Portrety

Szczerość z samym sobą

Bogusław Grużewski – lat 47; stan cywilny – żonaty; wykształcenie – uniwersyteckie, cybernetyka ekonomiczna, ekonomista-matematyk; wykonywany zawód – dyrektor Instytutu Pracy i Badań Społecznych, profesor-wykładowca; zainteresowania – filozofia, podróże, alpinizm, sport, poezja; rysopis…; cechy szczególne… itp.

Kadr pierwszy: przymierzanie się do świata

Profesor, doktor habilitowany Bogusław Grużewski – Polak, absolwent Wileńskiej Szkoły Średniej im. Wł. Syrokomli należy do tych ludzi, o których zwykło się mówić, że osiągnęli życiowy sukces. Zarówno stanowisko – dyrektor Instytutu Pracy i Badań Socjalnych – jak i stopnie naukowe, twórcza praca naukowca oraz wykładowcy, eksperta organizacji międzynarodowych takich jak Bank Światowy czy Europejska Komisja ustawiają go na odpowiednio wysokim szczeblu w hierarchii społecznej, dają określony status. Przyznajmy, nie mamy zbyt wielu Rodaków, którzy potrafili zrobić karierę zawodową bądź naukową zarówno na Litwie jak i w świecie. Profesor Grużewski jest tym budującym wyjątkiem. Co prawda, sam, zdając doskonale sprawę z własnych osiągnięć, za życiowy sukces, a raczej satysfakcję z życia, uważa też inne wartości.

Zapytany wprost o to, czy jest człowiekiem szczęśliwym, jako specjalista właśnie w dziedzinie badań socjalnych, czynników determinujących negatywne i pozytywne funkcjonowanie osobnika w rzeczywistości, pojęcie abstrakcyjnego szczęścia zamienia na to, co jest – według niego – dla człowieka w życiu ważne i co osiągnąwszy może czuć zadowolenie. Do takich elementów zalicza szczerość z samym sobą, co wcale nie jest – jak się wydaje na pierwszy rzut oka – łatwe. Przyznajmy, człowiek ma taką naturę, że będąc nawet sam na sam ze sobą niechętnie się przyznaje do własnych wad i słabostek.

Bogusław Grużewski przypomina zdarzenie sprzed kilkunastu lat. Jako całkiem młody specjalista, czytając pracę Stanisława Sieka z autopsychoterapii pokusił się o wykonanie testu. Chociaż był wówczas sam w mieszkaniu, zamknął dodatkowo drzwi pokoju. Nie był to jednak całkiem udany test. Powtarzał go na przeciągu lat jeszcze parę razy. Wypadał coraz lepiej, bowiem bardziej krytycznie i obiektywnie uczył się patrzeć na samego siebie.

Ta osobista szczerość pomaga człowiekowi być sobą, co jest nie mniej ważne do odczucia komfortu psychicznego. Kontynuując temat o tym, co uważa za istotne w życiu, przypomniał pan Bogusław pewną sentencję, którą przedstawił swym kolegom podczas jednego z biwaków na wyprawie kajakowej. Koledzy: Zygmunt Szulżycki i Ludwik Szekszteło (łączy ich wspólna szkoła i zainteresowania) nie byli nią zachwyceni, aczkolwiek dla Bogusława ta stanowi niby wykładnię zgody z samym sobą: „Aby to – czego pragnę, odpowiadało temu – co mogę i mam”.

Na pierwszy rzut oka może to wyglądać na postawę człowieka zadowalającego się minimum. Ale jeżeli głębiej spojrzymy na tę treść, to potrafimy zrozumieć, że chodzi tu o bycie w zgodzie z samym sobą (przedtem, oczywiście, poznawszy i zrozumiawszy własne ego). Bowiem nasze wygórowane ambicje sprawiają, że podejmowane wyzwania i obowiązki już nie pozwalają nam być sobą. A ta zgoda wewnętrznego „ja” i zewnętrznego otoczenia jest człowiekowi wprost niezbędna. Tymczasem w dzisiejszym świecie pogoni za sukcesem często jest zachwiana. Przywołując obrazy z dzieciństwa, może się pokusić o twierdzenie, że taka harmonia towarzyszyła życiu dziadków.

