Boże Narodzenie z... Czesławem Miłoszem

Przybliżenie ostatniej, krakowskiej dekady życia i twórczości Czesława Miłosza (MW 2011, nr 8) mogło być właściwie ostatnim odcinkiem naszego jubileuszowego pisania o polskim i litewskim zarazem Nobliście. Chodzi jednak o to, że autor Dalszych okolic, jako jeden z nielicznych chyba artystów współczesności, miał bardzo wyostrzone poczucie istnienia innego wymiaru, pewnej idealnej przestrzeni, jakiegoś „życia po życiu”, w którym będzie jakoby możliwa nawet powtórka ziemskich doświadczeń, ale już w czystej, „odcedzonej” postaci. Zamykanie się ludzkiego żywota traktował jako „próg”, jako przechodzenie do lepszego bytowania, do „drugiej przestrzeni”, zgodnie z tytułem jednego z późniejszych zbiorków. Jak wyobrażał sobie tę przestrzeń, to temat na osobny artykuł czy nawet większą rozprawę, więc nie będziemy go tu podejmować.

Warto jednakże jeszcze raz otworzyć zbiorki poetyckie Miłosza, zwłaszcza oczekując na czas sakralny, na narodziny Boga, który co roku, chociażby na krótko, przypomina o potrzebie zatrzymania się i porozważania o rzeczach istotnych, o tym, kim jesteśmy (kim powinniśmy być), dokąd zmierzamy, czy we właściwym kierunku podążamy. Są to właśnie pytania, które najbardziej nurtowały także Miłosza, niezależnie od tego, czy wypowiadał się jako poeta, czy eseista, czy autor powieści.

Osoby głębiej myślące już tu, na ziemi, wyczuwają obecność sacrum, istnienia jakiejś krainy ducha, wiodącej do szczęśliwszego żywota w przyszłości. Skłonność do metafizycznego odbioru rzeczywistości zrodziła się w Miłoszu jeszcze w Szetejniach. Mówiliśmy już o tym, że wyrastając w zakątku, w którym ścierały się ze sobą różne formy obrzędów chrześcijańskich i relikty kultu pogańskiego (MW 2011, nr 2), miał mocne poczucie tego, że nawet w chwili, kiedy ludzkie oko go nie widzi, jest obserwowany i prowadzony przez jakieś bliżej nieokreślone Siły. Dał temu wyraz m. in. w powieści Dolina Issy, wracał do tych doznań w poezji, także w Wierszach ostatnich (2006), wśród których znalazł się tekst zatytułowany Obecność:

Kiedy biegałem w ogrodach nad Niewiażą

Było tam coś, czego nie próbowałem nazywać:

Wszędzie, między pniami lip, na słonecznej stronie gazonu,

na ścieżce wzdłuż sadu,

Przebywała Obecność, nie wiadomo czyja.

Pełno jej było w powietrzu, dotykała, obejmowała mnie.

Przemawiała do mnie zapachami trawy, fletowym głosem

wilgi, ćwirem jaskółek. (...)

Przychodząc na świat (30 czerwca 1911 r., jak już wiemy) w polskim dworze „tuż przy Laudzie” był wychowywany w znanych jego przodkom i, na szczęście, nam także, tradycjach katolickich. W rozmowach z Aleksandrem Fiutem (Czesława Miłosza autoportret przekorny) na pytanie o świętach, obchodzonych w Szetejniach, Miłosz opowiadał: (...) Naturalnie – Boże Narodzenie i Wielkanoc: wszystko to u nas w domu, nie tylko na wsi, ale kiedy mieszkaliśmy w Wilnie, było skrzętnie, starannie przestrzegane. Wszelkie rytualne przygotowania do Wigilii, wigilia złożona z tradycjonalnych potraw (...)

Zapytany z kolei właśnie o tradycyjne potrawy wigilijne i wielkanocne, jeżeli chodzi o pierwsze, Miłosz wymieniał: Na Boże Narodzenie, muszę powiedzieć, że pamiętam kutię. Kutia jest zasadniczo zupełnie niepolska, ale już cała Małopolska Wschodnia znała kutię. To jest ukraińskie. Kutia to są ziarna pszenicy w miodzie. Wszystko inne było takie jak w innych częściach Polski, mam wrażenie, z tym, że był duży nacisk na rozmaite kisielki. Żurawinowy kisiel itd. Było jeszcze coś, co w Polsce centralnej było nie znane, to były śliżyki z sytą. Śliżyki to są małe kawałki ciasta, twarde, zapiekane, które się podaje i polewa sytą. A syta to jest po prostu miód z roztartym makiem i z wodą. Taki płyn. To jeżeli chodzi o Boże Narodzenie; (...) Stół wigilijny był na sianie (...)

