Muzeum Etnograficzne Wileńszczyzny liczy lat 10

Niczym pomost między wczoraj a dziś

Niech ze wstydu rumieni się ten, kto chwali cudze nie znając swego, co dotyczy przede wszystkim spuścizny czasów byłych-minionych, stanowiącej poniekąd zrąb pod teraźniejszość i przyszłość. Właśnie tego pomne władze samorządowe rejonu wileńskiego oraz Akcja Wyborcza Polaków na Litwie powzięły decyzję o powołaniu do życia Muzeum Etnograficznego Wileńszczyzny – placówki, która stałaby się bastionem dziedzictwa kulturowego, a poprzez zgromadzone eksponaty w sposób jakże wymowny zaświadczałaby o hołdzie pamięci złożonym naszym przodkom.

Była remiza zmieniła wygląd

Po pewnym namyśle muzeum zdecydowano zlokalizować w Niemenczynie, przeznaczając na jego siedzibę pobudowaną w latach 1937-1938 remizę strażacką, gdzie po wojnie przez długi okres czasu mieścił się dom kultury. Otwarcie placówki z eksponatami poprzedził gruntowny remont budynku, na co z kiesy samorządowej przeznaczono około 200 tysięcy litów. Zmienił on wygląd nie do poznania, gdyż wymieniono okna, drzwi i strop, ba – pokryto od nowa cały dach, wykonano inne zabiegi kosmetyczne.

W tworzeniu przyszłych zbiorów wielce przysłużyły się natomiast wcześniejsze badania terenowe, skrupulatnie prowadzone przez Katedrę Etnologii i Antropologii Kultury Uniwersytetu Warszawskiego, czemu ojcowała profesura uczelni w osobach Leszka Mroza i Krzysztofa Brauna, a w czym pomocną dłoń wyciągali wykładowcy ówczesnej Wileńskiej Pomaturalnej Szkoły Rolniczej: Waldemar Wiszniewski, Michał Treszczyński oraz Anna Adamowicz.

Graty – na… eksponaty

Reszty dopełniły gorące apele-prośby kierowanego przez Edmunda Szota wydziału kultury, sportu i turystyki samorządu rejonu wileńskiego do mieszkańców o przekazywanie na rzecz powstającej placówki naznaczonych piętnem czasu przedmiotów użytku domowego, który zagracał nieraz strychy, komory bądź składziki. I – przyznać trzeba – bynajmniej nie wołały one na puszczy. Jedni ofiarowywali wiklinowe kobiałki albo niecki, inni – żelazka, cepy, kołowrotki, jeszcze inni – uchronione od moli wyroby tkackie albo od korników kredensy. A wszystko to „za dziękuję”, bez żądania odpłatności, choć nieraz trudno było się rozstawać z tym, co służyło niejednemu pokoleniu domowników.

Teraz ci wszyscy, którzy uczynili to w pierwszą kolej, spoglądają ze starannie oszklonych zdjęć, wiszących szpalerem w korytarzu. Na tę dań wdzięczności szczególnej zasługują: Michał Trabuć z Grzybiańc, Jadwiga i Feliks Czaplińscy z Aleksandryszek, Adam i Wiktoria Ingielewiczowie z Sużan, Longina i Stanisław Wimuńciowie z Pawlukiańc, Wacław Borkowski z Pilakalni. To właśnie oni i im podobni spowodowali, że z ziarnka do ziarnka uzbierała się miarka liczona na 200 eksponatów. Troską pierwszego dyrektora muzeum Zygmunta Lachowicza oraz późniejszego – Algimanta Baniewicza stało się natomiast ich skrzętne skatalogowanie i zakonserwowanie przed niszczycielskim działaniem czasu.

Potrojono zbiory i metraż

Odliczanie działalności muzeum nastąpiło 6 lutego 2000 roku. Podczas uroczystej ceremonii otwarcia wielce symbolicznego poświęcenia ścian jak też wnętrz o łącznej powierzchni około 140 metrów kwadratowych dokonał ówczesny ksiądz proboszcz parafii sużańskiej Tadeusz Matulaniec, czego świadkami byli liczni goście. Świadkami wcale zresztą nie niemymi, gdyż zabierając głos w okazyjnych przemówieniach zgodnie podkreślali historyczną wagę chwili, kiedy to zaistniała placówka, mająca ocalać od zapomnienia jakże chlubne i bogate w wątki dzieje wielokulturowej Wileńszczyzny. Niczym refren przeplatały się też życzenia poszerzenia działalności i powiększenia zbiorów.

