Pan z Antoszwińcia

Magia nazw

W dzieciństwie każde nowe słowo, każda nowa nazwa cieszyła i zadziwiała. W opowieściach dorosłych powtarzały się nazwy miejscowości: Malaty, Inturki, Janiszki. To było mi znane jako Litwa. A na wschód: Postawy, Łyntupy, Kiemieliszki uchodziły w opowieściach za Białoruś. „Nasze, miejscowe” – to były Orniany, Podbrodzie, Niemenczyn, aż po same Wilno… Mówiło się o panach w pobliskich miejscowościach: pan Bojomir Staniewicz z Biekiepur, pan hrabia Tyszkiewicz z Ornian.

W jednej z takich wspomnieniowych opowieści mamy, zasłyszanej przez nią chyba jeszcze od swojej babci, zapamiętała mi się wzmianka o jakimś panu z Antoszwińcia. Nazwa ta wydała mi się dziwna, jak i to, że ten pan był wymieniony bez imienia i nazwiska. Zapytałem – dlaczego? – A bo dawno to było, kiedy niewiele podobno komuś coś mówiąc na koniku wyjechał stamtąd w szeroki świat. Ludzie zapomnieli, jak się nazywał i tylko o tym dziwnym zdarzeniu opowiadano… Miało być tak: chłop orał pole parką wołów, zaprzężonych do sochy. Spragnione – raptem pociągnęły z wysokiej skarpy nad brzeg jeziora. Oracz bezsilny był wstrzymać ich pęd i jeziorna toń wciągnęła zwierzęta wraz z uprzężą. Chłop został na brzegu. A po kilku dniach wody drugiego pobliskiego jeziora wyrzuciły na powierzchnię i woły, i sochę.

Na moją pięcioletnią głowę wydało się to całkiem możliwe. Starszy brat jednak kręcił z niedowierzania swoją głową: bo, jeżeli jeziora miały aż takie szerokie połączenie, to woda w nim musiała być stojąca i żadna siła martwe woły nie mogłaby przepchnąć do drugiego, choć i pobliskiego jeziora.

No i – to Antoszwińcie, było położone nad jeziorem Świętym (dlaczego Świętym?). A jeszcze podobno po nocach w krzakach bzów, na miejscu pańskiej siedziby skarby błyszczały, bo jak w opowieściach o cudownych miejscach bez skarbów się obejść? Kopie ktoś o dwunastej w nocy wytrwale, kopie, a skarb coraz głębiej się pogrąża… Trzeba zaklęcie znać, aby komuś niepożądanemu bogactwa się nie dostały.

U początków wiedzy

Stopniowo do dorastającej głowy zaczyna trafiać z różnych przedmiotów szkolna wiedza. Skromna, bo przycięta pod ideologiczne kanony. Z literatury ojczystej np.: po wierszykach i bajkach Mickiewicza przyszła kolej na urywki z „Dziadów” i, chociaż przestrzegało się, żeby na każdym kroku był podkreślany materializm, to tu jednak pasował świat pozaziemski, żeby pokazać złego, okrutnego pana względem swoich poddanych. Nauczyciel musiał znaleźć właściwe podejście do literackich fragmentów, traktujących o świecie niematerialnym.

Poznając coraz bardziej twórczość i życiorys Mickiewicza, chcąc nie chcąc musiało się zahaczyć o człowieka, który w życiu poety odegrał bardzo znaczącą rolę. Wpływy te, chociażby zdawkowo, jakoś należało dla młodzieży w szkole wytłumaczyć. Owym człowiekiem był niejaki Andrzej Towiański, mający pełno wplątanych w swój żywot tajemnic. Oczywiście nauczyciel mógł je zbyć pod przykryciem mętnego mistycyzmu. Niemniej mnie było ciekawsze to, że Towiański urodził się właśnie w Antoszwińciu. Czy w tym samym od skarbów i wołów?

