XXVI Kaziuki-Wilniuki na Warmii i Mazurach

    

Kiedy po II wojnie światowej tak licznymi transportami podążali do Pol-ski repatrianci z naszych stron, Warmia i Mazury – jako ziemie odzyskane – były im w sposób szczególny czym bogate, tym rade. Korzystając z tej gościnności, osiedlały się tu nie tylko całe rodziny, ale też sąsiedzi z sąsiadami. By zachowując latami ukształtowane więzy przeniesione żywcem z Wileńszczyzny i krzepiąc się wzajem na duchu mniej boleśnie wtopić się w nową rzeczywistość.

Wedle statystyk, uchodzący za stolicę Warmii Lidzbark Warmiński przyjął około 19 tysięcy przybyszy „zza Buga”, co sprawiło, że odtąd z powodzeniem mógł zwać się Lidzbarkiem Wileńskim. Gdzie na każdym kroku dał się słyszeć tak swojski naszemu uchu zaśpiew, który to zaśpiew publicznie jeszcze w końcu lat 40. ośmielał repatriant z powiatu święciańskiego Stanisław Bielikowicz. Po tym, gdy wcieliwszy się w Wincuka Dyrwana zaczął gawędzić przed seansami w lidzbarskim kinie. Później zresztą powielał on swe gawędy na antenie Radia Olsztyn oraz zawarł w dwóch książkach: „Wincuk gada” i „Fanaberie ciotki Onufrowej”.

Wileńszczyzna żyła też w pieśniach, powodujących mimowolny przypływ łez do oczu, w świeckich i sakralnych tradycjach rodem z dziada pradziada, w sposobie ubierania się, w wystroju mieszkań, w korzystaniu ze sprzętu użytku domowego, jaki trafił tu razem z repatriantami, w zabranych ze sobą na dobre i złe rodzinnych pamiątkach, w czym najliczniejszy odsetek stanowiły zdjęcia. A wszystko po to, by cokolwiek ululać tęsknotę do utraconych na zawsze, choć powracających na jawie i we śnie stron ojczystych.

Ta tęsknota zrodziła też spontanicznie niejedną inicjatywę na płaszczyźnie kulturalnej, czego przykładem – zainicjowane po raz pierwszy w roku 1985 w Miejskim Domu Kultury w Lidzbarku Warmińskim spotkanie wilniuków. Przypisano je 4 marca – kalendarzowemu Kaziukowi, jaki w kiermaszowej postaci głęboko zakorzenił się w świadomości starszych wiekiem repatriantów. Ktoś przyniósł potrawę kuchni wileńskiej, ktoś inny ciasto własnego wypieku albo stare fotografie. Spotkanie uzupełniła ciesząca się dużym wzięciem wystawa wyrobów rękodzielniczych, pieśni i tańce oraz rzecz jasna wspomnienia, którym zda się nie było końca. Pożegnaniu towarzyszyło natomiast mocne przekonanie, by po roku, w imieniny patrona Litwy, spotkać się ponownie.

Ponieważ słów na wiatr nie rzucano w kolejnych latach, kaziukowy festyn w Lidzbarku Warmińskim nabierał rumieńców, obrastając programowo oraz gromadząc uczestników o wileńskich korzeniach spoza Warmii i Mazur. Co więcej, w roku 1990 opatrzone szóstym numerem porządkowym Kaziuki-Wilniuki przestały się warzyć w „swoim sosie”. Po tym, kiedy ówczesna dyrektor Lidzbarskiego Domu Kultury Alicja Gdańska oraz szef Centrum Kultury w Pilniku Władysław Strutyński dotarli do nas z propozycją, by z grodu Giedymina na Kaziuki do stolicy Warmii przybył złożony z artystów i mistrzów rękodzieła „desant”, w czym pośredniczyć miał dziennik „Kurier Wileński”.

I ten „desant” wyruszył. By odtąd z lekkiej ręki dziennikarek „Kuriera” Krystyny Adamowicz, Heleny Gładkowskiej i Jadwigi Podmostko formować się każdego kolejnego roku, mając na celu prezentację dorobku poszczególnych zespołów i naszych mistrzów wicia palm, rzeźbienia w drewnie, lepienia z gliny czy malowania na płótnie.