Teraz, po 10 latach, wszyscy, kto tu pracował i pracuje, mogą mieć nie lada satysfakcję, że tym życzeniom sprostali. Może nawet z nawiązką, jeśli się zważy, że pierwotna liczba eksponatów uległa potrojeniu. W miarę, jak ich przybywało, pełniącemu od czerwca 2000 roku obowiązki dyrektora muzeum Algimantowi Baniewiczowi radość zaczęła przeplatać się z troską, gdzie to wszystko z braku pomieszczeń wystawić.

Z wielką ulgą odetchnął po tym, gdy w latach 2006-2007 po gruntownym remoncie, który pochłonął 320 tysięcy litów, na potrzeby muzeum zaadoptowano drugie piętro byłej remizy, na którym dotąd na dobre rządziły się… gołębie. Teraz dysponują łącznie aż 417 metrami kwadratowymi powierzchni, dzięki czemu mogli urządzić drugą salę wystaw stałych, salę wystaw czasowych, pracownię tkacką, pomieszczenia archiwalne i administracyjne, gdzie dyrektor Baniewicz mógłby wygodniej w fotelu się rozsiąść. Tylko że nie w jego to stylu po galowemu chodzić i na laurach spoczywać. Jak żartobliwie wyznaje, wszystkie najlepsze pomysły przychodzą doń, kiedy jest „w marszu”, który tak naprawdę przypomina co najmniej trucht.

Rajdy naznaczone etnografią

Tym co najmniej truchtem właśnie za przykładem Muzeum Ludowego w Węgorzewie zainicjowali w roku 2002 rajdy etnograficzne po Wileńszczyźnie. Angażując do udziału w nich jak uczniów klas starszych tak też wszystkich, komu nieobojętna jest wiedza o swych małych ojczyznach, że wymienię tu wspomnianych już Annę Adamowicz i Michała Treszczyńskiego, Elżbietę Czapkowską, Tadeusza Wincela, Helenę Bakuło lub Margarytę Czekolis. To właśnie oni świecą przykładem dla młodzieży szkolnej w przemierzaniu na własnych nogach, na kołach rowerów albo samochodów swych małych ojczyzn, by nagrywać bądź notować wspomnienia najstarszych wiekiem mieszkańców, porządkować cmentarze i groby, metodą wypraszania pozyskiwać „łupy” w postaci staroci, jakim miejsce nie na strychach a w salach muzealnych. By mogły dokumentować przeszłość, która, że powtórzę za Cyprianem Kamilem Norwidem – „jest to dziś, tylko cokolwiek dalej”.

Dotychczas takich wypraw w teren zorganizowali cztery, a wszystkim towarzyszył element rywalizacji, gdyż uczestnicy byli podzieleni na drużyny, pracujące wedle zawczasu ustalonych kryteriów. Kto wypadał najlepiej, otrzymywał nagrody, choć – zdaniem Baniewicza – tak naprawdę każdy z rajdowiczów mógł przyozdobić czoło „laurem” w postaci chociażby tego wszystkiego, z czego wyplatane są tak nieodłącznie kojarzące się z Wileńszczyzną palmy.

Tego roku po raz piąty wraz z 8 lipca zagrają rajdowe larum. Są przekonani, że jego echo jak i poprzednich doleci do Macierzy. Prawie w stu procentach mają już zresztą zadeklarowany udział studentów Uniwersytetu Warszawskiego i Wrocławskiego, a w sposób szczególny chcieliby spenetrować egzotycznie prezentujące się z racji na zamieszkałych tu staroobrzędowców okolice gminy podbrzeskiej. Na pewno miłym akcentem pobytu rodaków będą też obchody 600-lecia wiekopomnej bitwy pod Grunwaldem, do czego Muzeum Etnograficzne Wileńszczyzny ochoczo się przymierza wespół z klubem patriotycznym „Wilk Wileński”.

