Tęsknota nade mną szeleszcze (...)

(Maria Pawlikowska-Jasnorzewska)

W bieżącym miesiącu mija 120 lat od dnia urodzin autorki Pocałunków. Trochę za mało dziś pamiętana poetka polska Maria Pawlikowska-Jasnorzewska urodziła się 24 listopada 1891 r. w Krakowie, w rodzinie o bogatej tradycji artystowskiej. Wystarczy przypomnieć, że była córką malarza, Wojciecha Kossaka, jak też wnuczką malarza, Juliusza Kossaka. Malarzem był także jej brat Jerzy. Siostra zaś pisywała powieści pod pseudonimem Magdaleny Samozwaniec. Pisarką była też stryjeczna siostra Zofia Kossak.

Dzieciństwo przyszłej poetki upływało jednak w aurze niepokoju, gdyż dość często chorowała. Rodzina zadbała o staranne domowe wykształcenie Marii, która samodzielnie studiowała m. in. literaturę, filozofię, przyrodoznawstwo. Około roku 1911 zaczęła pisać wiersze.

Miała także dość skomplikowane życie prywatne. W 1915 r. wyszła za mąż za Władysława Janotę Bzowskiego, porucznika armii austriackiej. Zamieszkała z mężem początkowo w Mödling pod Wiedniem, później w Weiskirchen (Hranice) na Morawach. W r. 1919 doszło jednak do unieważnienia małżeństwa.

Początkująca poetka wróciła w wyniku do rodzinnego Krakowa. Tutaj jako wolny słuchacz uczęszczała na wykłady w Akademii Sztuk Pięknych, zaczęła malować akwarele.

W 1919 roku po raz drugi wstąpiła w związek małżeński. Jej mężem został Jan Gwalbert Henryk Pawlikowski, człowiek o wszechstronnych zainteresowaniach. Był pisarzem-prozaikiem, znawcą historii i folkloru Podhala, taternikiem. Małżeństwo zamieszkało w uroczym miejscu, w domu Pod Jedlami na Kozińcu w Zakopanem. Ten związek małżeński był także nietrwały. Oficjalnie rozpadł się w 1929 r., ale już znacznie wcześniej wróciła poetka do domu rodziców w Krakowie.

Niebawem nastąpił też start Marii Pawlikowskiej jako poetki. Debiutowała w 1922 r. w czasopiśmie Skamander, zamieszczając w nim trzy wiersze: Śpiew słowika, Słowik i świt, Po cóż jechać do Turcji?

Jeżeli chodzi o ostatni, który wejdzie później do zbiorku Wachlarz, jest on napisany niemal w duchu zwolenników regionalizmu, akcentuje przywiązanie do tego, co swojskie, chociaż nie to w nim najważniejsze. Objawił się tu przede wszystkim wielki zmysł poetycki autorki, którą stać na bardzo bogate skojarzenia:

Kule z puchu wśród trawy błyskają jak świeczki

i ogród drży marzeniem od haszyszu chorem.

Po cóż jechać do Turcji? Pachnie bez turecki,

półksiężyc blady wschodzi tak jak nad Bosforem.

 

Za bramą tramwaj dzwoni, kurzu pełno, huku,

tu trawa nie koszona, puchowa, wysoka,

pstry dywan i ust twoich słodkie rachatłukum,

i szalik mój zielony jak sztandar Proroka (...)

Komentarza wymagałoby być może użyte w tekście rachatłukum. Tak się nazywa krajany w kostki wschodni przysmak owocowo-orzechowy.

W latach 20-30. poetka niejednokrotnie publikowała swoje utwory w Skamandrze. Nic zatem dziwnego, że weszła do historii literatury polskiej jako jedna z tzw. „satelitów Skamandra”. Po wymienieniu słynnej „piątki” (Julian Tuwim, Kazimierz Wierzyński, Jarosław Iwaszkiewicz, Antoni Słonimski, Jan Lechoń) jej nazwisko występuje zazwyczaj jako jedno z pierwszych wśród wspomnianych „satelitów” (obok Kazimiery Iłłakowiczówny, Jerzego Lieberta, Władysława Broniewskiego, Mieczysława Jastruna i in.). Nie tylko zresztą formalnie była związana z tą grupą i pismem. Bliska jej była w jakimś stopniu także poetyka skamandrycka, niektóre motywy i środki wyrazu w liryce „pięknej plejady”, jak Czesław Miłosz określił „wielką piątkę”.

