Podglądy

Nie wszystko może być dęte

Sigmund Freud pochlastałby się z zazdrości. Niejaki profesor Alvydas Butkus zagiął go w kozi róg. Dokonał mianowicie niezwykle interesującej, acz jeszcze bardziej niż freudowskie karkołomnej psychoanalizy. Na łamach dziennika „Respublika” ogłosił, że Litwini masowo uciekają z kraju na Zachód przez traumę... przed wiekami zadaną im przez Polaków.

Twórca psychoanalizy uważał, że na psyche człowieka szczególny wpływ mają fazy bardzo wczesnego rozwoju. Według Freuda, charakter przyszłej osobowości formuje się od samych narodzin, a nawet już w łonie matki. Według Butkusa, znacznie wcześniej. Nawet w głowie pra-pra-pradziadka. Rodacy naszego profesora tego dowodem. Dają otóż dziś masowo dyla do bogatszych krajów nie za pracą i godniejszym życiem, ale w wyniku kompleksów swoich przodków. Bo polski ciemiężca narzucał im niegdyś swoją kulturę, wyzywał od chamów i tłamsił narodową dumę.

Zupełnie co innego tacy Łotysze, których emigruje osiem razy mniej niż naszych. Ich Polak nie niewolił i nie obrażał, więc nadal miłują swoją ojczyznę. I tkwią w niej wszystkim na przekór.

„Łotysze są o wiele bardziej patriotyczni – poucza profesor Butkus w wywiadzie pt. „Emigranci na obczyźnie szczęścia nie znajdują”. – Świadomość narodowa Łotyszy zaczęła się kształtować o wiele wcześniej niż nasza. Zaczęli ją pozyskiwać już w połowie XIX wieku. A my byliśmy zahukani, przytłoczeni polską kulturą, która wpędzała nas w kompleksy. Wręcz nam ją narzucano, na przykład, polscy księża „chamom Litwinom”. My świadomości uczyliśmy się u Łotyszy, gdy nasi chłopi po zniesieniu pańszczyzny ruszyli do pracy w Rydze, Liepâi, Mintaui. Tam uczyli się od Łotyszy tej dumy ze swego narodu, państwa, kraju. Pod tym względem nie zdążyliśmy Łotyszy dogonić i mamy, to co mamy”.

No, czyż doktor Sigmund by tak wymyślił? A swoją drogą ciekawam, czy prof. Butkus lubi, na ten przykład, zapach kokosa. Bo jeżeli nie znosi, to ani chybi znak, że jego pra-pra-pra-pra...dziadek spadł kiedyś z kokosowej palmy.

Cóż to jednak za masakra! – jak mawiał Fistach, jeden z bohaterów mojej ulubionej komedii „Testosteron”. Za oknem druga dekada XXI wieku, a pan Butkus ciągle tkwi gdzieś w XIV (unia krewska), XVI (lubelska), w porywach do XIX. Ciągle boleśnie trawi wyimaginowane upokorzenia, którym, jak uważa, zarozumiały Polak – inkorporowawszy przedtem Litwę unijnym podstępem – poddawał jego zahukanych praszczurów. I niechby sobie trawił, ale dekorowanie własnymi kompleksami całego narodu – to już chyba ciężka przesada. Na miejscu dzisiejszych litewskich emigrantów wręcz obraziłabym się na sugestię, że to nie ja kieruję własnym życiem, jeno grające mi w genach fobie i psychozy dalekich protoplastów, jakieś wyniesione z dawno minionych czasów poczucie niższości wobec Polaków.