Dyrektor Baniewicz wcale nie po cichu liczy, że podczas najbliższego rajdu da się powiększyć kolekcję eksponatów, choć o to coraz trudniej. Poprzednie etnograficzne wyprawy już dosyć gruntownie przeczesały tereny, a ponadto w obecnych kryzysowych czasach ludzie posiadający starocie nie chcą przekazywać ich gratis, żądając pieniędzy. Których z kolei oni na to ani w muzeum niemenczyńskim, ani w jego filiach nie posiadają.

Doceniając twórców ludowych

Dziś owych filii mają już cztery: w Sużanach, w Glinciszkach, w Borejkowszczyźnie oraz w Ciechanowiszkach. W Sużanach ta powstała najwcześniej, a o gros eksponatów zatroszczył się dyrektor miejscowego Domu Kultury, wielce niespokojny duchem Jan Szpakow. W Glinciszkach przeznaczono na to część dawnego dworku Jeleńskich. Borejkowszczyzna ma być kojarzona z domem, gdzie dobrych kilka lat życia spędził „lirnik wioskowy” – Władysław Syrokomla. Z kolei w Ciechanowiszkach czym bogata, tym rada jest Izba Palm i Użytku Codziennego, którą podobnie jak działającym przy niej zespołem „Cicha Nowinka” kieruje Janina Norkuniene. Warto dodać, że zespół ten jakże ambitnie penetruje rodzimy folklor i ma w swoim repertuarze oparte na nim kilka inscenizacji, m. in. tak reprezentatywną dla Wileńszczyzny „Skąd przychodzi palma?”. Polegającą na tym, że zespolanki nie tylko śpiewają, ale też jakże wprawnymi rękoma wiją palmy, przez co inscenizacja ta przekształca się poniekąd w pokazową lekcję palmiarstwa, wiodącego rodowód z przeszłości.

Muzeum Etnograficzne w Niemenczynie ma wielce ambitne zamiary w promowaniu rzemiosł ongiś na Wileńszczyźnie popularnych a dziś nieco przyzapomnianych. Służą temu poniekąd taśmowo organizowane wystawy – tradycyjne, okazjonalne, ukazujące dorobek twórców ludowych. Kilka razy prezentowano tu szopki bożonarodzeniowe, upiększenia choinkowe, pisanki, wycinanki, wyroby ze słomy, rękodzieła tkackie, hafty. Obszernej ekspozycji doczekał się znany rzeźbiarz ludowy Józef Miłosz z Mejszagoły. Po jego śmierci zresztą muzeum przyhołubiło sporą część tego dorobku, który teraz każdy zwiedzający może stale podziwiać w postaci eksponatów.

Wielkim wzięciem cieszyły się próby zaprezentowania twórców ludowych z poszczególnych gmin – podbrzeskiej, bezdańskiej, pogirskiej, niemenczyńskiej wiejskiej, sużańskiej. Nie trzeba mówić, że dla tych ludzi, tworzących piękno nieraz sobie a muzom, była to jakże wielka nobilitacja. Podobnie jak dla dzieci artystycznie uzdolnionych ze szkół podwileńskich i wileńskich, czyje prace również dotarły do Niemenczyna i doczekały się wernisażu. Skoro o uczniach mowa, warto dodać, że są tu oni częstymi gośćmi. Przyprowadzanymi przez nauczycieli, by wysłuchali jakże poglądowych lekcji o historii stron rodzinnych.

Rękodzieła szeroka oferta

Nie stroni też młodzież od wtajemniczenia się w arkana ludowego rękodzieła, o co zresztą niemenczyńskie muzeum zaczęło się troszczyć już w początkach istnienia, delegując do Muzeum Ludowego w Węgorzewie Bożenę Ingielewicz i Tomasa Zakrysa, by zdobyli nawyki pracy przy krosnach i kole garncarskim. Nieco później podobne warsztaty pomyślnie zaliczyły tam Łucja Żdanowicz oraz Krystyna Balul. A wróciwszy z wielkim entuzjazmem jęli nauczać tego, co sami posięgli, wszystkich chętnych. Tym bardziej, że rodacy z Węgorzewa dla rozochocenia tej działalności podarowali mini-krosna oraz trzy koła garncarskie.