Miał szczęście, jego dzieciństwo mijało w tradycyjnej rodzinie: obok rodziców i rodzeństwa byli też dziadkowie. Na wileńskiej Łosiówce i Śnipiszkach mieszkali też dalsi krewni. Obcując z nimi, obserwując zachowanie starszych ludzi, widział budujące wzorce: byli to ludzie z zasadami, uczynni, nieobojętni na wszystko, co dzieje się dokoła. Prosty przykład: nie może sobie wyobrazić, by babcia ze strony mamy – Monika Surwiło – widząc przez okno coś brojące lub bijące się dzieci, nie próbowała zwrócić uwagi, zareagować. Zresztą, dotyczy to nie tylko jego babci.

Albo znów taki wypadek zapamiętany z dzieciństwa. Dziadek Franciszek Surwiło wracając wieczorem z dwoma braćmi po tradycyjnym spotkaniu w starym domku na Łosiówce, widząc kilku młodych ludzi bijących jednego z kumpli, bez namysłu się wtrącili i rozdzielili. Mocno starsi panowie nie zawahali się przyjść krzywdzonemu z pomocą. Różnie się to mogło skończyć. Ten wypadek zapamiętał na całe życie. Doskonale też pamięta popołudnia, kiedy dziadek rozkładał dostępne wówczas w Wilnie gazety polskie: „Trybunę Ludu” czy „Życie Warszawy” i czytając komentował wydarzenia, oceniał wypadki. Będąc dzieckiem niekiedy niewiele z tego rozumiał, ale uczył się obserwować, myśleć.

W jego domu panował szacunek do człowieka, w tym też – do dzieci. Rodzice: Anna i Józef Grużewscy wychowywali swoje latorośle (Bogusław ma o pięć lat starszego brata Józefa) w oparciu o zaufanie wzajemne. W domu nie było rygoru, ale należało przytrzymywać się określonych wzorców zachowania, dotrzymywać słowa i wykonywać określone obowiązki. Dzieci z kolei mogły liczyć na to, że rodzice zechcą je wysłuchać i zrozumieć i zaspokoją potrzeby. Oczywiście, nie były to jakieś nadzwyczajne wymagania, ale zawsze mieli z bratem rowery, narty czy też łyżwy, mogli uprawiać ulubione dyscypliny sportowe, wypróbować siebie w twórczości. Na to rodzice swych niezbyt wygórowanych dochodów nie skąpili. Uważa, że ten szacunek do dziecka, jego osobowości i potrzeb zarówno w rodzinie, jak i później w szkole, pozwoliły mu i wielu kolegom właśnie poznać siebie. W jego, wileńskiej polskiej rodzinie nie było dyskusji, do jakiej szkoły mają iść pociechy: jednoznacznie – była to szkoła z polskim, ojczystym językiem nauczania.

Ani rodzina, ani szkoła – w jego przypadku – nie były, na szczęście, instytucjami bezmyślnego rygoru, unifikującymi indywidualność. Odwrotnie, pomagały dostrzec i rozwinąć unikalność. Bo każdy człowiek może być w czymś najlepszy, ważne jest znaleźć dla siebie to, w czym się możesz doskonalić i dojść do perfekcji. Np. obecnie specjalność agronoma nie jest na Litwie perspektywiczna. Ale człowiek, który postanowi dla siebie, że osiągnie w tej dziedzinie wybitne rezultaty, może dojść do dużego sukcesu, wbrew temu, że dla większości zawód ten nie daje żadnych perspektyw. Wybranie celu, dążenie do jego osiągnięcia, robiąc wszystko na tej drodze jak możesz najlepiej, gwarantuje sukces.

Jego nauczyciele w „dziewiętnastce”: wychowawczynie Janina Butiniene, Mirosława Rusak, matematyk Halina Sakowicz, fizyk Zygmunt Stanilewicz, polonistki Helena Zacharkiewicz i Łucja Mołczanowicz, biolog Halina Kunicka, historyk Anna Kuszewska, nauczycielka muzyki Alicja Kasperowicz czy pan Bakinowski od wuefu, cała atmosfera szkoły dały mu możność kształcić się i kształtować wartości, co miało bez wątpienia duże znaczenie w dalszym życiorysie. Każdy z tych niepowtarzalnych i wspaniałych ludzi był jak szkiełko w mozaice, bez którego niepełny, o coś uboższy byłby jego młodzieńczy świat. Jest pewny, że kochali dzieci, bo potrafili zachęcić do twórczości, kiedy trzeba się uśmiechnąć i wesprzeć, gdy brakło czasami równowagi. Dziś wie, jakie to było ważne.

