Klub Włóczęgów Wileńskich liczy lat 20

My z „Lagą” wszędzie, a nigdy sami…

Kiedy po 87 latach wymuszonego carskiego zamknięcia w roku 1919 Państwo Polskie reaktywowało działalność Wszechnicy Wileńskiej, studiującej w jej murach młodzieży udzielił się entuzjazm nie lada: jak do nauki tak też do działalności społecznej. To drugie uwidoczniło się w organizacjach, którymi sypnęło niczym grzybami po deszczu i których sukcesywnie przybywało. Wystarczy wspomnieć, że na początku roku akademickiego 1938/1939 na Uniwersytecie Stefana Batorego na 3110 było aż 71 najprzeróżniejszych związków, stowarzyszeń, korporacji, kół zainteresowań. O panującej tolerancji narodowościowej wymownie zaświadcza „zielone światło”, zapalane przed organizacjami białoruskimi, żydowskimi lub litewskimi.

Precz, pasywność i apatia..!

Spośród krocia tworów różnego pokroju, jakie znalazły przytułek w Alma Mater Vilnensis, najbardziej znacząco prezentował się Akademicki Klub Włóczęgów Wileńskich (AKWW). Jego geneza sięga roku 1917 i Homla, gdzie miejscowi polscy harcerze założyli Klub Włóczęgów. To właśnie jego członek Tadeusz Nagurski, kiedy podjął studia prawnicze na USB, wraz ze studentem medycyny Wacławem Korabiewiczem założyli w roku 1923 Akademicki Klub Włóczęgów Wileńskich.

Od pierwszych dni istnienia wziął on na swój sztandar pożyteczne spędzanie wolnego czasu, samodoskonalenie się duchowe w gronie przyjaciół – poprzez dyskusje, wygłaszanie referatów, rozważania o życiu kulturalnym, czyli tzw. włóczęgę duchową. W parze z nią szła też włóczęga fizyczna, polegająca na wyprawach bliższych i dalszych, służących zwiedzaniu stron ojczystych oraz zaspokajaniu ciekawości poznawczej. Warto nadmienić, że własny aktywny sposób życia, poczucie humoru i werwę szerzyli „włóczędzy” wśród braci studenckiej, krytykując zarazem pasywność oraz apatię większości młodzieży i zdecydowanie preferując ideę czynnego życia obywatelskiego.

Współpraca nade wszystko

Rugując ze swego grona urzędowy i biurokratyczny ton, przez pierwsze lata AKWW działał bez statutu i bez żadnego zwierzchnictwa. Odpowiednikiem prezesa był referent, przeprowadzający różnego rodzaju zebrania i plena, przypominające walne zebrania. Prawa tudzież obowiązki członków bazowały na jedynym słowie: współpraca. Dopiero w roku 1927 władze uczelniane skłoniły wyraźnie boczących się żelaznych ram organizacyjnych „włóczęgów” do spisania oficjalnego statutu organizacji.

Z czasem ustaliła się też atrybutyka klubu. Została nią laska pielgrzymia, umieszczona poziomo na tle worka podróżnego, które znalazły się zresztą na pieczęci i na znaczku klubowym. Rzeczowym wyróżnikiem klubu została natomiast duża dwumetrowa laska, nazywana „Lagą” z przytroczonym do niej „Sznurem Jedności”. Ten sznur, złożony z wielu cieńszych sznurków, miał służyć braterskiemu zespoleniu, co szczególnie wymownie się uwidaczniało, kiedy poszczególni „włóczędzy” łapali się za nie rękoma, tworząc spójnię z „Lagą” pośrodku. Takoż ważną spójnią okazał się ponadto hymn klubu „Kurdesz” (ten przejęty do polszczyzny od Turków i Tatarów wyraz oznacza tyle, co „dobry przyjaciel i towarzysz biesiady”).

Musiało też upłynąć nieco czasu, by do każdego „włóczęgi” przylgnął obrany przezeń przydomek, by ster kierowniczy ujął w swe ręce „Wyga” – mówiąc językiem współczesnym, taki prezes organizacji. By wyróżniać się spośród innej młodzieży, członkowie klubu nosili czarne berety z umocowanymi na czubku chwastami, których barwa wskazywała na rangę: noworodka, włóczęgę lub arcywłóczęgę. Ważnym spoiwem okazał się też hymn klubu „Kurdesz”.

