Mały Jezus o serca prosi…

Jest taka chrześcijańska legenda:

„W czasie ostrej zimy ktoś zapukał do drzwi domu, w którym mieszkał mały Ferdynand, później wielki święty – Antoni Padewski. Ponieważ w domu nie było nikogo ze starszych, chłopiec sam otworzył drzwi. Za progiem ujrzał jakieś dziecko – nędznie odziane, z torbą na plecach. Zdziwiony widokiem, zapytał małego przybysza, kim jest i czego sobie życzy. Usłyszał w odpowiedzi: Jestem synem królewskim i wędruję żebrząc. Szukam ludzkich serc. O! Zobacz! Dziecko pokazało torbę, w której jasno i ciepło, jak rubiny, błyszczały serca ludzi. – Jak się nazywasz? – zapytał mały Ferdynand. – Tego nie muszę ci nawet mówić. Twoja mama z pewnością często wymawiała moje imię. Jestem Jezus i przyszedłem do ciebie, gdyż chciałbym mieć także i twoje serce...”.

Ta legenda zawsze kojarzy mi się ze Świętami Bożego Narodzenia. I jakoś często wracam do niej, zwłaszcza w ten przedświąteczny czas. Odnajduję analogię... Tego roku zresztą aura szczególnie sprzyja refleksji. Na dworze – zima, mróz, śnieg. Zdarza się, że kilka razy w ciągu dnia ktoś puka do moich drzwi. A ja ciągle czekam, czy wśród przybyszów rozpoznam małego Jezusa. Bo przecież Ten przychodzi każdego roku – w mroźny, zimowy wieczór, nędznie odziany, prosząc o nasze serca...

Boże Narodzenie – to magiczny czas. Mistyka wieczerzy, uroda i zapach choinki, tajemniczość najdłuższej w roku nocy, delikatne, migocące płomienie świec, aromat siana pod śnieżnobiałym obrusem – wszystko to składa się na ten, z niczym nieporównywalny klimat. Stworzenie niepowtarzalnej atmosfery wymaga jednak od nas wielkiego wysiłku i nakładu pracy. Porządki, zakupy, dekoracje domu i okien, pakowanie prezentów, wreszcie przygotowanie wieczerzy wigilijnej – to wszystko składniki na pozornie udane święta. Pozornie, bo tak naprawdę udane święta nie zależą od liczby, kolorystki bądź jasności iluminacji.

Tradycja Świąt Bożego Narodzenia obfituje w zwyczaje, swoisty ceremoniał przekazywany z pokolenia na pokolenie. Od zawsze przygotowanie do świąt sprowadzało się do – rzec by można – prozaicznych czynności. Towarzysząca temu obrzędowość odróżniała je jednak od codziennych obowiązków. Dzisiaj wszystko ogranicza się do szybkich działań – na przemyślane decyzje nie ma czasu. Choinkę często ubierają same dzieci, bo rodzice akurat pracują albo są zajęci swoimi sprawami, potrawy na stół wigilijny kupujemy gotowe, zamawiamy catering.

Zanika poczucie wspólnoty, tak charakterystyczne dla tych wyjątkowo rodzinnych świąt. Niewiele osób zapewne pamięta, jakie znaczenie ma dzień wigilijny. Według ludowych zwyczajów – wyzwala on nasze zachowanie na nadchodzący rok. Nie powinniśmy się kłócić, sprzeczać, raczej spędzić ten dzień w życzliwej, przyjaznej atmosferze; to dobry sposób na właściwe rozpoczęcie nowego roku.

Wieczerza wigilijna też powoli zmienia swój charakter. Dawniej do stołu zasiadała cała wielopokoleniowa rodzina. Dziadkowie snuli wnukom opowieści, dzieci wypatrywały pierwszej gwiazdki. Potrawy o niepowtarzalnym smaku, jedzone tylko w ten jeden wieczór w roku, były spożywane niemal z nabożeństwem. Długo rozlegał się śpiew kolęd. Dziś zdarza się, że młodzi ludzie spędzają święta w ciepłych krajach, stół z opłatkiem gromadzi coraz mniejsze grono rodziny.

Święta stają się nawykiem, pozbawionym właściwej istoty przyzwyczajeniem. Powszechny materializm dotknął także tej sfery, stępił wrażliwość ludzi na Narodziny w Betlejem.

Co można uczynić, aby w czasie tych świąt Jezus naprawdę mógł narodzić się w naszych domach, w naszych rodzinach, w naszych sercach?

Jednym z najważniejszych działań jest nauczenie się CZEKANIA. Tak, tak, trzeba uczyć się czekać. To, co charakteryzuje współczesnego człowieka, to niecierpliwość. Wszystko pragniemy mieć zaraz, natychmiast. Nie czekamy na list od przyjaciela – w kilku słowach mailem lub esemesem streszczamy informacje i momentalnie otrzymujemy odpowiedź – po co czekać... Młode pary szybko rozpoczynają wspólne życie, bez ślubu, bo niby po co czekać... Starsi, schorowani ludzie nie chcą cierpieć – decydują się na eutanazję, po co czekać... A też Święta Bożego Narodzenia najlepiej zaczynać już po Zaduszkach, po co czekać...