Po zdobyciu matury w 1980 roku był zdecydowany kształcić się dalej. Zdobywanie wiedzy, naukę w jego rodzinie uznawano jako ważne wartości. Trudno mu było jednak zdecydować się na konkretny kierunek studiów, pociągało go bowiem wiele rzeczy. Co prawda, twardo wiedział, że chce zdobyć zawód, który dawałby możliwość twórczej pracy. Posiadając praktycznie jednakowe zdolności zarówno w naukach ścisłych jak też humanistycznych, zdecydował się na te pierwsze. Dziś może już uzasadnić, dlaczego dokonał takiego wyboru. Przed z górą dwudziestu laty była to raczej decyzja podświadoma (może też trochę pragmatyczna).

Wybierając kierunek cybernetyki ekonomicznej, decydując się na systematyczne studia, poszedł drogą największego oporu. Musiał na początku mocno się przykładać do nauki, nastawić umysł na pracę analityczną, określony wysiłek, dyscyplinę, koncentrację – bez tego studia byłyby niemożliwe. Na kierunku humanistycznym miałby łatwiejszy start. Ale czy ta łatwizna nie obróciłaby się wkrótce przeciwko niemu? Oczywiście, mając lat osiemnaście nie rozdzielał przysłowiowego włosa na czworo. Zafascynował go nowo utworzony kierunek na Uniwersytecie Wileńskim – cybernetyka ekonomiczna, o którym zasięgnął wstępnych wiadomości od sąsiada-studenta. No, i dostawszy od niego minimum informacji (która, widocznie była atrakcyjna), właśnie tam sięgnął po indeks.

Świeżo upieczony Polak-maturzysta podjął studia w litewskiej grupie. Jego ówczesna znajomość języka litewskiego pozostawiała wiele do życzenia. Tak, jak i większość wilnian nie-Litwinów miał ze szkoły dobre przygotowanie, ale brak mu było praktycznego używania języka: podwórko, ulica na jego rodzinnej Łosiówce funkcjonowały w latach jego dorastania w języku rosyjskim, polskim i tylko w niedużym stopniu – w litewskim. Ale, jak się okazało, na studiach nie sprawiło mu to większych kłopotów, szybko się wdrożył w nowe środowisko. Bo przecież wiadomo, że wiedza a nie język, w jakim się ją zdobyło, decydują o naszej wartości i sukcesie. Profesor Bogusław Grużewski jest tego najlepszym przykładem – jego dalsze studia, udział w programach międzynarodowych zarówno w Rosji, Stanach Zjednoczonych, Szwecji, Szwajcarii są tego dowodem.

W czasie studiów do jego życia wkroczyła pasja, której jest wierny do dziś – alpinizm. Połknął bakcyla wspinaczki na obowiązkowych wówczas dla studentów wyjazdach do pracy w gospodarstwach rolnych. Był wówczas na IV roku. W ramach spędzania „wolnego czasu” przyjechał do nich na spotkanie członek Wileńskiego Klubu Alpinistów, przywiózł album przedstawiający górskie wspinaczki… Widocznie dość interesująco opowiadał o tych swoich górach, gdyż Bogusław dał się temu zauroczyć. Dziś bez wahania powtórzyć może za bardem Włodzimierzem Wysockim, że lepsze od gór mogą być tylko góry. Jest tam niepowtarzalny urok, ich magia działa na człowieka, który spróbował z nimi flirtu, przez długie, długie lata. Chociaż jest to nie tylko romantyczne, ale też bardzo odpowiedzialne, trudne i niebezpieczne hobby.

Musi przyznać, że alpinizm w byłym Związku Radzieckim traktowany był bardzo poważnie i był dobrze zorganizowany: nikt nie trafiał w góry bez odpowiedniego przygotowania nie tylko fizycznego, ale też moralnego. Nie podlegały dyskusji np. takie modele zachowania: kiedy po kilku dniach wspinaczki trafiasz na namiot, w którym znajdujesz np. płytkę czekolady, a będąc bardzo głodny i potrzebując energii, zjadasz tylko połowę: przecież po tobie może tu przyjść ktoś nie mniej wycieńczony.

