Podglądy

Muły źle orzą – rządzą gorzej

Im dłużej się przysłuchuję wypowiedziom gwiazd obecnie rządzącej ekipy, tym większym przenikam się do nich współczuciem. Inne państwa i rządy mają obywateli, że buzi dać – pogodnych, uczciwych, prawych, pracowitych, zdyscyplinowanych, odpornych na wrażą propagandę patriotów swojej Ojczyzny, tymczasem nasi Kubilius & kompanija zostali rzuceni na pastwę trzech milionów (emigracja nas trochę przetrzebiła) ponurych aspołecznych typów.

Toż to jakaś patologiczna dzicz, a nie obywatelskie społeczeństwo! Postsowieckie szumowiny, wobec których ciągle trzeba się mieć na baczności. Zagapisz się na chwilkę, a już tysiące złodziejskich rąk oskubuje publiczną kasę. I wszystko to niby w świetle prawa, w ramach wsparcia dla różnych tam najuboższych, bezrobotnych, wielodzietnych, zramolałych, kalekich i innych społecznych odrzutków. Dasz takim palec, to zeżrą ci rękę aż po bark. I dziw się tu, człowieku, że nasza kubiliusiarnia ani na chwilę nie zapomina, że „chłop pana prosi, a za pazuchą kamień nosi”. Pozwolisz mu na chwilę zbliżyć się do pańskich progów, to on ci zaraz sruuuuu!... tym kamieniem w sejmową lub rządową szybę. Modelowy lumpenproletariat, przed którym innostranni politycy uciekaliby z krzykiem, tymczasem nasi dzierżywładcy jakoś się w tym strasznym otoczeniu odnajdują.

Czy w tej sytuacji wypada się dąsać, że raz po raz przypominają nam, wśród jakiego motłochu przyszło im żyć i pracować? Nie wypada. Normalny obywatel jest dziś na Litwie na wagę złota. Pokalkulujcie no sobie sami. Ci, których podczas antyrządowych wieców ponoszą nerwy, należą do kategorii „wichrzycieli i mącicieli” (autorzy określenia: eksmarszałek Sejmu Arunas Valinskas i premier Andrius Kubilius). Ogół naszego społeczeństwa też nie lepszy. To „ogłupieni przez bolszewików” ludzie, „którzy za rubla idą przeciwko Ojczyźnie” (to Vytautas Landsbergis w ubiegłorocznym przemówieniu z okazji Dnia Odrodzenia Niepodległości Litwy). Samotni rodzice – to „zrzędy”, które „wychowują dziecko bez ojca lub matki, bo nie potrafią uporządkować własnego życia” (to eksminister spraw socjalnych i pracy Rimantas Dagys z okazji Międzynarodowego Dnia Rodziny). Z kolei matki – niekoniecznie samotne, ale pobierające, zdaniem rządzących, zbyt wysokie zasiłki wychowawcze – to „przestępczynie, które okradają państwo” (to kubiliusiarnia, SoDra i prokuratura). Większość obywateli, którzy nie są zachwyceni skutkami rządów obecnej ekipy, to „utyskiwacze i czarnowidze”, którzy nie wiedzieć czemu „żyją jakimiś ponurymi nastrojami” (to znów premier). I tu koło się zamyka. Przez to swoje ponuractwo nasi ludzie czują się „rozczarowani i źli”, w wyniku czego wpadają w sidła „rosyjskich specsłużb”, stają się ich „celem i narzędziem” (to szef sejmowego komitetu spraw zagranicznych Audronius Ažubalis).

Sami teraz widzicie, że nasze do niedawna zamieszkałe przez normalnych obywateli (nie świętych, ale też przecie nie potworów) państewko przekształciło się w jakąś Sodomę z Gomorą! Też bym się wśród takiego występnego, posępnego i podstępnego motłochu czuła jak w oblężonej przez wroga twierdzy. Nie dziwota, że ekipa Kubiliusa swoimi obywatelami nie rządzi, jeno nieustannie odstrzeliwuje się od ich bezczelnych roszczeń. Nie usiłuje dojść ze społeczeństwem do jakiegoś porozumienia, jeno ogłasza kolejne krucjaty przeciwko coraz to nowym ułomnościom tej pasożytującej na państwowym ciele hałastry.

