Związek Polaków na Litwie zorganizował Polskie Dyktando-2010

Z ortografią i przestankowaniem – za bary

O ile w naszych szkołach, a w szczególności – w klasach młodszych dyktanda z języka polskiego są wręcz na porządku dziennym, o tyle starsi wiekiem użytkownicy polszczyzny, jako zbiorowość, takiej szansy dotąd nie mieli. Owszem, swego czasu Radio „Znad Wilii” podjęło się wielce szczytnej misji zaproszenia rodaków do zmierzenia się z zawiłościami ojczystej ortografii, aczkolwiek już po pierwszej edycji dyktanda polskiego, któremu przewodził sam profesor Jerzy Bralczyk, pomysł ten jednak jakoś obumarł.

Niski pokłon należy się zatem Związkowi Polaków na Litwie, że zgodnie ze statutowym założeniem troski o język ojczysty zafundował Polskie Dyktando-2010 dla dorosłych, czyli dla tych, którzy liczą już po lat 20 i więcej, przy czym górny pułap wiekowy nie doczekał się ograniczenia. Innymi słowy, mógł wystartować, o ile miał na to chętkę, nawet stulatek.

Obawy organizatorów, czy aby pierwszym kotom za płoty dopisze frekwencja, okazały się zbyteczne. W miarę tego, jak nasze mass media roztrąbiły o wyznaczonym na 5 czerwca br. terminie, lista chętnych robiła się coraz bardziej tasiemcowata, by w dniu jej zamknięcia liczyć 62 osoby. Nie ma co ukrywać, że wielce atrakcyjnym „magnesem”, który zwabił niejednego uczestnika, były jakże atrakcyjne nagrody pieniężne dla zdobywców trzech pierwszych lokat, opiewające odpowiednio na 5 tysięcy, 2 tysiące oraz tysiąc litów, a ponadto jakże zaszczytny tytuł Mistrza Ortografii Polskiej na Litwie oraz tytuły dwóch wicemistrzów. Choć – przyznać trzeba – lwia część uczestników wystartowała nie tyle z myślą sięgnięcia po laury, ile by oddać hołd ojczystemu językowi, a przy okazji sprawdzić się, na ile jest się biegłym w jego formie pisanej.

Już przed jedenastą, na pół godziny przed startem, hol Domu Kultury Polskiej w Wilnie jął się wypełniać uczestnikami. A serce mi rosło z radości, gdym widział kolejkę jak po chleb, ustawiającą się do rejestracji. Podczas której każdy zgłaszający się otrzymywał po wyciągnięciu numeru startowego szczegółowy regulamin wraz z liniowanym papierem do pisania oraz długopisem, a po czym mógł zajmować miejsce przy dowolnie obranych stołach, rozstawionych na całą długość i szerokość sali widowiskowej stołecznego DKP.

Skład szacownej komisji, jaka o wyznaczonej porze stawiła się na posterunku, bez wątpienia robił wrażenie na uczestnikach, gdyż przewodniczącej – profesor dr hab. Elżbiecie Janus z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego – towarzyszył kwiat wykładowców naszych polonistyk na Uniwersytecie Pedagogicznym oraz na Uniwersytecie Wileńskim w osobach: dr. Mirosława Dawlewicza, dr Ireny Masojć, dr Haliny Turkiewicz, dr Barbary Dwilewicz, dr Teresy Daleckiej, dr Kingi Geben oraz dr Ireny Fedorowicz. Po serdecznym przywitaniu zgromadzonych przez posła na Sejm RL, prezesa ZPL Michała Mackiewicza oraz prof. dr hab. Elżbietę Janus, gość z Macierzy przekazała na ręce lidera ZPL zalakowaną kopertę z tekstem dyktanda, przygotowanym przez uczelnię, którą właśnie reprezentowała, a konkretnie przez dr. Tomasza Korpysza, prodziekana wydziału nauk humanistycznych.

Pani Elżbieta Janus wystąpiła też tego dnia w roli Pani Nauczycielki, dyktującej tekst. Głośno i wyraźnie, by był słyszalny przez najbardziej oddalonych, oraz z dużą dozą cierpliwości powtarzając te same zdania, o ile ktoś nie zdążył zapisać. A cały szkopuł polegał na tym, by uczynić to najpoprawniej, omijając ukryte tam pułapki ortograficzne i interpunkcyjne, gdyż jedynie ci, co zanotowali najmniej potknięć, mogli liczyć na końcowy sukces.

Nim komisja pochylała się nad sprawdzeniem zebranych po skończonym dyktandzie prac w pozaklejanych kopertach, jego uczestnicy dzięki zapobiegliwym organizatorom mieli ucztę jak dla ciała (w postaci pysznych kybynów, rosołu oraz innych smakołyków ze szwedzkiego stołu), tak też dla ducha (koncert muzyki klasycznej w wykonaniu studentów Wileńskiej Akademii Muzycznej). Była też doskonała okazja, by na gorąco podzielić się wrażeniami, skorygować, choć już po niewczasie, popełnione błędy.

Ogólnie rzecz biorąc, opinie były dość pogodne. Szczególnie u tych, kto bał się ekwilibrystyki językowej, jakże nieobcej dyktandom ogólnopolskim. Nie trzeba było też (i dobrze!) popisywać się znajomością wyrazów zapożyczonych z angielszczyzny oraz z innych języków do przesady zaśmiecających nasz rodzimy język. Owszem, dyktando nie było łatwe, gdyż kryło nie jeden misternie ukryty jak ortograficzny tak też interpunkcyjny „haczyk”, na który łatwo można było się nadziać, stąd sama profesor była zdania, że raczej nie napisałaby go bez jednego błędu.

