Wileńskie Hospicjum im. bł. ks. Michała Sopoćki

DOM MIŁOSIERDZIA BEZ GRANIC

Przed trzema laty bez mała odbyła się w Wilnie uroczysta inauguracja pierwszego na Litwie hospicjum, o czym w „Magazynie Wileńskim” pisaliśmy. Organem założycielskim tego rodzaju zakładu onkologicznego dla nieuleczalnie chorych w naszym mieście jest Zgromadzenie Jezusa Miłosiernego. W roku bieżącym Zgromadzenie obchodzi 70. rocznicę założenia.

Siedem sióstr zakonnych, na przysłowiowym pustym miejscu i z pustymi rękami, podjęło się trudu budowania przybytku miłosierdzia. Ta instytucja społeczna miała powstać i funkcjonować dzięki środkom materialnym ofiarodawców i darczyńców oraz zaangażowaniu wolontariatu. Siostry zakonne otrzymały na to pozwolenie i błogosławieństwo miejscowych władz duchownych oraz dwa zniszczone budynki, znajdujące się na terenie byłego zespołu kościelno-klasztornego sióstr wizytek przy ul. Rossy (Rasu). Mniejszy z nich, w którym przed wojną mieszkali bł. ks. Michał Sopoćko oraz malarz Eugeniusz Kazimirowski, autor obrazu „Jezu, ufam Tobie”, po renowacji stał się siedzibą i mieszkaniem „sióstr od miłosierdzia”. Przyjęły pod swój dach również jednego z pierwszych pacjentów, nad innymi roztoczyły opiekę w ich własnych domach. Większy budynek – tuż obok klasztoru, stał się „frontem” pracy przy budowie hospicjum, kierowanej przez przełożoną Zgromadzenia, siostrę Michaelę. Nagabywana podczas uroczystości inauguracyjnej – kiedy hospicjum otworzy swe podwoje dla chorych – zaryzykowała termin trzech lat. Upływa właśnie w lutym przyszłego roku, czyli właściwie już za kilka miesięcy…

Jakże dziś wypada konfrontacja tych odważnych planów z rzeczywistością?

Hospicjum już działa…

…chociaż dotychczas nie ma osobowości prawnej i zostanie zarejestrowane dopiero w styczniu przyszłego roku. Dopóki trwa odbudowa starej kamienicy, przeznaczonej na zakład hospicyjny, jego pracownicy obsługują chorych w miejscach ich zamieszkania. Obecnie obejmują swą pieczą 16 pacjentów. Ogółem zarejestrowano ich 56 – od początku działalności hospicjum, nie tylko z Wilna, również z innych miejscowości, nieraz od stolicy znacznie oddalonych. Do takich siostra Michaela jedzie samochodem terenowym, który jest darem dla hospicjum Jerzego Borkowskiego z Jaszun. Ten samochód – to wielka dla niej wyręka, bo pozwala zaoszczędzić czas, którego ciągle brakuje. A nie może zawieść swych chorych, od których nieraz słyszy: „Tak bardzo na siostrę czekałem…”.

Zespół hospicjum – to dziś przeszło dwadzieścia osób wolontariuszy, wśród których są studenci, pielęgniarki, lekarze. Ich liczba się zwiększa – cieszy się siostra Michaela – bo idea hospicjum żyje już w świadomości wielu ludzi. Przychodzą nieraz wprost z ulicy: „Nie mamy pieniędzy – mówią – ale chcielibyśmy coś zrobić dla hospicjum”. Jeżeli przed trzema laty – zaznacza – był czas wielkiego planowania i zamiarów, to obecnie – czas ich realizacji.