W ten to sposób rodacy w Macierzy mieli okazję oklaskiwać rozśpiewane i roztańczone: „Wilię”, „Wileńszczyznę”, „Zgodę”, „Kapelę Wileńską”, „Sużaniankę”, „Kapelę Świętojańską”, „Świteziankę”, „Wilniuków”, „Solczan”, „Ejszyszczan”, „Kabaret Wujka Mańka”, „Sto uśmiechów” „Zorzę”, solistki Annę Poźlewicz i Lubę Nazarenko. Tych oklasków nie szczędzono również prowadzącym koncerty – ciotce Franukowej (Anna Adamowicz) oraz Wincukowi Bałbatunszczykowi z Pustaszyszek (Dominik Kuziniewicz). Własny kunszt prezentowali natomiast palmiarki: Jadwiga Kunicka, Leokadia Szałkowska, Danuta Wiszniewska, Agata Granicka, rzeźbiarz Michał Jankowski, artyści malarze: Stanisław Kaplewski, Czesław Połoński, Robert Bluj, Tadeusz Romanowski, Danuta Lipska, Walentyna Skarżyńska, Lech Abłażej. Słowem, za każdym razem serwowano wzruszającą dla serc ucztę duchową. Ciała krzepić miały natomiast przywożone i sprzedawane na straganach wędliny, chleb, obwarzanki, piernikowe serca i krocie innych specjałów kuchni litewsko-wileńskiej.

O zwyżkującej popularności Kaziuków-Wilniuków bardziej niż dobitnie dowodzi coraz szersza ich „geografia”. Oprócz pierwotnego Lidzbarka Warmińskiego z czasem ich trasa powiodła przez Olsztyn, Ornetę, Kętrzyn i Bartoszyce. A mogłaby być zapewne jeszcze bardziej rozległa, gdyby nie zbyt zwarte ramy czasowe imprezy, zmuszające artystów do dwóch koncertów w jednym dniu.

W roku ubiegłym nie znająca przerw koncertowo-kiermaszowa impreza na Warmii i Mazurach świętowała jubileusz ćwierćwiecza. Za ten okres w zaświaty odeszło wielu tych, kto uczestniczył w jej początkach, jak też zdążyło wydorośleć albo przyjść na świat nowe pokolenie. Potomkowie tych, kogo fale repatriacyjne zmyły do Macierzy, dla kogo jednak Wilno i Wileńszczyzna głęboko zapadły w świadomość, czego potwierdzeniem po brzegi wypełnione sale na Kaziukach-Wilniukach-2010. Którym ton artystyczny nadawały: nasz reprezentacyjny zespół „Wileńszczyzna”, rozśpiewana rodzina Saszenków (ojciec Włodzimierz wraz z córkami Eweliną, Anetą i Moniką) z Rudziszek, młodzieżowy zespół taneczny „Perła Warmii” z Lidzbarka Warmińskiego oraz Kapela „Barty” z Bartoszyc.

Ich występy niczym klamrą spinali natomiast w całość iskrzący żartami tradycyjni konferansjerzy – Anna Adamowicz oraz Dominik Kuziniewicz. Dla Dominika wyjazd ten nosił szczególnie emocjonalny ładunek. Jechał bowiem, by z głębi serca podziękować wszystkim, kto wsparł go duchowo i finansowo, gdy w wyniku postępującej cukrzycy amputowano mu nogę, którą teraz zastępuje proteza. Pozyskana zresztą dzięki odruchowi serc władz województwa warmińsko-mazurskiego na czele z jego marszałkiem Jackiem Protasem.

Złotą nicią łączącą pięć koncertów, jakie w dniach 5-7 marca br. kolejno miały miejsce w Kętrzynie, Olsztynie, Ornecie, Lidzbarku Warmińskim oraz w Bartoszycach, była panująca na widowni serdeczno-sentymentalna atmosfera. Piosenki, przywołujące we wspomnieniach Wilno i Wileńszczyznę, niejednemu mimowolnie wycisnęły łzę, nie brakło tych, kto wtórował śpiewającym. Do obejrzenia się wstecz skłaniał też świeżo wydany album – swoista okazała w rozmiarach kronika dotychczasowych 25 Kaziuków-Wilniuków, powstała na podstawie publikacji autorstwa Krystyny Adamowicz, Heleny Gładkowskiej oraz Jadwigi Podmostko, zamieszczonych w „Kurierze Wileńskim” w latach 1990-2009.

Przed występami, w czasie przerw oraz po koncertach obecni na salach widzowie oblegali natomiast kiermaszowe stoiska, ochoczo otwierając portmonetki przy zakupach. U straganów miejsce zajęli też nasze palmiarki Leokadia Szałkowska i Danuta Wiszniewska, rzeźbiarz Michał Jankowski, plastyk Stanisław Kaplewski, oferując dzieła swych rąk. Nabywców znajdował litewski chleb, obwarzanki, piernikowe serca, wędliny.

