KILOMETR

„Cudownik” z Wilna

PROFILE WACŁAWA KORABIEWICZA

13 lutego br. minęła 20. rocznica odrodzenia Klubu Włóczęgów Wileńskich. W ten sposób nasza młodzież nawiązała do pięknych tradycji, zostając poniekąd spadkobiercami międzywojennego Akademickiego Klubu Włóczęgów Wileńskich, jaki w roku 1923 założyli studenci Wileńskiego Uniwersytetu Stefana Batorego. Jednym z jego filarów jak w początkowej fazie działalności, tak też w latach późniejszych był student medycyny Wacław Korabiewicz o przydomku „Kilometr”.

Dziś na łamach naszego miesięcznika rozpoczynamy właśnie publikację w odcinkach przygotowanej do druku książki pióra dobrze naszym Czytelnikom znanej Alwidy Antoniny Bajor o tym wielce niespokojnym duchu, zawołanym obieżyświacie, reportażyście, kolekcjonerze eksponatów etnograficznych, lekarzu – wielkim zwolenniku medycyny nietradycjonalnej. Zapraszamy Czytelników do jej lektury, gdyż jest to fascynująca opowieść o naprawdę nietuzinkowej postaci, mogącej służyć wzorem niestrudzonego łączenia życia z przygodą.

ROZDZIAŁ I

Pochodzenie, młodość, studia na USB

Wacław Korabiewicz urodził się 5 maja 1903 roku w Petersburgu jako „potomstwiennyj dworianin”. Był synem lekarza Antoniego Korabiewicza i Stefanii z Matusewiczów, pochodzących z Litwy Kowieńskiej.

„Podróżnikiem”, „wędrowcem” został już od wczesnego dzieciństwa. Niespokojne czasy w Rosji (rewolucja, I wojna światowa) zaważyły na dalszych losach rodziny Korabiewiczów: z Petersburga przenieśli się do Charkowa, potem do Kijowa, skąd po dłuższym pobycie wrócili na Litwę, do rodzinnego majątku Girgżdele.

W 1915 został uczniem Gimnazjum im. Joachima Lelewela w Wilnie. Jako największe w dotychczasowym swym życiu wydarzenie przeżył wycieczkę statkiem z Warszawy do Gdyni. Marzył o studiach w Państwowej Szkole Morskiej, do której, niestety, nie trafił z powodu słabego wzroku. Marzył o własnym jachcie, samodzielnych morskich podróżach. Po to, by na jacht zarobić, postanowił zdobyć dobrze opłacalny zawód. Po dłuższych perypetiach został przyjęty na studia w Akademii Górniczej, aliści pech (a raczej szczęśliwy przypadek) chciał, że w tym czasie zachorował na afrykańską śpiączkę i zamiast na uczelnię, wylądował w szpitalu. W końcu, po dłuższych wahaniach zdecydował się kontynuować tradycję rodzinną – wstąpić na medycynę, żeby po ukończeniu studiów zostać lekarzem okrętowym.

Studia na wydziale lekarskim USB podjął w 1922 roku – ku utrapieniu własnemu i grona profesorów. Po latach wyzna szczerze, że go „mało interesowały”. Był urodzonym żeglarzem, doskonałym organizatorem nieprzebranego mnóstwa różnych atrakcyjnych imprez wśród młodzieży akademickiej, inicjatorem i realizatorem najbardziej fantastycznych pomysłów. Toteż nie było rzeczą przypadku, iż w chwili organizowania (1923) Akademickiego Klubu Włóczęgów Wileńskich znalazł się jako jeden z pierwszych w jego zastępach. Odtąd przez szereg lat będzie tego klubu „Referentem”, „Wygą”, wreszcie „Arcywygą” (funkcje prezesa). W gronie włóczęgów zostanie ochrzczony przydomkiem „Kilometra” (był wysokiego wzrostu, mierzył 193 cm).