O wiele później, w dorosłym wieku czytało się o Towiańskim: to u profesorów Mariana Zdziechowskiego, to u Stanisława Pigonia, Konrada Górskiego, Aliny Witkowskiej. Najświeższa pozycja, wydana w roku ubiegłym, jaka trafiła mi do rąk (niech się pochwalę, że z autografem autorki, za co jestem bardzo wdzięczny) to książka Agnieszki Zielińskiej z Płocka. Nosi ona tytuł „Ortodoksyjny heretyk. Myśl społeczno-religijna Andrzeja Towiańskiego”, wydawnictwo Pandit, Kraków 2010. Notabene autorka ostatnio przyjeżdżała do Wilna specjalnie w poszukiwaniu śladów bohatera tytułu książki, a przede wszystkim z chęcią odwiedzić miejsce jego urodzin.

ntoszwińcie

Po raz pierwszy wybrałem się do Antoszwińcia z przyjacielem i poetą Henrykiem Mażulem w roku dwóchsetlecia urodzin Adama Mickiewicza. Mieliśmy świeżo za sobą Paryż, gdzie dla Mickiewicza z garścią innych bliskich mu ludzi (Juliusz Słowacki, Seweryn Goszczyński, Celina z Szymanowskich Mickiewiczowa) w swoim czasie rozpoczął się niełatwy okres wpływów towianistycznych.

Trzy jeziora w sąsiedztwie odbijały po kawałku antoszwińckie niebo: jezioro Święte (Šventas), Pakamunie i dalsze od niego – Naroczka. Miejscowy, ale jak się okazało dopiero od paru pokoleń, mężczyzna ruchem ręki zakreślił łuk, w którego zasięgu mógł się znajdować dworek i, jak się wyraził – „Taujenskich”, czy jakoś tak. Na porosłej drzewami i krzewami skarpie odkryliśmy pozostałość po jakiejś piwnicy z omszałymi kamieniami w jej ścianach, a na dnie porosłym już dużymi drzewami. Podumaliśmy, co mogłoby niegdyś w niej znajdować. Uważaliśmy jednocześnie, aby jakiś „święty zaskroniec” nie zawinął się nam wokół nóg. Co trzymano w takiej piwnicy 154 lata temu, równo tyle, ile Towiański akurat był starszy od Henryka..?

Pejzaż mało się zmienił za trzynaście lat, kiedy to znów z Rimantasem Šalną, dyrektorem Muzeum Mickiewicza w Wilnie, odwiedziłem to miejsce. Może drzewa nieco wyższe, a i chaty przestają tu już być dziewiętnastowieczne, ustępując miejsce nowoczesnym letniskowym budowlom.

Nasz bohater, Andrzej Towiański, urodził się 1 stycznia 1799 r. w Antoszwińciu, w parafii janiskiej w rejonie malackim. Dano mu imiona: Andrzej, Tomasz, Michał, Karol. Widocznie obfitość świętych patronów zachowała jedynie jego przy życiu z jedenaściorga dzieci małżeństwa Jakuba i Izabeli z Pac-Pomarnackich Towiańskich. Andrzej wzrastał tu w otoczeniu religijnym, a kiedy podrósł, często sam chodził na modlitwy do parafialnego kościoła pod wezwaniem św. Apostoła Jakuba w Janiszkach. Antoszwińcie odwiedzali wtedy księża z kościołów wileńskich: bernardyńskiego i świętomichalskiego. W roku 1809 w Wilnie Andrzej rozpoczął naukę w gimnazjum. Mimo młodzieńczej przewlekłej choroby oczu zdał dobrze maturę i w 1815 roku wstąpił na Uniwersytet Wileński. Zapisał się początkowo na literaturę rzymską, polską i fizykę, później studiował prawo i literaturę powszechną. 17 czerwca 1817 r. uzyskał stopień kandydata filozofii.

Zapewne wtedy zetknął się z nauką Saint-Martina. Z poglądami mistyka Swedenborga mógł Towiańskiego zapoznać Józef Bécu, brat profesora Augusta, ojczyma Juliusza Słowackiego. Andrzej z Józefem odbyli pieszą podróż z Wilna do Antoszwińcia i z powrotem, rozmawiając na tematy metafizyczne.

Przełom w życiu duchowym Andrzeja zaczął się na dobre od 11 maja 1828 r., kiedy to podczas modlitwy w kościele bernardyńskim w Wilnie doznał olśnienia wewnętrznego. Jak sam wyjaśniał, miał ujrzeć w duchu Sprawę Bożą, do której czynienia w tamtej oto chwili został powołany. I chociaż nadal zajmował się praktyką prawniczą, to coraz częściej pogrążał się w rozmyślaniach nad istotą życia chrześcijańskiego.

