XXX Zjazd Żołnierzy Kresowych Armii Krajowej

„Byle pamięć od śmierci uchować…”

Los tak chciał, że dla większości żołnierzy Armii Krajowej z Kresów wojna nie skończyła się świątecznymi salwami zwycięstwa 8 maja 1945 roku. Na wschodnich rubieżach dla tych, co nie złożyli broni, nie zostali aresztowani przez „wyzwolicieli” nadszedł okres otwierający nowy etap walki. Za wierność Ojczyźnie i sprzeciw nowym okupantom czekały ich prześladowania i poniewierka. Taki los dla nich – żołnierzy wyklętych – zgotowano na okres kilku dziesięcioleci. Dzisiejsi kombatanci mieli wówczas często zaledwie naście lat. Jednak ponad wiek byli mocni duchem. Tak zostali wychowani w dwudziestoleciu międzywojennym w wolnym kraju, zarówno w Polsce centralnej jak i na Kresach. Na Kresach chyba szczególnie…

Dziewczęta i chłopcy z tamtych lat potrafili godnie znieść fizyczne i moralne tortury, piekło kopalń i mrozy Syberii… Gorzka ironia losu polegała na tym, że kiedy po trwających często długich latach pobytu na nieludzkiej ziemi wracali do „ludowej” Ojczyzny, czekały na nich ubeckie katownie i jakże bolesny okres prześladowań i szykan. W ciągu ponad półwiecza nie mogli publicznie demonstrować dumy ze swej chlubnej przeszłości, czcić dowódców i opłakiwać odchodzących kolegów.

Niewielu z mężnych i dzielnych kresowych żołnierzy dane było doczekać naprawdę wolnej Polski, w której już nie byli żołnierzami wyklętymi. Wraz z powstaniem na terenie Polski Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, żołnierze AK z Kresów zorganizowali się pod jego sztandarami. Historia jeszcze raz spłatała im brutalnego figla, kiedy się okazało, że pierwsze koordynacyjne ich spotkanie miało się odbyć 13 grudnia 1981 roku. Niestety, nie wszyscy mogli na nie przybyć do Szczecina, bowiem wprowadzony został w kraju stan wojenny – jeszcze jeden tragiczny epizod naszej historii.

Pierwszy Zjazd Żołnierzy Kresowych Armii Krajowej odbył się w 1992 roku. Od ponad dwudziestu lat zjazdy te odbywają się w Międzyzdrojach. Ten nadmorski kurort stał się gościnną przystanią dla kresowiaków.

Obecnie prezesem Zarządu Okręgu Szczecińskiego ŚZŻAK jest Bolesław Pawłowski, zaś Kołu Żołnierzy Kresowych przewodniczy Ryszard Ochwat, honorowym prezesem Zarządu Okręgu ŚZŻAK Oddział w Szczecinie jest kapitan Danuta Szyksznian-Ossowska. To ona stanowi od lat siłę napędową i duszę tych spotkań w Międzyzdrojach. Tego roku czynnie do organizacji jubileuszowego XXX Zjazdu włączyli się stosunkowo młodzi pracownicy szczecińskiego oddziału IPN Agnieszka Gorczyca, Paweł Knap, Michał Ruczyński, za co im oraz dyrektorowi Szczecińskiego Oddziału IPN dr. Marcinowi Stefaniakowi oraz pani Jolancie Szyłkowskiej – czuwającej jakże pilnie nad najdrobniejszymi szczegółami – kresowiacy dziękowali.

Nie ma tematów tabu

Jubileuszowy zjazd zainaugurowano otwarciem wystawy o zbrodni w Katyniu, a uroczystą galę poprzedziła Msza św. odprawiona tradycyjnie w kościele w Międzyzdrojach. Zarówno uroczysta gala jak i dalsze obrady oraz zakwaterowanie uczestników zjazdu odbywało się w hotelu „Slavia”, który od wielu lat jest gościnnym domem (zresztą, jak i całe Międzyzdroje) dla żołnierzy kresowych. Jego właściciele: państwo Czesława i Andrzej Tomczykowie wiele wysiłku wkładali w to, by ludziom z Kresów (pani Czesława pochodzi z Wileńszczyzny) stworzyć prawdziwie domową, swojską atmosferę. Tego roku podczas uroczystej kolacji przekazali sztafetę opieki nad „Slavią”, a więc i nad żołnierzami z Kresów młodemu pokoleniu – synowi Karolowi z rodziną.