Takiego kodeksu postępowania w górach się nauczył. A jeszcze – solidarności, koleżeństwa. Z całą stanowczością może dziś powiedzieć, że to właśnie góry wyrobiły w nim siłę woli, wytrwałość. Dla człowieka, który potrafi utrzymać się przez określony czas nad urwiskiem i mimo nadludzkiego wysiłku nie wypuści z rąk trzymanej liny, bo od tego zależy życie jego kolegów, czy też spędzić noc w małym wyżłobieniu w pionowej nieomalże skale, cóż znaczą zarwane noce lub przejście kilku kilometrów po bezdrożu? Góry Europy, byłego Związku Radzieckiego, Himalaje były pod jego butami. Prawda, zawsze łączył te wyprawy ze zwiedzaniem, poznawaniem ludzi, zwyczajów i kultur tych terenów. Nie tylko ćwiczył ciało i ducha, ale też poznawał szeroki świat.

Kadr drugi: świata zdobywanie

Po skończeniu w 1985 roku studiów na UW został zatrudniony w Instytucie Ekonomiki Litewskiej Akademii Nauk jako starszy ekonomista. Nie miał zamiaru na tym poprzestać wspinaczki na drodze naukowej. W latach 1987-1990 był na aspiranturze w Moskiewskim Uniwersytecie Państwowym na katedrze ekonomiki ludności i w 1990 roku obronił doktorat nt. „Jakościowe charakterystyki zasobów pracy Litwy”.

Lata spędzone w Moskwie, chociaż powracał, oczywiście, na Litwę oderwały go od bezpośredniego udziału w zachodzących procesach odrodzenia. Powróciwszy jako świeżo upieczony doktor znalazł inny, rozpadający się świat. Miał 28 lat, pokaźny zasób wiedzy, tytuł naukowy, umysł zdolny do analitycznej pracy, rozwinięte zainteresowania procesami socjalnymi, zachodzącymi w społeczeństwie (skłonność do głęboko filozoficznego postrzegania zachodzących procesów i roli wszechstronnego rozwoju człowieka).

Te zainteresowania sformowała w pewnym stopniu książka „Homo Cogitans” („Człowiek myślący”) jaką dostał na osiemnaste urodziny od szkolnej koleżanki Jolanty Pietkiewicz, dając początek trwającym do dziś badaniom, przemyśleniom, które materializują się w postaci programów studiów, w pracach naukowych, referatach naukowych i książkach. Szczęśliwy przypadek sprawił, że idąc aleją Giedymina spotkał ówczesnego ministra opieki socjalnej i pracy Algisa Dobrovolskasa, który zaproponował mu pracę w swoim ministerstwie w charakterze starszego specjalisty, a następnie w formującym się Instytucie Pracy i Badań Społecznych przy ministerstwie, na stanowisku kierownika działu zatrudnienia i polityki rynku pracy. W „wolnym” od bieżących obowiązków czasie doktor sporządził bilans siły roboczej niepodległej Litwy i przekazał go na użytek ministerstwa. Przypadek chciał, że goszczący w owym czasie na Litwie eksperci Banku Światowego z nim się zapoznali. Po pewnym czasie został zaproszony do pracy w BŚ, był przez parę lat jego konsultantem na Łotwie. Ta propozycja była wielkim uśmiechem losu dla młodego naukowca. Dawała profity w robieniu dalszej kariery oraz solidne wynagrodzenie.

Od roku 1994 datuje się też jego wielka przygoda jako wykładowcy. Przyjął propozycję wykładania na wydziale filozofii i pracy społecznej UW podstaw polityki rynku pracy. Było to dla doktora Grużewskiego nowe wyzwanie, przyjął je, ponieważ wydział mieścił się nieopodal jego domu – mieszkał już wówczas z własną rodziną w Fabianiszkach. Połączył chodzenie na wykłady ze spacerem przez uroczy lasek. Wkrótce został też wykładowcą na Uniwersytecie Witolda Wielkiego w Kownie. Na dłuższą metę praca z młodzieżą, magistrantami dawała i daje mu dużą satysfakcję. Młodzieży widocznie też, bo profesor Grużewski potrafi niezwykle atrakcyjnie i ciekawie prowadzić wykłady. Inspiruje młodych kolegów do twórczej pracy.

