Gdy Niebo staje się nam bliskie...

Szanowno redakcjo, drodzy Czytelnicy „Magazynu Wileńskiego”, kochani Rodacy!

W sześćdziesiątym piątym tygodniu lat według proroctwa Daniela, w sto dziewięćdziesiątej czwartej olimpiadzie według kalendarza greckiego, w roku siedemset pięćdziesiątym drugim od założenia miasta Rzymu, w roku czterdziestym drugim panowania Oktawiana Augusta – cesarza rzymskiego, ponad dwa tysiące lat temu przyszedł na świat Jezus Chrystus, Syn Boży, rodzący się w grocie betlejemskiej jako bezbronne Dziecię. Aby upamiętnić ten znamienny i najważniejszy fakt w dziejach całej ludzkości, każdego roku czcimy Boże Narodzenie. Pierwsze informacje o tym obchodzonym 25 grudnia święcie pochodzą z roku 356 n.e.

Czemu je właśnie wtedy umiejscowiono w kalendarzu? Przecież Ewangelie nie wskazują, w jakim dokładnie dniu Jezus przyszedł na świat, a wydaje się mało prawdopodobne, by pasterze wypasali zimową porą i na domiar nocą swoje owce. W starożytności często nie znano dnia swego urodzenia. Pierwsi chrześcijanie, rozważając tajemnicę przyjścia Zbawiciela na ziemię, nie przywiązywali wagi do samej daty. Tak było przez pierwsze trzy wieki. Nie znano też osobnego święta Bożego Narodzenia. Kiedy jednak weszło ono w II połowie IV wieku do liturgii, przyjęło się bardzo szybko.

Już św. Augustyn uważał, że 25 grudnia jest rzeczywistą datą narodzenia Chrystusa. Opracowania najczęściej wskazują jednak, że Boże Narodzenie zastąpiło pogański kult Niezwyciężonego Słońca „Sol Invictus”, którego narodziny („dies natalis Solis Invicti”) obchodzono właśnie 25 grudnia. Dzień ten ustanowiono świętem na polecenie cesarza Aureliana (270-275). Chrześcijanie przeciwstawili jednak narodzinom boga Słońca narodzenie Boga-Człowieka, nazywanego przez Proroka Malachiasza „Słońcem sprawiedliwości” („Sol Iustitiae”) (por. Ml 3, 20).

W ten sposób wskazywano na narodziny prawdziwego Słońca – Jezusa Chrystusa, zgodnie z proroctwem Malachiasza, które interpretowano chrystologicznie: „Bo oto nadchodzi dzień palący jak piec, a wszyscy pyszni i wszyscy wyrządzający krzywdę będą słomą, więc spali ich ten nadchodzący dzień, mówi Pan Zastępów, tak że nie pozostawi po nich ani korzenia, ani gałązki. A dla was, czczących moje imię, wzejdzie słońce sprawiedliwości („Sol Iustitiae”) i uzdrowienie w jego skrzydłach” (por. Ml 3, 19-20). W Ewangeliach kilkakrotnie Jezus kojarzony jest ze światłem. Starzec Symeon nazywa Go „Światłem na oświecenie pogan” (por. Łk 2, 32), a w Czwartej Ewangelii Jezus sam siebie określa jako „Światłość świata” (por. J 8, 12).

Do liturgii Kościoła święto Bożego Narodzenia wprowadził papież Juliusz I w IV wieku, aby definitywnie schrystianizować pogańskie święto ku czci Niezwyciężonego Boga Słońca („Sol Invictis”). Natomiast uczynienie chrześcijaństwa religią państwową za sprawą Konstantyna Wielkiego niewątpliwie spopularyzowało w Imperium Rzymskim datę 25 grudnia jako dzień narodzin Chrystusa.

Pozostaje pytanie, dlaczego chrześcijanie umownie przyjęli tę datę na uroczystość narodzin Jezusa. Otóż odpowiedź wydaje się być taka: skoro Biblia nie konkretyzuje, kiedy Chrystus przyszedł na świat, nawiązano do niezwykłej symboliki daty 25 grudnia, wyznaczającej moment zimowego przesilenia dnia i nocy, a więc astronomiczny punkt roku, odkąd coraz krótsze stawały się ciemności nocy, a zaczynało przybywać światła dnia.