…Nie brakowało również sceptyków, gdy podczas inauguracji siostra Michaela roztaczała optymistyczną wizję przyszłego domu opieki. Spoglądano na sąsiedni budynek w stanie ruiny, który to za symboliczne 3 złote, ofiarowane siostrze przez cmentarną sprzedawczynię kwiatków w jej rodzinnym Gorzowie, miał się stać przytulnym domem nadziei i ze współczuciem wzdychano…

…Rozmawiamy z siostrą Michaelą o tym, co tu się zmieniło, co udało się zrobić, a co jeszcze czeka na swoją kolej. Siostra – pogodna i uśmiechnęta – taka jaką ją poznałam. Tylko… jakieś skrzętnie ukrywane zmęczenie na twarzy… Nieco później się dowiaduję, że niedawno przeszła poważną operację onkologiczną. Ale mówi, że jest w porządku… Musi być, skoro tak wielu ludziom jest potrzebna…

Wychodzimy na teren klasztorno-hospicyjny, wykładany akurat przez budowlańców kostką. Zakłada się tu rabaty, sadzi rośliny dekoracyjne. Wre praca również wokół i w samym budynku przyszłego hospicjum. Przemierzamy po kolei wszystkie trzy piętra: tu będą pokoje dla chorych, tam dla lekarzy, personelu obsługującego, dla zabiegów, odpoczynku… Na samym dole – pomieszczenia pomocnicze, do składowania. Ściany – już gładziutkie, nowe okna dają dużo światła, lśnią nową glazurą kafelki. W jednym z pomieszczeń stoją jeszcze w opakowaniach wózki dla chorych. Przez okno siostra wskazuje mi na niedużą metalową budkę na zewnątrz. To urządzenie będzie dostarczać prąd dla hospicjum, gdyby go przypadkiem na pewien czas wyłączyli, a w szpitalu będą chorzy na aparatach podtrzymujących życie…

Siostra odczytuje z mych oczu nieme pytanie… Tak, każde hospicjum jest przeciwko eutanazji. To swego rodzaju ucieczka… Jej wieloletnie doświadczenie pracy w tej dziedzinie dowodzi, że chorzy tego nie chcą. Człowiek nie chce umrzeć, nawet jeśli cierpi, chyba że jest beznadziejnie samotny.

Żeby się taki nie czuł – to obowiązek pracowników hospicjum, którzy niosą swą kojącą pomoc dla ciała i duszy cierpiących. Nie tylko krzepiącym słowem, modlitwą, ale też – niezbędną pomocą medyczną, lekami (nieraz bardzo kosztownymi), środkami higieny, opatrunkowymi. Oczywiście, wszystko za darmo…

To siostrę Michaelę ma boleć głowa, skąd i gdzie znaleźć sponsorów. Znajduje – w różnych krajach i na różnych kontynentach. Wśród największych sponsorów wileńskiego hospicjum wymienia: organizację kościelną z Niemiec RENOVABIS, Episkopat USA, Fundację HUDT z Irlandii z jej prezesem Val Conlonem na czele, Polonie kanadyjską i amerykańską, które w Nowym Jorku organizowały koncert… walentynkowy i przekazały do Wilna zebrane z tej okazji 20 tys. USD.

Obecnie pracuje przy budowie 6 litewskich firm. Zainwestowano już 2,5 mln litów. Brakuje (bagatela!) – 700 tysięcy… Ale siostra Michaela jest dobrej myśli: na wiosnę dom przyjmie na stacjonar pierwszych pacjentów.

Wspinamy się na poddasze budynku, gdzie zaplanowany jest taras. Na razie – całkiem otwarty, bez balustrady. Ale widok stąd – aż dech w piersiach zapiera: stare miasto jak na dłoni w jesiennej szacie, z górującymi nad domami wieżami kościołów. Moja przewodniczka się uśmiecha – zamiar został osiągnięty: niech chorzy na to piękno Boskie i ludzkie patrzą, podziwiają i się cieszą…

Droga do klasztoru

Nie była zawczasu planowana, chociaż nie była to też pochopna decyzja. Miała 21 lat, chciała mieć rodzinę, urodzić pięcioro dzieci… Siostra Michaela na te swoje wspomnienia się uśmiecha… Wkrótce miała stanąć na ślubnym kobiercu, matka uszyła jej białą sukienkę… Raptem, w jednej chwili coś w niej pękło, jakiś głos mówił, że powinna w tym życiu coś innego robić. I jakaś siła przywiodła ją do furty klasztornej.