W roku 2004 Bogusław Grużewski został docentem na UW, a w 2009 roku zrobił habilitację na Uniwersytecie im. M. Romera w Wilnie. Prawda, była to jedna z ostatnich habilitacji, bowiem dosłownie po kilku dniach tego procesu na Litwie zaniechano. Obecnie ma stanowisko profesora w Akademii Wojskowej i na Uniwersytecie im. M. Romera. Karierę naukową profesor dr hab. Bogusław Grużewski m. in. rozwijał jako stypendysta Polskiej Fundacji Braci Śniadeckich, Fundacji Polskiej AN J. Mianowskiego, brał udział w programach naukowych na uniwersytetach w USA, w programie Banku Światowego i rządu Szwecji w Sztokholmie, a także w Hiszpanii.

Jego dorobek naukowy wieńczy prawie 90 artykułów naukowych zamieszczanych w światowej prasie, około 40 wystąpień na konferencjach i seminariach za granicą. Profesor jest autorem i współautorem kilku książek. Jego naukowe zainteresowania obejmują takie zagadnienia jak: rynek pracy, problem bezrobocia, regulowanie zatrudnienia, prognozy zmian na rynku pracy, kształcenie zawodowe, socjalny dialog, programy terytorialnego zatrudnienia, subiektywny dobrobyt. Współpracując z Rodakami na Litwie opracowywał „Projekt rozwoju Wileńszczyzny”. Powstałe w ostatnich latach prace naukowe dotyczyły tematów ludzi niepełnosprawnych na rynku pracy, starzenia się społeczeństwa i skutków tego dla rynku pracy. Profesor jest ekspertem Komisji Europejskiej dla Litwy od polityki rynku pracy i zatrudnienia, członkiem Litewskiej Rady Wykształcenia Wyższego oraz asocjacji międzynarodowych, honorowym obywatelem jednego z miast w stanie Missisipi w Stanach Zjednoczonych. Od roku 2005 piastując stanowisko dyrektora Instytutu, część czasu pochłania praca administratora, która w kryzysowych czasach, kiedy placówka ma do swej dyspozycji zaledwie połowę przewidzianych środków, jest szczególnie trudna.

Ostatnio Bogusław Grużewski pracuje m. in. nad jednym z tematów dotyczących problemu sytuacji demograficznej w Europie. Jednym z jego aspektów jest to, że osoby decydujące się na dziecko zmniejszają swój dochód materialny, muszą zrezygnować z wielu rzeczy i określonego stylu życia, by zostać rodzicami. Właśnie to w krajach rozwiniętych powstrzymuje wielu ludzi od decyzji posiadania dziecka. Opracowywany model zminimalizowania tego argumentu polega na tym, by w przyszłości zobowiązać dzieci do płacenia pewnego procentu swoich dochodów poprzez ubezpieczenie społeczne na rzecz rodziców.

W ten sposób w starszym wieku ludzie posiadający dzieci mieliby zagwarantowane lepsze warunki materialne, mogliby kompensować to, z czego w młodości ze względu na posiadanie dzieci musieli zrezygnować. Takie rozwiązania są dla nas czymś nowym, ale starzejąca się Europa, która sprowadza do swoich krajów miliony imigrantów i z powodu tego zmienia swoje oblicze, musi szukać niestandardowych rozwiązań. M. in. kiedy mówimy o polityce w tej dziedzinie prowadzonej na Litwie, jako dyrektor Instytutu Pracy i Badań Społecznych zaznacza, że nikt z decydentów wprowadzenia budzących tyle emocji zasiłków dla młodych matek (ich redukowania, odbierania) nie zwracał się do nich – jako placówki kompetentnej – o przedstawienie prognozy, czy i w jakim stopniu będzie nas, jako państwo, stać na taki gest.

Tak niby okolnymi drogami dochodzimy w naszej rozmowie do tematu posiadania, wychowania dzieci. Bogusław Grużewski rodzinę zakładał jako już dojrzały człowiek – miał 27 lat. Swą żonę Irenę (z domu Jacuńską) poznał w instytucie ekonomiki. Z Polką z Koleśnik, geografem (obecnie wykładowczynią na UW) – mieli wiele wspólnego, m. in. też sentyment do gór. Kiedy zadaję pytanie, czy zależało mu na tym, by żona była Polką, zaraz odpowiada, że tego kryterium nie wysuwał wówczas na pierwsze miejsce. Ale, że właśnie jest Polką, to jest dobrze. Pozwoliło to w rodzinie nie mieć dodatkowych problemów np. z językiem obcowania, kształcenia dziecka.