W starożytności bowiem ogromną wagę przywiązywano do symboliki wybranych dat kalendarzowych i ukazywano ich związek z naturalnym cyklem astronomicznym, co było nierzadko ważniejsze od rzeczywistej daty danego wydarzenia. Dlatego moment zimowego przesilenia chętnie przyjęto jako datę narodzenia Jezusa, ponieważ dzień ten symbolizował zwycięstwo światła nad ciemnościami. Ów dzień więc jak najbardziej odpowiada, by czcić wtedy też narodziny Chrystusa – Tego, który jest prawdziwą światłością, przychodzącą z wysoka (por. Łk 1,7)

Jednakże, pomimo wszystkich powyższych wywodów, nie da się definitywnie zaprzeczyć temu, że 25 grudnia jest rzeczywistą datą narodzin Jezusa. Najstarszym świadectwem, który wzmiankuje o święcie Bożego Narodzenia, jest relacja z „Chronografu” z 336 roku. W tym dziele w „Depositio Martyrum” można przeczytać następujące zdanie: „Ósmego dnia przed kalendami styczniowymi narodził się Chrystus w Betlejem” (tzn. 25 XII). Chociaż świadectwo to pochodzi dopiero z IV w., już wcześniej pośród różnych tradycji istniała taka, która datowała narodzenie Chrystusa na ten właśnie dzień.

Napomknięcia o tym można odnaleźć na przykład u św. Hipolita (170): „Pierwsze przyjście Pana naszego wcielonego, który narodził się w Betlejem, miało miejsce ósmego dnia przed kalendami styczniowymi” (tzn. 25 XII; In Danielem 4,23,3.). Jedna z hipotez, opowiadająca się za historycznością wspomnianej daty jako dnia narodzenia Boga, uzasadnia swój pogląd tym, że w apokryfach Nowego Testamentu utrwaliło się przekonanie o poczęciu Jezusa 25 marca, czyli dokładnie 9 miesięcy przed datą 25 grudnia. Oba te świadectwa – św. Hipolita i tradycji apokryficznej, poparte zdaniem niektórych Ojców Kościoła (np. św. Augustyna) – dają wiele do myślenia tym, kto opowiada się za jedynie umownym przyjęciem daty 25 grudnia jako dnia narodzin Jezusa.

Nie da się więc z całkowitą pewnością stwierdzić, na ile data 25 grudnia została umownie przyjęta jako dzień narodzin Boga-Człowieka Chrystusa, „Wschodzącego Słońca” (por. Łk 1,7) w miejsce pogańskiego kultu „Sol Invictus”, a na ile jest to data historyczna. Być może oba skojarzenia się dopełniają i należy je traktować łącznie.

Nie mniej zamieszania sprawia wyznaczenie roku, w którym narodził się Jezus. Oczywiście, nie może być mowy o tym, że miało to miejsce w roku 0, ponieważ takowy w naszym kalendarzu nie istnieje. W datowaniu przyjętym w historii powszechnej po 1 r. p.n.e. następuje od razu 1 r. n.e. Którego zatem roku urodził się Jezus?

Wyznaczenia tej daty podjął się rzymski mnich Dionizy Mały ze Scytii w 525 roku. To on pierwszy skonkretyzował kalendarzowe narodziny Zbawiciela i przyjął je jako początek odliczania czasu. Uzasadniał to tym, że narodzenie Jezusa jest „początkiem naszej nadziei”, źródłem odnowienia ludzkości i centralnym wydarzeniem w dziejach świata. Dlatego uznał właśnie datę przyjścia na świat Jezusa jako właściwą, by przyjąć ją za punkt wyjścia w kalendarzu. Okazało się jednak, że przy wyznaczaniu owej daty mnich popełnił brzemienną w skutki pomyłkę, zbyt późno wyznaczając datę narodzenia.

Z Ewangelii wiadomo, że Jezus przyszedł na świat w czasach Heroda. Król Judei, zanim umarł w 4 r. p.n.e., przyjmował w Jerozolimie odwiedziny mędrców, zarządził masakrę dzieci w Betlejem. Czyli narodziny Chrystusa musiały mieć miejsce przed śmiercią Heroda. Badania astronomiczne nad naturą zjawiska znanego jako „gwiazda betlejemska” wskazują, że z dużą pewnością można wyznaczyć rok 6 p.n.e. jako datę narodzin Jezusa. Wynika stąd, że Dionizy Mały ustalił datę narodzin Chrystusa o 4-7 lat za późno. Nieco zabawnym wydaje się fakt, że tak naprawdę obecnie mamy rok 2015-2018, a nie rok 2011 po Jego przyjściu na świat.