Entuzjastów łańcuch żywy

AKWW, jako organizacja elitarna, nigdy nie był liczny. Maksymalną liczbę członków osiągnął w latach 1936 i 1937, kiedy to zrzeszał w swych szeregach 33 osoby. Ciągły, niech nawet skromny przepływ ludzi, korzystnie odbijał się na pracy. Nowi członkowie wnosili nowe pomysły, świeży twórczy wiew, młodzieńczą energię. Gdy „starzy” po ukończeniu studiów opuszczali klub, rozpoczynano werbunek nowych. W tym celu ogłaszano na USB „mobilizacje”, odbywające się w formie dawnych obrzędów „oczepin żakowskich”, co z reguły następowało jesienią, z początkiem roku akademickiego. Pierwsza „mobilizacja”, na wniosek Wacława Korabiewicza, miała miejsce w końcu października 1926 roku.

Z tych, co się zgłaszali, komisyjnie odławiano jedynie takich, którzy znali się na dowcipach i potrafili stroić żarty z siebie samych. W taki sposób powstawała kategoria „noworodków”. Po trwającym pół roku okresie adaptacyjnym, kiedy to byli bacznie obserwowani przez starszych kolegów, następował „chrzest”, co czynił „Wyga” poprzez pokrapianie umoczoną w wodzie gałęzią.

Ducha z ciałem jednając

Tryskający niczym wulkan energią członkowie AKWW dawali jej upust we „włóczędze” duchowej, czemu najskuteczniej służyły zebrania klubowe. Po wspólnym odśpiewaniu hymnu klubu – „Kurdesza” przystępowano do dyskusji, którą poprzedzał wprowadzający referat. Wachlarz poruszanych zagadnień był naprawdę szeroki, gdyż dotyczyły one spraw gospodarczych, społecznych, turystycznych, sportowych, politycznych.

Klub bardzo chętnie angażował się w przeróżne akcje: jak na Uniwersytecie, tak też poza nim. Jego zasługą jest m. in. uporządkowanie podziemi w kościele Ducha Św. – grobów mnichów oraz szczątek dawnych mieszkańców Wilna, ufundowanie i wmurowanie na dziedzińcu Piotra Skargi tablicy, upamiętniającej początkodawcę Akademii Wileńskiej – biskupa Waleriana Protasiewicza, ufundowanie pamiątkowych tablic innym mężom nauki, towarzyszenie w kondukcie pogrzebowym podczas sprowadzania w roku 1929 z Paryża do Wilna prochów Joachima Lelewela. „Włóczędzy” nie stronili też od wystawiania na scenie szopek, od pochodów kaziukowych, zainicjowali m. in. przemarsz ulicami grodu nad Wilią w obronie produktów krajowych, wieszcząc na transparentach wszem i wobec:

Tego będziem psami szczuli,

kto w angielskiej jest koszuli.

Niezwykle ważny element w działalności klubu stanowiły jakże liczne wyprawy turystyczne, czyli włóczęga fizyczna. Dzięki nim „włóczędzy” poznawali Wileńszczyznę, Polskę, kraje sąsiednie. Przy klubie działała sekcja ZNAJ – Zmarnowanej Niedzieli Ani Jednej, skupiająca także osoby nie należące do AKWW. W teren zapuszczano się pieszo, rowerami, na kajakach albo na nartach. Bez wątpienia szczytem turystycznych osiągnięć stała się zorganizowana przez Wacława Korabiewicza latem 1930 roku wyprawa kajakowa z Polski do Stambułu.

W 16-letnim okresie działalności przez AKWW przewinęło się ponad 120 osób. Znalazły się wśród nich tak nietuzinkowe osobowości jak: Czesław Miłosz „Jajo”, Wacław Korabiewicz „Kilometr”, Paweł Jasienica „Bachus” czy Stefan Jędrychowski „Robespierre”. Ta lista byłaby na pewno zdecydowanie okazalsza, gdyby nie II wojna światowa i poprzedzająca ją haniebna tajna zmowa Stalina z Ribbentropem, w wyniku której Rzeczypospolita utraciła Wilno i Wileńszczyznę. Zdawać by się mogło, że w temacie o „włóczęgach” wypada bezpowrotnie postawić kropkę. A tymczasem…