Dziś licząca lat 20 ich córka Elżbieta ukończyła polską szkołę, wileńską „syrokomlówkę”, jest studentką psychologii na UW. Tak, jak i jego rodzice, nie zastanawiali się z żoną nad wyborem języka nauczania dla córki. Nawet gdyby kierowali się względami wyłącznie pragmatycznymi, to i tak wybór by padł na polską szkołę. Ta ma bowiem na Litwie swe mocne strony i jednym z nich jest dostrzeganie każdego dziecka. A jakim bogactwem jest to, że jej absolwenci posługują się praktycznie czterema językami. W dzisiejszym świecie to się bardzo ceni.

Bogusław Grużewski wspomina, że dumę i ogromną radość z racji ukończenia właśnie polskiej szkoły w Wilnie przeżył na początku lat 90. Leciał do Frankfurtu i miał przesiadkę w Warszawie. Między rejsami samolotów była kilkugodzinna przerwa. Swobodnie poruszał się po Warszawie, poszedł na film „Ogniem i mieczem”, do kawiarni, zajrzał do sklepów. I wszędzie czuł się jak u siebie w domu. Wtedy zdał po raz pierwszy sobie tak naprawdę sprawę, co dała mu nauka w polskiej szkole: studiował po litewsku i rosyjsku, robił karierę na Litwie, stawiał pierwsze kroki za granicą, a w Polsce nie czuł się obcy, był cząstką narodu. Więc czy mógłby czegoś innego życzyć swojej córce? Pamięta, kiedy się urodziła – a miał już 28 lat – nagle pojął, że tak na dobrą sprawę nie wie, jak być ojcem, dobrym ojcem. By prowadzić samochód, musimy składać egzaminy, ćwiczyć, a kiedy przystępujemy do tak odpowiedzialnej misji, jaką jest wychowanie człowieka, jesteśmy – w absolutnej większości – bez najmniejszych kwalifikacji i wiedzy. Uczył się tego wraz z dorastaniem córki, zgłębiał te zagadnienia wszechstronnie.

W jednym z ONZ-owskich kalendarzy przeczytał stwierdzenie: „najlepsze, co może ojciec zrobić dla dziecka, to kochać jego matkę”. W miłości dorastające dzieci bez wątpienia mają większą szansę na szczęśliwy los. Wiedział – z doświadczenia własnego dzieciństwa – jak ważny też jest szacunek do dziecka: jego uczuć, potrzeb. Ale wiedział też, że jest przeciwnikiem bezstresowego – tak dziś modnego – wychowania. Dorastający, kształtujący się człowiek musi wiedzieć, co jest dobre, a co nie, że każdy czyn niesie za sobą określone konsekwencje. Musi być nagroda i kara. Tylko ta ostatnia w żadnym wypadku nie może nosić znamion poniżania człowieka. Będąc prawidłowo ocenianym, dziecko poznaje swoją wartość, uczy się oceniać też samo siebie, więc się „zapoznaje” ze sobą.

W ramach poznawania siebie pozwalali córce na wypróbowanie swoich sił. Rodzice – miłośnicy gór – brali też ją na „łatwiejsze” wyprawy. Bogusław uważa, że dziecko formuje swój świat uczuć i wolę do 12 lat. Dobre serce i silna wola – takim miałby być idealny wynik tego procesu. Dojrzałość uczuciowa i wiedza tworzą dojrzałość integralną. Statystyki wskazują, że 80 proc. destrukcji społecznych pochodzi z braku wychowania.