A przecież ta najdłuższa w roku noc ma pomóc w ociepleniu naszych codziennych kontaktów, w zatrzymaniu się na chwilę, aby uświadomić sobie, że po raz kolejny mały Jezus puka do moich drzwi i prosi o moje serce... Zasadnicza prawda prowadzi każdego z nas do Betlejem (Beth-lehem – dom chleba) – miejsca, gdzie Bóg zszedł na ziemię – bo „tak świat umiłował, że Syna swego Jednorodzonego dał” (por. J 3, 16). Narodzenie Jezusa łączy w sobie wielowarstwowy dramat Boga i ludzi. Najważniejszy jego aspekt sprowadza się do miejsca – Bóg staje się człowiekiem pośród bydła.

Giovanni Papini napisał: „Nie z przypadku Jezus przyszedł na świat w stajni. Czyż świat nie jest olbrzymią stajnią, w której ludzie żrą i gnoją? Czyż rzeczy najpiękniejszych, najczystszych, najbardziej boskich wskutek piekielnej jakiejś alchemii nie zmieniają w błoto? Po czym rozciągają się na stosie mierzwy i zowią to używaniem życia. Na ziemi, w owym tymczasowym chlewie, w którym żadne ozdoby, żadne aromaty pokonać nie zdołają gnojowiska, zjawił się pewnej nocy Jezus, narodzony przez dziewicę bez zmazy, nie mający innej broni oprócz Niewinności. Nie ludzie, ale zwierzęta oddały pierwsze pokłony Jezusowi. Wśród ludzi szukał prostaczków . (…) Królowie i Narody kłaniali się dotąd Wołom tudzież Osłom”.

Kim więc byli świadkowie tego cudownego Narodzenia? Zwanych „ludem ziemi” pastuszków, w ówczesnym społeczeństwie uważano za ludzi niemoralnych i prymitywnych. Powszechnie oskarżano ich o notoryczne złodziejstwa, kłamstwa, a nawet morderstwa. Przed sądem ich świadectwo zupełnie się nie liczyło. Nie wiemy, co się wydarzyło po spotkaniu z Nowonarodzonym. „Wrócili, wielbiąc i wysławiając Boga za wszystko, co słyszeli i widzieli” (Łk 2, 20). Byli pierwszymi świadkami i uczniami Jezusa. Po ich wizycie stajnia w Betlejem stała się Domem Boga, Domem Chleba dla tysięcy i milionów świadków ze wszystkich stron świata.

W końcu lata 1810 r. w Paryżu oczekiwano na narodzenie dziedzica tronu cesarskiego, syna Napoleona. Wszyscy władcy, książęta, generalicja, wysoko postawiona arystokracja tłumnie zmierzali do Wersalu, aby dowiedzieć się o zdrowiu matki, cesarzowej Marii Luizy. Przygotowano dwa łóżeczka dla dziecka: błękitne dla chłopca, czerwone dla dziewczynki. Mieszkańcy Paryża ufundowali złotą kołyskę, na której widniał, kuty w srebrze i złocie, orzeł cesarski. Gdy narodził się syn Napoleona, cesarz osobiście przekazał tę wiadomość zebranym tłumom, a kurierzy powieźli ją do Europy. Oddano sto jeden salw armatnich. W tym samym dniu dziecko zostało przez ojca mianowane królem Rzymu. Dzisiaj o tamtych wydarzeniach nikt nie pamięta, a złota kołyska jest martwym muzealnym eksponatem.

Natomiast ciche Betlejem dotąd żyje w naszej świadomości jako najważniejsze miejsce, w którym Bóg zstąpił na oczekujący Go z utęsknieniem świat.

Kiedy znikną potrawy ze świątecznego stołu, umilkną w domach kolędy, niejeden z nas usłyszy pytanie: „Jak minęły Święta?”. Co wówczas odpowiemy, na co zwrócimy uwagę? Czy na wspaniałe prezenty, które znaleźliśmy pod choinką, na wyjątkowo udanego karpia w galarecie, a może na nową kreację albo ciekawą ofertę świątecznych programów telewizyjnych?

Czy aby na pytanie „Jak minęły Święta?” ktoś odpowie: „Zapukał do mnie mały, zziębnięty Jezus, oddałem mu swoje serce...”. Co będzie znakiem, że ten ktoś zjednał się z cudem w Betlejem. Tak jak w wierszu Romana Brandstaettera „Przypowieść o Narodzeniu Pańskim”:

W pewnym człowieku narodził się Chrystus.

 

Ale ów człowiek nie słyszał

Anielskich harf,

Ani śpiewu pasterzy,

Ani nie przyniósł Chrystusowi w darze

Złota i mirry

Na podobieństwo trzech Mędrców.

 

Nie miał złota i mirry.

 

Ani nie uważał się za mędrca.

 

Ofiarował Mu natomiast

Swoją samotność,

Swoje cierpienia,

Swoje grzechy,

Swoją biedę,

Swoje upadki,

Po prostu

Wszystko, co posiadał.

Powiedział:

– Ty zawsze polujesz na człowieka, Panie.

Upodobałeś sobie mnie,

 

Chociaż nie wiem dlaczego...

 

Tak narodził się Chrystus w pewnym człowieku.

Ks. Jerzy Witkowski

Wstecz