Nie da się ukryć nutki smutku, kiedy słyszy się z ust organizatorów, że jeszcze przed kilku laty na zjazdy zbierało się ponad pół tysiąca osób. Niestety, jak inaugurując zjazd mówiła pani Danuta Szyksznian-Ossowska, odchodzili w ciągu lat czwórkami, teraz – już plutonami. Czas jest nieubłagalny nawet w stosunku do tych dzielnych kresowiaków.

Chlebem wileńskim witano uczestników zjazdu. Oni – eleganccy i wzruszeni – szli między szpalerem młodzieży w strojach ludowych i harcerzy, ustawiali się do pocztu sztandarowego. Na sali tego dnia, mimo zjazdu weteranów, było bardzo wiele młodzieży. Symbioza młodości i doświadczenia – czasem jakże bolesnego – tu, na tej sali się dokonała. Właśnie o tym marzyli żołnierze, by ktoś przejął po nich tę sztafetę pamięci, tragicznej a jakże wzniosłej historii: walki o wolną Polskę na jej Kresach. Minutą ciszy zostali uczczeni wszyscy, kto już nigdy nie stanie z kolegami do apelu…

Swoich gości – żołnierzy kresowych – witał serdecznie burmistrz Międzyzdrojów Leszek Dorosz. Odczytany też został list wojewody zachodniopomorskiego Macieja Żydarowicza, skierowany do uczestników jubileuszowego zjazdu. Uroczyście wręczono odznaczenia Pro Memoria dla Urzędu Miejskiego oraz Domu Kombatanta w Szczecinie. Zabierająca głos honorowa prezes przypomniała skrótowo historię ubiegłych spotkań, dziękowała tym, kto współpracował i wspierał działalność organizacji żołnierzy kresowych AK. Kwiaty i wydania książkowe wręczała osobiście przyjaciołom kresowiaków. Obecna na spotkaniu młodzież zaprezentowała tańce narodowe i ludowe oraz pieśni patriotyczne, nawiązujące do lat wojny. Wystąpił zespół „Krąg”, uczniowie zespołu szkół nr 4 im. Armii Krajowej w Szczecinie. Wszystkich połączyło odśpiewanie „Roty” – hymnu wierności ojczystej ziemi.

Obrady jubileuszowego zjazdu zakładały szereg interesujących spotkań i prelekcji oscylujących zarówno wokół tematyki działalności AK na Kresach jak i w innych regionach kraju oraz jakże niełatwych okresów dziejów Polski „ludowej”. Wielkie zainteresowanie i dyskusje towarzyszyły projekcji spektaklu Sceny Faktu Teatru Telewizji „Golgota wrocławska”, który omawiano z prof. Krzysztofem Szwagrzykiem z Wrocławskiego Oddziału IPN. To jego badania w archiwach stały się wątkiem inscenizacji.

Wiele pytań zadawano, poczyniono dopełnienia w trakcie dyskusji podczas promocji książki Bogdana Mirakowskiego „Ludobójstwo” oraz wykładu Michała Ruczyńskiego pt. „Samoobrona Polaków podczas rzezi wołyńskiej 1943” oraz Pawła Knapa pt. „Wokół akcji „Synteza”. Działalność wywiadowcza Polaków wobec fabryki benzyny syntetycznej w Policach (1941-1945)”. U wielu siedzących na sali gorzkie wspomnienia wywołał spektakl Sceny Faktu „Operacja Reszka”, opatrzony słowem wstępnym Michała Ruczyńskiego.

Bolesne wspomnienia i żywą reakcję wywołała prezentacja książki dr. hab. Piotra Niwińskiego „Ponary. Miejsce „ludzkiej rzezi” oraz wspaniały recital Andrzeja Kołakowskiego, który ma m. in. zawitać w listopadzie do Wilna.

W jednym z dni obrad zjazdu jego uczestnicy tradycyjnie już złożyli hołd kolegom przy pomniku na Górze Kawczej w Wolińskim Parku Narodowym (ustawionym w 2002 roku ku upamiętnieniu kresowych zjazdów) i przy Krzyżu Katyńskim w Międzyzdrojach. A podczas uroczystej kolacji każdy z uczestników (tego roku do Międzyzdrojów przybyło ich 52) doczekał się wielu serdecznych słów od honorowej prezes pani Danuty Szyksznian-Ossowskiej i został obdarowany dyplomem oraz książkami o tematyce wojennej.

