Dobrze jest urodzić się w małym kraju...

                                                                    (Czesław Miłosz)

Ilekroć mam coś napisać, najczęściej zaś, z racji swojego zawodu, powiedzieć o Czesławie Miłoszu, tylekroć nawiedza mnie wątpliwość, że przecież „nie jestem godna”. Autor Doliny Issy zostawił dzieło, które przerasta możliwości percepcyjne niejednego czytelnika, często też badacza i krytyka literackiego.

Sam pisarz zdawał sprawę z tego, że jego twórczość jest dość hermetyczna czy, inaczej, „szczelna”, zamknięta, dostępna i ciekawa nie dla każdego odbiorcy, nie dla każdego intelektu. Nigdy zresztą nie zabiegał o jakąś powszechną popularność.

Kłopoty mówienia czy pisania o Nobliście wynikają też z tego, że nie zawsze wiadomo, o jakim (którym) Miłoszu mówić. Z jednej strony, jego twórczość jest wielkim monolitem, ma swoje wyraźne, powtarzalne cechy składowe, z drugiej, jest bardzo różnorodna: gatunkowo, tematycznie, stylistycznie itp.

W jakie zatem słowa ubrać to, co z racji przypadającego w tym roku 100-lecia Urodzin chciałoby się powiedzieć o twórczości poety, powieściopisarza, eseisty, tłumacza, filozofa, profesora…, prawdziwego artysty i intelektualisty, którego dzieło wielokrotnie przerasta zdolności interpretacyjne piszącego?

Chcąc przynajmniej częściowo odpowiedzieć na pytania: kim jest Miłosz, dlaczego warto zaglądać do jego twórczości, jak poeta dorastał do prawdziwej wielkości, nie mamy innego wyjścia niż pójście utartym tropem, niż sięgnięcie „do korzeni”. W przypadku pisania o Miłoszu ten trop jest jak najbardziej uzasadniony również z tego względu, że poeta przywiązywał wielką uwagę do swojego rodowodu.

Gdziekolwiek mieszkał, gdziekolwiek przebywał ten niemal od dziecka „podróżny świata”, jak siebie określił, nigdy i nigdzie nie wyrzekał się swoich korzeni, więzi z ziemią rodzinną. Późny wiersz W Szetejniach jakby przypieczętowuje ten zasadniczy punkt, który był dla poety osią Wszechświata:

(…) Gdziekolwiek wędrowałem, po jakich kontynentach,

zawsze twarzą byłem zwrócony do Rzeki. (…)

Tą Rzeką jest, oczywiście, Niewiaża, powieściowa Issa, zaś miejscem, „w którym wszystko się zaczęło”, są właśnie Szetejnie.

A zatem, o wszystkim po kolei, jeżeli to w ogóle możliwe. Czesław Miłosz, tegoroczny Jubilat, urodził się 30 czerwca 1911 r. w Szetejniach koło Kiejdan. W nawiązującym do tego faktu wierszu Rok 1911 poeta tak oto scharakteryzował miejsce swojego przyjścia na świat:

(…) To jest dolina Niewiaży, samo serce Litwy.

Kto nią jechał, po obu stronach widział białe dwory.

Tu oto Kałnoberże, naprzeciwko Szetejnie,

Dom, w którym się urodziłem, wyraźnie widoczny. (…)

W wierszu jest także wzmianka o rodzicach poety, do których jeszcze wrócimy:

(…) W 1909 roku

Wecia poślubiła studenta Politechniki Ryskiej.

W 1911 przyjechała do Szetejń żeby mnie urodzić. (…)

Przypomnijmy, że Czesław Miłosz był potomkiem rodu szlacheckiego, który osiadł na Litwie przypuszczalnie w wieku XVI, o czym świadczą niektóre zachowane dokumenty, m. in. akty kupna-sprzedaży itp.

Biografia Miłosza jest w wielkim stopniu wpisana w jego dzieło. Ponieważ był człowiekiem, doceniającym znaczenie „korzeni”, inkrustował swoje utwory dość szczegółową informacją o miejscach i krajobrazach, o ludziach i obyczajach, o tym wszystkim, co określiło jego tożsamość. Będziemy więc „po drodze” sięgali do twórczości, która jest w tym wypadku niezwykle cennym źródłem informacji.