Nosi na serdecznym palcu prawej ręki złotą obrączkę. Otrzymała ją od Zgromadzenia, po złożeniu ślubów wieczystych. Podobnie jak imię Michaela (od imienia Michał) – też tu otrzymała. Właściwie nazywa się Prakseda Marzena Rak. Pochodzi z Lipian (woj. zachodniopomorskie), wychowała się w rodzinie wielodzietnej, jest najmłodszą z rodzeństwa. Mówi, że autorytetem moralnym, nośnikiem wartości duchowych, człowieczeństwa jest dla niej matka – dzielna, odważna kobieta. Wojnę doświadczyła we wszystkich wymiarach okrucieństwa. Za pomoc Żydom przeszła obóz…

Siostra Michaela zawdzięcza Zgromadzeniu również wykształcenie: 6 lat teologii (stopień magistra) i 5 lat studiów prawniczych. Zgromadzenie – to jej dom i rodzina, tu się realizuje jako człowiek, który jest potrzebny innym ludziom. Bliski jej naturze jest charyzmat Zgromadzenia, wynikający z Miłosierdzia – z uczynków miłosiernych co do ciała i duszy. Dlatego siostry zakonne z ich zrzeszenia, którego domy są w wielu krajach świata, pracują w więzieniach, domach dziecka, slumsach, zakładają domy życia poczętego. Zgodnie z nakazem bł. ks. Michała Sopoćki: nieść nadzieję innemu człowiekowi, a jej źródłem – Miłosierdzie Boże.

Powrót do Wilna

Nie jest to przypadkowe – powrót sióstr do Wilna, bo tu się wszystko zaczęło. A dokładniej – na Antokolu, gdzie św. Faustyna z woli Bożej miała wizję: powinno powstać Zgromadzenie Jezusa Miłosiernego. Kiedy już była bardzo chora i miała wkrótce odejść do wieczności, jej spowiednika ks. Sopoćkę obiegły wątpliwości: siostra umiera, a co z jej wizjami i przepowiedniami? Obraz jest, a co z Koronką do Miłosierdzia Bożego? A Zgromadzenie?.. To jego właśnie św. Faustyna obarczyła misją założenia zakonu.

Była wojna. W 1941 r. zgłosiła się pierwsza osoba, gotowa przyjąć zasady i warunki nowego zgromadzenia. Była nią Jadwiga Osińska. W ciągu roku zgłosiło się jeszcze 5 dziewcząt. W 1942 r. złożyły śluby zakonne. Zgromadzenie nie miało swego domu, siostry mieszkały ze swymi rodzinami i wraz z nimi wyjechały w 46. roku do Polski. A propos, jedna z tych sióstr, Adela Alibekow, dotychczas żyje. Ks. Michał Sopoćko (którego 3. rocznica wyniesienia na ołtarze minęła 28 września br.) napisał Konstytucję Zakonną Zgromadzenia i listy polecające do biskupów.

25 sierpnia 1947 roku Zgromadzenie założyło pierwszy swój dom w Myśliborzu (między Szczecinem i Gorzowem). Obecnie ich klasztory są na wszystkich niemal kontynentach, w wielu krajach świata. Zgromadzenie Jezusa Miłosiernego – to zrzeszenie międzynarodowe i jak samo Miłosierdzie Boże – nie zna żadnych granic: ani międzypaństwowych, ani narodowościowych.

W 2008 r. Benedykt XVI zatwierdził Zgromadzenie na prawie papieskim (podlega bezpośrednio papieżowi).

Choć po wielu latach, ale zakon powrócił tam, gdzie został założony – do miasta Jezusa Miłosiernego i Matki Miłosierdzia. W roku 2000 – Jubileuszowym dla Kościoła, władze duchowne w Polsce zwróciły się w tej sprawie do duchowieństwa litewskiego. Jego Ekscelencja kardynał Audrys Juozas Bačkis wyraził zgodę na powrót sióstr do Wilna. Zwrócił się też z prośbą do zwierzchnictwa siostry Michaeli, by się podjęła trudu założenia hospicjum. Musiało minąć jeszcze sporo lat, zanim się otrzymało do dyspozycji dwa budynki byłego zespołu kościelno-klasztornego, należące niegdyś do sióstr wizytek. Za ubiegłej władzy w świątyni Serca Jezusowego mieściło się więzienie.

