Droga kapłaństwa – drogą stałego wyboru

Uciekałem przed Tobą w popłochu,

Chciałem zmylić, oszukać Ciebie –

Lecz co dnia kolana uparte

Zostawiały ślady na niebie.

 

Dogoniłeś mnie, Jeźdźcze niebieski,

Stratowałeś, stanąłeś na mnie.

Ległem zbity, łaską podcięty,

Jak dym, gdy wicher go nagnie.

(Jerzy Liebert „Jeździec”)

U PROGU WYBORU. Możliwe, że nie zawsze tak się zdarza w przypadku kapłańskiego powołania. Jak z nim było u księdza Henryka Naumowicza, chyba do końca nie wie nawet on sam. Na pewno jednak nie była to sprawa przypadku. Ale obchodząc jubileusz swego 50-lecia, z czego prawie połowa została oddana służbie Bogu i Kościołowi, jest dziś przekonany, że kapłaństwo nie zaczyna się dopiero po święceniach. W pewien sposób kształtuje się ono w ciągu lat świadomego przygotowania do niego oraz duchowego dojrzewania.

Henryk Naumowicz urodził się w Wilnie, chodził do szkoły nr 29, obecnie im. Sz. Konarskiego. W latach szkolnych, mimo zakazu uczestniczenia dzieci i młodzieży w służbie przy ołtarzu, został ministrantem. Aczkolwiek, chociaż w mieście był jednym z pierwszych chłopców, codziennie służących do Mszy św., na pytanie koleżanki z klasy – czy ma zamiar zostać księdzem, odpowiedział przecząco.

Po szkole wstąpił na uniwersytet. Dopiero tam poczuł w sobie pewien dyskomfort, jak gdyby znalazł się nie na swoim miejscu. Wówczas uczynił decydujący krok w kierunku swego wyboru: już myśląc o seminarium duchownym, sam się zgłosił do komisariatu, by pójść do wojska i mieć za sobą ten obowiązkowy wtenczas etap. Służbę pełnił w jednostce obrony cywilnej jako łącznościowiec, najpierw k. Charkowa, później w Nabiereżnych Czełnach, mieście produkcji słynnych kamazów. Po powrocie z wojska wstąpił do seminarium duchownego w Kownie. Święcenia kapłańskie otrzymał 1 lipca 1986 roku.

POCZĄTKI POSŁUGI. Pierwszą parafią młodego księdza były Ejszyszki, gdzie wikariuszował razem z ks. Józefem Aszkiełowiczem przy ówczesnym proboszczu, śp. ks. Józefie Budrewiczu. Po niespełna dwóch latach przyjął nominację na parafię w Taboryszkach. Możliwie, że tam miało swój początek życiowe credo księdza, potwierdzone pracą w latach późniejszych: Panu Bogu należy się oddawanie czci w odpowiedniej formie i Eucharystia powinna być sprawowana w miejscu godnym tego kultu. Jako pewną paralelę ksiądz Henryk przypomina Włodzimierza Wysockiego, który przed wykonaniem piosenki o wojnie podniósł się z krzesła podkreślając, że taki utwór nie godzi się wykonywać na siedząco. Już wkrótce po przeprowadzce do Taboryszek nowo mianowany proboszcz zabrał się do remontu mocno zaniedbanego kościoła. Była to pierwsza praca remontowa, którą wykonał, a wnętrze taboryskiego kościółka dotychczas jest takie same, jak zostało zrobione w latach 1988-92. W tej małej mieścinie księdzu Henrykowi poszczęściło też poznać tak wyjątkową osobę, jaką była śp. Anna Krepsztul, obcowanie z którą wiele dało dla jego duchowego wzrastania.

Po Taboryszkach były dwa lata studiów licencjackich w Rzymie na wydziale teologii dogmatycznej uniwersytetu Angelicum. Tematem pracy na zakończenie nauki było streszczenie poglądów filozoficznych Antanasa Maceiny. Po powrocie z Rzymu na księdza-licencjalistę już czekała praca w reaktywowanym Wileńskim Wyższym Seminarium Duchownym, gdzie w ciągu prawie 11 lat wykładał dogmatykę. Równocześnie pełnił też posługę kapłańską przy Katedrze Wileńskiej bądź w innych parafiach, dokąd kierowano go do pomocy.