Mający wsławić swą ziemię poeta urodził się, według jegoż określenia, „we Dworze Szetejnie” jako pierworodne dziecko Aleksandra Miłosza i Weroniki z Kunatów. W poemacie Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada (1974), w jego części III, Lauda, zaopatrzonej w przypisy z Lietuviu enciklopedija (Boston, 1953-1969), przywołane są rodowody przodków poety:

(...) Moja matka urodziła się tam gdzie i jej matka i gdzie ja miałem się urodzić, we dworze Szetejnie, czyli Šeteiniai na lewym brzegu Niewiaży, o 3 km od Świętobrości, czyli Šventybrastis, tuż przy Laudzie, jako córka Zygmunta Kunata (...) i Józefy z Syruciów.

Owa Józefa, babcia ze strony matki (sportretowana częściowo w Dolinie Issy jako babcia Misia) miała rodowód litewski. Nazwisko Syruć brzmiało ponoć pierwotnie Syrutis. W książce Autoportret przekorny, czyli w rozmowach Aleksandra Fiuta z Czesławem Miłoszem, składających się na wywiad-rzekę, ostatni tak oto scharakteryzował swoją babcię Kunatową: Moja babka, która była etnicznie typem Litwinki, najbardziej jak można sobie wyobrazić, rozpoznać po jej twarzy, że jest Litwinką, była patriotką krakowską. Bo Kraków to było centrum prawdziwe, żeby się tam nadyszeć polszczyzny. I wywiozła córki – jak wszystkie panie – to był chyba 1908 rok – do Krakowa. Moja matka słuchała wykładów Zdziechowskiego w Krakowie.

W rodzinie pamiętano także o pradziadku Szymonie Syruciu, kasztelanie witebskim, który zginął w katastrofie kolejowej w Niemczech. Jego portret wisiał w jednym z dworskich salonów.

Dwór, w którym się urodził Miłosz, zbudowano jeszcze w XVIII wieku. Był on własnością dziedziczną babci Józefy.

Kiedy Czesław się urodził, dwór już nie świecił dawnym splendorem. Ówczesną kondycję „szlacheckiego gniazda” świetnie określa zdanie z Doliny Issy: Tomasz urodził się, kiedy dwór już przemijał. Jednakże penetrowanie przez dziecko niezamieszkanych salonów, czy to biblioteki dziadka Kunata, czy apteczki domowej zdradzało ślady jakiegoś bardziej wytwornego tu kiedyś życia. Do podobnych wniosków można było dojść odwiedzając wozownię, gdzie zachowały się jeszcze ekskluzywne karoce, zaglądając do pomieszczeń, przechowujących broń myśliwską czy inny sprzęt gospodarski. W dziecięcych czasach Czesława było to „królestwo” głównie dziadka, Zygmunta Kunata.

Wspomniany dziadek ze strony matki był przybyszem z Krasnogrudy, „majątku na samej granicy litewskiej, za Sejnami”, według określenia samego Miłosza. Miał za sobą studia w Szkole Głównej w Warszawie, znał się na agronomii. Przez ożenek z Józefą Syruciówną on właśnie przejął zarządzanie dworem, dbanie o sprawy rolnictwa, pomnażanie dochodów i inne przyziemne obowiązki. W skrytości ducha widział zapewne w małym Czesławie przyszłego dziedzica całej fortuny.

Z dziadkiem Kunatem łączyły chłopca głębokie więzi duchowe. Przejął od niego sporo pozytywnych cech: pracowitość, otwartość, tolerancyjność, grzeczne traktowanie każdego człowieka, niezależnie od jego pochodzenia, majątku, przynależności religijnej, narodowej itd. Wieloma realnymi cechami swojego dziadka Kunata obdarzy później Miłosz powieściowego dziadka Tomasza, Kazimierza Surkonta z Doliny Issy, który jest bardzo demokratyczny, nie obnosi się ze swoim szlacheckim pochodzeniem, nie lubi wielkopańskich manier itp. W powieści o dziadku Tomasza czytamy m. in.:

Każdego, kto przyjeżdżał, pan Surkont przyjmował świadcząc mu grzeczności zupełnie nie dostosowane do rangi i stanowiska. Wiadomo, że inaczej trzeba odnosić się do szlachcica, Żyda i chłopa, a on tę zasadę obchodził nawet wobec strasznego Chaima (czyli nawet wobec Żyda-handlarza).

