Nekropolia na skarpie Wilenki

Szepczą opadłym listowiem z topoli, klonów i brzóz alejki pod stopą na Cmentarzu Bernardyńskim ponad dwusetny raz. Jest to drugi po Rossie co do znaczenia katolicki cmentarz wileński, powstały w szczerym polu między Górą Żwirową i skarpą nad Wilenką w dobie zamykania cmentarzy przykościelnych. Osiem pokoleń znalazło tu swój wieczny spoczynek: artystów, naukowców, malarzy, pisarzy, duchownych i zwykłych świeckich mieszkańców naszego miasta, wojskowych i cywilów.

Kondukty żałobne podążały tutaj z kościołów bernardyńskiego, św. Anny, św. Michała, świętojańskiego, czasem dominikańskiego. Takie pochody zależnie od kondycji materialnej zmarłego poprzedzała karawanna z czterema i więcej końmi albo też mniej wystawny wóz parokonny z trumną. Biedaków eskortowała zazwyczaj jakaś szkapa w wozach drabiniastych.

Co znakomitszych odprowadzali na cmentarz, oprócz członków najbliższej rodziny, bracia zakonni, przede wszystkim bernardyni, dalej karmelici, dominikanie i inni, częstokroć z muzyką, ze śpiewami. Najczęściej chowano od godziny 16, więc w krótkie dni, kiedy o tej porze zapadały ciemności, pochód żałobny nabierał aury mistycznej przy pochodniach i świecach. Od bramy cmentarnej podążano do kaplicy, po modlitwie – do kolumbariów, kogo było na to stać, lub do kwater rodzinnych.

Kolumbaria z biegiem czasu popadły w ruinę, bądź były celowo niszczone. Toteż do dziś są już nieznane miejsca licznych pochówków. Jak się więc okazało, więcej szczęścia do przetrwania miały luźne nagrobki, te, oczywiście, które wznoszono „na wieczną rzeczy pamiątkę” z materiałów trwałych.

Najsmutniej, kiedy po odejściu bliskich osób sam ząb czasu wyniszcza ostatni ślad bytności człowieka na ziemskim padole. To tak, jakby przeszłość umierała dwa razy. Dlatego też znalazły się osoby, które ze wszech miar starały się zapobiec obumieraniu pamięci o zmarłych. Zyskał oddanych i troskliwych opiekunów w słowie i czynie również Cmentarz Bernardyński.

Bodaj pierwszy napisał o tym cmentarzu archeolog i literat Adam Honory Kirkor (1818-1886) w swoim przewodniku po Wilnie. Badał ten cmentarz i tu też pochowany historyk Ludwik Albert Zasztowt (1850-1918). Notabene zostawił po sobie dość wyczerpującą kartotekę pochówków na cmentarzach wileńskich. Spoczął tu też historyk i lekarz, współzałożyciel Wileńskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk Władysław Zahorski (1858-1927). Opisywał i rysował pomniki nagrobne również Cmentarza Bernardyńskiego. Dla tegoż cmentarza wiele przysłużył się i tu spoczął pracownik kultury, publicysta i literat, zawzięty krajoznawca Lucjan Edward Uziębło (1864-1942). Znał język litewski, zostawił fachowe opisy nagrobków cmentarzy wileńskich.

Może największą przysługę dla upamiętnienia ludzi pochowanych na Cmentarzu Bernardyńskim oddał inwentaryzator nagrobków, kapliczek i krzyży, mieszkaniec Wilna Aleksander Śnieżko (1896-1975). Podczas okupacji hitlerowskiej uciekał tu od zgiełku i chaosu ulicznego. Oblubował jako miejsce przechadzek cmentarz na Zarzeczu, bo – jak zaznaczał – było mu tu spokojnie i cicho. Codzienne spacery skłoniły go do spisywania tekstów z nagrobków. Widząc postępujące zniszczenia nawet po ludziach sławnych, podjął się żmudnego zadania, by ratować od zapomnienia, co się dało. Miał nadzieję, że powstające w opisach luki uzupełni po wojnie, w czasach bardziej spokojnych, kiedy będzie miał możliwość sięgnąć do pełniejszych źródeł. Ale tak się nie stało. W 1946 roku musiał opuścić Wilno i ponownie mógł je odwiedzić dopiero po 20 latach.

Miałem osobiście szczęśliwą okazję zwiedzania Cmentarza Bernardyńskiego przez jego dwóch wytrawnych znawców. Byli to właśnie Aleksander Śnieżko i historyk sztuki dr Jerzy Orda (1905-1972), który zaprosił mnie na tę wspólną przechadzkę. Notes mój pęczniał w rękach, nie nadążałem uchwycić wszystkiego, o czym mówili przy wielu nagrobkach, wspaniale uzupełniając się wzajemnie znajomością rzeczy, wiedzą o ludziach tu pochowanych, a wielu z nich znali przecież z autopsji.