Modne podówczas w Wilnie było masoństwo. Szczególnie wśród profesorów i nawet księży. W specjalnie wydanej broszurze ksiądz prałat Michał Dłuski bronił masonów przed atakami, a kiedy sam został zesłany za pomoc napoleońskiemu generałowi do Tobolska, pozwolono mu ze względu na wiek wziąć z sobą do opieki jedną osobę, niejakiego Towiańskiego, prawdopodobnie masona. Krewni obu rodziców Andrzeja należeli do masonów. Masonem był również aptekarz Gutt, ojciec gimnazjalnego kolegi Ferdynanda, który stał się później zawołanym zwolennikiem towianizmu i szwagrem Andrzeja. Obaj bowiem pobrali się z siostrami ze spolszczonej niemieckiej rodziny – Maxównami. Ferdynand ożenił się z Anną. Karolinę wybrał Andrzej, który przez ten ożenek poróżnił się nawet ze swoim ojcem. Jakub Towiański bowiem chciał jako synową widzieć księżniczkę lub przynajmniej hrabiankę, na przykład którąś z Tyszkiewiczówien.

Ślub Andrzeja z Karoliną Maxówną odbył się 1 marca 1830 r. Podobno trzy pierwsze noce młodzi spędzili na cmentarzu dla skupienia ducha i zapewnienia ogólnej harmonii związkowi małżeńskiemu. Już 2 marca Towiański został wybrany do sądu wileńskiego (92 głosy „za”, 8 – „przeciw”). Po roku w rodzinie urodziło się pierwsze z dziewięciorga dzieci – syn Jan.

Tuż po klęsce Powstania Listopadowego ojciec i syn, Jakub i Andrzej Towiańscy, zostali oskarżeni przez innego – również Andrzeja Towiańskiego, ale syna Kazimierza (podobno brata Jakuba) o pomoc powstańcom. Śledztwo zostało jednak ze względu na brak dowodów umorzone. Tyle tylko, że ten inny „zły” Andrzej był starszy od „naszego” o 16 lat, ale ludzie często mylili i niezbyt chlubne czyny tamtego odnosili do młodszego imiennika, co niekiedy znacząco komplikowało życie Andrzejowi.

Towiański ostatecznie uwierzył w swoją misję apostolską niesienia pomocy chrześcijańskiej ludziom. Był przeciwko wszelkim działaniom zbrojnym, choćby i w szlachetnym celu. Uwierzył w ingerencję sił pozaziemskich do życia odrębnych osób i narodów, wierzył również w wędrówkę dusz. 7 sierpnia 1832 r. wyjechał do Petersburga, gdzie przypuszczalnie szukał kontaktu z wysokiego szczebla przedstawicielami tamtejszych ruchów mistycznych. W tych działaniach nie miał powodzenia, 20 maja 1833 roku policja zmusiła go do opuszczenia miasta. W latach 1834-1836 Towiański pod pretekstem poprawy zdrowia jeździł kilkakrotnie do wód, zatrzymywał się na dłużej w Dreźnie i Pradze. Zaświadczenia o potrzebie poprawy zdrowia otrzymywał zazwyczaj u profesora Jędrzeja Śniadeckiego. Poznawał nastroje wśród emigracji. Przymierzał się wśród niej do działalności misyjnej. Czytał Mickiewicza, szczególnie interesował się III częścią „Dziadów”.

9 września 1836 r. zmarł Andrzejowi ojciec, więc przejechał z rodziną do odziedziczonego Antoszwińcia i rozpoczął swoje własne gospodarowanie. Zniósł pańszczyznę, uczył chłopów budowy i innych elementarnych rzeczy. Pomocny mu był jako lekarz Ferdynand Gutt. Zbudowano w sadzie kaplicę, w której sam Andrzej prowadził nabożeństwa, na wysokiej skarpie wzniósł krzyż. Organizował co roku pielgrzymki włościan na jesienny odpust do Łabonar, dawał nawet pieniądze na drogę. Interesował się losem poddanych u innych panów, swoich sąsiadów, co nie zawsze skutkowało, a przysparzało niechętnych. Ktoś naskarżył na Andrzeja przed policją, a tu jeszcze stał wystawiony przez ojca pomniczek Napoleonowi z godłami Orła i Pogoni. Władzom nie podobało się też, że Towiański uważał Polaków za duchowo starszych braci Słowian od Rosjan.