Od tamtej pory, na Uniwersytecie Stefana Batorego Wacław Korabiewicz – „Kilometr” zasłynie jako ten, „który zawsze wszędzie jest”. Wszędzie – oprócz Koła Medyków. Był aktywnym członkiem Polskiej Ligi Morskiej i Kolonialnej, kierował sekcją dramatyczną w „Bratniaku”, był członkiem Stowarzyszenia Twórczości Oryginalnej Koła Polonistów USB. Pisał wiersze, publikował je w zbiorkach „Patykiem po niebie”, „S.T.O”, „Pod arkadami” (w turnieju poetyckim na USB zajął drugie miejsce po „naczelnym wierszorobie” Teodorze Bujnickim). Od 1929 pracował w charakterze kierownika wychowania fizycznego w Gimnazjum oo. Jezuitów w Wilnie, równocześnie – jako instruktor kulturalno-oświatowy w katolickim towarzystwie młodzieżowym (kwalifikacje zdobył na kursach wf w Poznaniu na tamtejszym UW). Brał czynny udział w ulicznych widowiskach, teatralizowanych pochodach w skali ogólnomiejskiej (główny organizator i kreator (1926) głośnego wileńskiego widowiska „Zabicie smoka Bazyliszka”), w uroczystym pochówku prochów Joachima Lelewela na Rossie – w 1929 – kroczył w pochodzie na czele ze swoim AKWW i in.

Nic przeto dziwnego, że studia lekarskie na USB trwały w jego przypadku długo, z przerwami, ukończył je dopiero w 1931.

Najwięcej jednak czasu pochłaniała mu działalność w Akademickim Klubie Włóczęgów Wileńskich. Po latach, w swojej książce pt. „Pokusy” napisze: „Z Klubem Włóczęgów łączył mnie dziwny, rodzinny jakby stosunek, którego wytłumaczyć do dziś nie potrafię. Był on chyba moją psychiczną odskocznią od powszedniości dnia codziennego, od obowiązku, a przede wszystkim od przedmiotu studiów, które mnie mało interesowały. Mówiąc szczerze i obiektywnie, wszystkie imprezy i przedsięwzięte kawały, wszystkie pomysły klubowe ode mnie brały początek. Klub to ja, a ja to klub”.

Takoż pomysły prywatne (brawurowe wypady rowerem – z lekceważeniem granicy – na Litwę, celem odwiedzenia matki i in.) przysparzały „Kilometrowi” niemałej w całym mieście sławy.

„Zabicie Smoka Bazyliszka”

Pomysł zmaterializowania słynnej legendy wileńskiej „O smoku Bazyliszku, który mieszkał na Bakszcie” wyszedł z Koła Dramatycznego „Bratniaka”, tuż po zebraniu inauguracyjnym, na którym byli obecni Juliusz Osterwa i Mieczysław Limanowski – niewątpliwi inspiratorzy tej teatralnej inicjatywy. Niedługo powołano Komitet Obchodów Zabicia Smoka, na przewodniczącego wybrano „Kilometra”.

Teatralizowane obchody Zabicia Smoka trwały w Wilnie w dniach 24-25 kwietnia 1926. W widowisku wzięli udział uczniowie szkół i gimnazjów, ułani ze stacjonującego w Wilnie garnizonu, studenci, profesorowie.

W pochodzie uczestniczyły cztery orszaki (400 żołnierzy i 40 oficerów – „rycerzy” w kostiumach z różnych epok), posuwające się ulicami z różnych dzielnic miasta. Wizerunek Smoka Bazyliszka wykonali studenci Wydziału Sztuk Pięknych z pomocą kolegów – chemików. Swój wkład wnieśli takoż muzycy – skomponowano „Hymn Bazyliszka”, ćwiczyły go wszystkie wileńskie chóry i orkiestry, włącznie z orkiestrą garnizonu wileńskiego.

Imprezie szedł w sukurs wojewoda Województwa Wileńskiego (użyczył „Kilometrowi” własnej limuzyny celem sprawnego przeprowadzenia widowiska). Komendantami „placówek” (dzielnic miasta) byli „włóczędzy” pod przewodnictwem swego prowodyra „Kilometra”.