A już na pewno nie wybaczyłabym wytykania mi braku patriotyzmu. Bowiem emigrant, szanowny panie, to niekoniecznie zaprzaniec i ojczyzny sprzedawczyk. Ciężko harujący w obcych krajach Litwini przeważnie kochają ojczyznę nie mniej płomiennie niż profesor Butkus. Nie kochają natomiast nieudolnych i aroganckich rządów, nie mogą patrzeć na poczynania przyssanych do koryta władzy złodziei, oszustów i kombinatorów, nie godzą się na społeczną niesprawiedliwość i lekceważenie ich praw, a też czują się bezsilni wobec rodzimej biurokracji i korupcji. Poza tym – śląc na Litwę ciężko zarobione pieniądze – dorzucają się do utrzymywania m. in. zmagających się z polskimi demonami przeszłości profesorków. Może ponas Butkus ten fakt przegapił, ja nie. Tylko w ubiegłym roku przedstawiciele litewskiej zarobkowej emigracji przekazali swoim pozostającym na Litwie bliskim 4,1 miliarda litów. To przepotężny finansowy zastrzyk, który powstrzymuje na Litwie spadek konsumpcji i napędza gospodarczą koniunkturę, czyli łagodzi skutki kryzysu.

Co zaś się tyczy nieskalanego żadnymi obcymi wpływami patriotyzmu łotewskiego, który powinien być dla Litwinów wzorem, to hm... Czyżby profesor Butkus jest roztargniony, że zapomniał o Inflantach (terytoria dzisiejszej Estonii i Łotwy)? Od XII wieku szarogęsili się tam Germańcy i Duńczycy. Wkrótce pierwsi przeważyli, a ściślej mówiąc już w XIII wieku, jak na swoim, rozpychał się tam zakon kawalerów mieczowych. W następnych wiekach (nie wdając się w szczegóły) powstały Inflanty Polskie i Szwedzkie. Szwedzi stracili swoje na rzecz Rosji w 1721 roku, w 1772 roku, po pierwszym rozbiorze, do Imperium Rosyjskiego przyłączono też Inflanty Polskie.

Więc trochę się tam działo z tych rzeczy, które, wg teorii Butkusa, powinny dzisiejszych Łotyszy wyganiać w szeroki świat i to z ciężkim bagażem kompleksów. Wpływy szwedzkie, polskie, rosyjskie i najsilniejsze, niemieckie, które na terytorium Łotwy i Estonii przetrwały aż do I wojny światowej – to, panie psorze, nie w kij dmuchał. Więc może jednak nasi sąsiedzi tkwią we własnym kraju z innego niż brak historycznych urazów powodu? Ale może ja czegoś nie jarzę. Może to i prawda, że nawet dobrowolne zjednoczenie z Polską jest w stanie utrwalić się w zapisie genetycznym narodu o wiele traumatyczniej niż bezceremonialne przewalanie się przez kraj (jak to było z Łotwą) sąsiedzkich potęg.

W tej sytuacji nie nękałabym się zbytnio obawą, że Warszawa zdradza Wilno z Berlinem czy nawet (a niech ją kaduk porwie!) z Moskwą. Zdradza i na zdrowie! Nie przejmowałabym się też faktem, że Grybauskaite z Komorowskim nie poruszają się po międzynarodowych salonach biodro w biodro niczym zrośnięte miednicą syjamskie bliźnięta lub jak Kwaśniewski z Adamkusem. Tym bardziej, że naszej pani Dalii bardziej imponuje Łukaszenka. Machnęłabym też ręką na to, że Tusk, jak już się wreszcie spotkał z Kubiliusem, to się ni w ząb nie rozumieli. Jeden sugerował, że polityka władz Litwy wobec mniejszości polskiej – to są ekscesy, drugi upierał się, że to sukcesy (w asymilacji Polaków – jak najbardziej). Rymuje się ładnie, ale znaczy co innego.

I co z tego, że szef polskiego MSZ Radosław Sikorski przez całą kadencję omijał Litwę szerokim łukiem (z wyjątkiem międzynarodowych konferencji, w których uczestniczyć musiał). Po co nam obcy minister, nasz Audronius Ažubalis też przystojny jak szatan.