Do postaci swojego opiekuna wróci też wdzięczny wnuk w jednym ze swoich późnych wierszy Mój dziadek Zygmunt Kunat, który to tekst niejako potwierdzi, że prototypem Kazimierza Surkonta w znanej powieści autora jest właśnie ten dziadek, charakteryzowany teraz już bez żadnego kamuflażu:

(...) Zewnętrzny polor nie wyczerpywał jednak jego istoty, ukrywała się tam mądrość i prawdziwa dobroć. (...)

Lubili go wszyscy, Litwini, Polacy i Żydzi, miał mir u okolicznych wiosek. (...)

Przodkowie Miłosza ze strony ojca pochodzili spod Wędziagoły. We wspomnianym już poemacie Gdzie wschodzi słońce... pisarz daje taki komentarz, dotyczący nazwanej miejscowości:

Litewskie Vandżiogala, miasteczko, na południe od Kiejdan, w powiecie kowieńskim, 25 km od Kowna, 12 km od Bobt, czyli Babtai, 11 km od Łabunowa czyli Labunava. Nazwa ta oznaczała też drugie, obok Laudy, skupisko szlacheckich dworków i zaścianków.

Nazwani są tutaj także dziadkowie poety ze strony ojca, Aleksandra Miłosza:

(...) Mój ojciec urodził się w Serbinach pod Wędziagołą, jako syn Artura Miłosza i Stanisławy z Łopacińskich.

Ostatnia występuje w Dolinie Issy jako babcia Dilbinowa. Opowiada ona Tomaszowi o dziadku Arturze, który razem z Zygmuntem Sierakowskim brał udział w Powstaniu Styczniowym, co nie jest faktem zmyślonym.

Z nazwą Serbiny, czyli z miejscem urodzin ojca, jest związana legenda o jakoby serbskim czy serbołużyckim pochodzeniu przodków Miłosza. Poeta nie znalazł dokumentów, które pozwoliłyby bardziej precyzyjnie określić, od jakiego mniej więcej czasu jego przodkowie mówili po polsku, przypuszcza, że może nawet od wieku XVI.

Faktem jest, że była to rodzina o głębokich tradycjach patriotycznych, znana z udziału w XIX-wiecznych zrywach powstańczych, co przejął w wielkim stopniu ojciec Czesława Miłosza.

Historię ojczystą zaczął więc zgłębiać Czesław znacznie wcześniej niż zasiadł w ławie szkolnej. Docierała ona do niego jako dzieje przodków, i tych bliższych, i tych dalszych. Jako urodzony „tuż przy Laudzie” nie tylko z sienkiewiczowskiego Potopu znał wydarzenia i miejscowości, odsyłające, hen, do wieku XVII, czy nawet głębiej: Pacunele, Wodokty, Upita itd.

Wśród miejscowości, związanych z dziejami rodziny Miłosza, oprócz już nazwanych, warto wymienić Opitołoki, położone 5 km na północ od Kiejdan, na lewym brzegu Niewiaży. W tutejszym kościele brali ślub rodzice poety. Przez dłuższy czas Miłosz sądził, że był ochrzczony w kościele opitołockim. Swoje przypuszczenie utrwalił w nazywanym już poemacie Gdzie wschodzi słońce...:

(...) Chrzest otrzymałem, wyrzekłem się diabła

W parafii Opitołoki, kiejdańskiego powiatu. (...)

Kiedy w 1992 r., po 52 latach nieobecności, Miłosz odwiedził Litwę, swoją metrykę chrztu odnalazł jednakże w kościele w Świętobrości. W poemacie nie ma mimo wszystko wielkiej pomyłki, tym bardziej, że parafia w Świętobrości jest filią parafii opitołockiej.