Jak poprzednicy…

13 lutego 1990 roku na fali wielkiego pospolitego ruszenia odrodzeniowego Polaków na Litwie w prywatnym mieszkaniu Elwiry Ostrowskiej 10-osobowa grupka studentów-Polaków powołała do życia Klub Włóczęgów Wileńskich. Kilka osób z tego grona o słomianym zapale niebawem się wykruszyło, ale bardziej wytrwali: Michał Kleczkowski (Uniwersytet Techniczny), Elwira Ostrowska i Artur Ludkowski (Uniwersytet Wileński) oraz Krzysztof Szejnicki, Władysław Borys i Ryszard Skórko (wszyscy trzej z wtedy Instytutu a obecnie Uniwersytetu Pedagogicznego) nie pasowali, zakładając podwaliny tej biało-czerwonej organizacji młodzieżowej.

Jak wspomina pierwszy „Wyga” – Michał Kleczkowski, jej próby założenia miały zresztą miejsce już wcześniej, aczkolwiek pomysły z braku wiążącej idei brały w łeb. Do poszukiwania jej właśnie poprzez włóczęgę duchową i fizyczną młodych rodaków w Wilnie natchnął zafascynowany naszymi terenami Robert Śledziński – ówczesny student wydziału prawa Uniwersytetu Szczecińskiego, członek Akademickiego Klubu Turystycznego „Kroki”.

Gdy szperający po archiwach Michał Kleczkowski natknął się na materiały, wzmiankujące o działającym w międzywojniu w Wilnie Akademickim Klubie Włóczęgów Wileńskich, idea nawiązania po półwieczu do tradycji świetnego poprzednika wykrystalizowała się ostatecznie. Tym bardziej, że z Warszawy podał głos liczący lat ponad 90 legendarny ekswłóczęga Wacław Korabiewicz, który po naradzie z młodszymi kolegami podjął decyzję o przekazaniu w roku 1991 swym następcom historycznej, datującej się rokiem 1924 „Lagi”, jaka szczęśliwie przetrwała zawieruchę wojenną i czasy PRL-u, uznając, iż ta trafia w godne ręce.

Aktywna postawa

Nowe realia wileńskie poczyniły pewne korekty w strukturze klubowej. Zdecydowano, iż członkami nowych „włóczęgów” może być po prostu wcale niekoniecznie akademicka młodzież polska, wliczając dziewczęta, czego nie było w AKWW. Przepustkę do klubu stanowiła chęć doskonalenia własnego ciała i ducha, ciekawość świata i poczucie jakże nieobcej poprzednikom z Uniwersytetu Stefana Batorego braterskiej więzi. Temu wszystkiemu miały służyć spotkania, bliższe i dalsze wyprawy, świecenie przykładem swej aktywnej postawy społecznej dla innych.

Dziś, po 20 latach działalności, ci, co odrodzili klub wokół „Lagi” ze „Sznurem Jedności”, mogą mieć wielką satysfakcję, jaka stała się ich i jego udziałem. Naprawdę można się pogubić w wyliczaniu miejsc i miejscowości, dokąd dotarli „włóczędzy”. Trasa wypraw wiodła m. in. przez tajgę syberyjską, Karelię, jaskinie na Krymie, Karpaty, szczyt Mont Blanc, góry Fańskie i Tien-szan, gdzie wypadło się wspinać na wysokość ponad 4 tys. m n.p.m., pomijając niezliczone wyprawy, mające na celu poznanie ukochanej Wileńszczyzny. O tym wszystkim wieszczą nagrania filmowe, starannie ułożone zdjęcia w albumach, relacje w prasie polskojęzycznej na Litwie, w tym też we „Włóczędze” – organie prasowym klubu, który doczekał się dotąd 15 numerów.

Skoro jesteśmy przy dokumentowaniu działalności, szczególnie niski ukłon wypada poczynić przed na co dzień nauczycielem historii Wileńskiej Szkoły Średniej im. J. I. Kraszewskiego Waldemarem Szełkowskim, który zachęcony m. in. przez samego Czesława Miłosza napisał nawiązującą jak do historii tak też do dnia dzisiejszego rozprawę magisterską „Klub Włóczęgów Wileńskich”, która w roku 1999 ukazała się drukiem w Wydawnictwie Polskim w Wilnie.