Oczywiście, po wytropieniu błędu Dionizego Małego, przesunięcie wszystkich dat w kalendarzu jest nierealne, więc pozostaje się przy tradycyjnym wyznaczeniu początku „naszej ery”. Aby jednak uniknąć tego zbyt laickiego określenia, a jednocześnie nie popaść w błąd logiczny, że Jezus urodził się w 6 r. przed Chrystusem, wielu biblistów wprowadza określenie ery „przedchrześcijańskiej” i „chrześcijańskiej”. Według takiej terminologii możemy z niemal całkowitą pewnością powiedzieć, że Jezus narodził się między 7 a 4 rokiem ery przedchrześcijańskiej.

Nie ma wątpliwości, w jakim mieście narodził się Jezus. Ewangelie wyraźnie piszą, że fakt ten miał miejsce w Betlejem (por. Mt 2,1; Łk 2,4.6). Już późna tradycja Starego Testamentu zapowiadała, że Zbawiciel przyjdzie na świat właśnie tam. Z miejscowości tej pochodził król Dawid. Tam też został namaszczony na króla Izraela. Stamtąd wreszcie miał wyjść przyszły Mesjasz, wywodzący się „z domu Dawida”, jak mówił o tym prorok Micheasz. Co do miasta, gdzie narodził się Chrystus, nie ma więc żadnych wątpliwości. Problemy natomiast dają znać o sobie, gdy zaczniemy mówić o kojarzącej się nam z tym miejscem stajence.

W powszechnym przekonaniu Chrystus narodził się w lichej szopie, stajni, gdzie przebywały zwierzęta – wół i osioł. Warto zastanowić się, na ile takie wyobrażenie jest zgodne z realiami ówczesnej Palestyny. Otóż wydaje się wielce prawdopodobne, że przyjście na świat Jezusa miało miejsce w grocie a nie w drewnianej stajence. Jako pierwszy mówi o tym św. Justyn Męczennik (około 155 r.), który pochodząc z Palestyny zapewne dobrze znał okolice Betlejem. Wymienia on „grotę, znajdującą się tuż w pobliżu miasteczka”, w której narodził się Chrystus i w której mędrcy złożyli Mu hołd. Tymczasem Ewangelie nie wspominają, by Jezus narodził się w stajni. Wzmiankują jedynie, że Maryja położyła nowonarodzonego Jezusa w żłobie.

Jeśli ów żłób oznacza miejsce, gdzie kładziono karmę, całe to pomieszczenie mogło służyć zwierzętom. Mogła to być grota skalna albo jakiś schron wydrążony w zboczu pagórka. Należy dodać, że w starożytności często wykorzystywano jaskinie i groty jako miejsca schronienia. Mało prawdopodobne wydaje się, aby Maryja urodziła Jezusa w drewnianej stajence, gdyż takie były dostępne jedynie dla ludzi bogatych. Pismo Święte wspomina zaś o tym, że Maryja i Józef nie byli zbyt zamożni (por. Łk 2,24). Według przypuszczeń, miejscem narodzenia Jezusa mogła być zaadaptowana na stajnię grota.

Skąd jednak wzięły się tam wół i osioł? Ewangelie nic nie wspominają o tym, żeby tam, gdzie narodził się Jezus, one się znajdowały. Żłób, w którym został położony nowonarodzony Jezus, wskazuje na przynajmniej prawdopodobną obecność zwierząt w miejscu, gdzie narodził się Zbawiciel. Jakich? O tym Ewangelie milczą. Jednak Ojcowie Kościoła, od Orygenesa począwszy, odnosili do wydarzeń betlejemskich następujące fragmenty z Pisma Świętego:

1. (Por. Iz 1,3): „Wół rozpoznaje swego pana i osioł żłób swego właściciela, Izrael na niczym się nie zna, lud mój niczego nie rozumie” (w tym proroctwie Izajasza Bóg skarży się na Izraelitów, stwierdzając, że zwierzęta te są mądrzejsze od Jego ludu, gdyż rozpoznają swoich panów, a Jego lud – nie;

2. (Por. Ha 3,2): „Usłyszałem, o Panie, Twoje orędzie, zobaczyłem, o Panie, Twe dzieło. I zdziwiłem się, że pośród dwóch zwierząt zostaniesz rozpoznany, kiedy przyjdziesz w czasie, zostaniesz poznany jako obecny w czasie, zostaniesz ukazany, gdy poruszysz mnie żyjącego, jako zapłatę za miłosierdzie będziesz zapamiętany”.