Jej wiersze zamieszczały ponadto inne pisma Dwudziestolecia: Bluszcz, Wiadomości Literackie (druga trybuna głównie skamandrytów), Świat, Cyrulik Warszawski i in.

W 1922 r. Maria Pawlikowska wydała w Krakowie debiutancki zbiorek poetycki Niebieskie migdały.

Już w r. 1924 ukazuje się drugi tomik poetycki, Różowa magia. Od tego mniej więcej czasu zarysowuje się też dwutorowość pisarstwa twórczyni, gdyż w tymże roku debiutuje ona jako autorka komedii Szofer Archibald.

Dramat (zwłaszcza komedia), obok poezji, zagości odtąd na stałe w twórczości Marii Pawlikowskiej. W latach 20. napisała nawet podobno jeden czy dwa dramaty we współautorstwie ze Stanisławem Ignacym Witkiewiczem, które, niestety, nie zachowały się.

Historia literatury polskiej docenia Marię Pawlikowską głównie jako poetkę. Pierwszą dekadę Dwudziestolecia wzbogacają jej kolejne zbiorki: Pocałunki (1926), Dancing. Karnet balowy (1927), Wachlarz. Zbiór poezji dawnych i nowych (1927), Cisza leśna (1928), Paryż (1929), Profil białej damy (1930). W niektórych z nich dochodzą do głosu subtelne reminiscencje z odbywanych podróży po Europie i Afryce Północnej.

Na początku następnej dekady znowu zachodzą zmiany w życiu prywatnym poetki. W 1931 r., w Poznaniu, zawiera ona związek małżeński ze Stefanem Jerzym Jasnorzewskim, który był porucznikiem lotnictwa. Zamieszkali początkowo w Krakowie, później w garnizonie przy lotnisku pod Dęblinem oraz w Warszawie. Motyw miłości do lotnika pojawia się wówczas w jej wierszach.

W 1935 r. doceniono niekonwencjonalny dorobek Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, nagradzając ją Złotym Wawrzynem Polskiej Akademii Literatury. Była ponadto członkiem Polskiego PEN Clubu, międzynarodowej organizacji, zrzeszającej poetów, eseistów, powieściopisarzy. Współpracowała także z Polskim Radiem, przygotowując teksty słuchowisk.

W drugiej dekadzie Dwudziestolecia nadal pisała dramaty, wydawała też zbiorki poetyckie: Surowy jedwab (1932), Śpiąca załoga (1933), Balet powojów (1935), Krystalizacje (1937), Szkicownik poetycki (1938) – utwory, zamieszczane na łamach Wiadomości Literackich.

W 1939 r., kiedy wybuchła II wojna światowa, odbyła wraz z mężem żmudną wędrówkę przez Zaleszczyki, Bukareszt, Lyon, docierając do Paryża. W 1940 r. zaczęła ogłaszać wiersze w Polsce Walczącej i Wiadomościach Polskich, pismach, ukazujących się w Paryżu.

W 1940 r., kiedy Francja znalazła się pod okupacją niemiecką, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska ewakuowała się do Anglii. Zamieszkała w Londynie, potem zaś w Blackpool, gdyż tam znajdował się ważny dla męża ośrodek zapasowy lotnictwa polskiego.

Nadal pisała wiersze. W roku 1941 w Glasgow ukazał się jej zbiorek poetycki Gołąb ofiarny. Inny przygotowany do publikacji tom wierszy, Bagienne niezapominajki, zaginął podobno u wydawcy. Zamieszczała znowu swoje teksty w Polsce Walczącej i Wiadomościach Polskich, które ukazywały się teraz w Londynie. Publikowała też w Nowej Polsce (1942-1944). W tym czasie zaczęła podupadać, niestety, na zdrowiu. W 1944 r. często przebywała w szpitalu w Manchester. Zmarła 9 lipca 1945 r. właśnie w Manchester, gdzie została też pochowana.