Wszystkie drogi wiodą do Międzyzdrojów i… Wilna

Dyskusje, wspomnienia, nocne rodaków rozmowy wypełniały praktycznie całe doby, zostawiając na sen minimalną liczbę godzin. Pomimo tego, że od czasu ich walki zbrojnej i działalności konspiracyjnej minęło ponad sześć dziesięcioleci, nadal mają wiele spraw do wyjaśnienia – niekiedy bardzo trudnych i bolesnych, bo dotyczących postaw kolegów, tragicznych wydarzeń. Z historią tak jest, że nie ma czasu przeszłego – minione dzieje mają w niej wartość nieprzemijającą. A dla nich, wśród których osoby przed osiemdziesiątką należą do „młodych”, czas ma jeszcze inny wymiar: muszą zdążyć. Pilnych spraw mają natomiast co niemiara. Tych z przeszłości i tych – skierowanych ku przyszłości, do młodego pokolenia. Zapału im nie brak – zjeżdżają z całej praktycznie Polski (np. Aleksander Kowalewski, żołnierz VI Brygady Samodzielnej AK, mający za sobą kilka lat Kaługi, dociera z Jaworza Górnego z okolic Bielska-Białej). Nie narzekają zbytnio na trudy – cieszą się, że i tego roku mogli jeszcze się stawić. Ale ostatnio też przyjeżdżają członkowie rodzin, przedstawiciele kilku pokoleń: państwo Dowgwiłłowie obecni są w trzech pokoleniach. Senior jest rodem z ulicy Lwowskiej w Wilnie, żona „z Korony”, syn i wnuk mieszkają dziś w Holandii. Są obecni w Międzyzdrojach, by kresowy duch nie wygasł z dala od rodzinnego miasta ojca.

Pan Edmund Rodziewicz-Bielewicz – wieloletni kronikarz kresowiaków, doświadczony wilk morski pochodzi z okolic Wilejki (dziś teren Białorusi). I chociaż zwiedził dobry kawał świata pływając pod polską banderą – egzotyczne kraje i wielkie porty, wciąż wraca do okolic młodości. Przed tzw. repatriacją miał zaledwie kilkanaście lat, o konspirację się ledwie otarł, dziś mieszkając w Szczecinie nie może tu nie bywać, nie pomagać. Poza tym namiętnie bada dzieje rodziny – jakże rozległej, więc ciągle jest w kresowym temacie.

Ludzie, ich pogmatwane losy… Miałam wielkie szczęście wglądnąć w nie. Te dzisiejsze panie w starszym wieku wtedy, w kresowym życiorysie, miały po naście lat. Były młode i ładne, życie dopiero im się odkrywało, a one stanęły do walki. Łączniczki, sanitariuszki…

Pani Danuta Szyksznian-Ossowska, z domu Janiczak (jej mama Stefania Janiczak spoczywa na Cmentarzu Bernardyńskim w Wilnie) ps. „Sarenka” była łączniczką. Brała udział w wyzwalaniu Wilna. Swoje losy i swoich towarzyszy broni opisała w 7 książkach (jest m. in. laureatką konkursu „M.W.” „Los wilnianina w XX wieku”). Opowiadała o dniu walk o miasto, kiedy na przejście tak niedużego kawałka ulicy Zamkowej – niosąc meldunek – potrzebowała kilku godzin, bowiem była ciągle pod obstrzałem niemieckich snajperów.

A kiedy po „wyzwoleniu” została aresztowana, młodziutka i delikatna, była tak „przesłuchiwana” w katowni przy ulicy Słowackiego, że i dziś oglądając filmy z tamtego okresu odczuwa wyraźny fizyczny ból od bicia pałą po piętach… Łagry i całkowite wycieńczenie organizmu, aż wreszcie powrót do Polski… A tu, jako ta z AK dostała zakaz nauczania polskiego i historii. Jednak pracowała z młodzieżą przez wiele lat jako nauczycielka prac, plastyk. Od lat dziecinnych, spędzonych w Wilnie w okolicach kościoła św. Anny, do dziś przyjaźni się z Aliną Pilch. Pani Alina – córka wojskowego, pochodząca z zamożnej rodziny wojnę spędziła w Podbrodziu, gdzie brat działał w partyzantce. Po wojnie nie uniknęła represji. Dzięki zaradności ojca uniknęła długotrwałego więzienia. Jest uosobieniem dobroci i uczynności. Tak serdecznego człowieka w naszym zmaterializowanym świecie dziś trudno uświadczyć. Jest szczęśliwa, że względnie dopisuje jej zdrowie (wydaje się, że po prostu o sobie nie ma czasu myśleć) i może zatroszczyć się o potrzebujące pomocy koleżanki.