W nawiązaniu do tych fragmentów Ojcowie Kościoła wyrażali przekonanie o obecności wołu i osła w miejscu narodzenia Jezusa. Interpretowali je jako symbole dwóch ludów, żydowskiego i pogańskiego, którym Chrystus przynosi zbawienie. Wół, jako zwierzę czyste, ofiarne, ma być symbolem żydów, a osioł – zwierzę rytualnie nieczyste – symbolem pogan. Zwierzęta te są także odpowiednio symbolami tych, którzy przyjęli wcielonego Boga i tych, co Go odrzucili. Znane są również opowiadania apokryficzne, mówiące o tych zwierzętach w grocie narodzenia. Apokryficzna Ewangelia Pseudo-Mateusza opisuje na przykład, jak wół, i osioł „oddają pokłon” Jezusowi, jak „otoczyły dzieciątko i wielbiły je nieustannie”.

W średniowieczu święto Bożego Narodzenia było świętem wesołym i obchodzonym niezwykle hucznie. Dopiero w XVII wieku zaczęła się kształtować tradycja, jaką znamy do dziś, a więc święta radosnego, ale też pełnego zadumy nad życiem, śmiercią i zbawieniem.

Po raz 44 w swoim życiu tego roku razem z całym radującym się Kościołem, pragnąc podzielić się radością, która rozpiera mi serce, zanucę: „Wśród nocnej ciszy głos się rozchodzi...”. Przecież nie bacząc na wiek, w te święta każdy z nas na nowo i to w bardzo serdeczny sposób odbiera wspaniały fakt dzieciństwa Bożego. Może właśnie z tego powodu święta Bożego Narodzenia w tradycji polskiej są świętami rodzinnymi, gromadzącymi przy stole wigilijnym wszystkie pokolenia. A chociaż Wieczerza wigilijna ma charakter wybitnie religijny, przeżywana w duchu jedności, wspólnoty i miłości głęboko zapada w dusze i serce nasze, pobudzając najpiękniejsze uczucia.

Ludzki umysł załamuje się przed wielką intencją Bożej miłości, która sprawiła, że Wielki i Wszechmocny Bóg, przebywający w tym, czego „…ani oko ludzkie nie widziało, ani ludzkie ucho nie słyszało, ani ludzki umysł pojąć nie może” staje się aż tak bardzo bliski i dostępny, iż każdy z nas może Go dotknąć i doświadczyć cudownej obecności wśród nas. „W noc wigilijną otwiera się ogromna księga pielgrzymstwa narodu, który dziś wędruje duchem ze wszystkich zakątków świata do własnego domu rodzinnego” i do Betlejem. Tymi słowy w grupach modlitewnych animatorzy rozpoczynają wspólną modlitwę przy spotkaniach opłatkowych. „Udał się także Józef z Galilei, z miasta Nazaret, do Judei, do miasta Dawidowego, zwanego Betlejem, ponieważ pochodził z domu i rodu Dawida, żeby się dać zapisać z poślubioną sobie Maryją, będącą w stanie odmiennym” (por. Łk 2,3-4). Wędrował do swojego rodzinnego miasta, Domu Chleba (Betlejem), aby właśnie tam stał się ten wielki cud Bożego Narodzenia.

Święty Augustyn napisał: „Świętujmy więc z radością nadejście naszego zbawienia i odkupienia. Świętujmy dzień uroczysty, w którym Ten, co sam jest jedynym i wiekuistym dniem Ojca, zechciał zstąpić w krótki i przemijający dzień doczesności. On „stał się dla nas mądrością od Boga i sprawiedliwością, i uświęceniem, i odkupieniem, aby jak to napisano, w Panu się chlubił ten, kto się chlubi”. Jasne jak światło choinkowe i ciepłe jak płomień świecy na stole wigilijnym w domu rodzinnym są słowa wielkiego doktora Kościoła. Z pozoru łatwe, aczkolwiek zarazem tak trudne do odczytania ludziom XXI stulecia.

Trudne, ponieważ chcemy pojąć treści rozumem ludzkim i nie zostawiamy żadnego miejsca na miłość i wszechmoc Bożą. Nie chcemy pozwolić, aby Stwórca i jego zbawcze działanie stały się udziałem każdego narodu i integralną częścią kultur, układów politycznych, systemów społecznych, działań socjalnych. Przypominam słowa swojej mamy, która pewnego razu powiedziała: „Myślałam, że dla ludzi mądrych i wykształconych jest łatwiejszą rzeczą uznać, że Bóg jest niż stale przekonywać wszystkich w tym, czego sami nie pojmują”. A jednak. A jednak tak wielu ludzi chce przekonać siebie i nas, że święta Bożego Narodzenia – to nic więcej niż uzurpowane przez chrześcijan zwyczaje pogańskie.