Aż strach się pytać, ale nie mam wyjścia? Któż to tak zdeprawował tę naszą – do niedawna „pilietinę visuomenę”, że jej kwiat – politycy – już nawet nie kryją swojego do niego obrzydzenia? Toż to niby to samo społeczeństwo, które przed 19 laty gotowe było rzucać się pod sowieckie tanki, byle nie dopuścić wroga do kwiatu, czyli dziś nienachalnie uwielbianych „sejmunasów”.

Ludzie o tej deprawacji różnie gadają. Na przykład, taka Íngrid Betancourt, znana z walki z korupcją kolumbijska działaczka polityczna i aktywistka na rzecz praw człowieka, palnęła (podczas przemówienia na posiedzeniu Parlamentu Europejskiego), że to demoralizacja władz oraz niesprawiedliwość społeczna rodzą „partyzantów w Kolumbii, fanatyków w Iraku, terrorystów w Afganistanie, ekstremistów w Iranie…” „…i wichrzycieli na Litwie” – chciałoby się dodać.

Ale co ta koza może wiedzieć o ludzkich przywarach, skoro nigdy nie rządziła Litwą (na prezydenta Kolumbii tylko kandydowała)? Że co, że raptem sześć lat gniła – jako zakładniczka – w niewoli partyzantów z FARC (Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii), a po wyzwoleniu zamiast nienawiści potrafiła zaprezentować wobec nich cień wyrozumiałości? Cóż, widocznie kilka lat w niewoli u jakichś tam bojowników – to sanatorium w porównaniu z morderczą i niebezpieczną katorgą, jaką jest sprawowanie władzy nad bandą oprychów i darmozjadów, którzy zasiedlają Litwę.

Ostatnio premier Kubilius ogłosił kolejną świętą wojnę przeciwko współobywatelom. Uważa, że najważniejszą tegoroczną misją rządu będzie „reforma systemu społecznego wsparcia”. Premier nie ukrywa, że zamierza wyruszyć do boju przeciwko podopiecznym SoDry i giełdy pracy, bo zdiagnozował w kraju epidemię gorszą od wszystkich zwierzęcych gryp razem wziętych. „Rośnie nam armia socjalnych utrzymanków” – zawyrokował ze srogą miną.

Złośliwi pyskują, że bierze na celownik tych, których jego rząd przez rok swojej nieudolnej choć brutalnej polityki z zapałem produkował. Ale to paskudne pomówienie. Szef rządu po prostu zwalcza kolejną litewską patologię, jaką jest korzystanie z opieki socjalnej przez różne społeczne fajtłapy. Odkrył bowiem nagle dla siebie i świata, że w systemie wsparcia bezrobotnych chodzi „nie o ilość jakichś tam hipotetycznych pieniędzy” (czyli wypłacanie zasiłków), lecz o to, by człowiek pracował. Cokolwiek by gadać, bystry z niego chłop. Dobrze kombinuje – po co płacić ludziom zasiłki, taniej pogonić ich do roboty.

Co prawda, robota na Litwie jest dziś dobrem nieosiągalnym, w czym duża zasługa panoszącego się w kraju kubilizmu, ale po to nam Bozia dała spryt, byśmy se jakoś kombinowali. Bezrobotni, wzorujcie się na premierze! Jaki on jest, każdy widzi, słyszy i na własnej skórze czuje, a przecież nie obżera SoDry i giełdy pracy. Fizys ma głupkowatą, sposób zachowania chamowaty, czego się dotknie, to spitoli, a przecież fuchę ma, że ohoho!

