Jego Wysokość SŁOWO

Pół żartem, pół serio

Wrzesień jak to wrzesień. Przywołuje wspomnienia związane ze szkołą. Otóż przed trzydziestu z górą laty, kiedy pracowałam w dziale szkolnym ówczesnego „Czerwonego Sztandaru” i siłą rzeczy miałam do czynienia z uczniowskimi listami, zamarzyło mi się prowadzić z nimi rozmowę o języku. Nie, żeby te listy były pisane bardzo złą polszczyzną. Dobrze wiemy, że nasza regionalna polszczyzna odbiega od ogólnopolskiej. Jednak jeśli chodzi o ortografię, z pewnością była lepsza niż w listach, które nadchodziły z Polski. Nasi uczniowie doskonale radzą sobie ze wszystkimi zawiłościami rodzimej ortografii, zupełnie bezpodstawnie uważanej za trudną. I tu aż się prosi o zacytowanie wypowiedzi znawcy języka polskiego profesora Jana Miodka, który przed 5 laty w jednej z „Ojczyzn-polszczyzn” powiedział: „Daję wam najświętsze słowo honoru, że polska ortografia jest sto razy łatwiejsza od francuskiej, niemieckiej, angielskiej”. Dla Polaka znad Wilii nawet nieco łatwiejsza niż dla jego rodaka znad Wisły. Nie mamy przecież najmniejszego kłopotu z hałasem, honorem, hańbą, herezją, humorem.

Wystarczy wejść na polskie społecznościowe strony internetowe, żeby się przekonać, że w Polsce ludzie mają z tym problemy. My nie, bo zachowaliśmy swoje gardłowe dźwięczne h. Nie musimy więc zachodzić w głowę, przy zetknięciu się z rzadziej spotykanymi wyrazami w rodzaju łuża, łutówka, czy łubka. Nasze przedniojęzykowe ł, które już znikło z języka ogólnopolskiego, a po którym z daleka można poznać mieszkańca Kresów, nie pozwoli nam napisać: uża, utówka, ubka. A takie niebezpieczeństwo powoduje wymawianie ł jako niezgłoskotwórcze u.

Tak więc nasza regionalna polszczyzna – to nie tylko rusycyzmy i błędy gramatyczne, ale i pewne korzyści natury ortograficznej. I tego się trzymajmy.

Po tej nieco przydługiej dygresji o przewadze, jaką nam daje nasza regionalna polszczyzna, wracam do wspomnień. Być może ktoś z naszych Czytelników, dziś już dorosłych, pamięta tamte rozmowy o języku, których autorem był Przecinek. Najpierw miał to być „prawdziwy” przecinek, który opowiadał o swojej rodzinie – matce Gramatyce i rodzeństwie, czyli o innych Znakach Przestankowych. Gdzie, kiedy, w jakich sytuacjach zabierają głos, jakie wyrażają uczucia i emocje. Potem się tematyka rozszerzyła, zależnie od tego, o co uczniowie pytali, na przykład jeden poeta pisze: „nie będzie więcej śniegu z deszczem”, a drugi – „dżdżu krople padają i tłuką w me okno”. I który z nich pisze lepiej.

Z czasem jednak te „przecinkowe” ramy stały się za ciasne. Na którymś spotkaniu z polonistami doszliśmy do wniosku, że potrzebna jest rozmowa o języku nie tylko z uczniami. Tak powstała rubryka językowa „Szata myśli naszych”, pod naukowym kierownictwem dr Anny Kaupuż z polonistyki wileńskiej. Udało mi się zainteresować nią niektórych polskich językoznawców, w tym prof. Zofię Kurtzową. Pani Profesor bardzo się interesowała gwarą wileńską, stopniem jej przenikania do języka wykształconych użytkowników polszczyzny na Wileńszczyźnie. Pisała do naszej rubryki językowej, a nawet przyjeżdżała z Krakowa do Wilna, by się z nami spotkać.

Teraz oto już siódmy rok korzystam z gościnnych łamów „Magazynu Wileńskiego”, gdzie właśnie w 81 odcinku „Jego Wysokość SŁOWO” przedstawiam moim Czytelnikom (ze szczególnym uwzględnieniem młodzieży szkolnej) kolejny temat rozmowy o języku. Tym razem chwilę uwagi poświęcimy interpunkcji. Bardzo ważnej, acz często traktowanej po macoszemu. Jeszcze kropka cieszy się stosunkowo dużym szacunkiem, no bo mało kto zapomina postawić ją na końcu zdania. Co prawda, jest nieco gorzej, kiedy mamy do czynienia ze skrótami. Takie skróty jak itd., itp., np., cdn., z którymi mamy do czynienia dość często, nie sprawiają nam trudności. Jednakże musimy się nieraz zastanowić, kiedy się stykamy ze skrótami kk „kompania karna” i k.k. a. kk. „kodeks karny”, NN „numery” i N.N. (nomen nescio) „imienia nie znam, ktoś nieznany”, br. „bieżącego roku”, b.r. „bez roku”. Problemy potrafią też stworzyć takie skróty jak A.D. i AD (anno domini) „w roku Pańskim”; ST i S.T. „Stary Testament”; SA. i S.A. „spółka akcyjna”. Która z tych dwóch form jest prawidłowa? Otóż obie. Jeśli chodzi o ostatni przykład, to skrót SA, oznaczający spółkę akcyjną, Słownik języka polskiego zaleca pisać bez kropek, choć dopuszczalny jest też skrót z kropkami.