MICKUŃSKIE WYZWANIA. W sierpniu 1995 r. ksiądz Naumowicz przyjął nominację na parafię pw. Wniebowzięcia NM Panny w Mickunach. Od tego czasu na jego barkach spoczęły potrójne obowiązki: praca duszpasterska, wykłady w seminarium i budowa. „Już od momentu przybycia na parafię było dla mnie jasne, że parafialny kościół potrzebuje rozbudowy, gdyż był zbyt ciasny i w zaniedbanym stanie. A któż jak nie kapłan powinien zatroszczyć się o stan Domu Bożego? Czekała więc wielka robota”.

Początki tak ogromnej pracy zainicjowali niejako sami parafianie, z których składek jeszcze jesienią 1996 roku udało się założyć fundamenty pod przyszłą budowę. Chociaż koszta tak poważnego przedsięwzięcia w dzisiejszych czasach nawet trudno wyobrazić, ksiądz nie zarządził specjalnej zbiórki pieniędzy, wiedząc jak trudna jest sytuacja materialna jego parafian. To oni sami zaczęli ofiarowywać środki pieniężne na ten cel. Dzięki parafianom i pomocy z Niemiec już wiosną zakupiono potrzebną ilość materiałów, a dokładnie 29 maja 1997 roku po Mszy św. o pomyślność budowy położono pierwszą cegłę w nową ścianę. Od tamtego dnia wytężona praca przy kościele trwała nieprzerwanie. Ponieważ kierownika prac nie było, koordynowanie planów i robót ksiądz także przyjął na siebie.

Dziś tylko kronika parafialna i liczne fotografie przypominają chronologicznie przebieg wykonanych robót: rozbiórkę starej zakrystii, wznoszenie ścian, układanie krokwi, betonowanie. Do pomocy stałym pracownikom na budowie przychodzili parafianie, ofiarując swój czas i wysiłek dla wspólnej sprawy. Dzięki temu już 15 sierpnia została położona ostatnia cegła, a 2 września pokryto dach. Prace wykończeniowe trwały dalej, aż wreszcie odnowiona świątynia przybrała dzisiejszy wygląd. W wyniku przebudowy od starego kościoła zostały niecałe trzy ściany, powstało nowe prezbiterium, dostawiono fronton z kolumnami. Przy kościele wzniesiono dzwonnicę o wysmukłych kształtach, zaś na frontonie stanęła figura Najświętszej Maryi Panny. Obok kościoła został urządzony Dom Parafialny, w którym rozmieściły się: refektarz, salka parafialna, często wykorzystywana na cele pogrzebowe, biblioteka, na piętrze hotelik dla gości z trzema pokojami, łazienką i sanitariatem. Ksiądz zatroszczył się również o sporządkowanie dokumentów na ziemię i budynki, według akt archiwalnych należące do kościoła mickuńskiego.

Lecz prace przy rozbudowie kościoła nie przesłaniały troski o budowanie życia duchowego w parafii. Ponieważ proboszcz nadal prowadził wykłady w seminarium, siłą rzeczy był ograniczony w pracy duszpasterskiej. Mimo to w ciągu trzech lat udało mu się odwiedzić po kolędzie wszystkich parafian, do najdalszych wsi i domostw czasem docierając pieszo. Od początku pracy w Mickunach ksiądz Henryk zadbał również o odpowiednią oprawę Liturgii, zakładając przy kościele chór i sam ucząc chórzystów śpiewów liturgicznych.

25 marca 1996 r., w Święto Zwiastowania Maryi Panny, w parafii rozpoczął peregrynację obraz Matki Bożej Ostrobramskiej, wykonany przez s. Marię z Ejszyszek. „Celem tych uroczystości domowych była nie tylko i wyłącznie sama peregrynacja. Chciałem, żeby i rozbudowa kościoła, i odwiedziny obrazu stanowiły ważniejsze wydarzenia w przygotowaniach parafii do obchodów 2000-lecia chrześcijaństwa. Tak oto Matka Boża odwiedzała kolejno domy naszych parafian, a w rodzinach trwały modlitwy, przygotowując je do przyjęcia obrazu u siebie”.

Prawie jednocześnie z pracą przy budowie zostały zainicjowane poniedziałkowe spotkania rodzin. Rozpoczęto je od zapoznania się i rozważania treści listu apostolskiego Ojca Świętego „Tertio millenio adveniente”. Na spotkaniach ich uczestnicy przerabiali tematy z katechizmu, rozważali fragmenty Pisma Świętego, zapoznawali się z tradycjami świąt katolickich, towarzyszyły temu także modlitwy i śpiew. Do Wspólnoty Rodzin należało kilkanaście osób i, jak wynika z ich wypowiedzi, te „poniedziałki” dawały im ładunek duchowości na cały tydzień, pomagając odnaleźć się w skomplikowanej rzeczywistości. Wkrótce też powstał w Mickunach Ruch Miłosierdzia Bożego.