I znów, 11 maja, tylko że 1839 i 23 lipca 1840 roku w Antoszwińciu Towiański miał aż dwa objawienia. Podczas pierwszego zrozumiał, że Duch św. przemówił o potrzebie nakazanego „z wyżej” szczególnego posłannictwa: czasy się wypełniły i Sprawę Bożą należy rozpocząć osadzać na ziemi.

Za nakaz kategoryczny przyjął Towiański znaki z lipca 1840 r.: w Antoszwińciu ukazał się na niebie k r z y ż b i a ł y w mocnym świetle. I w tymże dniu ukazała się Matka Najświętsza z ręką wyciągniętą ku Zachodowi. To przyśpieszyło dalsze decyzje, tym bardziej, że od 28 czerwca 1840 r. Towiański miał już paszport, uprawniający do rocznej podróży po Austrii i Niemczech. Dowiaduje się też wtedy, że z wyspy św. Heleny mają być do Paryża sprowadzone prochy Napoleona. Postać cesarza Francuzów zajmowała ważne miejsce w poglądach Andrzeja.

Po miesiącu Towiański z żoną i najstarszym synem Janem wyruszają konnym wozem w podróż. Pięcioro młodszych dzieci: Marię, Ksawerę, Aleksandrę, Walerię i Adama zostawiają pod opieką przyjaciół. Nadzór nad majątkiem Andrzej zleca administratorowi Karolowi Monginowi. Jadą przez las ołkuński obok jeziora Gołona, jak wynika z listu pisanego do włościan antoszwińckich po 27 latach od momentu wyjazdu Andrzeja. W tym liście zawarta jest prośba, żeby ci zaopiekowali się grobem ojca, postawili nowy krzyż, jeżeli stary już spróchniał.

Dalsza droga prowadziła przez Inturki, przypuszczalnie przez Malaty, Wiłkomierz, coraz dalej od rodzinnych stron, do których los już go nigdy nie wrócił.

Misją – Sprawa Boża

Trudno do końca zrozumieć fenomen Towiańskiego. Można podziwiać jego wiarę i wytrwałość w poglądach. Toteż należałoby tu choć z grubsza je omówić. Otóż Andrzej Towiański był przekonany, że następuje po okresie Chrystusowym drugi, następny i wyższy okres w chrześcijaństwie. Że te znaki na niebie nałożyły na niego, Towiańskiego, misję prowadzenia na ziemi Sprawy Bożej. Ma ona polegać na zorganizowaniu wyznawców, wśród których należy pracować nad wewnętrznym doskonaleniem duchowym. Ono z kolei ma prowadzić do odnowy świata w nowym duchu, bez wojen, we wzajemnej harmonii. Kolumny ciemnych duchów, co się nagromadziły nad ziemią mają pierzchnąć, odstąpić przed kolumnami duchów jasnych. Przez nie urzeczywistni się łączność z niebem. Moc piekła i szatana będzie wygasała.

Napoleon był powołany dla odnowy świata, ale zmarnował tę szansę. Zbyt zaplątał się w sprawach ziemskich. Oto Sprawa Boża znalazła się z łaski niebios w rękach, należy rozumieć Towiańskiego. Żeby coś stworzyć organizacyjnie, Towiański odnowił swoją znajomość z generałem Janem Skrzyneckim. Spędzili sporo czasu na polach Waterloo – miejscu ostatniej przegranej bitwy przez Napoleona. Swoje poglądy dość szeroko przedstawił Towiański w zostawionym u Skrzyneckiego rękopisie tzw. „Biesiady”. Początkowo oczarowany Skrzynecki szybko jednak wycofał się z gry. I tu największą wygraną Towiańskiego stał się Adam Mickiewicz, który w jednym z listów do Skrzyneckiego później pisał, że słowa Towiańskiego nie zrobiłyby na nim większego wrażenia, gdyby sam w młodości, jeszcze w czasach filomackich nie miał podobnych myśli…

A więc od początku byli nawzajem sobie potrzebni: Mickiewicz stworzył Mistrza Sprawy Bożej i Pana, a Mistrz stworzył Wieszcza Sprawy Bożej.