I same Szetejnie, i miejscowości takie jak pobliska Świętobrość, przypominają wciąż o egzotyczności zakątka, w którym przyszło urodzić się poecie. Charakteryzując okolice swojego dzieciństwa do przywoływanego już tu poematu Miłosz wprowadził też takie informacje o Świętobrości:

Litewskie Šventybrastis. Słowo „brasta” znaczy bród. Jest to kościół i kilka domów, na lewym brzegu Niewiaży, przy tej samej drodze, która prowadzi przez Opitołoki, ale dalej na północ, 15 km od Kiejdan, ciągle jeszcze powiat kiejdański. (…) Według podania Š. była niegdyś pogańskim świętym miejscem. Naokoło rósł gaj dębowy; do drugiej wojny światowej zachowało się tam jeszcze 5 ładnych starych dębów, których wysokość sięgała 37 m, a objętość 3,5–5,8 m. Nazwę Š. otrzymała najprawdopodobniej od słowa „šventas” (święty) i rzeczki Brasta, przy której jest położona. Pierwszy drewniany kościół Przemienienia Pańskiego postawił w 1744 właściciel dworu Zawiszyn, Ignacy Zawisza. (...) W pobliżu kościoła Š., koło Niewiaży i rzeczki Brasta znajdują się mogiły poległych powstańców [chodzi o rok 1863]. Ku pamięci poległych powstańców postawiono drewniany krzyż, a w 1938 stanął zamiast niego betonowy pomnik. (…)

Przychodząc na świat w Szetejniach, miejscowości oddalonej, jak mogłoby się wydawać, od wielkich szlaków historii, Miłosz otrzymał od losu szansę zgłębiać prawie dosłownie „od pieluch” dzieje nie tylko własnej egzotycznej krainy, w której obijały się o jego uszy dwa języki: polski i litewski, w której wiara chrześcijańska współistniała z reliktami pogańskiej przeszłości, w której jednych nazywano „panami”, innych natomiast „chłopami” itd.

Urodził się przecież jako poddany Imperium Rosyjskiego, co także nie zostało bez wpływu na jego los.

Piotr Stołypin, znany rosyjski polityk, minister spraw wewnętrznych, następnie premier, przeciwnik rewolucji, zwolennik reform, wsławiony rządami terroru, o którym nasze pokolenie dowiadywało się jeszcze z podręczników historii ZSRR, był w pewnym momencie sąsiadem dziadków Kunatów nad Niewiażą. Wróćmy do wiersza Rok 1911:

Kałnoberże jak przetłumaczyć? Chyba: Brzozowa Góra. (…)

Kałnoberże należało do Stołypinów,

Którzy tutaj spędzali lato, w pięknej prowincji Imperium,

Najbliżsi sąsiedzi, przez rzekę, moich dziadków Kunatów.

W dzieciństwie słyszałem o łódce z kołami i ręczną korbą,

Jeżdżono na podwieczorki, odwiedzano się często,

Stołypin lubił młode Kunatówny.

Znowu zderzamy się więc z sytuacją bezpośredniego ocierania się o historię. Stołypin, który dla wielu jest tylko „postacią historyczną”, był, jak się okazuje, nawet w jakiejś zażyłości z Kunatami. To jeden z faktów, który unaocznia typowość, reprezentatywność losu Wschodnioeuropejczyka, który to los po latach stanie się głównym tematem Rodzinnej Europy. Już w tym fakcie pobrzmiewa jakby echo Mickiewiczowskiego „łudziłem despotę”, bo przecież poprawne stosunki nie oznaczały tu bynajmniej przyjęcia opcji „wielkiego sąsiada”, czego potwierdzenie znajdujemy w dalszej części tekstu:

Nie miała z tym nic do czynienia szkoła, jaką we dworze

Założyła dla chłopskich dzieci Wercia czyli Wecia,

Późniejsza moja matka. Uczyła czytać i pisać.

W jakim języku? Polskim oczywiście (…)

Pamiętam fotografię: ona pośrodku,

Naokoło lnianowłosi chłopcy, może nawet jedna czy dwie

dziewczynki. (…)

Matka Miłosza prowadziła szkołę w Legmiadzi. Była też pierwszą nauczycielką swojego syna. Od najmłodszych zatem lat wyrasta Miłosz w szacunku do mowy ojczystej, której nie zdradzi nawet wtedy, kiedy okaże się na emigracji.

Nie tylko obcowanie z najbliższymi, nie tylko lekcje domowe przyczyniały się do poznawania języka polskiego. Dwór w Szetejniach miał dość pokaźną bibliotekę. W rozmowach Aleksandra Fiuta z Czesławem Miłoszem ostatni przypomina niektóre istotniejsze egzemplarze, z którymi się dość wcześnie zapoznał dzięki penetrowaniu biblioteki dziadka:

(…) Jako mały chłopiec, znalazłem w Szetejniach, w bibliotece moich dziadków, te pisma, w których drukował Mickiewicz swoje pierwsze wiersze w Wilnie. No i „Wiadomości Brukowe” itd. Pierwsze wydanie poezji Mickiewicza też tam było.