Waldemar Szełkowski jest zresztą myślami przy kolejnej książce, która oddałaby niepowtarzalną atmosferę dotychczasowych bliższych i dalszych wypraw z tymi ostatnimi jakże egzotycznymi włącznie: odbytym latem 2008 roku 5-tygodniowym pobytem w Ameryce Południowej, kiedy to w 3-osobowym składzie zwiedzili Peru, Boliwię, Chile i Argentynę, oraz ubiegłoroczną 2,5-tygodniową „gościną” z udziałem 10 osób w owianej legendami Gruzji. Ową książkę tak na dobrą sprawę musiałby kończyć wielokropek, gdyż niespokojni duchem i jakże ciekawi świata następcy Wacława Korabiewicza i jego kolegów bynajmniej nie powiedzieli ostatniego słowa. Na rok przyszły planują kolejną wyprawę, a w zamyśle tak karkołomnym, że Waldemar aż się boi zdradzać szczegóły, by nie zapeszyć.

Turystyce wierni

Osobiście bliższą znajomość z wileńskimi „włóczęgami” zawarłem podczas zlotów turystycznych Polaków na Litwie, gdzie byli stale obecni. I – nie kryję – jako jeden z organizatorów gorąco tej przesympatycznej młodzieży kibicowałem. Bo przecież wnosiła w nasze eskapady z orzełkami w plecakach jakże ożywczy powiew dobrego nastroju, turystycznej zaradności, smykałki, drużynowego poczucia łokcia.

Na tych eskapadach wywodząca się z „włóczęgów” drużyna przeszła zresztą kilka wcieleń. Raz startowała pod nazwą „Włóczędzy morza”, raz jako „Włóczędzy-kozacy”, raz znów jako „Włóczędzy-Szkoci”, „Włóczędzy-Gruzini” albo „Włóczędzy – kahał żydowski”. I to jak startowała! Kilkakrotnie święciła przecież końcowy sukces, a na zlocie X wygrana ta była szczególnie imponująca, gdyż spadkobiercy przedwojennego AKWW zwyciężyli w siedmiu na osiem rozegranych konkursów oraz w rywalizacji sztafet. Co więcej: kiedy stało się tak, że w wyniku kryzysu organizacyjnego nad biało-czerwonym biwakiem zawisła groźba „być albo nie być”, to właśnie początkowo „włóczędzy”, a następnie powstałe na ich łonie Stowarzyszenie Inicjatyw Społecznych przejęło na swe barki całe brzemię organizacyjne i heroicznie je doniosło do zlotu z numerem porządkowym 20 włącznie.

By skorupka za młodu nasiąkała niespokojnym duchem, by powstawała piękna braterska wspólnota, pod egidą Klubu Włóczęgów Wileńskich organizowane są doroczne zloty turystyczne młodzieży uczniowskiej ze szkół polskich na Litwie. Ostatni takowy z numerem porządkowym 12 miał miejsce w roku ubiegłym w Mościszkach, gromadząc pod namiotami ponad 50 starszoklasistów, co napawa optymizmem, że klubowego narybku nie zabraknie.

Niczym pokoleniowa sztafeta

To właśnie ten narybek stanowi o żywotności KWW, tworząc pokoleniową sztafetę. Dziś pogodę tu robią ci, którzy w roku 1990, kiedy wileńscy „włóczędzy” się odradzali, albo dopiero raczkowali, albo mieli zaledwie po kilka latek i na swe pierwsze wyprawy chodzili… pod stoły. Tzw. zastrzyki świeżej krwi są zresztą przyjmowane przez starszych bez cienia zawiści. Wręcz odwrotnie – są temu niezmiernie radzi, gotowi przekazać następcom całą wiedzę, doświadczenie i ukształtowane tradycje. Również te, by nowe rodziny powstawały z osób, które skojarzyła wspólna włóczęga, czego potwierdzeniem 16 par, jakie dotąd stanęły na ślubnym kobiercu, a jakie – można w to nie wątpić – wydadzą na świat potomstwo, zbratane od kołyski z ideą umysłowej i fizycznej włóczęgi.