Mistrz a Wieszcz

Przypuszczalnie mogli się znać jeszcze z Wilna; jeżeli tak, to ta znajomość nie wpłynęła na późniejsze losy. Mickiewicz nie miał powodów interesować się postacią Towiańskiego. Natomiast Towiański, do którego doszły słuchy o narastającej sławie Mickiewicza jako poety, mógł się nim zainteresować i na bieżąco czegoś się dowiadywać od osób, które znały Mickiewicza chociażby z jego okresu petersburskiego. Zwłaszcza, że późniejszy gorący wyznawca Towiańskiego malarz Walenty Wańkowicz wielokrotnie Mickiewicza portretował jeszcze przed zesłaniem, a później już po jego podróży krymskiej w Petersburgu.

Podobno szczegółowo Towiański wywiadywał się w rozmowach u wód z Antonim Edwardem Odyńcem, ponadto mógł wiedzieć o rozmowach poety o mistycyzmie z innym malarzem w Petersburgu – Józefem Oleszkiewiczem. Gdy się zawiódł na generale Skrzyneckim, Towiański znalazł właśnie podatną glebę u Mickiewicza, tęskniącego za czymś nowym, mocnym i wielkim. Jego przemieszczenie się ze spokojnej Szwajcarii do Paryża na katedrę literatur słowiańskich w College de France świadczy o ciągłym poszukiwaniu nowych dróg.

Mickiewicz z Towiańskim spotkali się 30 lipca 1841 roku. Towiański polecił odebranie chorej żony z lecznicy i obiecał jej uzdrowienie. Poeta oceniwszy to jako zdarzenie cudowne, nabiera zaufania do słów Towiańskiego, że już niedługo, a tułactwo się skończy, i zaczyna działać na rzecz upowszechnienia poglądów, jak to po raz pierwszy użył w liście we wrześniu 1841 roku Mistrza i Pana, czyli Andrzeja Towiańskiego.

Mickiewicz pisał dziesiątki listów do różnych osób z zaproszeniami na rozmowy z Towiańskim. Zbierano się w mieszkaniu u poety, który odegrał pierwszorzędną rolę w zdobywaniu wyznawców nowo objawionemu prorokowi.

27 września 1841 roku po nabożeństwie w katedrze Notre-Dame w Paryżu miał pierwsze publiczne przemówienie Andrzej Towiański. Było też jego wezwanie do emigracji polskiej z powodu zawieszenia kopii obrazu Matki Boskiej Ostrobramskiej w kościele św. Seweryna w Paryżu 8 grudnia 1841 roku.

W lipcu 1842 roku na żądanie Rosji władze francuskie usunęły ze swego kraju Towiańskiego. Jako zastępca Mistrza w kierowaniu Kołem został Mickiewicz. Towiański na tydzień przed swym wyjazdem zdołał jeszcze namówić na wstąpienie do Koła Juliusza Słowackiego.

Życiem Koła przez Mickiewicza kierował Towiański. Stosunki układały się znośnie, a nawet i bardzo dobrze, szczególnie, kiedy na czwartym roku wykładów literatur słowiańskich Mickiewicz podjął się rozważania „Biesiady” Towiańskiego. Mistrz poetę zaczął nazywać opoką dzisiejszego chrześcijańskiego okresu, a więc niejako nowoczesnym św. Piotrem. Ale kiedy za owe towianistyczne wykłady Mickiewicza zawieszono, Towiański po kryjomu uczynił Wodzem Koła generała Karola Różyckiego, zostawiając Mickiewiczowi rolę Wieszcza Koła Sprawy Bożej, ale i tę funkcję zaczął podważać, starając się wzmacniać pozycję innego poety – Seweryna Goszczyńskiego.

Posunięcia Towiańskiego ostatecznie źle się przysłużyły towianizmowi. Paryskie Koło rozpadło się na dwie grupy. Część została przy Mickiewiczu, reszta – przy Towiańskim.