Wierni niejednokrotnie organizowali także szereg wspólnych wyjazdów, najpierw do sąsiednich parafii: Rukojń, Miednik, odwiedzając Annę Krepsztul w Taboryszkach, później w dalsze strony: na Górę Krzyży, do Częstochowy. U siebie przyjmowano pielgrzymów z Polski, nawiązywano kontakty z rodakami w Macierzy. W ciągu 2003 roku w Mickunach trwały obchody 80-lecia parafii: dla każdej miejscowości była wyznaczona swoja niedziela, kiedy wierni procesyjnie przychodzili na Mszę św., swój dzień miały kółka różańcowe, chór, młodzież itp. Co miesiąc w formacie A3 ukazywała się parafialna gazetka „Wielki Znak”, a co roku wydawano kalendarz liturgiczny. Wszystkie prace i osiągnięcia parafii na czele z proboszczem w ciągu 11 lat są zawarte w 11 albumach kroniki parafialnej.

Jesienią 2006 r. ks. lic. Henryk Naumowicz pożegnał Mickuny – z nominacji abpa obejmując parafię pw. św. Anny w Duksztach Pijarskich, po przeciwległej stronie rejonu wileńskiego.

DUKSZTY ZE „ŚPIĄCĄ KRÓLEWNĄ”. Parafia duksztańska, przez zakon oo. pijarów szczególnie umocniona w wierze katolickiej, posiada chlubne i dramatyczne karty historii, zarówno jak i świątynia pw. św. Anny, która w 2006 r. obchodziła swe 150-lecie. Wzniesiona ogromnym staraniem księdza Joachima Dębińskiego i konsekrowana w 1856 r., już 12 lat później była zabrana katolikom i przerobiona na cerkiew prawosławną w następstwie represji caratu, prowadzonych wobec Kościoła katolickiego za udział wiernych i kleru w Powstaniu Styczniowym. Wtedy też rozproszono parafię, po części dołączając do sąsiednich lub zmuszając wiernych do przejścia na prawosławie.

Dopiero pod koniec I wojny światowej, po wielu latach starań, sprawa zwrotu kościoła i ponownego erygowania parafii katolickiej w Duksztach, doszła do skutku. 13 lutego 1919 r. dekretem biskupim bł. Jerzy Matulewicz ogłosił jej wskrzeszenie. Sporządzony wówczas inwentarz kościelny opisuje, w jak opłakanym stanie wróciła świątynia do wiernych: bez dachu i okien, o ścianach uszkodzonych pociskami podczas ostrzału artyleryjskiego. Jednak, mimo trudnych powojennych czasów i powszechnej biedy, wiernym z nowo mianowanym proboszczem ks. Kazimierzem Zacharzewskim na czele udało się wiele zdziałać na rzecz podźwignięcia Domu Bożego z upadku i odrodzenia życia parafialnego.

Trudne lata powojenne zostały naznaczone w Duksztach – jak i wszędzie na tych terenach – stopniowym zanikiem życia religijnego. O ile w międzywojennym dwudziestoleciu parafia pomnażała wiarę, o tyle po wojnie władza sowiecka czyniła wszystko, by zatrzeć w duszach ludzkich jej ślady. Panoszący się ateizm zrobił wiele szkód, w dodatku, po śmierci wieloletniego jej proboszcza Jana Charukiewicza, parafia w ciągu prawie 10 lat nie miała gospodarza, na Msze św. dojeżdżali tu księża z sąsiedztwa. Taki stan rzeczy trwał do czasu, kiedy arcypasterz wileński przychylił się do prośby starościny Wacławy Baniukiewicz, która podczas obchodów 150. rocznicy konsekracji kościoła przedstawiła życzenie mieszkańców o mianowanie nowego proboszcza.

„Kiedy przyszedłem na placówkę duksztańską, ujrzałem trudną spuściznę – mówi ksiądz Henryk. – W dużym stopniu sytuacja jest podobna do tamtej, sprzed 90 lat. Wtedy parafia dźwigała rany po latach zaboru i wojny, teraz również doświadczamy bolesnych skutków okresu powojennego: wywózek, tzw. repatriacji, bolszewizmu, ateizacji, polityki antyrodzinnej. Chociaż te zjawiska jak gdyby minęły, ich rzeczywistych skutków w całej pełni doświadczamy dopiero teraz. Kilkakrotnie zmniejszyła się liczebność parafii, niektóre wsie wręcz na wymarciu, u kresu działalności znajdują się szkoły – to są plony tamtego powojennego zasiewu. Oczywiście, Pan Bóg pomaga, lecz i my ze swej strony musimy wykonać wszystko, co od nas zależy”.

