Sztuka życia

Alicji Klimaszewskiej – z życzeniami urodzinowymi

Trudno określić, który moment w życiu Alicji Klimaszewskiej zadecydował, że zachowała do dziś jakiś wewnętrzny ognik, który nie pozwala jej na spokojne siedzenie w domu, ciągnie w wir wydarzeń, inspiruje do pracy społecznej. Od zawsze tak było. W szkole, na studiach, w pracy pedagogicznej, księgarskiej. Wreszcie, gdy już jesień się zbliżała, powstał w Wilnie Społeczny Komitet Opieki nad Starą Rossą. Powitała z entuzjazmem jego założenie i oto z górą dwadzieścia lat niezmiennie mu prezesuje. Jak? Odpowiedź: ponad 50 cennych nagrobków tej nekropolii zostało odnowionych, niektóre dosłownie uratowane w ostatniej chwili, kilka nowych pomników stanęło na grobach zasłużonych wilnian.

To ogrom pracy: zdobywanie funduszy, sporządzanie dokumentacji, angażowanie litewskich specjalistów od ochrony zabytków, którzy sprawują nadzór nad przebiegiem prac wykonywanych głównie przez konserwatorów polskich. A przed dwoma laty wpadła na pomysł pięknej akcji – Światełko dla Rossy. W Dniu Zadusznym nasza najstarsza nekropolia rozświetla się tysiącami zniczy. Jak za dawnych lat, gdy każda niemal mogiła miała opiekuna. Krewni, bliscy, przyjaciele. Wiatry historii rzuciły ich na różne strony świata. Groby zostały samotne, wiele z nich stało się bezimiennymi: przepadły krzyże, napisy, pomniki... Dziś tylko te światełka listopadowe są przypomnieniem tysięcy wilnian, po których ślad zaginął.

Skąd ten ognik wewnętrzny? Być może wpływ miała atmosfera ulic jej dzieciństwa i młodości – za nowej władzy ich nazwy zostały zmienione – lecz w domu Klimaszewskich nadal mówiono – Obozowa, Artyleryjska, Strzelecka, Ułańska, Marszowa – nazwy od stacjonujących tu 2 i 5 pp. Legionów. Dom rodzinny Alicji znajdował się na pobliskiej Chełmskiej. Jak wspomina: „Drewniany, podobnie jak niemal wszystkie inne. Z ogródkiem, z sałatą i koperkiem na grządkach, żeby „zielenina” była pod ręką. Wiśniami, które na wiosnę przypominały białe obłoki, a potem były rajem dla szpaków wydziobujących owoce. I z morzem kwiatów. Słoneczne nasturcje, pachnące groszki i dostojne floksy. Kwietnik – to miłość matki. Moja dawna ulica kojarzy mi się z zapachem bzów, które kwitły w maju na każdym podwórku. I jeszcze – z Wielkanocą. Wtedy, niezależnie od pogody, wszyscy wychodzili z domów, odbywało się wspólne „kaczanie” jajek. Potem – wizyty. Bez żadnych ceregieli. Brało się, co się miało najlepszego do zjedzenia i szło do sąsiadów, i odwrotnie...”. Ulice dzieciństwa i młodości – to także Ostrobramska z polską szkołą, a potem Antokol – ze słynną 5 średnią. Docierało się tam jeszcze długo po wojnie na piechotę: przez Kalwaryjską, Zielony Most, Zygmuntowską, Kościuszki... Tylko w tzw. sezonie można było przeprawić się łódką z brzegu łosiówkowego na antokolski.

Lecz zanim nastąpił czas nauki, był czas na ważną decyzję: pozostanie w stronach rodzinnych czy wyjazd do Polski? To było tak jak u Tadeusza Konwickiego w „Kompleksie Polski”: „Staram się przypomnieć sobie to nasze przedwiośnie pełne oczekiwań, pełne przeczuć, pełne nadziei. Powtarzam sobie w myślach to krótkie słowo „Polska” i wtedy jawi się we mnie jakaś rzewna podniosłość, coś jasnego, swobodnego, kojącego. Polska – ojczyzna wolności, Polska – matecznik tolerancji, Polska – wielki ogród bujnego indywidualizmu. Gdzie ludzie pozdrawiają się uśmiechem, gdzie policjant nosi róże zamiast pałki, gdzie powietrze składa się z tlenu i prawdy. Polska – wielki biały anioł pośrodku Europy...”. Krewni zdecydowali się na repatriację. Brat matki Ignacy Wołłejko – właściciel restauracji w Grodnie, jego żona Halina Czengery, ich syn – późniejszy wybitny polski aktor teatralny i filmowy Czesław Wołłejko – wyjechali do Polski. Tekla z Wołłejków i Stanisław Klimaszewscy z córką Alicją Marią pozostali w Wilnie. Powikłane polskie losy...

Przyjaciele, gdziekolwiek się pokażą, niosą radość i dobro. Ktoś tak pięknie powiedział. Przyjaźniła się Alicja z Teresą Urbanowicz z domu Dzieńkowską od wczesnego dzieciństwa. Obie skończyły „piątkę”, zdobyły wyższe wykształcenie, nawet przez pewien czas razem pracowały w dziewiętnastce – dziś Szkole Średniej im. Władysława Syrokomli. Alicja została chrzestną matką Jolanty – córki Teresy. Przyjaźń ta trwała aż do przedwczesnego odejścia Przyjaciółki. Jej wnukowie – Karol i Emilia – dzieci Jolanty i Wiktora Nowosielskich mówią do Alicji – babcia Ala. I babcia Ala jest z tego niezmiernie dumna.

Jadwiga Kunicka z domu Paszkiewicz: Alicja jest moją przyjaciółką od ławy szkolnej i po dzień dzisiejszy. Wiem, że w każdej sytuacji mogę na niej polegać. Jest osobą szlachetną, sprawiedliwą i koleżeńską. Ma wiele serca nie tylko dla ludzi, ale i dla naszych braci mniejszych (ach, te wypieszczone kocury – Boni, Dyzio, a teraz ta prześliczna łaciatka, cały zastęp dokarmianych bezpańskich). Podziwiam i cenię jej pasję społecznikowską. Co prawda, tradycyjnie obchodzimy imieniny, ale i z okazji dnia urodzin mojej przyjaciółki życzę jej dobrego zdrowia i wytrwałości...

Czym jest szczęście? Pewnie jedną z części składowych jest umiejętność cieszenia się z rzeczy drobnych. Przed Bożym Narodzeniem z dumą i radością zakomunikowała: „Był u mnie Święty Mikołaj”. Wiadomo, że Święty Mikołaj, odwiedzający Alicję w jej „blokowym” mieszkaniu na dawnej Łosiówce, to Henryka i Czesław Okińczycowie. Prezent – to gustownie zapakowane różne smakołyki, na które Alicja, otrzymująca skromną emeryturę, nie może sobie pozwolić. Naturalnie, potrafi żyć bez kawioru i dobrego wina musującego, ale nie potrafi żyć bez przyjaciół i przyjaznych gestów.

Halina Jotkiałło

Wstecz