przecież to prawda. Czy w imię źle pojętego „niekalania własnego gniazda” mamy udawać, że nic się nie dzieje, milczeć, gdy prawa obywateli są naruszane? Czy jakiś urzędniczek, który wbrew prawu europejskiemu odmawia nam prawa do dwujęzycznych napisów, jest świętą krową? A po co są, na przykład, sądy, które wydają w takich i innych sprawach orzeczenia? Odwoływanie się do nich też w takim razie może określilibyśmy mianem „skarżenia się” na Litwę?

Jeżeli chcemy zwrócić uwagę opinii europejskiej na bezprawne działanie jakiegoś biurokraty, nawet nominowanego przez rząd, to wcale nie znaczy, że oskarżamy o coś Państwo Litewskie, którego jesteśmy obywatelami. Po prostu mamy zarzuty wobec konkretnego urzędnika, biurokraty czy przedstawiciela rządu, który z jednej strony trwa w przeświadczeniu, że „państwo – to ja”, a z drugiej nie rozumie, że żyjemy w XXI wieku i należymy do Unii, gdzie podstawowe prawa mniejszości muszą być respektowane; zresztą, z korzyścią dla Litwy. Europa jest bardzo uczulona na wszelkie przejawy nietolerancji czy nacjonalizmu.

A czy fakt, że przewodniczącym Parlamentu Europejskiego został nasz Rodak – Jerzy Buzek – może, poza odczuwanym przez wszystkich poczuciem dumy, mieć dla społeczności polskiej na Litwie również jakieś wymierne korzyści? Wszyscy chyba mamy nadzieję, że w tej sytuacji łatwiej będzie lobbować jak nie na rzecz rozwiązania – to przynajmniej na rzecz zasygnalizowania naszych problemów z trybuny PE.

Na temat poczucia dumy ma pani rację. Po raz pierwszy przewodniczącym PE został polityk z tzw. nowej fali krajów unijnych, a że nasz Rodak, to podwójny powód do radości. Jeżeli zaś chodzi o sprawy mniejszości, to szef PE nie ma takiej siły sprawczej jak przewodniczący Komisji Europejskiej. Dlatego podwójnie się cieszę, że miałem okazję bezpośrednio zasygnalizować mu nasze problemy.

Ale Jerzy Buzek też może być w tych sprawach pomocny. Na przykład, kilka tygodni temu wystosował on bardzo ostry list w obronie praw mniejszości węgierskiej dyskryminowanej na Słowacji. Zresztą, ambicją przewodniczących Europarlamentu jest to, by pewne – dotyczące sytuacji mniejszości – standardy były przestrzegane.

Czego Czytelnicy i redakcja „Magazynu Wileńskiego” mogliby życzyć AWPL na najbliższe lata działalności?

Przede wszystkim zachowania tego wielkiego zaufania, jakim darzą nas obecnie wyborcy. Bo nie tak wielką sztuką jest je zdobyć, jak właśnie utrzymać. A ponieważ będzie to w dużej mierze zależało od nas, życzmy sobie utrzymania dotychczasowej jedności, no, i uczciwej, przejrzystej działalności. Możemy też sobie życzyć, czemu nie, własnej silnej frakcji parlamentarnej, posiadania swojego przedstawiciela lub paru w gabinecie ministrów, a co za tym idzie – większego wpływu na rozwiązywanie problemów, które trapią naszą społeczność.

I tego AWPL życzymy...

Dziękuję.

Rozmawiała Lucyna Dowdo 

Wstecz