Z tkactwem poszło jak po maśle. Dziś edukacyjne czółenko może śmigać jak na warsztacie pozyskanym z Macierzy tak też na krosnach, które otrzymali w darze od babci Bożeny Kierul oraz od matki Algimanta Baniewicza. W garncarstwie mieli natomiast „pod górkę” do chwili, aż pozyskali piec do wypalania wyrobów, dzięki czemu odpadła konieczność wożenia tego, co ulepiali, do Glinciszek, gdzie mieszka będąca w posiadaniu tego przybytku znana u nas ceramik Margaryta Czekolis. Zakup drugiego pieca sprawił, że teraz mogą działać poniekąd na dwóch frontach: w Glinciszkach klasę garncarstwa prowadzi pani Margaryta, a w Niemenczynie – Łucja Żdanowicz.

Gorąco lansowana przez muzeum oferta zgłębiania tajników tkania i lepienia z gliny została ostatnio poszerzona o inne rodzaje ludowego rękodzieła. Zajęcia są prowadzone tam, gdzie mieszkają poszczególni mistrzowie. W Krawczunach tajniki wicia palm przekazuje Ola Kunicka, w Pogirach młodzież w wycinankach z papieru wprawia się pod okiem Ady Germanavičiene, w Bezdanach „cudować” ze słomy uczą bracia Viktoras i Jonas Kutkowie, w Bujwidzach z egzotyczną sztuką origami brata chętnych Anusia Naruniec. Każde z tych szkoleń trwa trzy miesiące, kiedy to zajęcia mają miejsce dwa razy tygodniowo w poszczególnych szkołach, a w weekendy – w niemenczyńskim Domu Kultury, gdzie urządzono po temu dwie klasy.

By turystę zwabić…

Odkąd w roku 2004 przy Muzeum Etnograficznym w Niemenczynie powstało Centrum Informacji Turystycznej, stało się ono gorliwym promotorem rejonu wileńskiego pod względem walorów przyrodniczo-rekreacyjno-wypoczynkowych. Stojący u jego steru Dariusz Borusewicz ma rękawy wysoko podwinięte w robocie, jak też pełną pomysłów głowę na przyszłość. Kilka lat temu wspólnie z byłym st. specjalistą ds. turystyki samorządu rejonu wileńskiego Fryderykiem Szturmowiczem opracowali szlaki lądowe, wiodące po najbardziej atrakcyjnych miejscowościach rejonu wileńskiego. Dariusz naniósł je wszystkie na sporządzoną mapę, która ma służyć jako vademecum dla chętnych odwiedzenia okolic Wilna: jak tych z Litwy, tak też z zagranicy.

Ostatnio „oczkiem w głowie” Borusewicza jest natomiast wypracowanie oferty turystyki wodnej i rowerowej. W tym celu za środki samorządowe nabyto 12 kajaków, przyczepę do ich transportowania oraz 20 rowerów turystycznych, będących teraz do wynajęcia. A przyznać trzeba, te z nadejściem sprzyjającej pory naprawdę nie znają przestojów, co szczególnie dotyczy kajaków, które w swej pieczy ma zastępca dyrektora muzeum Stanisław Adomejtis. W każdy z weekendów, a nierzadko też w dni powszednie płyną one z nurtem Żejmiany i Wilii. Wodniacy w reguły startują w miejscowości Santoka, a finisz mają za Duksztami, gdzie – jakby powiedział Adam Mickiewicz – „strumieni rodzica” ma park regionalny swego imienia.

Wydany w roku ubiegłym prospekt reklamowy z oznaczoną na mapie trasą kajakową i rowerową uzupełnia wykaz zagród turystyki wiejskiej. Innymi słowy – miejsc, gdzie uczestnicy spływów mogą się zatrzymać na połączony z wypoczynkiem nocleg oraz w sposób cywilizowany się posilić. Te umiejscowione nad samą Wilią w Baran Rapie, w Kukuciszkach oraz w Wyłazach „zajazdy” prowadzą odpowiednio: Michał Stefanowicz, Elwira Sawczenko oraz Tatiana Andrijauskiene. W ich gościnne progi, przycumowawszy do brzegu swe kajaki, wstępowali też nieraz uczestnicy licznych wypraw, organizowanych przez samorząd rejonu wileńskiego, czego gorącymi orędownikami są odpowiedzialna tu za turystykę Grażyna Gołubowska oraz kurujący sport Józef Szuszkiewicz.