Jak każe zwyczaj, gala koncertowa z udziałem najwyższych władz województwa warmińsko-mazurskiego odbyła się w Lidzbarku Warmińskim, gdzie pierwsze skrzypce organizacyjne grała dyrektor miejscowego DK Jolanta Adamczyk, przychylająca zresztą nieba delegacji wileńskiej w trakcie całego pobytu. Tu też w kościele pw. św. Piotra i Pawła ksiądz proboszcz Roman Chudzik celebrował Mszę św. w intencji wilniuków po obu stronach granicy. Również tych, kto nie wrócił z sowieckich łagrów, a kogo uwiecznia pamiątkowa tablica na jednej ze ścian świątyni. Natomiast na Zamku Biskupów Warmińskich, gdzie mieści się Muzeum Warmińskie, którego kierownikiem jest Władysław Strutyński – niezmordowany orędownik krzewienia kaziukowych tradycji na Warmii i Mazurach, otwarto wystawę fotografii Jerzego Karpowicza „Kościoły Wilna i Wileńszczyzny”. A przyznać trzeba, w tych prastarych murach, pamiętających samego Mikołaja Kopernika, jest to bynajmniej nie pierwsza prezentacja dorobku naszych twórców, jako że w latach poprzednich eksponowali tu swe prace plastycy.

Opasłe tomiska wypadłoby spisać, gdyby choć po części ukazać jakże nieraz kręte losy repatriantów z Wileńszczyzny osiadłych tam, gdzie Łyna płynie. Spotkane na koncercie w Ornecie siostry Leonarda Trukawka, Halina Kostrzewa i Maria Terlecka cofały się zgodnie myślami ku Symoniom koło Smorgoń, gdzie ich rodowe korzenie... Mieszkająca od lat 37 w Lidzbarku Warmińskim, a pochodząca z Łonkmianek w powiecie święciańskim Teresa Paszko zwierzała się, że czeka na „przyjazd Wilna do Lidzbarka jak na wielkie święto”... Wilnianka po kądzieli Elżbieta Rafalska od lat 12 podczas Kaziuków-Wilniuków zajmuje miejsce przy straganie, oferując wyroby kulinarne, naszykowane wedle receptur, jakie przekazały jej babcia i mama... W ten barwny festyn czynnie jest też zaangażowana Krystyna z Kisielów Tarnacka, oferująca po mistrzowsku przyozdobione pisanki wielkanocne, a mająca też złote ręce do haftowania, o czym zaświadcza sześć sztandarów poczętych przez nią dla naszych szkół oraz dla Związku Polaków na Litwie. Paradoksem jest, że pani Krystyna nigdy dotąd nie była w rodzinnych stronach – w majątku Świrki koło Hoduciszek. Nie, bynajmniej nie dlatego, że finansowo nie stać ją na taką wyprawę. Tylko dlatego, że boi się skonfrontowania skarbca pamięci z jakże odmienioną rzeczywistością, gdzie Polski próżno szukać... Ewa Chilmanowicz (z domu Jankiewicz) wraz z rodzicami przyjechała do Bartoszyc w roku 1946 mając zaledwie 4 latka, stąd rodzinna Mejszagoła, którą opuścili w obawie przed wywózką, jawi się jej niczym we mgle. Świadome życie zostało w całości przypisane nowej Ojczyźnie – Polsce. 46 lat przepracowała pani Ewa jako pedagog. Teraz natomiast mimo wieku emerytalnego całą energię wkłada w prowadzone od 33 lat w bartoszyckim Domu Kultury koło rękodzieła. Pod jej kierownictwem 15 kobiet zgłębia tajniki wyszywania, haftowania, szydełkowania, wyplatania ze sznurka, filcowania. Na potwierdzenie tego, co potrafią, nie bez dumy pokazuje suto zdobiony ich rękoma czepiec warmiński – używane niegdyś przez tutejsze kobiety odświętne nakrycie głowy...

Przedzieliłem tę prezentację osób z Wileńszczyzny rodem wielokropkami w głębokim przeświadczeniu, że stanowi jedynie epizodyczną wędrówkę po życiorysach. Na pewno zróżnicowanych, choć zarazem jakże zbieżnych w jednym – w łączności myślą i sercem z kresowym dziedzictwem. Które to dziedzictwo w sposób jakże skuteczny kojarzą z pamięcią festynowe Kaziuki-Wilniuki.

Henryk Mażul

Fot. Jerzy Karpowicz

Wstecz