Liryka Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, bo w tym głównie celowała, ma niemało wspólnego, jak już wspomnieliśmy, z poezją skamandrycką. Autorka Niebieskich migdałów nie stroni od codziennego konkretu, od kolokwialnych zwrotów. Jest bardziej naturalna, autentyczna niż jej młodopolscy poprzednicy. Debiutancki zbiorek dowodzi również, że poetka potrafi korzystać z różnych twórczych inspiracji, nawiązać, na przykład, do stylu B. Leśmiana czy S. I. Witkiewicza.

Już pierwszy tom zawiera także utwory, które są zapowiedzią „kobiecej” tematyki, niezwykle istotnej dla poezji Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Poetka stroni zazwyczaj od tzw. „realiów epoki”, prawie nie nawiązuje do społeczno-historycznego obramowania egzystencji człowieka. Interesują ją motywy bardziej kameralne, charakterystyczne właśnie dla twórczości kobiecej: kontemplacja piękna, którym obdarowuje zarówno natura, jak i kultura, emocjonalne życie człowieka, zwłaszcza wsłuchiwanie się w skomplikowaną amplitudę uczuć miłosnych, relacji męsko-damskich itp.

Przedsmak poezji, typowej dla Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, ujawniają takie, na przykład, wiersze, jak Modlitwa. Nawiązując do najbardziej znanej modlitwy zwraca się poetka nie ku wyżynom duchowym, lecz raczej ku rozkoszom ziemskim, cielesnym:

O pocałunku, któryś jest w niebie

razem z duszami bzu i jaśminu!

Krwi i bezsennych łąk gwiezdnych synu!

O pocałunku, któryś jest w niebie! (...)

Nie jedyny to wiersz Pawlikowskiej, który brzmi jak pean na cześć pocałunku. Tęsknota do tego najbardziej klasycznego gestu miłości odsłania się czasem zupełnie niespodzianie, może być zainspirowana kontemplacją piękna pejzażu, pośrednią refleksją o przemijaniu, jak w wierszu Mgły i żurawie:

(...) Pilnujcie, pilnujcie ostatnich dni lata,

gdy zielone wachlarze drzew migocą złotem. –

O kobieto przecudna, kobieto bogata,

szukaj za jaworami, za różanym płotem –

pytaj się pawiookich wód w okrągłym stawie,

gdy jęk wichru przepływa przez trzcin pióropusze

(a mgła się już wznosi – Żurawie!! Żurawie!!) –

gdzie usta, które miały całować twą duszę??

Poetka ma bardzo subtelne pióro. Kobiece tęsknoty i pragnienia potrafi nieraz jakby zupełnie roztopić w strumieniu liryki czystej, czego przykładem niech będą Barwy, tym bardziej, że motyw barw nie jest także niczym przypadkowym w „bajecznie kolorowej” liryce autorki:

Oto jest fiolet – drzewa cień idący żwirem,

fiolet łączący miłość czerwieni z szafirem. –

Tam brzóz różowa kora i zieleń wesoła,

a w jej ruchliwej sukni nieb błękitne koła.

A we mnie biało, biało, cicho, jednostajnie –

bo noszę w sobie wszystkich barw skupioną tajnię. –

O, jakże się w białości mojej bieli męczę –

chcę barwą być – a któż mnie rozbije na tęczę?

Wydana po paru latach Różowa magia – to znowu, według opinii świetnego znawcy przedmiotu Jerzego Kwiatkowskiego, najbardziej skamandrycki ze zbiorków Pawlikowskiej. Jednak również tutaj, jakby zgodnie z tytułem, wpisana w wiersze kobieta zajmuje się „różową magią”, żyje marzeniami i tęsknotami o mężczyźnie, zdradza swoje wymagania i stawia warunki, jak w wierszu Kto chce, bym go kochała:

Kto chce, bym go kochała, nie może być nigdy ponury

i musi potrafić mnie unieść na ręku wysoko do góry. (...)