Żarty żartami, ale skoro Kubilius zaśpiewał, że w systemie pomocy socjalnej nie chodzi o pieniądze, to znaczy, że chodzi właśnie o nie. Dokładnie – rząd będzie bezrobotnym odbierał to, co jeszcze jest do zabrania. W tej sytuacji czarno widzę przyszłość utrzymanków „dobrej ciotuchny SoDry”. Nie potrafiliście zostać politykami, no to uczcie się żreć korę i lebiodę. Albo won z kraju! No, bo co to za chamskie numery? Na Wyspach Brytyjskich czy w takiej Irlandii zaiwaniamy jak małe buldożerki, tamtejsze employer´y nie potrafią się nas nachwalić, że tacy robotni, sprytni i obrotni. U siebie zamieniamy się w nierobów i obiboków, którzy nic tylko kombinują, jak by tu obrobić „ciotkę SoDrę” i „wujka rząd´a”.

No, patrz ty, byłabym zapomniała, że naszych obywateli – tych wichrzycieli, zrzędów, utyskiwaczy i nierobów – uważa się w dodatku za niedorozwiniętych imbecyli. Nasze zdolności intelektualne zostały ocenione na poziomie trzylatka. Świadczy o tym działalność wydawnicza SoDry, która kosztem 50 tys. litów wyprodukowała i puściła w świat iście bolszewicką w swej formie agitkę o tym, jaka to ona, znaczy się „dobra ciotuchna SoDra” (tak sama siebie ochrzciła), jest wspaniałomyślna, sprawiedliwa, pracowita i pomocna.

Agitka pt. „Parasol SoDry”, co prawda, nosi formę kolorowej książeczki dla dzieci (na oficjalnym portalu zakładu można ją sobie powertować także w wersji elektronicznej), ale nikt nie wątpi, że jej adresatami nie są jacyś tam smarkacze, tylko zupełnie dorośli obywatele, którzy za „ciotką” nie przepadają. Zresztą, kto by się odważył czytać dziecku taki oto bełkot: „SoDra jest surowa, ale sprawiedliwa”; „(...) chociaż jest bogata, ma duży skarbiec, ale nie jest pańcią, nie posiada wystawnych pałaców (gmaszysko w Karolinkach to zapewne złudzenie optyczne), karet, służących i skrzyni ze złotem”; „niczym wróżka pracy – i sama pracuje, i innych zachęca, by pracowali i troszczyli się o swoją przyszłość”; „(...) praca – to jej królewicz, a ona jak Kopciuszek, haruje od rana do wieczora”; „(...) jest naszą wspólną nauczycielką, (...) towarzyszy człowiekowi przez całe życie; jest bardzo sprawiedliwa – uczciwie rozdziela zgromadzone pieniążki”. Słowem, nasza SoDra – to nie jakiś tam banalny zakład ubezpieczeń społecznych, to „um, czest’ i sowiest’ naszej epochi”.

Skąd znamy ten styl? Ano, wiadomo. Pajechali: „Mądrość Stalina,/ rzeka szeroka,/ w ciężkich turbinach / przetacza wody,/ płynąc wysiewa/ pszenicę w tundrach,/ zalesia stepy,/ stawia ogrody...” Albo coś takiego: „Partia pogromca faszyzmu/ Partia przewodnik mas/ do socjalizmu prowadzi nas,/ do socjalizmu prowadzi nas...” Znalazłam i inne perełki, np.: „Który tam? Z drogi. Partia kroczy,/ Twoja partia ludu roboczy / Wspólnie pracować, wspólnie budować / Maszerować! Partio, prowadź!”

Autorzy dytyrambu na cześć SoDry zapomnieli wymienić parę innych zalet „ciotuchny”, a mianowicie – skromność i oszczędność. Gdyby nie one, swoją broszurę wydaliby pewnie w formie wierszowanej. No, ale wtedy koszt jednego egzemplarza (rozdawanego nieodpłatnie) byłby pewnie większy niż te marne 17 litów, które urzędasy SoDry zapłacili za sztukę trzydziestostronicowego „Parasola”.

