Minęła 70. rocznica pierwszej masowej deportacji Polaków na Wschód

„Dziesiąty luty będziem pamiętali”...

Karne zesłania Polaków w głąb Rosji miały miejsce już w czasach carycy Katarzyny. Na Sybirze znaleźli się m. in. uczestnicy Konfederacji Barskiej, powstań narodowych oraz patrioci, nawołujący do walki o wolność i niepodległość. Ciągiem dalszym tych zesłań była masowa deportacja ludności polskiej na Wschód, jaką narodowi polskiemu zgotowały stalinowskie władze Kremla. Zaraz po tym, kiedy w wyniku tajnego paktu Ribbentrop-Mołotow Związek Sowiecki i Niemcy po wspólnej inwazji na Polskę we wrześniu 1939 roku dokonały jej rozbioru na mocy podpisanego 28 września 1939 roku układu granicznego. Ten Związkowi Sowieckiemu przydzielał obszar 201 tys. kilometrów kwadratowych, tzn. 51,5 proc. dawnego terytorium II Rzeczypospolitej, zamieszkały przez 13,2 mln obywateli.

„Dziesiąty luty będziem pamiętali,/ gdy przyszli Sowieci, myśmy jeszcze spali” – głosi ballada anonimowego autora. Bo pierwszą deportację władze sowieckie przeprowadziły właśnie 10 lutego 1940 roku. Dokonano jej na podstawie uchwały z 5 grudnia 1939 roku, podjętej przez Radę Komisarzy Ludowych ZSRR wraz z Biurem Politycznym o wysiedleniu tak zwanych osadników. Z danych NKWD wynika, że z dawnych terenów wschodniej Polski do północnej i wschodniej Rosji w lutym 1940 roku wywieziono około 140 tysięcy ludzi, a byli to w większości nasi rodacy.

Przystąpiwszy do zaprowadzania „proletariackiego ładu i porządku” władze sowieckie chciały w ten sposób usunąć z dawnych ziem wschodnich II Rzeczypospolitej wszystkich ludzi uznanych za „niebezpiecznych”. Kategorie podlegających deportacji z terenów objętych okupacją sowiecką, ulegały nieustannemu poszerzaniu. Do łagrów początkowo wywożono przedstawicieli polskiej inteligencji i ich rodziny, właścicieli ziemskich, osadników-Piłsudczyków, policjantów, kombatantów wojny 1920 roku, nauczycieli, urzędników, a później także leśników, bogatszych rolników i robotników wykwalifikowanych.

W latach 1940-1941 władze sowieckie przeprowadziły cztery wielkie wywózki ze wschodniej Polski (w lutym, w kwietniu i czerwcu 1940 roku oraz w maju-czerwcu 1941 roku). Wywiezieni trafiali na „nieludzką ziemię”: w okolice Archangielska, Irkucka oraz Kraju Krasnojarskiego. Kilkanaście ich tysięcy zmarło wskutek epidemii, chorób, głodu i wycieńczenia, spowodowanego pracą ponad siły.

Prof. Andrzej Paczkowski w „Czarnej księdze komunizmu” podaje, że w ciągu niespełna dwóch lat władzy sowieckiej na ziemiach zabranych Polsce represjonowano w różnych formach – od rozstrzelania, poprzez obozy, więzienia i zsyłki po pracę wpół przymusową – ponad milion osób, a więc co dziesiątego obywatela, który znalazł się na tym terytorium. Nie mniej niż 30 tysięcy osób zostało rozstrzelanych, a śmiertelność wśród łagierników i deportowanych szacuje się na 8-10 proc., co stanowi 90-100 tysięcy represjonowanych.

Przez długie lata, póki Polska ze Związkiem Sowieckim współtworzyły tzw. obóz socjalistyczny, deportacja obywateli polskich była tematem tabu, a straszliwą w rozmiarach zbrodnię katyńską utożsamiano z oprawcami niemieckimi. Złowieszcze rzeczy po imieniu nazwano dopiero po przemianach, jakie w Polsce zapoczątkowała w roku 1980 „Solidarność”. Zakłamywaną dotąd prawdę zaczęli przywoływać historycy, pojawiło się sporo literatury wspomnieniowej. Trzeba jednak pamiętać, że nawet w czasach, kiedy między Warszawą a Moskwą panowała zmowa milczenia, nie zabrakło mówiących wtenczas z otwartą przyłbicą światu o sowieckich zbrodniach.

Jednym z takich był Stanisław Swianiewicz, który też doświadczył losu łagiernika, a potem cudem uniknął mordu w Kozielsku. Absolwent wydziału prawa Uniwersytetu Stefana Batorego i późniejszy jego pracownik naukowy po wojnie znalazł się na emigracji: przebywał w Anglii, Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Celem swego życia uczynił wyjawienie prawdy o zbrodniach na oficerach polskich w Katyniu. W tym celu nękał listami władze komunistyczne w Polsce, zeznawał przed powołaną we wrześniu 1951 roku specjalną komisją Kongresu USA do badania zbrodni katyńskiej. W roku 1976 w Paryżu ukazała się jego wspomnieniowa książka „W cieniu Katynia”.

Przywołujemy postać zmarłego w roku 1997 Stanisława Swianiewicza nieprzypadkowo. Ostatnio Instytut Nauk Politycznych Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie wydał książkę o tym ekonomiście, sowietologu i historyku. Pod redakcją Benona Gazińskiego zostały tu zebrane materiały okolicznościowej sesji zorganizowanej przez tę uczelnią, której emerytowaną profesor jest córka Stanisława Swianiewicza Maria Nagięć. Edycję uzupełniają zdjęcia z rodzinnego archiwum, listy z łagru w Republice Komi, list do premiera Polski Ludowej Stanisława Mikołajczyka oraz tekst przemówienia od grupy posłów w Parlamencie Brytyjskim, sygnalizujące temat zsyłki ludności Polski do łagrów sowieckich.

Przypadająca 10 lutego br. 70. rocznica pierwszej masowej deportacji Polaków przez władze stalinowskie nie minęła bez echa. Na kilka dni przed tą bolesną datą Władimir Putin w rozmowie telefonicznej zaprosił szefa rządu Rzeczypospolitej Polskiej Donalda Tuska na kwietniowe uroczystości 70. rocznicy mordu katyńskiego. W powszechnej opinii ten gest premiera Federacji Rosyjskiej ma wielce symboliczną wymowę, gdyż dotąd oficjalna Moskwa wykazywała co do tego dwulicowe stanowisko. Również w odtajnieniu posiadanych archiwów, jakże pomocnych, by poznać pełną prawdę o tym bezprecedensowym ludobójstwie. Jak też o tym, co w świadomości każdego Polaka winno utożsamiać się z usianą licznymi krzyżami „Golgotą Wschodu”.

Henryk Mażul

Wstecz