 

Musi też umieć pieska pogłaskać i mnie musi umieć pieścić,

i śmiać się, i na dnie siebie żyć słodkim snem bez treści,

 

i nie wiedzieć nic, jak ja nie wiem, i milczeć w rozkosznej

ciemności,

i być daleki od dobra i równie daleki od złości.

Zmysłowa strona życia jest dla poetki na tyle ważna, że jest gotowa obdarzyć nią nawet zaświaty, że przymiotami zmysłowości nadziela samego Boga, jak, na przykład, w wierszu Słowik i świt.

Wydane w r. 1926 Pocałunki pisała pod presją bardziej minorowego nastroju. Był on wtedy udziałem całej poezji polskiej, z tą różnicą, że w liryce tu omawianej nie okoliczności społeczno-historyczne wpływały na zmianę tonacji. Pocałunki wyrażają głównie odczucia i refleksje kobiety „niekochanej”, pozostawionej, odtrąconej. Nie może ona pokonać stale towarzyszącej jej tęsknoty, którą nazywa bezpośrednio, na przykład, w liryku Mewa:

Tęsknota nade mną szeleszcze.

Trąca mnie skrzydłem mewiem.

Czy wciąż ta sama jeszcze?

Nie wiem! Nie wiem...

Warto zaznaczyć, że omawiany tu zbiorek zdominowały takie właśnie miniatury liryczne, rodem jakby z antycznych epigramatów czy japońskiego haiku. To właśnie w tej formie wypowiedzi najbardziej się uwypuklił kunszt poetycki Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Przeżycia prywatne, osobiste łączą się w nich jednakże najczęściej, jak powiedzmy, w Wielkim Wozie, z ogólniejszą refleksją filozoficzną:

Wędrujemy cygańskim obozem,

nocujemy w gwiaździstej grozie,

dzisiaj pod Wielkim Wozem,

jutro na Wielkim Wozie...

Pocałunki powstawały właśnie w sytuacji bycia pod Wielkim Wozem. Wyrażają one tęsknotę do kogoś, kto może nawet nie bardzo jest godny tak wielkich uczuć, a mimo wszystko jest kochany, nie daje się wyrugować z pamięci. Kondycja kobiety opuszczonej wpływa także na jej odbiór natury, która także jest teraz bardziej smutna, mniej barwna, jak w Zmierzchu na morzu:

Wybrzeże coraz to bledsze

w liliowej półżałobie

i żaglowiec oparty na wietrze

jak ja na myśli o tobie.

Do omawianego tu cyklu należy także dość znany, często zamieszczany w różnych antologiach liryk Miłość. Nie pominiemy go również, tym bardziej, że w niezwykle lakoniczny sposób mówi o tym, czym dla kobiety jest miłość:

Nie widziałam cię już od miesiąca.

I nic. Jestem może bledsza,

trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca,

lecz widać można żyć bez powietrza!

Powyższy liryk jest także dobrym przykładem wyrazistości i nieoczekiwaności puenty, w czym właśnie celowała poetka, zbliżając się tym samym do formy haiku.

Miłość czy już tylko jej rozpamiętywanie jest na tyle silne, że poetka stosuje nawet czasem wysoką leksykę biblijną, żeby podkreślić moc tkwiących w niej uczuć, które są nie do pokonania:

Jak Jakub z Aniołem,

tak ja z tym wspomnieniem

mocuję się nadaremnie,

bo ono silniejsze ode mnie

i słodkie nieskończenie.

Pretekstem do kontemplacji przeżytych kiedyś uczuć mogą być jakieś drobne pamiątki czy też rysy kochanego człowieka, utrwalone na Fotografii. Wiersze jak nazwany i jemu podobne trudno i nie ma raczej potrzeby komentować. Trzeba je po prostu czytać i zwyczajnie, po ludzku wczuwać się w sytuację opuszczonej kobiety, która jest w nich podmiotem mówiącym:

Gdy się miało szczęście,

które się nie trafia:

czyjeś ciało i ziemię całą,

a zostanie tylko fotografia,

to – to jest bardzo mało...