W porównaniu z kropką przecinek traktowany jest o wiele gorzej. Zaryzykuję twierdzenie, że wręcz po macoszemu. A przecież jest znakiem, który, jako porządkujący naszą wypowiedź, jest bardzo potrzebnym. Pozbawiony przecinków tekst – to jak sieczka, która się równomiernie i monotonnie sypie z sieczkarni. Poza tym przecinek czasem stanowi o sensie wypowiedzi. Przecinki w wypowiedzeniu: „Na tym zdjęciu są: wujek Staszek, ciocia Zosia” całkowicie zmieniają jego sens: „Na tym zdjęciu są: wujek, Staszek, ciocia, Zosia”. Skromny przecinek podwoił liczbę osób. Klasycznym już stał się przykład o braku przecinka w pewnej depeszy w sprawie egzekucji więźnia: „Powiesić nie można ułaskawić”. Brak znaku przestankowego (kropki albo przecinka) sprawił, że nie wiadomo było, czy nie można powiesić, czy też nie można ułaskawić.

Mowa ludzka – to nie tylko słowa. Towarzyszy jej intonacja, gesty, mimika, spojrzenia, uśmiech, słowem – cała mowa ciała. A papier? Cóż papier? Papier... nie ma oczu, które zachodzą łzami, nie ma twarzy, która się uśmiecha zarazem smutno i słodko, głosu, który drga, nie ma rąk, które się wyciągają. List można czytać i rozumieć, jak się chce, bo to tylko czarne litery na obojętnym jak śmierć papierze. A jednak udało mi się znaleźć po dłuższym poszukiwaniu te zapamiętane przed wielu laty rozważania panny Maryni Pławickiej z „Rodziny Połanieckich” Sienkiewicza!

Problemy z przestankowaniem mają nie tylko uczniowie, ale i ludzie po wyższych studiach i na jeszcze wyższych stanowiskach. Przypomnijmy niedawne kontrowersje na temat napisu na sarkofagu Pary Prezydenckiej na Wawelu. Podwójne nazwisko pani Marii Kaczyńskiej zostało niezgodnie z zasadami pisowni napisane bez dywizu. Należy jednak dodać, że dywiz (krótka kreska) nie jest znakiem interpunkcyjnym, tylko typograficznym. Znakami przestankowymi nie jest też ukośnik, tylda, paragraf i inne znaki typograficzne.

Na tablicy poświęconej pamięci ofiar polskiej delegacji, która zginęła w katastrofie samolotowej pod Smoleńskiem, też się znalazł błąd interpunkcyjny. Napis głosi:

W tym miejscu, w dniach żałoby po katastrofie smoleńskiej, w której 10 kwietnia 2010 roku zginęło 96 osób – wśród nich prezydent Lech Kaczyński z małżonką i były prezydent na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, obok krzyża postawionego przez harcerzy gromadzili się licznie Polacy zjednoczeni bólem i troską o losy państwa.

Zdanie „wśród nich prezydent Lech Kaczyński z małżonką i były prezydent na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski” jest zdaniem wtrąconym i jako takie wymaga myślnika po wyrazie „Kaczorowski”.

„Po wtrąceniu otwartym myślnikiem jest wymagany zamykający myślnik, a po wtrąceniu otwartym przecinkiem potrzebny jest zamykający przecinek” – pisze na stronach Poradni Językowej PWN profesor UW językoznawca Mirosław Bańko.

Skoro jestem przy smoleńskim temacie, pozwolę tu sobie na małą dygresję, związaną ze Smoleńskiem. Byliśmy kiedyś z redakcją na wycieczce w tym mieście. Drewniane, spokojne, ciche, raczej miasteczko niż miasto. Niskie domy, rzeźbione okiennice. Podziwiając zabytkowe, kapiące złotem cerkwie któż mógł wtedy przypuszczać, że nazwa Smoleńsk stanie się takim złowieszczym symbolem? Zresztą, nie od dziś. Oto zupełnie niedawno, czytając materiały o bitwie warszawskiej, natrafiłam na rozkaz generała Michaiła Tuchaczewskiego, wydany oddziałom Frontu Zachodniego 2 lipca 1920 roku właśnie tu, w Smoleńsku:

„Przez trupa Białej Polski prowadzi droga ku ogólnoświatowej pożodze. Na naszych bagnetach przyniesiemy szczęście i pokój masom pracującym. Na Zachód!”