Że scalony „Sznurem Jedności” klub bynajmniej nie przypomina skostniałego tworu, jakże wymownie zaświadcza ponadto ciągła rotacja prezesów. „Jak poczułem, że organizacyjnie się wypaliłem, przekazałem ster Markowi” – wspomina z uśmiechem na twarzy pierwszy „Wyga” Michał Kleczkowski. A ponieważ takoż niekurczowo trzymali się „władzy” jego następcy, dziś poczet prezesów tworzą kolejno: Marek Kubiak, Waldemar Szełkowski, Władysław Wojnicz, Jarosław Złotkowski, Ryszard Uziałka, Walerian Butkiewicz, Julia Brodowska, Edward Zakrzewski, Jolanta Wołodko oraz Rusłan Kostiukow. Ten ostatni funkcję „Wygi” piastuje od roku 2009 i ma głowę pełną pomysłów, jak tu godnie uczcić rok jubileuszowy dla tej organizacji.

Pod znakiem jubileuszu

13 lutego br. minęło bowiem okrągłe 20 lat, odkąd zaistniał Klub Włóczęgów Wileńskich, a rocznica ta bynajmniej nie została puszczona w niepamięć. 28 lutego po raz pierwszy zagrano okazyjne larum, a wszyscy, wśród kogo znalazło ono odzew, stawili się przy ulicy Zawalnej 45/2, przed od pierwszych dni istnienia siedzibą klubu. By następnie na czele z „Lagą” niesioną przez Rusłana Kostiukowa, uchwyciwszy się „Sznura Jedności”, udać się gęsiego stołecznymi ulicami przed Uniwersytet Wileński, gdzie w roku 1923 narodzili się „włóczędzy”.

Jego uczestnicy, a byli to jak obecni klubowicze, tak też weterani, kilkakrotnie przystawali w marszu w celu wysłuchania płynących z ust obecnego „Wygi” różnych ciekawych wątków z historii AKWW, a na Placu Katedralnym zgodnie ze zwyczajem „zabito smoka”, czyli wyzbyto się wszelkich duchowych zgryzot i kompleksów. Przed wileńską Alma Mater złączeni „Sznurem Jedności” uczestnicy pochodu zgodnie odśpiewali „Kurdesza”, a po uwiecznieniu się na wspólnym pamiątkowym zdjęciu udali się do Kaplicy Ostrobramskiej, by uczestniczyć we Mszy św. w intencji członków oraz sympatyków klubu, którą celebrował ks. Marek Bogdanowicz.

O godzinie 16 w Domu Kultury Polskiej rozpoczęła się natomiast uroczysta część obchodów z – jak stało w zaproszeniu – „przemówieniami, masą wspomnień i dumy”. „Włóczędzy” nie byliby włóczęgami, jakby nie zorganizowali tego z wielkim polotem fantazji, przekształcając salę w…biwak z tak nieodłącznymi jego elementami jak: namioty, plecaki, karimaty, śpiwory, ognisko, kajaki czy nawet biwakowa łaźnia. Trampową atmosferę potęgowała wystawa „Zostaw swój ślad”. Złożyły się na nią liczne zdjęcia, utrwalające dotychczasowy dorobek klubu, gdzie każdy przywieszonymi do stoisk mazakami mógł zostawić swój „ślad”, kolorując je albo opatrując komentarzami. Nie muszę mówić, że oględzinom towarzyszyły też spontaniczne wspomnienia. Nieraz powielane wielogłosem, gdyż nie zabrakło sentymentalnych spotkań po latach.

Jak przystoi tak ważnej uroczystości, podzielono też gromko brzmiące nominacje 20-lecia, którym towarzyszyło jednak żartobliwe przymróżenie oka: Włóczęgą-akrobatą został Waldemar Szełkowski, Włóczęgą-niczego sobie – Marek Kubiak, Włóczęgą-mięśniem – Michał Kleczkowski, Włóczęgą, którego czas najmniej się ima – Władysław Borys, Włóczęgą-łakomczuchem – Władysław Wojnicz, Włóczęgą-karierowiczem – Artur Ludkowski, Włóczęgą-intelektualistą – Andrzej Kierulis, a Włóczęgą-leniem – Walerian Chwojnicki. Wszyscy wymienieni otrzymali stosowne dyplomy. Fanfary zabrzmiały szczególnie uroczyście, kiedy do zbiórki poproszono byłych prezesów klubu, a po rozdaniu upominków każdemu udzielono wspomnieniowego głosu.