Teraz pozostaje czekać na efekt tej lektury. Osobiście – po tym czytadle – zakochałam się w SoDrze bez pamięci. Wbrew niezbyt miłym wspomnieniom, jakie zostały mi po zderzeniu z „ciotką” i jej służącymi (armia biurokratów). Na jej łasce, po 17 latach wpłacania składek na ubezpieczenie zdrowotne, znalazłam się tylko raz i na krótko. „Ciotuchna” pokazała mi wówczas tak wredną mordę, że przez następne pięć lat to spotkanie wspominałam z trwogą. Aż do chwili zapoznania się z treścią „Parasola”. Teraz wiem, że w ocenach „ciotki” błądziłam. Co prawda, znam wiele innych osób, które swoje randki z tą krewną wspominają podobnie jak ja, ale pewnie też się mylą. Będę ich teraz odsyłać na stronę internetową SoDry, bo papierowy nakład agitki zapewne się wyczerpał.

Mam też pomysł. Istnieje wiele innych urzędów i instytucji, za którymi nasz wredny obywatel nie przepada. Rozszerzyłabym więc sponsorowaną przez podatników państwową działalność wydawniczą o następujące pozycje: „Życzliwa stryjenka – policja ekonomiczna”; „Wielkoduszny wujaszek – prokurator”; „Wspaniałomyślny dziadunio – urząd podatkowy”; „Łaskawy stryjaszek – system penitencjarny”, „Sprawiedliwy ojczulek – premier”. Wzorce dla tych dzieł literackich można znaleźć w licznych „Notatnikach agitatora”, które władze radzieckie wydawały z maniakalną częstotliwością raz na dwa lata. I tak: marsz rozpoczęty, Kubilius prowadź! Może pod wpływem zgrabnie zaserwowanej propagandy uda się wykrzesać coś pozytywnego z tej bandy popaprańców, jaką jest dziś nasze społeczeństwo.

Nie wiem tylko, co zrobić z polskojęzyczną Wileńszczyzną. Ona – na domiar wszystkich wad ogólnospołecznych – ma jeszcze szczególne skrzywienie. Uparła się w durnowatym przeświadczeniu, że dzierżywładcy mają szanować jej język ojczysty. Taką hałastrę, chcąc osiągnąć skutek, wypadałoby agitować po polsku. Ale najpierw trzeba by pokonać zapisy Ustawy o języku państwowym, opór Komisji Językowej, protesty posła Songaily i gniew nacjonalistycznej młodzieży z Narodowego Frontu Litwy. Wierzę jednak, że dla dobra sprawy rząd Kubiliusa te opory przezwycięży i zwalczywszy w sobie obrzydzenie Polaków będzie agitował po polsku. Dla dobra sprawy. Bo trzeba wiedzieć, że Wileńszczyzna – to na Litwie dziecię szczególnej troski, haniebnie zacofane w rozwoju, co na tle kwitnącej ogólnokrajowej całości razi szczególnie.

Nad tym niedorozwojem szef rządu rozlamentował się ostatnio z okazji 20. rocznicy uchwalenia Ustawy o mniejszościach narodowych (tej, która właśnie wygasła). Kubilius raczył był publicznie się zamartwiać, dlaczegoż to „Wileńszczyzna, gdzie jest dużo przedstawicieli społeczności polskiej i białoruskiej, w świadomości mieszkańców Litwy utrwaliła się jako region zacofany”?

Znam odpowiedź na to pytanie. Na Litwie utrwalił się stereotyp Wileńszczyzny jako zacofanego getta, bo przez 20 lat z wielkim zapałem taki jej obraz propagowaliście. Zarówno wy, politycy, jak i posłuszne wam media – czwarta władza. Oto najświeższy przykład. Gorzkie żale premiera nad niedorozwojem Wileńszczyzny na portalu BNS zostały zilustrowane zdjęciem oracza. To bosonogi obdarciuch smętnie człapiący za sochą, do której zaprzęgnięty jest... muł. Cóż. Kraj, gdzie w XXI wieku orzą muły, rzeczywiście nie może być ani dostatni, ani postępowy. A cóż dopiero kraj, gdzie muły rządzą...

Lucyna Dowdo

Wstecz