Jego Wysokość SŁOWO

O pasztecie zajęczym i balu na balu

Temat lutowego odcinka podpowiedziała mi Czytelniczka tej rubryki – Pani Mirosława Bartoszewicz z Wilna, której pięknie dziękuję za list, życzenia i przychylną ocenę tych naszych rozmów o języku. Muszę przeprosić moją Korespondentkę za zwłokę w odpowiedzi na ten grudniowy list, wynikłą z długiego cyklu produkcyjnego miesięcznika. Pani Mirosława poruszyła ciekawy temat, więc jej prośbę z prawdziwą przyjemnością spełniam.

„Na początku chciałabym podziękować Pani za ciekawe artykuły z zakresu językoznawstwa, które chętnie czytam – pisze pani Mirosława.

Czytając niedawno książkę „Sławni Polacy w anegdocie” pod red. Wojciecha Głucha, natknęłam się w niej na taką oto zabawną historię:

Matematyk, profesor Uniwersytetu Lwowskiego Stanisław Saks zatrzymał się przed oknem sklepowym, w którym widniał napis: „Pasztet zajęczy”.

– Jak myślisz – zapytał towarzyszącego mu profesora Bronisława Knastera, także matematykaczy to rzeczywiście z zajęcy?

A na to Knaster:

– Kto go zje, zaraz pozna. Jeśli nie zajęczy, to zajęczy, a jeśli zajęczy, to nie zajęczy.

I tu mam pewną prośbę, wynikłą z tego opowiadania. Czy mogłaby Pani poświęcić kilka słów wyrazom jednakowo brzmiącym, ale mającym różne znaczenie”.

Wyrazy takie językoznawcy nazywają homonimami. Wyodrębniamy tu zjawisko identyczności brzmienia czyli homofonię (wieś – wieź, lód – lud, grad – grat, miedź – mieć) oraz identyczność zapisu (szyję – szyję, zajęczy – zajęczy, piec – piec) czyli homografię. W starszych opracowaniach za homonimy uważano tylko wyrazy pochodzące z różnych źródeł i nie mające wspólnych korzeni (lama – tkanina jedwabna lub kaszmirowa przetykana złotą, srebrną nicią; lama – zwierzę z rodziny wielbłądów w Peru i Boliwii; lama – duchowny buddyjski w Tybecie i Mongolii; para – dwie jednakowe lub podobne sztuki czegoś, dwie osoby, najczęściej kobieta i mężczyzna, dwoje zwierząt; para – substancja w fazie gazowej; para – dopełniacz od par – członek brytyjskiej Izby Lordów, hist. we Francji członek Izby Parów, hist. w średniowieczu członek grupy feudalnej złożonej z równych sobie wasali, podlegających jednemu seniorowi; bal – zabawa taneczna, przyjęcie; bal – belka, gruby kloc.

W związku z tym balem przypomina mi się pewna zabawna historia. W czasach, jak to dziś mówimy, słusznie minionych, kiedy to w TV nie było wcale reklam, tylko na przemian z propagandą „najlepszego z ustrojów” dużo muzyki poważnej, a nawet transmitowane były całe opery, oglądaliśmy z córkami film-operę „Eugeniusz Oniegin” (kto mi wytłumaczy, dlaczego to nazwisko, utworzone od nazwy jeziora Onega po polsku piszemy inaczej, bez zmiękczającej samogłoski „i”?). Oglądając scenę balu we dworku Łarinów, gdzie sufit podpierały drewniane kolumny, moja córka, już nie pamiętam, pierwszoklasistka czy drugoklasistka, dokonała „odkrycia” lingwistycznego: belki dlatego nazywają się balami, gdyż bywają na balach.

Obecnie przyjmuje się, że homonimami są również wyrazy o wspólnym pochodzeniu, które całkowicie rozeszły się znaczeniowo, np. pokój ‘stan bez wojny’ i pokój ‘pomieszczenie’; rola ‘ziemia, gleba’ i rola ‘postać utworu scenicznego odtwarzana przez aktora’... Na podłożu tych homonimów znalazłam takie oto żarty językowe: Odejdźcie w pokoju z tego pokoju. Wczasowicze walczą o pokój z łazienką. O źle grającej aktorce: Niestety, nie potrafiła nic z tej roli wyorać.

O ile bogactwo synonimów jest równoznaczne z bogactwem języka, to o homonimach nie można tego powiedzieć, ponieważ mogą utrudniać zrozumienie treści przekazu, a nawet stać się źródłem nieporozumienia. Na szczęście, język polski w porównaniu np., z francuskim czy angielskim, w których zmiany fonetyczne upodobniły do siebie formy wyrazowe, nie obfituje w homonimy. Poza tym wiele z nich w tej homonimicznej roli występuje, rzec można, tylko przez chwilę. To znaczy, że tylko w niektórych przypadkach czy osobach tworzą relacje homonimiczne. Jest to tak zwana homonimia częściowa.