Smoka wieziono na wozie; wyrok ogłoszono mu na placu Katedralnym, miano go spalić na placu Łukiskim, a jego popioły rozsypać nad Wilią...

Oprócz „rycerzy” w pochodzie udział wzięli „radcowie miasta”, „wajdeloci”, „maszkary”, „wróżki”, „wróżbici” oraz „Święty Jerzy” na białym rumaku i „Rycerz Nieznany” z lustrzaną tarczą, który zabił Smoka.

Moralitet: „Zabij w sobie swego Smoka” współbrzmiał harmonijnie z regułą Akademickiego Klubu Włóczęgów. Apel do wszystkich bliźnich o moralne odrodzenie się, wypisany na ulotkach, fruwał rzęsiście wśród tłumnie zgromadzonych wilnian:

Smokiem jest nasza ociężałość,

lenistwo, śpiączka...

Precz ze zwątpieniem i obojętnością!!!

Niech żyje praca i radość!

W niedzielę Smoka zabito na Bakszcie!

Kto go jeszcze w samym sobie nie zabił,

Niech czem prędzej to uczyni!!!

Niejednokrotnie jeszcze Wilno pod batutą „włóczęgów” i ich „Wygi’ – „Kilometra” stanie się wielką sceną teatralną.

Z kim „Święty Łukasz”

podpisał umowę?

Szopkowe perypetie

...Ale i na małej scenie działy się czasem wielkie wydarzenia, którym ojcowie miasta już nie zawsze byli przychylni, natomiast cenzura rektorska (a zdarzało się, że i oficjalna) tępiła tę scenkę bezwzględnie, jeżeli się zdarzały na niej teksty literackie „szpilkowe”, antyrządowe.

Od 1930 roku popisywał się nimi nader zręcznie „kulka śmiechu i satyry”, dusza poetycka „włóczęgów” – „Dorek-Amorek”, Teodor Bujnicki.

Pierwsza odrodzona Szopka Akademicka w Wilnie powstała w styczniu 1922 z inicjatywy profesora Mieczysława Kotarbińskiego, rozkochanego w „tutejszych kolędach”. Po nim Szopkę przejął Ignacy Widawski. Grano rzeczy tradycyjne – „Betlejki Wileńskie” oraz „część aktualną”, satyryczną (życie uczelni, wybory, wydarzenia kulturalne, społeczne). Spektakle odbywały się w sali Ogniska Akademickiego przy ulicy Wielkiej. Grano przeważnie w lutym. Po siódmej kolejno Szopce, nastąpił w zespole kryzys.

19 listopada 1929 roku podpisano umowę o wystawianie Szopek między Cechem św. Łukasza i Akademickim Klubem Włóczęgów Wileńskich. Cech św. Łukasza reprezentował Józef Bodziński, AKWW – podobno (jak podają źródła) Stefan Jędrychowski. W spisanej umowie stało wyraźnie, że: Cech Świętego Łukasza zobowiązuje się odtąd wykonywać stronę plastyczną Szopek, natomiast Klub Włóczęgów przejmuje funkcje literackie i organizacyjne. (Kierownikiem Szopki został prof. Stanisław Matusiak).

Ceremoniał podpisania umowy został właśnie przedstawiony w Szopce w 1930 roku, czego świadectwem zdjęcie ze spektaklu tej Szopki, na którym zostali utrwaleni w odpowiedniej scenerii: Józef Bodziński, reprezentujący Cech św. Łukasza oraz Wacław Korabiewicz i Teodor Bujnicki, reprezentujący Akademicki Klub Włóczęgów Wileńskich.