A jeżeli troszkę serioźniej, to bądźmyż sprawiedliwi. Cała wredność obecnej polskiej polityki wobec Litwy, na którą pomstuje tak wielu litewskich polityków, politologów i publicystów, polega wyłącznie na wstrzymaniu się od zbyt wylewnego okazywania naszemu krajowi namiętności. Nic straszniejszego w stosunkach dwustronnych się nie dzieje. Warszawa wcale nie naciska na Wilno w sprawie rozstrzygania problemów polskiej mniejszości. Ona jedynie deklaruje, że z dalszymi pieszczotami wobec Litwy zaczeka, aż coś w tym temacie w Wilnie drgnie.

A ponieważ na razie drga w kierunku odwrotnym – jesteśmy przez nasze władze z coraz większą gorliwością podduszani (nie tak, żeby zaraz na śmierć, tym niemniej boli), to polscy politycy nienachalnie się naszym ze swoimi strzelistymi afektami narzucają. Toż chyba i dobrze, skoro te afekty rodzą w litewskim narodzie przekazywane z pokolenia na pokolenie straszliwe kompleksy i urazy.

A na wypadek, gdyby ktoś tych urazów nie miał, zawsze się znajdzie ktoś, kto je podsyca. Jak np. historyk i dziennikarz Algimantas Liekis, który ostatnio rozpowszechnił w litewskim Sejmie „Przegląd historycznych krzywd wyrządzonych Litwie przez Polaków”. Wynika z niej ponoć, że wszystko cokiedykolwiek łączyło Polskę i Litwę nam nie służy. Zresztą, jak może służyć „wbity w plecy nóż”? Oczywiście wbity przez Polaków w plecy Litwinów.

A skoro tak, to niechże nas Warszawa nie lubi. Niech się, kapryśna franca, buja tam, gdzie ją wiatr niesie...! Kombinowałabym w ten sposób na miejscu nie tylko Butkusa z Liekisem, a też Povilasa Gylysa, w przeszłości postkomunistycznego szefa MSZ, obecnie przedstawiającego się jako ekonomista. No, i zajmuj się pan ekonomią, tym bardziej, że nikt inny u nas się nią nie zajmuje! – chciałoby się huknąć po tym, co ten polityk w stanie spoczynku (choć zdaje się, że już się budzi) nagadał niedawno agencji ELTA.

Jaka tam ekonomia! Chłopu, jak patrzy na to, co się dzieje między Wilnem a Warszawą, też puszczają nerwy. Najchętniej złapałby Polskę za uzdę i zawlókł przed oblicze jakiegoś unioeuropejskiego groźnego forum. Niech się maszkara tłumaczy, dlaczego porzuciła Litwę dla kogo innego… „Należy obecną dość napiętą sytuację wynieść na poziom Unii Europejskiej”, bo tylko „ingerencja Brukseli pomoże Litwie zrozumieć, o co naprawdę chodzi”. Czyli trzeba poskarżyć się wychowawczyni w przedszkolu, że Piotruś już nie chce się z nami zadawać, a my nie wiemy dlaczego. „Niech tu, płoszę pani, psyjdzie i powie, co jest? I ma się natychmiast z nami bawić. Na psykład w budowanie mostu. Enełgetycznego”.

Ale być może bagatelizuję. Eksminister twierdzi, że to, co się dzieje między naszymi krajami, to już nie jest oziębienie uczuć. To polsko-litewski konflikt! – grzmi Gylys. A z konfliktem nie ma czasu pałętać się po Brukselach. Z konfliktem uderzałabym od razu do Nowego Jorku. Do ONZ-tu. Niech przyślą jakieś siły rozjemcze, bo szef naszego rządu, zdaniem ekonomisty, zaraz odda Litwę w jasyr Polakom.

„Uważam, że premier Andrius Kubilius nieadekwatnie ocenia zaistniałą sytuację – alarmuje były szef MSZ. – W ogóle, nasi politycy zajęli pozycję winnego i ciągle są (wobec Warszawy) ulegli”.