Chociaż muszę przyznać, że tematyka partyzantki polskiej na Wileńszczyźnie, sowieckich łagrów była mi (tak się wydawało) znana, to jednak po kilkugodzinnych rozmowach z panią Wandą Cejkówką-Kiałką miałam jedno pytanie: jak przetrwała w tym piekle 12 lat. Wilnianka, przed wojną mieszkała na Zarzeczu. Jej szkoła nr 19 mieściła się na rogu ulic Królewskiej i św. Anny.

Podczas okupacji szukała kontaktów z podziemiem, bo wiedziała, że musi jakoś przeciwstawić się złu. Była w Oddziale „Fakira” – Sergiusza Kościałkowskiego. Łączniczka, sanitariuszka pozostała wierna danej przysiędze też po „wyzwoleniu” rodzinnego miasta. Jako „wrag naroda” dostała wyrok 20 lat. Odbyła 12 lat w Workucie.

Obozy sowieckie praktycznie w niczym nie „ustępowały” faszystowskim. Od 1945 roku na drewnianych pryczach nie było żadnego zasłania: posiadany szczęśliwie płaszcz służył i jako siennik, i jako kołdra. Już w końcu 1948 zaszły w obozach „kolosalne” zmiany: zjawiły się sienniki, jakieś koce.

I jeszcze jeden ważny moment nastąpił w tym czasie: więźniów politycznych oddzielono od kryminalistów. To dla wielu pozwoliło przeżyć ten sowiecki koszmar. Bo przez kilka lat ktoś z bandytów mógł ciebie przegrać w karty, zabić bez żadnej „ważnej” przyczyny. Młode dziewczyny były narażone na szczególne niebezpieczeństwo i nikt ich nie chciał bronić, o ile same nie potrafiły.

Polki trzymały się godnie: jednak upodlenie i katorżnicza praca wykańczały nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Pani Wanda ma przed oczyma wieczór, kiedy wracając z pracy stały przy bramie na siarczystym mrozie, a ich wciąż liczono, bo rachunek się nie zgadzał. Tuż przy bramie stały sanie z… nagimi ciałami zmarłych katorżniczek. Kiedy jeden z konwojentów znudził się liczeniem i postanowił zagrać na „harmoszce”, koń przy saniach od nieoczekiwanego dźwięku stanął dęba. Z poruszonych gwałtownie sań na różne strony „pofrunęły” – niczym ogromne płaty śniegu zmarznięte ciała. Kolumna kobiet wybuchła histerycznym śmiechem. Wiedziały, że jutro one mogą tak „fruwać”…

O zasadach ludzi z tamtych lat niech świadczy jeden fakt: mąż pani Wandy – legendarny dowódca Stanisław Kiałka, z którym się pobrali po odbyciu wyroków już w Polsce, przed wojną należał do zakonu jezuitów. Jednak po całej gehennie okupacji i zesłania uważał, że nie ma moralnego prawa bycia duchownym, bowiem tak wielu „jego chłopców”, od których przyjmował przysięgę, zginęło, zostało zamęczonych w łagrach…

Pan Wiktor Kociełowicz – wilnianin, po konspiracji dostał wyrok, przekreślający wszystkie życiowe plany: kilkanaście lat mogło zrujnować nie tylko przyszłość, ale też zabrać życie. Jego brat został zamęczony w katowni NKWD przy Ofiarnej, spoczywa prawdopodobnie w Tuskulanach. Będąc jednak najpierw w łagrach i Uchty, Inty, a potem na zesłaniu w Ust’-Kułom walczył z determinacją, by się nie poddać zniszczeniu. Ryzyka też się nie bał.

No, i wygrał z losem. Zresztą, kilkakrotnie. Otóż przed zesłaniem na tzw. „posielenije”, nielegalnie przez cały Sojuz przyjechał do Wilna, by tu odwiedzić matkę i znaleźć sobie żonę. I zaręczyny, i ślub odbyły się w ciągu paru dni. Ksiądz w Ławaryszkach okazał się nie tylko wyrozumiały, ale też urządził im wspaniałe wesele.

Z żoną Staszką są do dziś. Ona też zaznała aresztu i zesłania jako harcerka. Ich szczeciński dom jest prawdziwie wileński pod względem serdeczności i gościnności. Odwiedzają Wilno, mają tu ciągle wiele „zaległych” spraw…

Ich powroty, jak i wielu innych wilnian, nie są powrotami do miejsc nieobecnych – zostawili tu swój ślad…

Janina Lisiewicz

Na zdjęciach: utrwalone chwile jubileuszowego zjazdu żołnierzy kresowych AK.

Fot. autorka

Redakcja serdecznie dziękuje organizatorom za zaproszenie na jubileuszowy zjazd i treściwy pobyt.

Wstecz