Ponadczasowa klamra

Z tego, o czym powyżej, bardziej niż jednoznacznie wynika, że Muzeum Etnograficzne Wileńszczyzny w swej działalności preferuje wielowątkowość, niczym klamrą spinając przeszłość z teraźniejszością. Znakiem tej ostatniej jest klasa komputerowa, jaką utworzyli w swojej siedzibie w roku ubiegłym. Teraz pod okiem Pawła Dąbrowskiego i Krzysztofa Baniewicza każdy chętny z Niemenczyna i okolic może tu gratisowo zanurzyć się w internetowy „kosmos” albo zgłębić komputerową wiedzę, bez której ani rusz w XXI wieku.

W tej „polifonii” działalności w sposób zdecydowany pobrzmiewa też ton muzyczny, a to dzięki założonej 5 lat temu przez Aleksandra Kalinowa przy muzeum kapeli podwórkowej. Teraz ten złożony w większości z uczniów Niemenczyńskiego Gimnazjum im. K. Parczewskiego zespół prowadzi 16-letni Rafał Jackiewicz. Swój kunszt kapela prezentuje jak na Wileńszczyźnie tak też daleko poza jej granicami, co niech potwierdza chociażby ubiegłoroczny występ przed uczestnikami XIV Letnich Światowych Igrzysk Polonijnych w Toruniu.

Pracownicy muzeum stają jak jeden mąż, gdy trzeba organizacyjnie wesprzeć ogólnorejonowe święta: dożynki, zapusty czy bardziej lokalne imprezy. Na każde zawołanie służy też kuchnia polowa, w której posiadaniu są od dwóch lat, a którą obsługuje Arnold Piotrowicz. Za sprawą attache wojskowego ambasady RP w Wilnie została ona sprowadzona z Olsztyna.

Przyjaciół krąg serdeczny

Dyrektor Algimant Baniewicz nie potrafi na jednym wydechu wymienić wszystkich w Macierzy, z kim kierowaną przezeń placówkę łączą serdeczne więzy. Dotyczy to przede wszystkim Muzeum Ludowego w Węgorzewie. Gdy zaczynali współpracę, dyrektorowała mu Barbara Grąziewicz-Chludzińska. Teraz funkcję tę pełni natomiast Justyna Żołnierowicz-Jewuła. A – przyznać trzeba – obie panie żywiły i żywią jednaką chęć pomocy i zrozumienia ich potrzeb. Takiegoż zrozumienia doznają też ze strony Moniki Ostaszewskiej-Symonowicz – dyrektor Oddziału Muzeum Warmii i Mazur w Szczytnie. Niezwykle też sobie cenią naukową penetrację Wileńszczyzny przez wykładowców i studentów Uniwersytetu Warszawskiego oraz Wrocławskiego, pomoc w wydaniu folderów przez Stowarzyszenie „Ziemia Sejneńska”, porady profesora Mariana Pokropka – wybitnego etnografa, założyciela Muzeum Polskiej Sztuki Ludowej w Otrębusach i obecność wielu innych przyjaciół w pełnym tego słowa znaczeniu, rozsianych po Polsce.

Za dekadę działalności zdołali ponadto wytworzyć krąg miejscowych zawołanych przyjaciół muzeum – zapaleńców krajoznawstwa jak też nauczycieli historii w poszczególnych szkołach Wilna i Wileńszczyzny, że wymienię tu: Nerijusa Zakrysa, Mirosława Gajewskiego, Tadeusza Wincela, Ryszarda Borejkę, Alinę Kiryłową, Henryka Borkowskiego, Bolesława Kirwiela, Ryszarda Sudenisa, którzy robili bądź robią naprawdę niemało, by zafascynować młodzież dziejami swych małych ojczyzn.

Zakończony zerem pierwszy jubileusz stanowi dobrą okazję, by spojrzeć wstecz i zbilansować dokonania. Algimant Baniewicz i jego „team” będą też chcieli wybiec myślami w przyszłość. Ku nowym planom i pomysłom, których realizacja sprawi, że wrośnięte w Wileńszczyznę przyszłe pokolenia będą pomne kulturowego dziedzictwa przodków.

Henryk Mażul

Wstecz