Matko jedyna, że też ja tego nie zauważyłam! Ulegli? Oto galeria uległych. Numer jeden – to prezydent Dalia Grybauskaite, która z wdziękiem walca... (drogowego) podważyła niedawno ustalenia polsko-litewskiego Traktatu. Pewnie w ramach uległości oznajmiła, że „nie ma podstaw prawnych, by uważać czy też wierzyć, iż były tam jakieś konkretne obietnice”.

Numer dwa – to przewodnicząca Sejmu Irena Degutiene. Ta ogłosiła niedawno: strategiczne więzi z Polską – tak, rozwiązywanie bieżących problemów w stosunkach dwustronnych?... A, co to, to nie. „Litwa nie może ulec próbom zaostrzania codziennych kwestii i nie może dopuścić, by wewnętrzny dialog Litwy prowadzony ze wspólnotami narodowymi był zależny od dwustronnych relacji z jednym czy drugim państwem”. Czyli, wzorem Baćki, zastrzegła, że litewscy Polacy – to „nasi Polacy” i możemy sobie z tą własnością postępować jak nam się żywnie podoba.

Numer trzy – najuleglejszy z uległych premier – Andrius Kubilius, ślący Warszawie ostrzeżenie, że „Litwin prędzej zgodzi się, by jego chata się spaliła niż ulegnie żądaniu większego sąsiada”. Szef litewskiego MSZ Ažubalis w galerii uległych zajmuje osobną salę. Całą, bo w sąsiedztwie z kimkolwiek byłoby mu ciasno. „Litwa nie pozwoli na wtrącanie się w stosunki suwerennego państwa z jej obywatelami” (ci obywatele to my – Polacy) – postraszył jakoś Warszawę. Wot takaja uległość!

Ale o czym my mówimy? Polska nie ma prawa oczekiwać i – na moje oko – wcale nie oczekuje od Litwy uległości. Oczekuje wyłącznie honorowego zachowania się. Próbuje ją traktować jak partnera, a nie Jonukasa z piaskownicy, który bawił się z większym kolegą dopóty, dopóki miał z tego korzyści, w zamian zaś obiecywał, że nie będzie krzywdził kogoś jeszcze mniejszego. Niestety, krzywdzi. A jeszcze chce się skarżyć w Brukseli, że „Polacy chcą od nas Bóg wie czego, przez co nas permanentnie poniżają”.

Szczerze? Ja bym z tym po Brukselach nie latała. Bruksela, podobnie jak instytucje monitorujące na Litwie przestrzeganie praw człowieka, mogłaby się zdziwić, że na Litwie „sytuacja w kwestii ochrony praw mniejszości narodowych jest może nie dramatyczna, ale dość problematyczna”. No, i to desperackie wypieranie się podjętych kiedyś w świetle prawa zobowiązań. To nie wypada. Nie wypada (mam na myśli niedotrzymywanie danego słowa) nawet w kontaktach prywatnych, a co dopiero między państwami.

Między państwami jest jak w tej przedwojennej piosence autorstwa Ludwika Lawińskiego (po wojnie w kabarecie „Dudek” śpiewał ją Wiesław Michnikowski) „Słowo musi być święte”. Nawet jeżeli nieopatrznie obiecało się umrzeć, to też mus: Bo wszystko może być dęte,/ a słowo musi być święte/ – obiecało się... chorowało się,/ umierało się – jest mus!

Ale co ja tu wypisuję? Zaraz zostanę oskarżona, że popycham Litwę do tego, by wreszcie w radykalny sposób skończyła własne cierpienia i sama sobie głębiej wbiła w plecy ten polski nóż, który tkwi tam od wieków. Nie trzeba! Ja, choć emigrantka, bardzo kocham swoją ojczyznę Litwę. Z tym, że cholera, jakoś bez wzajemności. A mnie osobiście już by wystarczyło, żeby miłościwie nam panujący (już czort z nimi, z obietnicami!) przynajmniej pozostawili swoich Polaków w spokoju. Żeby nie wyzywali nas od wrogów tylko dlatego, że chcemy nimi pozostać. Żeby zajęli się w tym czasie czym innym... O, ekonomią, na przykład.

Lucyna Dowdo

Wstecz