Czyż to nie symboliczny fakt przekazania poetyckiej sztafety? Można tylko pozazdrościć wychowywania się w takiej atmosferze, wśród takich wartości. Mądrość i wiara, czerpane z książek, do których Czesław czuł pociąg od wczesnego dzieciństwa, były wspomagane też przez ludowe czy liturgiczne formy kultu religijnego, do którego, bez względu na jakieś tam okresy „burzy i naporu”, Miłosz zachowa szacunek przez całe życie. Fundament tej postawy był założony już tutaj, w Szetejniach, jeżeli znowu się odwołać do wiersza Rok 1911:

(…) zwoływanie się pod wieczór na majowe,

Na które szli wszyscy, państwo i czeladź.

Panno Można, Zwierciadło Sprawiedliwości, chóralne

Módl się Za Nami

W zapachu bzów. Głos ptaków od ogrodu.

Czyli tu „Dewajtis” – była taka powieść, Rodziewiczówny. (…)

A więc, życie w zgodzie z porządkiem, określonym przez wyraźny kodeks etyczny, przez czas sakralny i rytm natury.

Dla Miłosza jako dziecka niezwykle ważny był ten ostatni: rytm natury. To nad malowniczymi brzegami Niewiaży rodziła się wrażliwość na piękno świata, głównie świata przyrody. Rzeka i las będą później określać przestrzeń w niejednym dziele autora Doliny Issy. Penetrując najbardziej ukryte przed ludzkim okiem zakamarki mały chłopiec odkrywał w sobie zachłanność na zmysłowy urok świata przyrody. Obserwował roślinność, podglądał ptaki i zwierzęta, rejestrował w zeszytach poznawane okazy, sięgając nawet po ich łacińskie nazwy. W pewnym momencie był nawet pewien, że zostanie przyrodnikiem.

Piękno krajobrazów znad Niewiaży, pomnożone później przez uroki kolejnych poznawanych pejzaży, niejednokrotnie doprowadzało wrażliwego poetę niemal do ekstazy, którą nie zawsze było się w stanie wyartykułować, co staje się przedmiotem refleksji w wierszu Linnaeus:

Zielone młode liście. Kukułka. Echo.

O czwartej rano zerwać się i biec do rzeki,

Która dymi, gładka, pod wschodzącym słońcem.

Otwierają się wrota, konie biegną,

Jaskółki śmigają, ryba pluszcze.

I czyż nie zaczynaliśmy od nadmiaru

Błysków i nawoływań, pogoni, świergotów?

Żyliśmy co dzień w hymnie, upojeniu,

Nie mając na to słów, czując, że za dużo. (…)

W miarę dorastania odkryły się przed chłopcem także pewne surowe prawa natury, w której toczy się nieustanna walka między słabszymi i silniejszymi okazami. Jeżeli natura pozbawiona jest świadomości, co ją w jakimś stopniu rozgrzesza, to jak wytłumaczyć wymyślony przez ludzi obrzęd polowania? Pociągający jest dla młodzieńca, pasującego na mężczyznę, ale jakże brutalny, jeżeli chodzi o niszczenie, zabijanie pięknych stworzeń, którym, w odróżnieniu od człowieka, nie jest dana nawet szansa zbawienia? Takie mniej więcej myśli wylęgają się już w nastolatku. Częściowo obdarza nimi później Tomasza, bohatera Doliny Issy.

Krajobrazy znad „domowej rzeki” Miłosza pójdą za nim przez państwa i kontynenty. Należy przypomnieć, że już w dzieciństwie doświadczył Czesław wielu przygód, które z późniejszej perspektywy nabrały jakby symbolicznego znaczenia, były niejako zapowiedzią przyszłego losu. Może dlatego tak intensywnie chłonął uroki „małej ojczyzny”, bo było mu pisane rozstanie z nią na długo, prawie na zawsze?