Znacznie wcześniej niż w rozmowach z Aleksandrem Fiutem niektóre swoje wspomnienia, dotyczące tradycji bożonarodzeniowych w Szetejniach, umieścił pisarz w jednym z końcowych rozdziałów znanej powieści Dolina Issy. Zaczyna się on od wzmianki o „andrzejkach” i niebawem następuje bardziej skonkretyzowany opis tradycji wigilijnych:

W WIGILIĘ św. Andrzeja leli wosk, matce wypadła korona z kwiatów czy cierni, nie wiadomo, a jemu [Tomaszkowi, głównemu bohaterowi powieści – H.T.] płaski liść przypominający na cieniu Afrykę i na tej Afryce krzyż. I zaraz potem spadły śniegi, kłęby pary wydobywały się z ust tych, co wchodzili, tupiąc mocno, żeby zrzucić szklistą masę z obcasów, ruchoma chrzęszcząca breja na Issie krzepła w lód. Boże Narodzenie zbliżało się nie takie jak dotychczas: pusty talerz, który zostawia się przy wilii dla podróżnego, teraz dla naprawdę kogoś nieznanego był przeznaczony, a nie jak ubiegłych lat z cichą nadzieją, że raptem przyjedzie matka. Nie Antonina, ale ona robiła teraz przygotowania świąteczne, wspomagana przez Tomasza. Sama ugotowała barszcz z uszkami i przyrządziła śliżyki. Śliżyki są to kawałki ciasta ugniecionego w wałek, które się piecze, aż twardnieją na kamyczki. Polewa się je na talerzu sytą – cały jej dzban stoi na stole. Syta składa się z wody, miodu i zgniecionego maku. Tomasza nie bardzo obchodziły dania w środku między barszczem i deserem. Nakładał sobie głębokie talerze żurawinowego kisielu i pęczniał od tej ulubionej potrawy, a siano, które podkłada się pod obrus na pamiątkę, że mały Jezus leżał w żłobie, tworzyło miękki materac dla jego łokci, kiedy już osłabł z obżarstwa. Potem, pod choinką, śpiewali z matką kolędy i uczyła go takich, których nie umiał. Zapalili stajenną latarnię i szli na Pasterkę, kopiąc się w sypkim śniegu. (...)

O tym, jak wielki urok miało Boże Narodzenie dla Miłosza, który już w dzieciństwie był wrażliwy na sacrum, świadczy fakt, że dość często także w swojej poezji wracał do różnych bożonarodzeniowych motywów. Jeszcze u schyłku lat 30., kiedy przeczucia młodego poety wypełniały raczej obrazy katastroficzne, próbował szukać pocieszenia i jednocześnie darować je innym przywołując magię świąt, potrafił zanosić Modlitwę wigilijną, mającą być może na myśli kogoś konkretnego i, jak zawsze, uniwersalną, ponadczasową, błagającą o odrobinę radości dla każdego samotnego, opuszczonego, być może skrzywdzonego i załamanego:

Maryjo czysta, błogosław tej

Co w miłosierdzie nie wierzy.

Niech jasna Twoja strudzona dłoń

Smutki jej wszystkie uśmierzy.

Pod Twoją ręką niechaj płacze lżej.

 

Na wigilijny ześlij jej stół

Zielone drzewko magiczne,

Niech gdy go dotknie słyszy gwar pszczół,

Niech jabłka sypią się śliczne.

A zamiast świec daj gwiazdę mroźnych pól. (...)

Nawet w czasach nie zawsze radosnych, niepewnych, wzbudzających niepokój, a tak przecież niebezpodstawnie była odczuwana końcówka lat 30., zbliżające się Święta Bożego Narodzenia były traktowane jako swego rodzaju wytchnienie, jako Postój zimowy:

A kiedy ręka uchyla zasłony,

I świat po nocy jawi się widzialny,

Na śnieżnych wieżach kołyszą się dzwony

I stoją w oknach szronu białe palmy,

I puch opada, pazurkiem strącony.

 

Łaskawa zima codziennie nam sprzyja

Pośrodku ogni niepewnego wieku,

Zwierzęta dziwne mróz w niebie rozwija,

Gwiazda osiada na biednym człowieku

I tając grzeje, już blisko wigilia. (...)