Litewski filozof Antanas Maceina pyta:„Czym jest chrześcijaństwo: słowem czy życiem?”. „Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami”. Ale czy naprawdę „…stało się ciałem?” A może „słowo” pozostało jedynie „słowem”? Może zabrzmiało i zacichło – jak echo albo niewykonana obietnica. I jak „nie było miejsca dla Niego…”, tak nie ma go też dziś. Państwo oddzielone od Kościoła, ponad Ewangelię utworzone przez ludzi konstytucje, ustawy dalekie od wspólnego dobra, pseudowolność jako miara życia ludzkiego. Ileż podobnych zamków piętrzy się na drodze Boga do ludzi a ludzi do Boga? Czy Ewangelia – to tylko zbiór boskich przemówień, formułek, zdań i prawideł? „Czy Ewangelia jest tym samym co nauczanie Konfucjusza, Zaratustry, Sokratesa i innych mędrców?” – pyta wyżej wspomniany filozof.

Bynajmniej. Chrześcijaństwo jest zbudowane na wcielonym w Jezusie Chrystusie Słowie Bożym. Dlatego nie jest ono jedynie teorią, ale życiem; nie jest jedynie ideą, ale rzeczywistością. Fakt, iż Chrystus stał się jednym z nas i jest z nami „przez wszystkie dni aż do skończenia czasów”, czyni chrześcijaństwo istnieniem albo życiem, w którym poruszamy się i jesteśmy. Wydarzenia Nocy Betlejemskiej głoszą jedną i na domiar bardzo ważną prawdę: Bóg wchodzi w granice czasu ziemskiego, naznaczonego grzechem pierworodnym, abyśmy mogli połączyć się z Jego bóstwem i widzieć dalej niż sięga oko ludzkie, słyszeć dalej niż sięga ucho ludzkie, pojąc więcej niż umysł ludzki jest zdolny.

Przyzwyczailiśmy się kojarzyć Boże Narodzenie z zimą, ze śniegiem po kolana, z grudniem (który notabene mógłby tego roku bardziej służyć za oprawę Wielkanocy niż pasterki), z choinkami, z obfitymi stołami wigilijnymi, prezentami na gwiazdkę. Denerwuje nas zapewne, że nie możemy pozwolić sobie na bardziej bogate i rozkoszne święta. Ale czy nie jest to bardziej uwielbianiem formy niż sięganiem do treści..?

Niestety, ale bardzo często się zdarza, iż w święta Bożego Narodzenia jest miejsce dla wszystkiego i wszystkich, brak go jednak dla samego Boga. Nie chodzi tu zresztą o liczne modlitwy i bicie pokłonów przed ołtarzem. „Nasze hymny pochwalne niczego Tobie, Boże, nie dodają…” czytamy w jednej z prefacji, rozpoczynającej modlitwę eucharystyczną we Mszy św.”. „Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili” – głosi Ewangelia św. Mateusza (por. Mt 25,45). Są to słowa Boga, którego Narodzenie właśnie obchodzimy.

Iluż z nas się głowi, jak obdarować prezentami swoich najbliższych, których życzenia są czasem aż tak wymyślne, że nie możemy im zadośćuczynić. W takim pojmowaniu i przeżywaniu święta tracą życiodajną moc i boską treść, stają się okazją do beztroskiego odpoczynku, popijania i balowania. Nic więc dziwnego, że stróże porządku – policja, pracownicy medyczni, strażacy kojarzą je z nawałem całkiem nieświątecznej pracy. Rzeczywistość pełna przemocy, złości i nienawiści, uwikłani w nałogi ludzie, upadek wartości moralnych, korupcja, posunięty do skrajności pragmatyzm, itd. zaprzeczają chrześcijańskiej treści obchodzonego święta.

„On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi” (por. Flp 2,6-7). Tak uczynił Bóg. My natomiast nie chcemy ogołocić siebie z naleciałości grzesznej ludzkiej natury: egoizmu, pychy i stać się podobnymi do Boga.