Minorową tonację dodatkowo pogłębia refleksja o przemijaniu, jak w miniaturze Kobieta, która czeka:

Czeka, patrzy na zegar swych lat,

gryzie chustkę z niecierpliwości.

Za oknem świat zszarzał i zbladł...

A może już za późno na gości?

Doznawane odtrącenie przez innych, zwłaszcza zaś nieobecność mężczyzny, podziwiającego kobiece wdzięki, prowadzi czasem wręcz do rezygnacji, do uświadomienia, że najbardziej obiecująca faza życia upłynęła, niestety, bezpowrotnie. Wymowny jest pod tym względem liryk Pod kościołem:

Niebo pobladło z tęsknoty,

złote liście toczą się kołem...

Moja młodość była jak gotyk.

Siedzę teraz jak pod kościołem...

„Pewna asceza środków wyrazu, emocjonalna powściągliwość, (...) epigramatyczność – wszystko to – jak napisał Jerzy Kwiatkowski – pozwala już widzieć w tym tomiku jeden z pierwszych przejawów skamandryckiego klasycyzmu. Niezwykła zwięzłość Pocałunków – współczesna krytyka ujmowała ją w formułę: „Maximum wyrazu przy minimum zużycia słowa” – zbliżała też Pawlikowską do poezji awangardowej”.

Tenże krytyk, zestawiając omawiany zbiorek z następnym w dorobku Pawlikowskiej, dochodzi do następujących uzasadnionych wniosków:

„Jeśli w Pocałunkach wzbudza podziw umiejętność zawarcia znakomitej poezji w małej formie, to w Dansingu (1927) – umiejętność wywiedzenia jej z małego tematu. Wiersze tego cyklu dzieją się, istotnie, na dansingu: poetyckiej nobilitacji dostępuje tu zatem – w bardzo skamandryckim duchu – jeden jeszcze element nowoczesnej, powojennej cywilizacji. Zwracają tu na siebie uwagę zarówno świetność „przekładu” muzyki jazzowej na poetyckie słowo, jak umiejętność ukazania w muzyce – nie bez związków z teoriami Schopenhauera i Nietzschego – głębszych treści filozoficznych”.

Dansing sygnalizuje też – coraz bardziej narastającą w tej poezji, paralelną do kultu miłości – obsesję przemijania, starzenia się, śmierci. Tom ten jest już zapowiedzią i wprowadzeniem do drugiego okresu poezji Pawlikowskiej”.

Bez względu na pojawianie się takich motywów Pawlikowska ma jednak swoje ulubione tematy, które są dominantą w każdej niemal fazie twórczości. Piotr Kuncewicz twierdzi na przykład: „Po trosze upraszczając da się ująć jej osobowość czy filozofię poetycką w postaci trzech antynomii. Pierwsza to Bóg i świat, druga to człowiek i natura, trzecia to mężczyzna i kobieta”. Pierwsza antynomia – zdaniem badacza – sprowadza się najczęściej do tego, że Bóg „(...) jest tu rodzajem pseudonimu jakiegokolwiek nieświata. W każdym razie Pawlikowska bierze tu naturalnie stronę świata, życia i skończoności. Mimo że i nieskończoność powraca często (...)”.

Jeżeli zaś chodzi o drugą antynomię, człowiek i natura, to walory ostatniej polegają zdaniem krytyka na tym, że najczęściej „(...) jest ona domeną świeżości, spokoju i harmonii, do której ucieka się po życia niesłodkim trudzie.

Trzecią zaś antynomię prezentowaliśmy właśnie omawiając zwłaszcza Pocałunki, trzeba jednak przyznać, że nie ucicha ona także w kolejnych zbiorkach poetki. Kobiecy podmiot jej wierszy nadal prowadzi dialog, bezpośredni czy zaoczny z obiektem swoich uczuć, marzeń, pragnień itp. Poruszając się po tej poezji w miarę chronologicznie otwórzmy dla urozmaicenia Wachlarz, w którym znowu natkniemy się na... Miłość, na związane z nią smutki, niepokoje i niepewności:

Wciąż rozmyślasz. Uparcie i skrycie.

Patrzysz w okno i smutek masz w oku...

Przecież mnie kochasz nad życie?