Do motywów bożonarodzeniowych będzie wracał poeta nawet wtedy, kiedy przeczucia katastroficzne, niestety, spełnią się, kiedy mieszkając w Warszawie stanie się w latach 1939-1945 świadkiem nocy okupacyjnej. Przeżywany wtedy czas nałożył, oczywiście, swoje piętno na powstające wówczas wiersze, w tym takie, jak Baśń wigilijna czy Kolęda. W ostatnim nawet aniołowie mają „skrzydła skrwawione”. Nowonarodzone Dzieciątko Boże ma jednak tę siłę, że nawet kroplę krwi jest w stanie przeistoczyć w wartość pozytywną:

(...) Matko, patrz co się dzieje,

Kropla blaskiem jaśnieje,

Z czoła Dziecka powstaje,

Świeci na wszystkie kraje.

 

Matko, patrz co się dzieje,

Blaskiem w niebie jaśnieje,

Nad głuchą nocą ziemską

Jest gwiazdą betlejemską.

Gloria, gloria in excelsis Deo.

W czasach bardzo dalekich od marzeń dla poety pokroju Miłosza najskuteczniejszą ucieczkę stanowiła najczęściej podróż w Krainę poezji. Wyobraźnia artysty, posiłkująca się zarówno fantazją, jak i wspomnieniami dzieciństwa (trudno w nim, także dzięki ówczesnym lekturom, odróżnić zmyślenie od jawy), tworzy niezwykle plastyczną definicję tej krainy, w której nie zabrakło także reminiscencji, zawdzięczanych świętom i obrzędom okresu bożonarodzeniowego:

Do tej krainy idź ścieżkami tonów

Z których się rodzą spokojne muzyki,

Granicą dźwięków jeszcze nie spełnionych,

Zaczętych tylko.

 

Do tej krainy – w Trzech Króli, wieczorem,

Gdy na kominie jasny ogień bucha

I rzędy rondli miedzianych oświetla,

A na ulicy śnieżnej tuż za domem

Huczy basetla.

 

Ledwo usypiasz, już przy tobie staje

Elf mały, z baśni zimowej norweskiej,

A wtedy miga niby baj po ścianie

Płomyk niebieski.

 

Stąpacie cicho, żeby nie obudzić

Rodziców, którzy śpią w dębowym łożu,

I – w lot kominem! w ciemny świat i czar

Białego mrozu. (...)

Lekko zasygnalizowany w powyższym tekście wątek kolędowania zostanie szerzej rozwinięty po latach już w powojennym wierszu, który otrzymał tytuł Kolędnicy. Jest on w dodatku ciekawy ze względu na zastosowaną stylizację średniowieczną:

Z kozą, piszczałką i turoniem

Gdy wieje wicher świętokrzyski

I ponad strugą i nad błoniem

Latają w mrozie białe listki,

Z kozą, piszczałką i turoniem. (...)

 

Kędy na kościół kamień łomią,

Dziwo stawiają niewidziane,

Anioły w białe szaty stroją,

Śniegami teraz przysypane.

Z kozą, piszczałką i turoniem.

 

Koło kasztelu droga wiedzie,

Niżej łuczywo w izbach świeci,

Pszenicę warzy na wieczerzę

I miód gotuje naród kmieci.

Z kozą, piszczałką i turoniem.

 

Ejże, przywabią ich brzękadła

Kiedy w opłotki przybędziemy

I skoki, igry i szkaradła

I pieśni wdzięcznie odprawiemy.

Z kozą, piszczałką i turoniem.

Z kolei w Traktacie poetyckim (1957) przywoła Miłosz innego świetnego stylizatora, futurystę i formistę, autora Pastorałek, Tytusa Czyżewskiego (1885-1945). Pastorałka, jak wiadomo, to utwór poetycki bądź dramatyczny, oparty na kolędowym motywie narodzin Chrystusa. W cytowanym przez Miłosza wierszu Kolenda wykorzystał Czyżewski przede wszystkim wątek pasterzy, przynoszących dary Dzieciątku, połączył go ze stylizacją na gwarę góralską i niekonsekwentną archaizacją, zwłaszcza w zakresie ortografii. Taki właśnie sposób sławienia Pana, zdaniem Miłosza, jest bliższy naturze jego rodaków, stroniących od głębszych kwestii metafizycznych:

„(...) Za trudny dla nas chyba ten Mickiewicz.