Emocje sięgnęły zenitu, gdy po kilku godzinach wytężonej pracy jury in corpore ponownie pojawiło się na sali, by ogłosić wyniki i nazwać laureatów. Dopiero teraz wyszło na jaw, kim są z imion i nazwisk, gdyż dotąd występowali pod wylosowanymi przy rejestracji numerkami. Miejsce trzecie – jak uroczyście oznajmiła prof. Elżbieta Janus, przypadło ex aequo Małgorzacie Kozicz i Rajmundowi Klonowskiemu, miejsce drugie – dobrze znanej naszemu Czytelnikowi, gdyż prowadzącej poradnię językową na łamach „Magazynu Wileńskiego” – Łucji Brzozowskiej, a mistrzynią dyktanda została Małgorzata Kuncewicz. Wszystkie laury osiadły więc w Wilnie, choć – przyznać trzeba – „geografia” startujących zahaczała o szeroko pojętą Wileńszczyznę. Prócz pani Łucji – weteranki polskojęzycznego szkolnictwa i prasy polskiej na Litwie – reszta laureatów – to ludzie zdecydowanie pierwszej młodości, co zresztą budzi radość szczególną, gdyż świadczy o tym, że nieobca jest im troska o język ojczysty.

Ta troska w przypadku zwyciężczyni ma zresztą wymiar szczególny. Będąc córką Zofii i Jana Kuncewiczów, którzy przez długie lata jedną parą taneczny rej w zespole „Wilia” wiedli, jeszcze jako uczennica wileńskiej „syrokomlówki” pod wodzą polonistki Janiny Jurewicz wygrała I Olimpiadę Literatury i Języka Polskiego na Litwie, potem triumfowała w dyktandzie ogłoszonym przez Radio „Znad Wilii”. A mimo tych ciągot do nauk humanistycznych wybrała studia matematyczne na Uniwersytecie Wileńskim, ukończone z powodzeniem w roku 1995.

Teraz Małgorzata Kuncewicz, choć pracuje w zawodzie, któremu do polonistyki tak daleko, jak przysłowiowemu Rzymowi do Krymu, nadal pasjonuje się językiem ojczystym, stąd, ledwie usłyszawszy o organizowanym przez Związek Polaków na Litwie sprawdzianie, zdecydowała stanąć w szranki. Żeby bardziej ortograficznie się „podkuć”, jak twierdzi, przez około dwa tygodnie dorywczo posiedziała nad najnowszymi wydaniami słowników oraz ściągniętymi z internetu tekstami dyktand ogólnopolskich, kładąc szczególny nacisk na nowe trendy, wkraczające do naszej pisowni i interpunkcji. No, i ku pewnemu zaskoczeniu to właśnie jej przypadło końcowe zwycięstwo. Z czego, oczywiście, była mocno rozradowana, nie wiedząc wprawdzie na poczekaniu, na co przeznaczy „tak poważną kwotę pieniężną”.

Wielce chwalebne jest, że swą wiedzę z polszczyzny-ojczyzny w jej pisanej postaci zechcieli sprawdzić ci, co to na co dzień nie mają do czynienia z tym w nauce bądź pracy. Przykładem niech posłużą Tadeusz Songin – matematyk z zawodu, nauczający „królowej nauki” w Szkole Podstawowej w Poszkach w rejonie solecznickim, Ryszard Pilecki, nauczyciel wychowania fizycznego w Korwieńskiej Szkole Podstawowej, mający na „liczniku” 38 lat stażu pedagogicznego, oraz Wiktoria Miksza – kończąca akurat germanistyczne studia magisterskie na Uniwersytecie Wileńskim. Wszyscy w jeden głos twierdzili, że do Domu Kultury Polskiej przywiodła ich tego dnia chęć oddania czci językowi ojczystemu, z którego wiedzy nigdy za wiele, a choć nie znaleźli się w gronie laureatów, wcale niespieszno im było do posypywania na znak rozpaczy głów popiołem. Wszyscy też zgodnie twierdzili, że o ile za rok dojdzie do powtórki dyktanda, zameldują się sami, a też namówią do udziału znajomych.

Skoro tak, to przydałoby się, by wśród tych znajomych znalazło się możliwie najwięcej studentów naszych polonistyk jak też braci polonistycznej, pracującej na co dzień w szkołach. Bo w pierwszym dyktandzie odsetek ów był znikomy, a nie potrafię jakoś odpowiedzieć: „Dlaczego?”. Czyżby mniemali, że nie mają prawa się pomylić, że pospadają im z głów „korony”, gdy wyjdzie na jaw, iż zanotowali wpadki? Jeśli tak – to zbyteczne obawy, bo zgodnie z regulaminem każdy z uczestników był chroniony bezwzględną tajemnicą, występując nie z imienia i nazwiska, a pod wylosowaną liczbą. Prace po sprawdzeniu zwracano zresztą w szczelnie zaklejonych kopertach, opatrzonych tymiż numerkami, a każdy, zabrawszy je do domu, porównując z rozdanymi poprawnymi tekstami, mógł już na spokojnie poddać analizie popełnione błędy, by na nich się pouczyć.

Ta nauka nie powinna też pójść w las dla tych, kto twardo zdecydował o powtórzeniu startu za rok w II Polskim Dyktandzie, którego organizacji, co zresztą solennie przyobiecał dziękując za „już” prezes Michał Mackiewicz, ponownie się podejmie Związek Polaków na Litwie. Będąc rad każdemu chętnemu złapania się za bary z polszczyzną. Nie tyle po to, by koniecznie wygrać, ile poniekąd z poczucia obowiązku odbycia sprawdzianu z własnej tożsamości narodowej.

Henryk Mażul

Fot. autor

Wstecz