Zagadką tej Szopki pozostaje, gdzie „się podział” Stefan Jędrychowski? I czy rzeczywiście Jędrychowski w imieniu Klubu rzeczoną umowę podpisywał? Zdjęcie ze spektaklu Szopki w 1930 wskazuje wyraźnie, że podpisał ją „Kilometr”, Wacław Korabiewicz i że w tej ceremonii towarzyszył mu „Amorek” – Teodor Bujnicki. Jako bohater w postaci kukiełkowej Stefan Jędrychowski w tej Szopce nie występuje. Nie występuje też w następnej w 1931 roku. Pojawia się dopiero w Szopce w 1932 roku – jedynej, do której Teodor Bujnicki, pisujący do Szopek swe teksty od 1930 roku, tym razem ich nie napisał.

W 1930 bohaterami Szopki byli: prezydent miasta Łokuciejewski, profesorowie: Ehrenkreutz, Komarnicki, Pigoń, Reicher, Ruszczyc, ks. Śledziewski, ze świata sztuki, teatru, kultury: Osterwa, Zelwerowicz, Limanowski, Hulewicz, Romer-Ochenkowska, Konopacka, Bujnicki, Abramowicz. Wystąpił tu także Józef Piłsudski.

W recenzji „Kuriera Wileńskiego” ze spektaklu tej Szopki 1930 roku, niejako „ponownie odrodzonej” (mariaż Cechu św. Łukasza z „włóczęgami”), ani razu nie padło nazwisko Wacława Korabiewicza. A przecież nie sposób było „Kilometra” w tym spektaklu nie zauważyć: długi (wysoki) „Kilometr” wystąpił tu z apostolską laską „włóczęgów” – „lagą” i przystroił się we wzorzysty litewski pas ceremonialny – juostę.

Ten szczegół z Szopką jest znakomitym wytrychem do atmosfery, jaka ówcześnie zapanowała w Klubie Włóczęgów. Od końca 1929 zaczęła wyraźnie się psuć. Trwała walka między grupą preferującą ducha krzepy (apelowała o więcej imprez związanych z ruchem, ze sportem) oraz grupą nastawioną bardziej na kształcenie umysłu, ćwiczenia intelektualne. Ta ostatnia za swego przywódcę duchowego uznawała Stefana Jędrychowskiego. Nieprzypadkowo zatem, umowę z Cechem św. Łukasza podpisał właśnie Stefan Jędrychowski. Za cichą zgodą swoich admiratorów, intelektualistów. Najprawdopodobniej urażony Wacław Korabiewicz wziął za to odwet w Szopce: wystąpił tam jako prowodyr, rzeczywisty „Wyga” AKWW podpisujący umowę ze „św. Łukaszem”. Natomiast „Dorek-Amorek” wypadł tu niejako... w roli „podwójnego pośrednika”...

W 1930 odeszli z Klubu Włóczęgów Stefan Jędrychowski i Teodor Bujnicki, nieco później Czesław Miłosz. Razem z Wojciechem Dąbrowskim, Jerzym i Stefanem Zagórskimi założyli Klub Intelektualistów i przystali do lewicy, do tzw. „grupy Henryka Dembińskiego”.

W Szopce w roku 1932 (już po wyjeździe Wacława Korabiewicza z Wilna) wystąpi ciekawy zestaw postaci: prezydent Czyż, Cat-Mackiewicz, Stefan Jędrychowski, Henryk Dembiński, Jerzy Zagórski, Gandhi.

Ale to będzie później, na razie jest rok 1930. W niespokojnej głowie „Kilometra” wykluwa się nowy pomysł...

Karkołomny spływ do Turcji...

W lipcu 1930 Wacław Korabiewicz powinien był ukończyć studia na Uniwersytecie, ale oblał jeden egzamin. Co go znów nie bardzo zmartwiło. Problemem najważniejszym w lipcu 1930 była dlań „włóczęga” kajakowa z Polski do Turcji. Był głównym pomysłodawcą i głównym organizatorem tego karkołomnego spływu, przedsięwzięcia wręcz szaleńczego, jeżeli uwzględnić możliwości techniczne sprzętu i potencjał fizyczny towarzyszy podróży.