Natychmiast po przeprowadzce do Dukszt ksiądz zabrał się do pracy. Od pierwszych dni wprowadził modlitwę różańcową przede Mszą św., od niedawna w niedzielę jest odprawiane nabożeństwo dla młodzieży, odnowił swą działalność chór kościelny, co jest bardzo ważne, by wszystko należycie współżyło w służbie Liturgii.

Jednocześnie, podobnie jak w Taboryszkach i Mickunach, stanął przed proboszczem problem remontów kościoła. „Pamiętam, jak przygnębiające wrażenie zrobił na mnie jego stan, kiedy przyjechałem do Dukszt jesienią 2006 r. Ukryte piękno kształtów i proporcji świątyni dostrzegłem dopiero z upływem czasu, w myślach nazywając ją „śpiącą królewną”. Cel remontu zaś pozostawał ten sam – żeby kult Boży był sprawowany tu w należytej dla niego świętości”.

Dziś, na początku 2010 roku, można stwierdzić jednoznacznie – duksztańska „śpiąca królewna” została przywrócona do życia. Nim jednak to się stało, przez trzy lata musiała trwać wytężona praca. Rozpoczęto ją od uporządkowania na przykościelnym cmentarzu grobu oo. pijarów – założycieli kościoła. Potem przyszła kolej na wymianę okien, ocieplenie sufitu, instalację ogrzewania, wprowadzenie elektryczności podziemnym kablem, podłączenie nagłośnienia. Te prace potrzebowały wykonania setek obliczeń, uzyskania licznych pozwoleń, przygotowania wielu wymaganych dokumentów, uzgodnień komisji. Już w 2007 r. wymieniono dach na wieży i całym budynku, równocześnie została też wyremontowana zakrystia. W roku 2008 odnowiono fasadę kościoła oraz wewnętrzne balkony, zaś w 2009 r. przyszła kolej na wnętrze: renowację sufitu, ścian i ołtarzy. Kto kiedykolwiek odwiedzał duksztańską świątynię, z pewnością musiał zwrócić uwagę na jej piękny kasetonowy sufit. Jego renowacja była sprawą niezwykle skomplikowaną: przed restauracją wszystkie kasetony należało zdejmować wymieniając na nowe 108 gipsowych rozet. Gruntownej rekonstrukcji i restauracji poddano także trzy ołtarze. Wreszcie jasne kolory ścian rozświetliły przestrzeń wewnętrzną, optycznie ją powiększając i nadając szczególnie uroczysty wygląd całej świątyni.

Znacznie zmienił się i sam przykościelny teren: przy plebanii oczyszczono studnię, w której podobno zawsze była dobra woda, z odległości 100 m przełożono do kościoła wodociąg, zrobiono kanalizację. Wokół kościoła ułożono kostkę, powstały praktycznie nowe schody. Chociaż charakter robót wymagał stałych pracowników, mieli w nich udział również parafianie starając się okazywać posilną pomoc.

WEWNĘTRZNE WZRASTANIE. Na pytanie, gdzie ksiądz posiadł tak gruntowną wiedzę, by w praktyce podołać wszystkim zamiarom, przecież w seminarium tego nie uczono, odpowiedź brzmiała lapidarnie: „Tego się nie umie, do tego się dojrzewa wewnętrznie, w to się po prostu wchodzi…”

W ciągu ostatniego roku w Duksztach trwały rocznicowe obchody 90-lecia wskrzeszenia parafii, o czym podczas kolędowania stale przypominało się wiernym. Może nie było przypadkiem, że osobisty jubileusz księdza Henryka Naumowicza zbiegł się w czasie z tą parafialną rocznicą. Albowiem, jak sam uważa, Dukszty stały się dla niego darem szczególnej łaski Bożej, gdzie dane mu jest przeżywać swoje kapłaństwo w sposób radykalny.

„Droga kapłaństwa, to droga stałego wyboru” – ta myśl św. Tereski od Dzieciątka Jezus jest mi szczególnie bliska. Z poznawania siebie, swoich ograniczoności wynika bowiem ciągłe poczucie niedosytu, by swoje kapłaństwo przeżywać w sposób bezkompromisowy. A to znaczy, że – jak powiedział poeta – „uczyniwszy na wieki wybór, w każdej chwili wybierać muszę”.

Czesława Paczkowska

Wstecz