Ulica Rossy 4

Nie bardzo siostrze Michaeli wyjazd do Wilna się uśmiechał. W Gorzowie, gdzie zdobyła wieloletnie doświadczenie pracy hospicyjnej, wszyscy ją znali, ona – też. A tu – jechała w nieznane, na puste miejsce, do obcego otoczenia.

Dziś już nie czuje się tu taka wyobcowana. Poznaje ludzi, ich mentalność, obyczaje, uczy się języka litewskiego. Zdążyła polubić to miasto, jest ujęta otwartością jego mieszkańców i żartuje, że da się tu żyć i pracować.

Dziś Zgromadzenie, w ciągu trzech lat formacji, liczy 7 sióstr: 4 Polki, 2 Litwinki i Ukrainka. Mają też dwie nowicjuszki. Jedna z nich, zawodowa pielęgniarka, przyszła do zakonu po tym, gdy zobaczyła siostrę Michaelę „w akcji” – obcującą z chorym w szpitalu onkologicznym.

Pierwszy okres próbny w zakonie – postulatu – trwa rok. Następny – dwa lata nowicjatu, kiedy się wkłada biały welon i granatową sukienkę. Po upływie tego terminu składa się śluby zakonne. Co roku – w ciągu pięciu lat – ponawiane. A później – śluby wieczyste, po których przyjęciu – tak jak siostra Michaela – nosi się obrączkę na znak, że się ślubowało Panu Bogu.

Jedna z sióstr pracuje jako wychowawczyni w przedszkolu, organizuje spotkania z młodzieżą. Wszystkie wspierają kapłanów w ich pracy parafialnej. Siostra Michaela roztacza duchową opiekę nad uczniami w Starym Siole. Osobna działka pracy – to Sanktuarium Miłosierdzia Bożego, w którym dwie ich siostry przeznaczone są do codziennej modlitwy. Każda z nich ma swe obowiązki co do uczynków miłosierdzia oraz w domu zakonnym.

I kwiat, i modlitwa…

Nasza rozmowa z siostrą Michaelą schodzi na temat Święta Zmarłych, które się właśnie zbliża. Czym jest to święto dla nas, żywych? Mówimy o kruchości doczesnego świata, o przemijaniu. Chociaż tego ostatniego określenia siostra nie uznaje. Śmierć – to tylko kontynuacja, zmiana życia. Bo więź duchowa z bliskimi nam ludźmi nie przemija. To bardzo mocna więź – mówi – tu i tam, po obu stronach, znakiem czego jest wzajemność duchowa, jakiś impuls…

Ten dzień jest dla niej dotykaniem tajemnicy nieprzemijalności. Wzajemnego obdarowywania się: na gruncie modlitwy, wstawiennictwa u Pana Boga.

Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny – to dni Miłości – mówi. – Dni, w których uświadamiamy sobie, jak bardzo nie dorastamy do przebaczania… Idziemy do bliskich zmarłych, do miejsc ich pochówku, darując im znicze, kwiaty, modlimy się za nich. I tu musi być proporcja: i kwiat, i modlitwa.

…Kwiat i modlitwa… Mimo woli się pomyślało: jak dwa symbole działalności hospicyjnej: coś materialnego i coś dla duszy. Jak dwie deski ratunku dla tych, którzy się muszą zmierzyć z chorobą i śmiercią, na którą nie ma szablonu. A jeśli w chwili odejścia nie ma nikogo z bliskich? Nie ma nikogo… Tak być nie powinno… Bo są siostry od Miłosierdzia – muszą tylko o tym wiedzieć.

Helena Ostrowska

Fot. Teresa Worobiej

Wstecz