W osobie Jezusa Chrystusa poznajemy spersonalizowane „Słowo, które stało się ciałem”. Takie osobiste spotkanie i zaprzyjaźnienie się z Bogiem może otworzyć nas dla Niego. Może radykalnie i na zawsze zmienić każdego ku lepszemu. Może pomóc pozbawić się zła, które w sposób bardzo wyrafinowany rujnuje nasz byt, zakłóca spokój, pozbawia życie sensu, zabija nadzieję.

W leżącym w żłobie trzeba dojrzeć nie jedynie „maluśkiego jako rękawiczka”, ale żywego i prawdziwego Boga, otwierającego się dla każdego z nas w świetle betlejemskiej gwiazdy. Na pytanie: „Czym szczególnym są święta Bożego Narodzenia?” dziecko klasy 4 odpowiedziało: „Tym, iż Niebo staje się nam bliskie”. Do tej pięknej i treściwej odpowiedzi można dodać, że za sprawą Bożego wcielenia tym Niebem stają się nasze serca.

W ten błogosławiony wieczór i dzień nawiedzam sercem swój dom rodzinny. Pusty i samotny stoi on dzisiaj w głębi lasu Ziemi Solecznickiej, na pograniczu Litwy i Białorusi. I chociaż rodzice odeszli już w zaświaty, a siostra z braćmi dawno uwili własne rodzinne gniazda, ten dom był i zawsze będzie szczególną wartością.

Tam na mnie zawsze będą czekali Ojciec i Mama. Rodzic przyniesie o świcie choinkę, rozpali w łaźni, dopóki widno nakarmi bydło i trzodę, do domu dostarczy garść siana i snopek żyta. Mama ugotuje barszcz wigilijny, zupę grzybową z uszkami, napiecze pierogów z makiem i grzybami, będzie pachnieć zapiekana z fasolką i cebulką kapusta. Jak tradycja każe, nie ujdzie stołu karp. Wieczorem wyjmie natomiast z pieca najsmaczniejszy na całym świecie makowiec.

Gdy zapadnie mrok, zaproszą nas wszystkich do stołu. Głowa rodziny znakiem krzyża rozpocznie modlitwę, złoży życzenia i poda biały opłatek. Jak zawsze będę myślał, co serdecznego powiem Mamie, siostrze, braciom. I jakże miłą będzie kolęda „Wśród nocnej ciszy”. Po zakończeniu Wieczerzy poszukamy na niebie gwiazdy, która wiodła do Betlejem Trzech Króli, a pod drzwiami obory posłuchamy, o czym tej nocy „gaworzą” krówki. Bardzo wczesnym rankiem wraz z Mamą i bratem pójdziemy natomiast do kościoła, gdzie jak zawsze bardzo pięknie będzie śpiewał organista z chórem, a pokorny „Murzynek” przy żłóbku ukłoni się każdemu składającemu ofiarę.

ie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu: dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz, Pan. A to będzie znakiem dla was: znajdziecie Niemowlę, owinięte w pieluszki i leżące w żłobie” (por. Lk.2,10-12). Tymi słowami anioła pragnę ze swoimi życzeniami pośpieszyć do każdego z Was, drodzy Czytelnicy „Magazynu Wileńskiego”. Duchowo podzielić się opłatkiem, przebaczyć i wyjednać przebaczenie, a wraz z rozradowanym Kościołem, począwszy od Betlejem aż po krańce ziemi, prosić Dobrego Boga, aby „…wielka światłość, która zstąpiła dzisiaj na ziemię”, dotarła z pełnią swojego błogosławieństwa do każdego z Was. Aby miłość do słowa polskiego, do swojej Ojczyzny i narodów tu mieszkających z całym bogactwem kultur i języków pomagała Wam zbliżać się do Boga oraz ludzi. Aby ze skarbca historii i doświadczenia naszego narodu czerpać niczym ze źródła wierność swojej tożsamości i żyć tak, aby Ewangelia stała się Ciałem i zamieszkała w nas. Duchowo pragnę nawiedzić chorych, odnaleźć słowa pociechy i wsparcia dla więźniów i osamotnionych. Swoją niedoskonałą, ale szczerą miłością tak pragnę zanieść blask Chrystusowego światła tam, gdzie ciemność bądź smutek. Przyjmijcie Chrystusa z radością za swojego Zbawiciela i Pana, gdyż nikt inny, tylko On jest zwiastunem wielkiego wyzwolenia i planu zbawienia człowieka

Ks. Eliasz Anatol Markowski

Boże Narodzenie, 2011 rok

Wstecz