Wróćmy tu do przytoczonego na początku żartu o pasztecie zajęczym. Przymiotnik zajęczy (jaki?) tylko w mianowniku i bierniku ma taką postać, bo w innych przypadkach zależnych ma inne końcówki: zajęczego, zajęczemu, zajęczym. Także czasownik zajęczy (on zajęczy) ma postać zbieżną z przymiotnikiem tylko w 3. osobie liczby pojedynczej.

Podobnie rzecz się ma z rzeczownikiem droga i przymiotnikami droga, a także z rzeczownikami, które oznaczają nazwy przedmiotów, np. śledź, szyję, struga, piła i tak samo brzmiącymi czasownikami, oznaczającymi nazwy czynności śledź, szyję, struga, piła. W innych przypadkach i innych osobach przybierają odmienne postacie graficzne i fonetyczne. Taka leksykalno-gramatyczna homonimia jest bardzo typowym podłożem dla żartów w języku polskim. Na przykład: pewne imprezy mogłyby się odbywać pod hasłem: „Na dnie oświaty, książki i prasy”. Pewien dziennikarz sportowy poszedł po meczu na bankiet. O północy dzwonią z redakcji:

– Gdzie sprawozdanie?

– Już kończę.

– Ile jeszcze?

– Najwyżej trzy literki.

Żarty polityczne. Pewnego ministra zapytano, jakie są cele rządu?

Cele jak cele – odparł minister. – Wygodne, widne, słoneczne.

Do bufetu sejmowego przychodzi poseł opozycyjny:

– Poproszę o kartę win partii rządzącej.

Warto też wspomnieć o związanych z homonimami polsko-rosyjskimi zabawnych nieporozumieniach, opisanych w powieści Stefana Żeromskiego „Przedwiośnie”. Matka bohatera tego utworu, Cezarego, wieziona wyboistymi ulicami rosyjskiego miasteczka narzeka na ‘płochije bruki’, co obraża stangreta, bowiem odbiera to jako niestosowną uwagę o swoich spodniach, a na balu pani Barykowa podziwia czerwoną rożę gubernatorskiej córki. (W ten sposób, zresztą zgodnie z regułą gramatyczną, „zrusyfikowała” polską różę). Oczywiście, wywołała tym oburzenie, jako że roża – to po rosyjsku, delikatnie mówiąc, szpetna gęba. W dodatku czerwona.

Podobnie jak wieloznaczność wyrazów, czyli polisemia, homonimy są chętnie wykorzystywane w celach humorystycznych. Takim właśnie przykładem jest przytoczona na początku anegdota o zajęczym pasztecie. Idźmy więc dalej tym tropem i poszukajmy innych żartów językowych opartych na homonimiczności.

O modnym, choć miernego lotu poecie pisały „Szpilki”: I będą go wysławiać snoby, choć facet ledwo się wysławia. O pewnym dyrektorze teatru: Reprezentuje stronnictwo małorolnych, bo coraz mniej ról ma do obsadzenia. Nie jestem winny – powiedział kwas octowy. Możesz na mnie liczyć – powiedziała maszyna do liczenia.

Wrażenia polskiej „turystki” z lat pięćdziesiątych: Kiedy na bulwarze przekazywałam pewnej krasawicy ostatni komplet bielizny, podszedł nawet jeden milicjant i zapytał:

– Kak wasza familia?

– Dziękuję – odpowiedziałam – wszyscy zdrowi.

A oto przykład komicznego nieporozumienia w dialogu, w którym jeden z uczestników nazwy własne traktuje jako wyrazy pospolite:

– Czy ta ulica to Pańska?

– Nie, nie moja.

– Ale ja pytam, czy to Pańska?

– Nie, to Wspólna.

Rozmowa dwu panów przed kasą:

– Renta starcza?

– Gdzie tam starcza!

Często też jest wykorzystywany dowcip nazwiskowy. Oto kilka przedwojennych żartów tego rodzaju. Ze sprawozdania z meczu piłkarskiego: Peterek stał za blisko Pieca i dlatego był spalony. Ze względu na tytuł ma być skonfiskowana książka Sieroszewskiego „Zamorski diabeł”. (Aluzja do nazwiska Józefa Kordiana Zamorskiego, przedwojennego komendanta głównego policji państwowej). W Polsce dlatego jest źle, bo rydz jest za miękki, a bek za głośny.

Ciekawa jest też homonimia frazeologiczna to znaczy zbieżność dwóch związków wyrazowych – frazeologizmu i luźnego połączenia wyrazów. Nie damy za wygraną – powiedzieli Niemcy i przestali spłacać długi wojenne. Oskarżona ma bardzo mało na swą obronę, tak mało, że nie miała na adwokata. Długo marzyłem o Tatrach, śniegu i deskach. Wreszcie śnieg wypadł, a ja poszedłem na deski. Ale w boksie.

– Twoja żona uważa, że masz pociąg do zakazanych owoców.

Pociąg to ja mam, tylko mi lokomotywy brakuje.