Sam mówiłeś przeszłego roku...

 

Śmiejesz się, lecz coś tkwi poza tem.

Patrzysz w niebo, na rzeźby obłoków...

Przecież ja jestem niebem i światem?

Sam mówiłeś przeszłego roku.

Oczywiście, jak w innych, tak i w tym zbiorku, nie brakuje też wierszy na inne tematy, co znowu zbliża Pawlikowską do skamandrytów, dla których prawie każdy temat był do przyjęcia, byle był artystycznie podany. Potrafi zatem poetka ustosunkować się, na przykład, do Filmu amerykańskiego, potrafi być baczną obserwatorką różnych gestów i zachowań natury i oryginalnie je skomentować (Ranny ptak), potrafi stworzyć własną wersję Laury i Filona itp. Nasze bardziej częste odwoływanie się do wierszy o tematyce miłosnej da się umotywować tym, że dany motyw jest bardzo bliski poetce, że są to utwory podyktowane przez konkretne głębokie przeżycia i jednocześnie napisane tak, że uniwersalizują kobiece doznania, że wprowadzają je w głębszy wymiar filozoficzny.

Już sam tytuł kolejnego zbiorku, a jest nim Cisza leśna (1928), daje pretekst do zmiany tematu. Napomykaliśmy już o kojącej funkcji natury w wierszach Pawlikowskiej, co na przełomie lat 20-30. nie stanowi raczej jakiegoś wyjątku w poezji polskiej. Uświadomienie faktu, że skok cywilizacyjny nie tylko dobrodziejstwa niesie ze sobą, zmuszało poetów do coraz częstszego odwoływania się do motywów natury. Uciekali się do niej skamandryci, a nawet awangardziści, sławiący na początku lat 20. miasto i maszynę. Nawet katastrofiści lat 30. widzieli w przyrodzie nie tylko zagrożenie.

Oczywiście, powody i sposoby odwoływania się do natury nie muszą być tożsame. Jedni szukają w niej schronienia przed jakimiś zagrożeniami społecznymi, inni pragną złagodzić jakieś bardziej prywatne bóle. Autorka Ciszy leśnej, jak nietrudno się domyślić, nie żyje raczej problemami globalnymi. Broni tego, co kameralne, osobiste. Nawet pobyt na łonie natury, jak widzieliśmy wcześniej, nie daje czasem zapomnienia o przeżywanych rozterkach, wywołuje jakieś skojarzenia z aktualnie przeżywanymi doznaniami kobiety.

Są jednak w dorobku poetki wiersze, z których, przynajmniej na pozór, jakby zostały wyrugowane te bardziej osobiste uczucia kobiety, w których „bezinteresownie” kontemplowany jest jakiś pejzaż. Przytoczmy wiersz Wieczorem właśnie ze zbiorku Cisza leśna:

Gwiazda siadła na ganku

w obłocznych pałacach.

Podniosły się tytonie

dotychczas nieczułe.

Nietoperz jak bumerang

wyleciał i wraca,

już ich sześć krąży w koło,

fałszywych jaskółek.

Gwiazda schodzi na niebo,

szuka towarzysza,

na grzbiecie nietoperza

jeździ wkoło cisza...

Oczywiście, że nawet powyższy tekst niekoniecznie musi być odbierany jako czysty obraz pejzażowy. Wiele zależy od tego, co wpisał weń poeta, ale niemało także od nastawienia odbiorcy. To samo inaczej odczyta „realista”, inaczej zaś ktoś patrzący głębiej, doszukujący się symboliki itd.

Chociaż w większości wypadków natura w wierszach Pawlikowskiej pełni funkcję terapeutyczną, poetka dostrzega czasem też w niej jakby pozorną ciszę. Przykładem mogą być Góry, przyciągające swoją egzotyczną urodą i często jakże niebezpieczne dla turystów.