6 lipca 1930 wyruszyło z Wilna sześciu „włóczęgów”: Wacław Korabiewicz, Czesław Leśniewski, Bogumił Zwolski, Antoni Bohdziewicz, Antoni Czerniewski i Tadeusz Szumański. Kajaki o nazwach licujących zgodnie z charakterem wyprawy – „Don Kichot”, „Rosynant” i „Sancho Pansa” – o wymiarach 5,20 m długości i 85 cm szerokości, były wyposażone w wodoszczelne komory oraz 2,5-metrowy maszt z żaglem 5 metrów kwadratowych. Aliści w trakcie wyprawy okazało się, że część śmiałków nie znosi podróży morskiej, że stan „romantycznych” kajaków jest pod psem, że w każdej chwili mogą utonąć. W ostatecznym wyniku Wacław Korabiewicz i Czesław Leśniewski dotarli jednak na „Sancho Pansy” do Stambułu. W Turcji spotkano ich jako największych bohaterów. Prezes Tureckiego Akademickiego Towarzystwa Wioślarskiego wręczył im w darze banderę z półksiężycem i gwiazdą. Zrewanżowali się także Turkom jedwabną banderą Akademickiego Klubu Włóczęgów Wileńskich (gwoli ścisłości – wykonaną ad’ hoc na koszt Ambasady Polskiej w Stambule...). Witała ich entuzjastycznie tamtejsza Polonia.

Po ukończeniu studiów na USB w 1931 niepoprawny romantyk, Wacław Korabiewicz wyruszył na swą długą, wymarzoną morską „włóczęgę” – tym razem w charakterze lekarza okrętowego na „Darze Pomorza”.

Rozmowa Bujnickiego z Korabiewiczem w 1950 roku

1 kwietnia 1935, na prima aprilis, na łamach „Kuriera Wileńskiego” ukazał się dodatek literacki. Jako redaktor tego dodatku figurował Adolf Pirmas – pod tym pseudonimem kryło się sześciu pisarzy: Teodor Bujnicki, Jan Huszcza, Czesław Miłosz, Jerzy Putrament, Aleksander Rymkiewicz i Jerzy Zagórski.

Fragment (ze skrótami) zamieszczonej tam Kalumni Literackiej warto – niejako dla pewnego rodzaju pikanterii – przytoczyć. Akcja toczy się w wileńskiej cukierni w 1950 roku.

OSOBY: Dr Wacław Korabiewicz, podróżnik

Dr Teodor Bujnicki, wilnianin

BUJNICKI: Kilometr!!!

KORABIEWICZ: Dorek!!!

BUJNICKI: Skądże ciebie Bogi niosą? Nie byłeś w Wilnie kopę lat!

KORABIEWICZ: Całe 15 roków. Od 1934-ego.

BUJNICKI: Nie od razu poznałem ciebie. Co znaczy ta broda?

KORABIEWICZ: Nie mogę jej zgolić, bo jest pobłogosławiona przez samego Dalej-Lamę.

BUJNICKI: Kiedy przyjechałeś? Wilna pewnie nie poznajesz?

KORABIEWICZ: Przyjechałem autożyrą-kajakiem dziś rano. Miasta rzeczywiście nie poznałem. Przede wszystkim nie mogę znaleźć Wilii. Gdzie się podziała moja kochana rzeka? Całą karierę jej zawdzięczam.

BUJNICKI: Wilia zmieniła kierunek, nie wpada już do Niemna, tylko z niego wypływa. A w Wilnie płynie teraz ulicą Mickiewicza. Ciekawy ten fenomen nastąpił dziesięć lat temu. Limanowski napisał o tym książkę, w której tłumaczy wpływ polityki na życie przyrody.

KORABIEWICZ: Nie dostrzegłem również z mego autożyra-kajaka naszej Bazyliki. Czy runęła?