Przy jego przywiązaniu do „korzeni” było mu dane zostać „podróżnym świata”. W dodatku bardzo wcześnie, zważywszy fakt, że pierwszą swoją podróż odbywa z rodzicami w roku 1913 jako mało świadome jeszcze dziecko. Było to związane z pracą zawodową ojca, który jako inżynier budowy dróg i mostów musiał przemierzać ogromne połacie Rosji, docierając aż na Syberię, oswajając swoich najbliższych, żonę i syna, z koczowniczym trybem życia. Podobnie było po roku 1914, kiedy Aleksander Miłosz został powołany do wojska rosyjskiego jako saper.

W roku 1918 rodzina Miłoszów wróciła na Litwę. Niebawem mały Czesław pozostaje głównie pod opieką dziadków. Chodziło o to, że ojciec, po wstąpieniu do wojska polskiego był osobą niepożądaną w niepodległej Litwie. Podążająca za nim żona miała także utrudniony kontakt ze swoimi najbliższymi znad Niewiaży. Przyjeżdżała sporadycznie do Szetejń albo okrężnymi drogami, na przykład, przez Łotwę, albo przez tzw. „zieloną granicę”.

W 1920 r. Weronika Miłoszowa przyjechała m. in. po to, żeby zabrać syna „do nauk w Wilnie”. Kończył się pierwszy, właściwie wstępny odcinek bogatej, jak potem się okaże, biografii Miłosza. Jej fundament został założony właśnie tutaj, nad Niewiażą.

Dolinę Issy zamyka znacząca, wielce symboliczna scena wyjazdu matki i Tomasza z rodzinnego Ginia. Jest ona opatrzona komentarzem doświadczonego narratora, przy którym warto się zatrzymać:

(…) Pozostaje ci życzyć szczęścia, Tomasz. Twoje dalsze losy pozostaną na zawsze domysłem, nikt nie odgadnie, co z ciebie zrobi świat, ku któremu dążysz. Diabły znad Issy pracowały nad tobą, jak mogły, reszta nie należy do nich. Teraz uważaj na Birnika. Znów zasypia, obojętny na wszystko, nie wiedząc, że dzięki tobie zostanie kiedyś wspomniany. Podnosisz bicz – i tutaj urywa się opowieść.

Nasza opowieść się nie urywa. Jej dalszy ciąg dopisały zarówno samo życie jak i dorobek twórczy autora, w którym w różny sposób będzie on rozwijał myśl o ważności skarbów, pokładów, jakie się zdobywa w dzieciństwie, jakie się wynosi ze sobą dzięki mądrości przodków, dzięki czerpaniu soków z rodzinnej gleby, dzięki wszystkiemu temu, co w przywołanej powieści metaforycznie uosabiają diabły znad Issy.

Czesław Miłosz, jak powieściowy Tomasz, wyruszy więc na początku lat 20. w dalszy świat z całkiem sporym bagażem, od którego nie będzie mógł ani nie będzie chciał się wyzwolić.

Jako że otrzymał od losu dar bycia przede wszystkim poetą, spłaci z nawiązką dług swojej ziemi rodzinnej, rozsławiając ją zawsze i wszędzie, gdziekolwiek mu będzie dane dotrzeć.

Temat „małej ojczyzny”, ulokowanej „w samym sercu Litwy”, jest przecież jednym z nadrzędnych motywów twórczości Miłosza. Pojawia się on dość wcześnie w poezji przyszłego Noblisty. Już w 2. numerze Żagarów z roku 1931 opublikuje początkujący poeta Jeszcze wiersz o ojczyźnie, który stanowi swego rodzaju preludium do całej tematyki litewskiej w dorobku Miłosza:

Nad brzegami niebieskiego Niemna

I Niewiaży o wodzie czarnej

Zasiewają jasnowłosi chłopi

Ciężkie pszenicy ziarna.

 

Koszą łąki, których zieleń jest

Największą radością świata

I wierzą, że dobry Bóg

Jak jastrząb w niebiosach lata.

 

Chłopcy w skwarne południa tętniącym tabunem

Konie jadą pławić na rozlewach

I radosne zawodzą śpiewy

W grzywy gniadych biją jak w struny.

Tego wiersza nie włączał Miłosz do wydawanych później zbiorków. Może wydawał się on zbyt regionalny dla poznającego różne awangardowe „-izmy” poety? Może budziła wątpliwości niezupełnie samodzielna, zalatująca jakby trochę Czechowiczem, poetyka? Miłosz, jak wiadomo, był bardzo krytyczny wobec swoich poczynań literackich.