To jakiś okrutny chichot historii, że się ta ziemia smoleńska znów czarnym kirem splotła polskie losy ze sobą. Jakby mało było Katynia...

Powróćmy jednak do naszych znaków przestankowych. To milszy temat.

Cudzysłów. Czy nie wydaje się Państwu, że znak ten zaczyna powoli zmieniać swoją specjalizację? Coś na podobieństwo tego, jak biura pośrednictwa pracy dokonują cudów kształcąc dokera na kelnera, kelnera na zecera, murarza na kronikarza, a filolożkę na psycholożkę.

Już sama nazwa tego znaku przestankowego wskazuje, że cudzysłów ochrania czyjeś słowa, stoi na straży językowej praworządności. Gdyby nie było tych skromnych podwojonych przecinków, jakież smutne losy mieliby dawni wielcy poeci, za to wspaniałe – dzisiejsi mniejsi! Przepisałby taki jeden z drugim kilka ksiąg „Pana Tadeusza” i miałby jak swoje. A tu nie! Stop! A gdzie jest cudzysłów? – zapyta nie tylko przemądrzały krytyk, ale i co drugi czytelnik, bo się jednak w szkole o tym „Tadeuszu” coś niecoś słyszało. A podobno mają się ukazać komiksy z tego „ostatniego zajazdu na Litwie”, to jest nadzieja, że młodzież zacznie „czytać”.

No, właśnie. Wyraz „czytać” ujęłam w cudzysłów, choć żadnym cytatem nie jest. Tutaj ten bardzo rezolutny znak interpunkcyjny pełni inną rolę – jest graficznym odzwierciedleniem mojej ironii. Bo druga, bardzo istotna rola cudzysłowu (nie: cudzysłowa, a tym bardziej nie: cudzysłowia!) – to żart, ironia, kpina, szyderstwo. I tu mamy do czynienia z ogromnym nadużyciem tego znaku. W prasie (zwłaszcza naszej wileńskiej) cudzysłów często jest traktowany jak jakiś element dekoracyjny, ot, coś w rodzaju klipsa na uchu czy błyszczącej klamerki przy pasku. Nie wiadomo, dlaczego dziennikarze wyrazy w znaczeniu przenośnym, czy też frazeologizmy zaczęli „upiększać” cudzysłowem. Mieć złote serce, długi język, węża w kieszeni, przeżywać męki Tantala, kupować kota w worku, zasypiać gruszki w popiele, być świętą krową, złapać się we własne sidła, mieć z kimś na pieńku, kopać pod kimś dołki – i tak dalej, i tak dalej. Takich przykładów mogą być krocie. Ale żaden z nich nie wymaga cudzysłowu.

Nadużywanie cudzysłowu może wbrew intencji piszącego być obraźliwe. Kiedy Magda pisze o koleżance, że wygląda jak „miss”, nie jest złośliwa i chce ją naprawdę pochwalić. Jednak ten niepotrzebny cudzysłów sprawia, że koleżanka może odebrać to jak drwinę i obrazić się. Podobnie kiedy czytamy, że na przykład „władza” (wójt, starosta, burmistrz) zapoznała dziennikarza z problemami, to tę „władzę” można różnie interpretować. I niekoniecznie pochlebnie.

Internetowa Poradnia Językowa, z której zazwyczaj korzystam, jest jeszcze na urlopie (opalona i radosna wróci dopiero w końcu września). Ale żeby tradycji stało się zadość, jedno pytanie znalazłam w swojej skrzynce pocztowej.

Ania obeszła górkę. Górka została... Podaj stronę bierną.

Takie pytanie często otrzymywał od telewidzów profesor Jerzy Bralczyk, kiedy prowadził audycje językowe „Mówi się...”. Tyle że pana Profesora zazwyczaj pytano o jezioro, które trzeba obejść. Otóż w języku zasada analogii nie zawsze działa. Jeśli w stronie czynnej mówimy, że Ania napisała list, to w stronie biernej powiemy, że list został napisany przez Anię. Z tą górką jednak mamy pewien kłopot. Teoretycznie można by powiedzieć, że górka została obejdziona przez Anię. Jednak w praktyce takiej formy nie ma. Pozostaje nam jedynie cieszyć się, że Ania jednak tę górkę obeszła.

Czytelnicy pewnie zauważyli, że ten odcinek jest nieco inny niż zawsze. Miejscami poważny, miejscami żartobliwy. To wszystko z powodu rozpoczęcia się roku szkolnego. Pisałam z myślą o uczniach, którym życzę: uczcie się, bo w życiu to potrzebne, bawcie się i cieszcie życiem, bo młodość powinna być uśmiechnięta.

Łucja Brzozowska

Wstecz