Rzadko jednak w wierszach Pawlikowskiej przyroda przybiera tak monumentalną postać. W jej liryce częściej goszczą bardziej kameralne motywy natury. Tak, jak ukazując relacje międzyludzkie, stroni od drążenia tzw. „stosunków społecznych”, podobnie też w przypadku sięgania po obrazy przyrody woli jej bardziej swojską dla kobiety postać. Dlatego też przyroda w poezji autorki jawi się często jako ta przydomowa, wyzierająca z klombu w ogródku czy z flakonu w salonie.

Chodzi o to, że rozwijana w poszczególnych wierszach sytuacja liryczna też jest zazwyczaj umieszczana w dość kameralnym otoczeniu, które może stanowić niekoniecznie przestrzeń otwarta, ale nierzadko też pokój, salon. Znawcy twórczości poetki piszą czasem wręcz o liryce buduarowej. Tym bardziej, że nie brakuje w niej odwołań do obrazów i rekwizytów kobiecego stroju czy jakichś jego detali, do zapachu perfum, do tradycyjnych obrazów typu „ptak”, „serce”, „gwiazda”, znamionujących typ raczej marzycielskiej uczuciowości itp.

Zbiorek Paryż (1928), będący m. in. poetyckim pokłosiem z pobytu w tym mieście, ze zrozumiałych względów zawiera sporo motywów kulturowych.

Wymienione już w pierwszej części artykułu zbiorki poetyckie Marii Pawlikowskiej, powstałe w latach 30., nie przynoszą już liryki tak imponującej, jak zawarta w Pocałunkach. Poezja twórczyni staje się teraz bardziej wielosłowna. Zaciera się istotny dotychczas podział tekstu na część opisową i refleksyjną, jak to bywa w sonetach, chociaż tego gatunku prawie nie spotkamy w jej liryce. Znika albo mniej wyraźna staje się też puenta. To, co wychodzi spod pióra autorki Surowego jedwabiu, przybiera nieraz postać poetyki fragmentu. I w nowej formie wyrazu zdarzają się czasem arcydzieła, czego przykładem niech będzie taki właśnie fragment z cyklu O zachodzie II ze zbiorku Krystalizacje:

Wieczorny wiatr doświadcza siłę pajęczyny,

Bielejącej w rozwidleniu drzewa...

W polu mgła jeszcze cieńszą rozsnuła się webą,

A z oddali do gniazda cichy bocian zwiewa,

Linią tak płynną,

Jakby kto smyczkiem z wolna przeciągnął przez niebo.

I już zupełnie inaczej brzmią wiersze Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, pisane w czasie wojny, po roku 1939. Trudno się nie zgodzić z Piotrem Kuncewiczem, który tak oto ujął powstały na obczyźnie dorobek poetki: „Kilkaset ostatnich, wojennych utworów to wielka lamentacja za odchodzącym kolorowym światem, poezją, życiem. Pokazują one dowodnie, jak silnie była związana z określonym momentem i sytuacją, jak bardzo nie potrafiła żyć i pisać inaczej”.

Tworzyła wówczas tzw. „rubajaty”, naśladując perskie czterowierszowce o trzech lub czterech rymach. Znowu więc powrót do lakoniczności, lecz jakże innej. Są to wiersze szorstkie, szare, wplatające realia wojenne. Opisują świat obcy, zupełnie niezgodny z naturą człowieka, w dodatku tak wysublimowanego jak poetka. Nic zatem dziwnego, że w tej sytuacji trudno o arcydzieła. Autorka Róży i płonących lasów sama zdawała z tego sprawę w wierszu Rymy:

Dziś nie umiem przymierzać do słów moich ciężkich

Żadnej wstążki kwiecistej – nie potrafię dobrać

Barwy do barwy, dźwięku do dźwięku... Żegnajcie,

Dawne igraszki moje mistrzowsko-dziecinne (...)

Nie dane już było autorce także Gołębia ofiarnego wrócić do tych „igraszek”. Odeszła zbyt wcześnie. Jednakże zawarte w jej międzywojennych wierszach pragnienia i tęsknoty są nadal bliskie i zrozumiałe, zwłaszcza dla kobiety, niezależnie od tego, w mniej czy bardziej powabnej scenerii los ją umieścił. Warto więc chyba zaglądać do poetyckiego salonu autorki Pocałunków.

Halina Turkiewicz

Wstecz