Z perspektywy dalszych dokonań poety jest to jednak niezwykle znaczący tekst, który jakby zapowiada wiele późniejszych ścieżek i szlaków, którymi potoczy się poezja Miłosza.

Jest ona zawsze osadzona w jakichś konkretach, łącznie z wprowadzeniem kolorytu lokalnego, czego nie brakuje także w przywołanym wierszu:

A w niedzielne wieczory muzykę

Słychać w wielkiej nadrzecznej dolinie

To wychodzą dziewczęta i chłopcy

Tańczyć na gegużynie.

Jest ona przepojona ambiwalentnym, dwoistym stosunkiem do rzeczywistości, ale dominantę stanowi jednakże pozytywna, afirmująca postawa zarówno wobec „małej ojczyzny”, jak i całego świata:

Ziemi tej urodziwej

Nie każdy godny

Z jej dolin spływa

Zapach łagodny.

Przyjęta tutaj postawa i wyrażające ją słownictwo potwierdzają zażyłość już młodego Miłosza z wartościami ewangelicznymi, z tekstami biblijnymi (także obecnymi w bibliotece dworu w Szetejniach), liturgicznymi, co odbija się echem też w kolejnej zwrotce:

Ci, których serce nie ma prostoty

Nie wnijdą do niej

Konno za szybkim szaraka lotem

Już nie pogonią (…)

A zatem, ziemia rodzinna to przestrzeń święta, to „raj utracony”. Im bardziej będzie się od niej poeta oddalał, przestrzennie i czasowo, tym większego blasku będzie nabierała.

Przy wielkiej predyspozycji do apoteozy ojczystego zakątka nie zapomina jednak artysta także o pewnej dozie „cierni”, jaka towarzyszy, w mniejszym czy większym stopniu, każdemu przecież życiu. Nieco inna tonacja pobrzmiewa z wiersza W mojej ojczyźnie, skierowanego, bez wątpienia, do „doliny dzieciństwa”, pisanego w 1937 r. już z perspektywy „warszawskiego bruku” i jakże symbolicznego ze względu na dalsze koleje losu poety:

W mojej ojczyźnie, do której nie wrócę,

Jest takie leśne jezioro ogromne,

Chmury szerokie, rozdarte, cudowne

Pamiętam, kiedy wzrok za siebie rzucę.

 

I płytkich wód szept w jakimś zmroku ciemnym,

I dno, na którym są trawy cierniste,

Mew czarnych krzyk, zachodów zimnych czerwień,

Cyranek świsty w górze porywiste.

 

Śpi w niebie moim to jezioro cierni.

Pochylam się i widzę tam na dnie

Blask mego życia. I to, co straszy mnie,

Jest tam, nim śmierć mój kształt na wieki spełni.

Niezależnie od tego, jak wahała się amplituda uczuć wobec „blasków i cieni” ziemi ojczystej, kwintesencję swojego pozytywnego do niej stosunku wyartykułował poeta w odczycie z okazji odbierania Nagrody Nobla w grudniu 1980 r. Te słowa niejeden z ziomków Miłosza zna być może na pamięć:

Dobrze jest urodzić się w małym kraju, gdzie przyroda jest ludzka, na miarę człowieka, gdzie w ciągu stuleci współżyły ze sobą różne języki i różne religie. Mam na myśli Litwę, ziemię mitów i poezji. I chociaż moja rodzina już od XVI wieku posługiwała się językiem polskim, tak jak wiele rodzin w Finlandii szwedzkim, a w Irlandii angielskim, wskutek czego jestem polskim, nie litewskim poetą, krajobrazy i być może duchy Litwy nigdy mnie nie opuściły. (…)

Że nie są to tylko czcze słowa, przekonamy się jeszcze niejednokrotnie, śledząc za dalszymi losami poety. Zapamiętajmy, że ucinamy nasz wątek w momencie, kiedy na początku lat dwudziestych XX w. przyszły autor Doliny Issy wyjeżdża z Szetejń, jak niegdyś Mickiewicz z Nowogródka, dla pobierania „nauk w Wilnie”.

Halina Turkiewicz

Wstecz