BUJNICKI: Nie, stoi, gdzie stała dawniej. Podparto ją Górą Zamkową, którą w tym celu przysunięto bliżej. A żeby cenny zabytek zabezpieczyć od wiatrów – naokoło Bazyliki wybudowano hangar, w którym jest jak w pudełku. Tylko wieża była za wysoko, więc musiano ją położyć. Projektuje się wybudowanie podobnego hangaru nad całym Wilnem z Trzema Krzyżami włącznie. [...].

Jeżeli chodzi o zewnętrzny wygląd miasta, to szybko rozbudowujemy się. Nowe więzienie, nowa fabryka wódek, nowe budki z papierosami, dwie nowe ulice wyłożone asfaltem. Dbamy także o higienę. Byłeś już na placu Łukiskim?

KORABIEWICZ: Nigdzie jeszcze nie byłem. Ale co może być nowego na placu Łukiskim?

BUJNICKI: Prawdę mówiąc, już nie nowe. Ale w ostatnich czasach ogromnie się rozbudowało. To całe miasto podziemne. [...]

Rzekłbyś, proroczo „przewidział” Dorek (Teodor Bujnicki) pejzaż Wilna w przyszłości, z tym że... w perspektywie pomylił się o pół wieku.

Jednego tylko Dorek nie mógł przewidzieć – że nie dożyje do 1950 roku (Teodor Bujnicki zostanie zastrzelony w Wilnie z wyroku sądu specjalnego RP w listopadzie 1944) i że jego współrozmówca, „Kilometr” będzie miał życie prawdziwie „kilometrowe”, długie, barwne, z przygodami.

Do źródeł encyklopedycznych Wacław Korabiewicz zostanie wpisany jako: lekarz, żeglarz, podróżnik, pisarz, autor 27 książek, członek Związku Literatów Polskich. We wspomnieniach osób mu najbliższych pozostanie jako człowiek wielkiego, szlachetnego serca...

Główny bohater „Środy Literackiej”

Jako lekarz Państwowej Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni odbył w latach 1931-1937 wszystkie rejsy na „Darze Pomorza” (z wyjątkiem jednego – w 1934, gdy podróżował kajakiem do Indii). W pewnym momencie pojawił się w Wilnie. 16 grudnia 1936 był głównym bohaterem „Środy Literackiej” w Celi Konrada. Owacyjnie witany „Kilometr” wystąpił z referatem pt. „Fragmenty etnograficzne z wyprawy kajakowej przez Irak i Indie”. Prelekcja była ilustrowana muzyką z płyt i przeźroczami. Dwa dni później (18 grudnia 1936) „Kurier Wileński” donosił:

„Dr Korabiewicz słusznie się kłopotał, o czym by tu słuchaczom opowiedzieć – temat już wyeksploatowany. Radio, odczyty i liczne artykuły spopularyzowały osobę włóczęgi „Kilometra” i jego przygody. Nikt jednak nie wyeksploatuje tego, co się nazywa „duszą Wschodu”. Ten temat zawsze pozostanie dla nas niewyczerpany. Wystarczyło więc „Kilometrowi” opowiedzieć garść wrażeń wyniesionych ze spotkań towarzyskich na Wschodzie, aby wypełnić do późna interesujący wieczór.

Europejczyk nigdy nie zrozumie światopoglądu, który najbardziej wykształconym i uduchowionym ludziom Wschodu pozwala na całkowitą abnegację we wszystkim, co dotyczy strony materialnej ich życia. Czy to weźmiemy higienę osobistą, czy zakres życia prywatnego i rozrywek, czy wreszcie formy społeczne i stosunek do białych, a zwłaszcza do Anglików – zawsze to samo uderza: to, co my byśmy nazwali zatratą jakiegokolwiek poczucia godności osobistej. I to tam, gdzie kontemplacja filozoficzna należy po prostu do najbliższych, najnaturalniejszych tradycji! – Myśleć by można, że to ona właśnie, jej ekstatyczne wzloty pozwalają tym ludziom usprawiedliwić i zlekceważyć całą nędzę rzeczywistości”.

(Cdn.)

Alwida A. Bajor

Wstecz