Poruszony ówczesnym stanem cmentarza Śnieżko, wykorzystując z czasów wojny zachowane opisy, stworzył na 508 stronach maszynopisu monografię, uzupełniając ją 137 stronicami ilustrującymi dzieje nekropolii. Dzieło to znajduje się w Narodowej Bibliotece Ossolińskich we Wrocławiu. We Wrocławiu spoczął też sam Śnieżko na katolickim cmentarzu parafialnym św. Rodziny przy ulicy Smętnej. Dane te zaczerpnąłem z pisma Andrzeja Przewoźnika, sekretarza Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Jego artykuł (autor zginął w katastrofie samolotu prezydenckiego RP pod Smoleńskiem) „Aleksander Śnieżko – poszukiwacz śladów przeszłości Wilna” ukazał się w ubiegłym roku w monografii wydanej po litewsku „Vilniaus Bernardinu kapines. 1810-2010”.

I tu nadmienię o współczesnym upamiętnieniu Cmentarza Bernardyńskiego. Wiele cennych stron poświęcił mu prof. Edmund Małachowicz, wilnianin – dziś, jak i przed laty również Aleksander Śnieżko, mieszkaniec Wrocławia, w swojej monografii „Wilno. Dzieje. Architektura. Cmentarze”. Jest to imponujący tom pióra Małachowicza, wydany we Wrocławiu przez Oficynę Wydawniczą Politechniki Wrocławskiej w 1996 roku.

Należy wymienić też niektóre inne najnowsze wydania. Po polsku – to „Przechadzki po Wilnie. Zarzecze. Cmentarz Bernardyński” Wilno, 1997. autorstwa Audrone Kasperavičiene oraz Jerzego Surwiły. Natomiast po litewsku otrzymaliśmy „Vilniaus Bernardinu kapines. 1810-2010” na 200-lecie tego cmentarza, jakie wydała w Wilnie na blisko 800 stronach Vida Girininkiene. Pozycja zawiera artykuły wspomnianego wyżej Andrzeja Przewoźnika, Ingridy Pajedaite o materiałach źródłowych dotyczących tego cmentarza w dziale rękopisów Biblioteki Wróblewskich w Wilnie; Gražiny Dremaite i Audrone Vyšniauskiene o ochronie i restauracji cmentarza; Virgilijusa Pugačiauskasa o pogrzebowych rytuałach i statystyce pogrzebów; Vidy Girininkiene o budowlach cmentarza; Dalii Klajumiene o malarstwie w kaplicy cmentarnej, Krzysztofa Tołkaczewskiego o epitafiach. Oprócz tego tom mieści obszerny spis pochowanych osób oraz plany kwartałów cmentarnych.

Nie chciałbym bardziej streszczać tego cennego źródła dotyczącego cmentarza. Zainteresowani bowiem sami znajdą i doczytają to, co ich ciekawi. Miasta żywych, jak i nekropolii nie poznaje się z naskoku. My – zwiedzający i stanowiący doczesność – przynajmniej raz do roku, w Dzień Zaduszny, stykamy się z wiecznością.

Zależnie od naszej wrażliwości i wiedzy być może nad chybotliwym płomykiem świec zechcemy tutaj usłyszeć bolesne westchnienie księdza Jana Kretowicza z powodu likwidacji przez władze sowieckie parafii bernardyńskiej, w której był proboszczem; zechcemy wyobrazić ostatnie pociągnięcia pędzla na płótnach przez malarzy Rusieckich, Slendzińskich i Napoleona Rouby, usłyszeć echo modlitwy wznoszonej przez umierającą Zofię Kadenacową w intencji śmiertelnie już wtedy chorego swego brata – Marszałka Józefa Piłsudskiego. Może zaskrzypi nam pióro w ręku doktora Józefa Kowalskiego, wypisującego receptę dla cierpiącego młodego Adama Mickiewicza i może wypowie jeszcze raz spełnione swoje proroctwo co do genialnego talentu naszego Wieszcza prof. Leon Borowski. Matematycy Zachariasz Niemczewski i Michał Pełka-Poliński może zechcą podpowiedzieć rozwiązanie rozpoczętego równania. Gdzieś tu bujają przerwane marzenia sławnych botaników, niezrównanych artystów i uczonych; niedokończony wiersz wileńskiej poetki Matyldy Stempkowskiej, dobre życzenia dla swoich licznych uczniów Marii Czekotowskiej.

Szepczą opadłym listowiem alejki cmentarne pod stopą… Wsłuchajmy się w ten mistyczny szept…

Wojciech Piotrowicz

Fot. Sławomir Subotowicz

Wstecz