Znaki Nieba na ziemskich drogach

Stanisław Kostka – święty na nasze czasy

Szlachetnie urodzony, bogaty, student zagraniczny – to model prestiżu społecznego naszych czasów. Można by pomyśleć, że rzecz dotyczyć będzie kogoś nam współczesnego, a tymczasem takie trendy panowały już w XVI w., bowiem nasz Święty żył w latach 1550-1568. Zwróćmy uwagę na niektóre akcenty z biografii św. Stanisława Kostki, patrona Polski, by zaczerpnąć z przeszłości dla ubogacenia dzisiejszego społeczeństwa, z okazji dnia wspomnienia Świętego, przypadającego 18 września.

Pochodził z Mazowsza. W jego rodowodzie nie brakowało notabli państwowych i kościelnych. Miał pięcioro rodzeństwa. Znamienny i pouczający był styl ich wychowywania. A oto jak charakteryzuje wychowanie domowe starszy brat św. Stanisława, Paweł: „Rodzice chcieli, abyśmy byli wychowani w wierze katolickiej, zaznajomieni z katolickimi dogmatami, a nie oddawali się żadnym rozkoszom. Co więcej, postępowali z nami twardo i ostro, napędzali nas zawsze – sami i przez domowników – do wszelkiej pobożności, skromności i uczciwości, tak żeby nikt z otoczenia, z licznej również służby, nie mógł się na nas skarżyć o rzecz najmniejszą. Wszystkim tak jak rodzicom wolno nas było napominać, wszystkich jak panów czciliśmy”.

W 14 roku życia Stanisław opuścił rodzinny dom w celu poszerzania swych horyzontów w słynnej już wtedy szkole jezuitów w Wiedniu. Tam musiał stawić czoła, powiedzielibyśmy dziś, „nierównościom programowym”, które dzielnie pokonał. Tam też spotkał się z wierzącymi inaczej w Jezusa Chrystusa, mieszkał bowiem na stancji zaciekłego luteranina. Tam w pewnym stopniu doświadczył prześladowania od swoich. Obaj jego współlokatorzy, zresztą krewni, ze łzami wyznawali po jego śmierci, że posuwali się nawet do kopania Stanisława, kiedy ten modlił się w nocy, leżąc na ziemi.

W takich to okolicznościach zacieśniał się jego kontakt z Bogiem, który już wtedy był bardzo intensywny. Podczas choroby, gdy właściciel stancji nie zgadzał się na wizytę katolickiego księdza, Komunię św. przyniosła mu św. Barbara. W tej samej chorobie ujrzał Najświętszą Pannę z Dzieciątkiem, które mu złożyła na ręce. Od niej też doznał cudu uzdrowienia i usłyszał polecenie, aby wstąpił do Towarzystwa Jezusowego.

W wypełnieniu Woli Nieba doświadczał nie lada trudności. Ojciec nie chciał nawet myśleć o wstąpieniu Stanisława do zakonu, a jezuici nie przyjmowali bez zgody rodziców. I tak, obijając się o kolejne przeszkody, świadczył, jak bardzo miłuje Najwyższego. Dla spełnienia Jego Woli ucieka z Wiednia najpierw do Augsburga, w nadziei na protekcję św. Piotra Kanizjusza, przełożonego jezuitów w Bawarii. Gdy go tam nie zastaje, udaje się do Dylingi.

Echem tego wydarzenia jest list jezuitów wiedeńskich skierowany do św. Franciszka Borgiasza, ówczesnego generała. W nim tak scharakteryzowali Stanisława: „Był on wielkim przykładem stałości i pobożności; wszystkim drogi, nikomu nie przykry; chłopiec wiekiem, ale roztropnością mężczyzna; mały ciałem, ale duchem wielki i wyniosły (...)”. Nie przyjął go jednak nawet św. Piotr Kanizjusz, aczkolwiek mając od miejscowych przełożonych o Stanisławie jak najlepsze rekomendacje, skierował go, wraz z dwoma młodymi zakonnikami, do Rzymu z listem polecającym do generała. Trzeba pamiętać, że w tamtych czasach nie było tak rozległego jak obecnie wyboru środków lokomocji. Św. Stanisław z towarzyszami odbył drogę przeważnie pieszo.

Przy wielkim poświęceniu Stanisława spełniła się Wola Najwyższego. Jezuici przyjęli go w swoje szeregi. Do własnej wcześniejszej maksymy: „Do wyższych rzeczy jestem stworzony i dla nich winienem żyć”, Stanisław dodał hasło: „Początkiem, środkiem i końcem rządź łaskawie, Chryste”. Opierając się woli ziemskiego ojca, złożył śluby zakonne w 18 roku swojego życia. Niedługo dane mu było praktykować je na ziemi. Jeszcze bowiem w tym samym roku został uznany przez Ojca Niebieskiego za godnego Jego Królestwa. Swoją śmierć zresztą przepowiedział, a za wstawiennictwem św. Wawrzyńca wyprosił, by Wniebowzięcie Maryi świętować w Niebie.

Wieść o śmierci Świętego Polaka rozeszła się szybko po Rzymie. Wbrew zwyczajowi zakonu zwłoki młodzieńca ustrojono kwiatami i złożono do drewnianej trumny, co również w owych czasach w zakonie było wyjątkiem. Przez papieża Benedykta XIII został kanonizowany około półtora wieku po śmierci.

Skoro zdobywaniem świata „pasował” Stanisław do naszych czasów, to pokuśmy się z odpowiedzią na pytanie, czy dzisiaj są wśród nas podobni do świętego Stanisława w zdobywaniu Nieba? Spotykam takich, więc przyznam, że są i modlić się będę, by, jak św. Stanisław, wytrwali do końca.

S. Anna Mroczek

Wstecz