Gdzież nam do pańskiej, żydowskiej nauki.

Za pługiem, broną tylkośmy chodzili.

Grała nam w święto muzyka nie taka”.

I daje właśnie przykład tej „muzyki”, cytując fragmenty wspomnianej Kolendy Czyżewskiego:

Ho la o la

pastyrze łode pola

du dy u dy

pastyrze łode budy

idźcie do stayenki

do świentej Panienki

i Grzegorz karbowy

pisarz prowentowy

 

„Bzyczą i buczą grubym brzuchem basy:”

 

Hudu- hudu- hu

maju graju- u

Panu Bogu Chrystu Panu

Gramy mu

 

„Lipowe skrzypki cieniuśko piskają:”

 

tiri, tiri, tili, tili

zagrajmy se w tej to chwili

wili li wili

od o-zorzy do wilji (...)

Reminiscencje zasłyszanych w dzieciństwie kolęd wkradną się później do poematu Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada (1974), w którym kraina dzieciństwa, spędzonego nad brzegami Niewiaży, z perspektywy upływającego czasu i oddalenia geograficznego (poeta mieszkał wówczas w Ameryce) jest postrzegana jako przestrzeń sakralna:

Nie, nie powinno być tutaj przestrzeni.

Ale mówię do was i wy przede mną

W słońcu jakby podobnym,

W nocy prawie tej samej

I nawet kropla deszczu toczy się jak tam.

 

Inna ta przestrzeń. Króle witają,

Z ulic pasterze śpiewają,

Lwy pod arkadą klękają,

 

Cuda ogłaszają. (...)

I tutaj, już nie po raz pierwszy w twórczości Czesława Miłosza, na zasadzie epifanii przypływa wspomnienie wieczoru wigilijnego najprawdopodobniej w Szetejniach:

Zapolować na ponowie. Pierwsza gwiazda blisko.

Otupałem buty w sieni, wchodzę z chłodu.

Stół do kutii nakryty, śliżyki i syta.

Już wie jak mnie dogodzić droga Jadwisia. (...)

Kiedy poeta chce podsumować życie swoich przodków, kiedy chce uwypuklić inność, lepszość przestrzeni nad Niewiażą, „w samym sercu Litwy”, odwołuje się właśnie do tutejszego głębszego bytowania w sacrum, co udzieliło się w wyniku samemu poecie i uwzniośliło niejedną jego strofę, zwłaszcza zaś poemat Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada, będący peanem na cześć rodzinnych okolic:

Żyli, byli. Rok dzielił się według wysokiego i niskiego słońca.

W dymach i mgłach po świętym Michale, kiedy anioł ziarnu

zwiastuje,

Przez cztery niedziele Adwentu i suchedni,

Aż ślepi, chromi, garbaci radują się, moc truchleje,

Mędrcy świata brną w śniegu chroniąc myrrę, kadzidło

i złoto,

Drzewo w lasach pęka od mrozu, wiozą z parafii

gromnice. (...)

Miłosz był niezwykle konsekwentny, jeżeli chodzi o przywiązanie do drugiego, boskiego wymiaru. Nie mając możliwości omówienia jego późnej liryki na ten temat zacytujmy Sanctificetur (Święć się), jeden z końcowych utworów w Wierszach ostatnich, zainspirowany, jak się wydaje, przez zwrot „święć się imię Twoje” z Modlitwy Pańskiej:

Cóż jest człowiek bez Twego imienia na ustach?

 

Twoje imię jest jak pierwszy łyk powietrza

i pierwszy płacz niemowlęcia.

 

Wymawiam Twoje imię i wiem, że jesteś bezbronny,

ponieważ potęga należy do Księcia tego świata.

 

Rzeczy stworzone oddałeś we władzę konieczności,

dla siebie zachowując serce człowieka.

 

Uświęca Twoje imię człowiek dobry,

uświęca Twoje imię pożądający Ciebie.

 

Wysoko nad ziemią obojętności i bólu

jaśnieje Twoje imię.

Niech zatem „serce człowieka” ciepło powita Bożą Dziecinę, niech imię Pańskie rozjaśnia nie tylko Noc Wigilijną, ale też cały nowy rok, w którym niech będzie mniej „obojętności i bólu”, więcej życzliwości, uczynności, „boskiego zdziwienia” urodą tego świata, ale także pamięci o nieustannym pielgrzymowaniu do „drugiej przestrzeni”.

Halina Turkiewicz

Wstecz