A oto żarty językowe Tuwima wynikłe ze zbieżności luźnego połączenia wyrazów i związków frazeologicznych: Owocu zakazanego nie gryź wstawionymi zębami. Pchła: owad, co zszedł na psy. Odyseusz: Król Itaki i owaki. Mówią, że ostrożność jest matką powodzenia. To nieprawda, bo gdyby była ostrożnością, nie zostałaby matką. Szczyt różnic: ona utrzymuje, że jest z nim zaręczona: on zaręcza, że ją utrzymuje. Najpierw zaszło słońce, potem zaszedł fakt, a w rezultacie i ona. Marzenie kobiety: mieć stopę wąziutką, a żyć na szeroką.

Czasami typowy dla wszystkich dowcipów opartych na homonimii neutralny kontekst może nie być rozszyfrowany i możliwe są obie treści wyrazu homonimicznego. Sułtan gładził swoje rude faworyty (nie wiadomo, czy chodzi o bokobrody, czy o utrzymanki). Pociąg utknął na drodze. Wszyscy marzli. Tylko w jednym przedziale była gorąca para.

Zajrzyjmy teraz do naszej skrzynki, w której się zebrało wiele ciekawych pytań i odpowiedzi.

Czy poprawne są zwroty na chwilę obecną, na dzień dzisiejszy?

Zwroty na chwilę obecną, w chwili obecnej, na ten moment i najbardziej rozpowszechniony na dzień dzisiejszy są używane w języku urzędowym. Językoznawcy nazywają takie zwroty kancelaryzmami, co powinno być neutralną kategorią opisową, a stało się piętnującym epitetem. Jeśli nie zależy nam na tym, żeby tekst brzmiał urzędowo, lepiej jest pisać (tym bardziej mówić) teraz, obecnie.

Podjąć czy wypłacić pieniądze?

Często słyszymy i czytamy: Klient wypłacił ze swego konta pieniądze w znaczeniu ‘podjął pieniądze’.

Pieniądze wypłaca kasjer lub bankomat. Słownik poprawnej polszczyzny nie wypowiada się na ten temat, jednak należy to uznać za element polszczyzny potocznej.

Kłopoty z podmiotem szeregowym.

W zdaniu: Wydział historyczny i całe środowisko naukowe uczelni mogą być dumne, że... czy może być dumne, że...?

Na pewno nie może, tylko mogą. Gdyby jednak orzeczenie było w czasie przeszłym, mielibyśmy dodatkowe kłopoty z ustaleniem rodzaju. Słowniki poprawnej polszczyzny zalecają w takich zdaniach rodzaj męskoosobowy, ale wynika to z chęci zaoferowania nam prostych rozwiązań w sytuacjach, które wcale proste nie są i wymagają rozwiązań bardziej subtelnych. Natomiast profesor Mirosław Bańko za właściwe rozwiązanie uważa: Wydział historyczny i całe środowisko naukowe mogły być dumne, że...

Błysły i znikły

Która forma jest poprawna: znikły czy zniknęły?

Obie formy są poprawne. Ale ta druga zniknęły według Korpusu Języka Polskiego prawie dwukrotnie jest formą częstszą. Ciekawe, że w tekstach literackich przed rokiem 1918 od średniowiecza poczynając, była tendencja odwrotna i znikły występowało dwukrotnie częściej niż zniknęły.

(A tak na marginesie dodaję, że mój komputer, na którym piszę tę odpowiedź Pana Profesora, widocznie jest tradycjonalistą i tę częstszą obecnie formę zniknęły uparcie podkreśla na czerwono).

Podobnie rzecz ma się z czasownikami błysły i błysnęły. Tu jednak różnica jest bardziej wyraźna. Błysły występuje dwadzieścia razy rzadziej niż błysnęły.

Ludwiku Dorn i Sabo..., czyli nazwiska w wołaczu

Po pierwsze – odpowiada na to pytanie profesor Mirosław Bańko – nieuprzejmie jest zwracać się do adresata po nazwisku. „Chodźcie tu, Nowak” można usłyszeć w niektórych środowiskach, ale nie w ogólnej polszczyźnie. Dodanie imienia nie czyni zwrotu bardziej eleganckim. „Chodźcie tu, Janie Nowak” brzmiałoby wręcz zabawnie, podobnie jak w wypowiedzi Aleksandra Kwaśniewskiego: „Ludwiku Dorn i Sabo! Nie idźcie tą drogą”.

Po drugie, wołacz od nazwiska jest w polszczyźnie równy mianownikowi. W cytowanej wypowiedzi Aleksandra Kwaśniewskiego nazwisko zostało użyte prawidłowo. A więc nie Dornie, tylko Dorn.

Po trzecie, jeśli nie zwracać się do adresata po nazwisku, to jak? Jeśli ma on zawód lub stanowisko, które upoważniają do używania tytułu, to można skorzystać z tej możliwości, np. panie mecenasie, panie redaktorze, panie doktorze. Jeśli jesteśmy z adresatem w wystarczająco zażyłych stosunkach, to panie Pawle, a przy większej komitywie Pawle, potocznie Paweł. Pozostaje też nam uniwersalna forma proszę pana.

Łucja Brzozowska

Wstecz