Koło Mickiewicza działało kilka miesięcy zaczynając od pierwszego kwartału 1846 roku, aż przestało istnieć, kiedy dzieje wymagały już bardziej aktywnej postawy społecznej, a Mickiewicz udał się do Włoch, aby tworzyć tam legion rzymski. Towiański natomiast czynił próby ponownego scalenia grup współwyznawców, ale poprzedniej skuteczności w działaniu już nie osiągnął.

Mickiewicz jeszcze raz poderwał się do czynu jesienią 1855 roku. Łączył nadzieje z wojną krymską przeciwko carskiej Rosji, mając na myśli, że tym samym przybliży powrót niepodległości Ojczyźnie. Ubolewał, że przed wyjazdem na Bliski Wschód nie mógł spotkać się z Towiańskim, co znaczy, że miałby jeszcze jakiś temat z nim do omówienia.

Towiański natomiast był przeciwny misji bliskowschodniej Mickiewicza. Sam pełnił rolę, jakbyśmy dziś nazwali, indywidualnej pomocy psychologicznej, szukając nadal dróg poprawy świata w oparciu o doskonalenie się wewnętrzne nielicznych swoich zwolenników. Jeżeli wyczuwał w kimś chęć do prowadzenia jakiejś dysputy, przecinał krótko „żegnam waćpana”.

Na nic starania

Bez Mickiewicza nie udało się Towiańskiemu na dłużej przylgnąć ani do Belgii, Irlandii czy Anglii, ani do Włoch. Również Francja z pobudek politycznych okazała się nie na długo gościnna Mistrzowi.

Towiański powiązał swój los ze Szwajcarią. To się zmagał, to godził z Mickiewiczem, z innymi opornymi towiańczykami, z księżmi, z władzami. Miał zawsze oddanych ludzi w rodzinie Guttów, szukał zwolenników wśród Francuzów i Włochów.

Na dobre Sprawy Bożej na ziemi nie udało się osadzić. Nie powiodła się podwójna próba dotarcia do dwóch kolejnych papieży z projektami zreformowania Kościoła katolickiego. Listy pisane do mocnych tego świata, w tej liczbie do carów rosyjskich pozostały bez odpowiedzi. Wyznawców towianizmu kolejno zabierały zgony. Nie żyli już Ferdynand i Anna Guttowie, ich córka i zięć, nie żyła córka Towiańskich Anna Kulwieciowa i żona Karolina, kiedy Andrzej Towiański 11 maja 1878 r. uczcił spowiedzią rocznicę swoich objawień z lat 1828 i 1839. Zmarł zaś 13 maja 1878 r. Pochowano go na cmentarzu katolickim Sihlfeld w Zurychu.

Trudno ocenić okres towianizmu, czy mówiąc językiem Towiańskiego należy go bardziej zaliczyć do tych kolumn ciemnych czy raczej jasnych za tę chęć do poprawy świata, poprawy chociaż nieurzeczywistnionej, ale pobudzającej do ruchu w stronę czegoś dobrego.

Powstały próby i piękne opisy wszystkich perypetii polskiego mesjanizmu związanego z Towiańskim. Zostaje odesłać zainteresowanych Czytelników do wymienionych już autorów i Walentyny Horoszkiewiczówny, która również dużo o Towiańskim pisała, do stworzonej przez nich wszystkich literatury przedmiotu. Niech nie zdziwi brak jednoznaczności w ocenach. Tam, gdzie zachodzi wiara w świat pozaziemski, tam nie da się wszystkiego wymierzyć ani zważyć.

Zamiast postscriptum

Mieszkając w dzieciństwie stosunkowo niezbyt daleko od Antoszwińcia mogę potwierdzić, że „na swoim niebie”, szczególnie w przedwieczornej porze również widywałem „krzyże”. Zachody słońca miałem nad jeziorem Dubińskim i przy wysokich rzadkich chmurkach z kryształków lodu zachodziło atmosferyczne zjawisko h a l o. Powstawał świecący tęczowo słup z wpisanym w niego słońcem. A znacznie rzadziej, jeżeli sprzyjały warunki do powstania h a l o kołowego, to jego łuk w przecięciu się ze słupem mógł wyraźnie zakreślać kształt krzyża.

Matki Boskiej, wskazującej kierunek na Francję, nie zdarzyło się widzieć...

Wojciech Piotrowicz

Wstecz