Głos mógł też zabrać każdy, komu na usta cisnęły się życzenia. Ich listę otworzył specjalnie przybyły na tę uroczystość doradca prezydenta RP Michał Dworczyk, który odczytał adresowany zbiorowemu jubilatowi list gratulacyjny głowy państwa polskiego. Wiele ciepłych słów za dotychczasowe dokonania wraz z powinszowaniami i upominkami usłyszeli „włóczędzy” od kierownika wydziału konsularnego ambasady RP w Wilnie Stanisława Kargula, od kierownika wydziału kultury, sportu i turystyki samorządu rejonu wileńskiego Edmunda Szota, od prezes-dyrektor Centrum Kultury Polskiej na Litwie im. St. Moniuszki Apolonii Skakowskiej, od prezes Wileńskiego Oddziału Miejskiego Związku Polaków na Litwie Alicji Pietrowicz, od prezes Polskiej Sekcji Wileńskiej Wspólnoty Więźniów Politycznych i Zesłańców Janiny Gieczewskiej oraz od prezes Polskiego Stowarzyszenia Katolickiego na Litwie Pauliny Mielko. Pani Janina sprezentowała jubilatowi wyjętą z własnej biblioteki książkę autorstwa legendarnego Wacława Korabiewicza, a pani Paulina – przywieziony z Ziemi Świętej różaniec.

By uniknąć monotonii, prowadzący imprezę Rusłan Kostiukow oraz Alicja Wołodko co pewien czas uciekali się do muzycznych przerw, okraszonych śpiewanymi przy biwakowych ogniskach szlagierami. Czas niepostrzeżenie też mijał przy naszykowanym przez zapobiegliwych gospodarzy poczęstunku, na który złożyły się m. in. gryczana kasza z mięsem wprost z kotła a smaczna że paluszki lizać oraz kultowy napój przedwojennych założycieli klubu – mleko. Ten poczęstunek wieńczyła konsumpcja okazałego tortu, co poprzedziło huczne odśpiewanie na stojąco „sto lat”.

Zresztą, okazja, by zaintonować „włóczęgom” te matuzalowe życzenia, nadarzy się tego roku jeszcze nieraz, gdyż jubilaci planują cały szereg okazyjnych imprez. Zaraz po Wielkanocy, w lany poniedziałek ma się spotkać ich starsze i młodsze pokolenie. W dniach 23 kwietnia – 23 maja w Domu Kultury Polskiej eksponowana będzie wystawa „Cały świat w plecaku”, ukazująca dotychczasowe wędrowne szlaki klubowiczów i zarazem zapraszająca młodzież do zasilenia szeregów, by poznawać i treściwie spędzać czas. Przybliżeniu działalności klubu wśród potencjalnego narybku mają ponadto sprzyjać spotkania w szkołach, które poprowadzą weterani. „Włóczęgów” wileńskich czeka też pracowite lato. W pierwszych dniach lipca wyruszą oni rowerami do Polski, a docelowym punktem będzie Grunwald, gdzie planowane są obchody 600-lecia wiekopomnego zwycięstwa nad Krzyżakami. Na 14-15 sierpnia przewidziany jest natomiast złaz rodzinny.

Jeśli wierzyć statystykom, za 20 lat przez odrodzony klub przewinęło się ponad 120 osób, a aktualnie ma on w składzie około 40 członków – studentów albo uczniów klas starszych, którzy ukończyli lat 18. Zresztą, lista ta gotowa jest w każdej chwili wydłużyć się o każdego młodego rodaka, kto nie nawykł gnuśnieć i obrastać w materialne piórka, chce poznawczo „podbijać świat”, komu nieobca jest aktywna obywatelska postawa, poczucie bezinteresownego braterstwa, duchowej i fizycznej niezależności. Apelem do tego niech posłuży pierwsza zwrotka „Kurdesza”:

Hej-że, koledzy, stańmy dokoła!

Niechaj nas złączy piosnka wesoła.

Niech smutek nigdy czół nam nie plami,

Kurdesz, kurdesz nad kurdeszami!

Henryk Mażul

Fot. autor

Wstecz