Kiedy zbliżały się osiemnaste urodziny Elżbiety, długo z żoną zastanawiali się, jaki prezent chcieliby jej wręczyć. No, i kolejny przypadek sprawił, że tym prezentem okazała się wycieczka w góry. Był to południowy Pamir, Fany. Jest to cudowny zakątek, ale też potrafi sprawić nowicjuszom trochę kłopotu. Na tę wyprawę udał się z córką, ale nie pełnił roli „tatusia”, tylko równorzędnego towarzysza wycieczki. Kilkunastokilogramowy plecak, niełatwe wspinaczki i radzenie sobie w sprawach bytowych – dziewczyna wypadła na medal, chociaż miała aż nader wyraźne odciski na ramionach i biodrach od „prawdziwego” plecaka alpinisty. Kiedy wrócili, zdając żonie sprawozdanie z wyprawy, mógł ją ucieszyć, że córka nie wymaga już szczegółowej opieki, poradzi sobie…

W swoim tak aktywnym zawodowo twórczym życiu Bogusław Grużewski zawsze znajdował czas na duchowe doskonalenie się. Skłonność do głęboko filozoficznego postrzegania otaczającego świata, zachodzących w nim procesów, roli wszechstronnego rozwoju człowieka zmuszała go do ciągłego szukania odpowiedzi na egzystencjonalne pytania. Jak już wspomniałam, na osiemnaste urodziny dostał od szkolnej koleżanki Jolanty Pietkiewicz książkę „Homo Cogitans” („Człowiek myślący”), która stała się swoistym kluczem jego życia. Tak od młodzieńczej literatury przygodowej, obowiązkowej, acz też pasjonującej klasyki, przeszedł do czytania-studiowania. Zarówno w poznawaniu świata poprzez słowo, jak też zwiedzając poszczególne kraje, poznając cywilizacje (duże wrażenie wywarły na nim Indie), stara się sięgnąć do źródeł, poznać zagadnienie czy też zjawisko, obiekt od podstaw, w pierwotnym jego kształcie, no, i dostrzec piękno.

Takie nastawienie do otaczającego świata i uczuć zrodziły w nim chęć pisania wierszy. W nich analizuje stosunek człowieka do świata, uczucia towarzyszące poznawaniu, doskonaleniu się duchowemu. Widocznie ta dociekliwość zaprowadziła go na 6-letnie jednolite studia magisterskie na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie, które odbywały się w Centrum Katechetycznym przy kościele Ducha Świętego w Wilnie. Wiedza, wartości duchowe, jakie dzięki nim nabył, pomagają mu żyć, dokonywać w miarę słusznych wyborów. Kieruje się zasadą, by nikogo nie skrzywdzić, zdążając swoją drogą, a w miarę możliwości pomóc spotykanym na tej drodze doskonalić się i nie żądać za wiele dla siebie. Twardo wierzy, że podstawy duchowe tworzą osiągnięcia w sferze materialnej. Ma ku temu podstawy.

Bardzo sobie ceni Bogusław przyjaźń. Jest szczęśliwy, że ma brata i że z biegiem lat ich więzy się zacieśniły. Brat jest o pięć lat starszy, więc w dzieciństwie często się mijali w swoich zainteresowaniach, potrzebach. Zbliżyła ich duchowo tak prozaiczna sprawa, jak złamanie nogi. Bogusław musiał jeździć na zabiegi, a brat nawet wiedząc, że poradziłby sobie sam, troskliwie nim się opiekował. Ta prawdziwie braterska czułość bardzo ich zbliżyła.

Teraz stara się w miarę możności odwiedzać jak najczęściej rodziców. Czuje niedosyt, że nie ma już dziadków, niektórych nauczycieli. Bardzo by chciał im podarować choć odrobinę radości, podziękować, że tak wiele swą miłością, postawą, wiedzą mu dali. Doskonale wie, że każde uczucie wymaga troski, więc pielęgnuje serdeczne stosunki we własnej rodzinie.

Przed kilkoma laty zamieszkali w oddzielnym domu na obrzeżach, a faktycznie za miastem. I chociaż to trochę komplikuje życie, ale zarazem, jak zaznacza Bogusław, zmusza człowieka do dyscypliny, zorganizowania, bo już od rana ma mieć zaplanowany dzień, odpowiednio się przygotować, gdyż nie skoczy po byle drobiazg do domu. Z kolei życie we własnym domu zakłada całkiem inną jego jakość, swobodę, z której też trzeba się nauczyć korzystać. Ot, chociażby uprawiać sporty. Gdy jest wolny dzień, potrafi bez telefonu i zegarka wyruszyć na przełajowy bieg, by wrócić dopiero wtedy, kiedy nogi same skierują się w stronę domu. Po takim wysiłku, podobnie jak po wspinaczce, człowiek czuje się, pomimo okrutnego zmęczenia, lekki, czysty, gotów znów kochać i żyć.

Janina Lisiewicz

Wstecz