Waka Trocka: przepych pałacu, dziedziczni właściciele

Architekt Leandro Marconi, który zaprojektował pałac w Wace Trockiej, był człowiekiem zamożnym, więc przyjmował zlecenia od nielicznych i, rzecz zrozumiała, od najbogatszych, dostosowując się do ich życzeń. Jeżeli dla Tyszkiewiczów z Waki fasadę, mającą przypomnieć potomnym pokrewieństwo z ostatnim monarchą, skopiował z warszawskich Łazienek (ostatecznie zrealizował inną niż na początku planowaną wersję projektu, zmieniając niektóre elementy architektoniczne na wzór polski), to elewację ogrodową z wysuniętym do przodu półkolistym ogrodem zimowym stworzył oryginalną, od podstaw. Jak wyglądało wnętrze pałacu w Wace przed I wojną światową, znamy nie tylko z fotografii ze zbiorów rodzinnych Tyszkiewiczów, ale i z kilku źródeł. Oto jedna z konstatacji wspomnieniowych: „W Wace, jak we wszystkich rezydencjach Tyszkiewiczowskich, piękne i liczne zbiory, dzieła sztuki. (...) W salonach meble francuskie z epoki Ludwika XV i XVI. Urzekająca lektyka była atrakcją dla wszystkich bywających osób”.

Stylowe meble, wykonane przez polskich i zagranicznych rzemieślników, były oryginalne, sygnowane. Werdiury z herbami Pociejów pochodziły od matki Ludwika Tyszkiewicza, żonatego z Konstancją Poniatowską, córką ks. Kazimierza i Apolonii Ustrzyckiej. Pochodzące z XVII-XIX w. obrazy namalowali artyści polscy, włoscy, francuscy, holenderscy, flamandzcy i czescy. Bywalcy tego pałacu zapamiętali między innymi takich mistrzów pędzla, jak: Achenbach, Boucher, Calame, Cortazzo, Diaz, Horowitz, Leys, Mordasewicz, Mueller, Suchodolski, Verbekoven. Chociaż nie brakowało tu dużych płócien rodzimych malarzy, jednak o sporządzenie portretów rodzinnych gospodarze poprosili Charlesa Emilie Auguste Carolus-Durana oraz Leopolda Horovitza.

Komnaty bawialne i apartamenty właścicieli mieściły się na parterze. Lewe skrzydło było królestwem hrabiny Izabeli Hortensji Janowej Witoldowej Tyszkiewiczowej. W prawym urzędował hrabia Jan Witold. Na piętrze – biblioteka, pokoje dziecięce oraz gościnne. Tuż przy wejściu do budynku, w pomieszczeniu pod belwederem mieścił się piętrowy przedsionek z obiegającą go galerią, podtrzymywaną przez cztery kolumny. Upiększały ją cztery ogromne płótna o tematyce historycznej autorstwa Januarego Suchodolskiego.

Sala balowa miała jasny parkiet o kilku odcieniach. Wyposażona w ogromne lustra i gustowne stiuki, lśniła bielą. Jej lazurowy sufit, niczym niebo, pokrywały obłoki. Wprawna ręka zadbała o to, że przy odpowiednim oświetleniu wpatrzeni weń mieli iluzyjne wrażenie przesuwających się obłoczków. Z sufitu zwisał ogromny żyrandol kryształowy. Oświetlenia dopełniały kinkiety z kryształu, umieszczone na ścianach pomiędzy lustrami. Pomieszczenie ogrzewano za pomocą ozdobnego marmurowego kominka. Foteliki i bankietki, przy których znajdowano chwilę wytchnienia pomiędzy tańcami, były obite biało-błękitnym atłasem w deseń. Gościom na stale stojącym w rogu fortepianie Erada białego koloru przygrywał zawodowy muzyk. Z salą balową był połączony ogród zimowy, wypełniony egzotycznymi i cieplarnianymi roślinami. Rozległy taras i kamienne schody prowadziły do parku i tarasu widokowego.

Obszerną salę jadalną, w której stały jesionowe meble, wyłożono orzechową boazerią. Dekorowały ją dumnie rozwieszone na ścianach kilkumetrowe gobeliny. Gustowne sztychy o tematyce historycznej i myśliwskiej tudzież z podobiznami królów i sławnych mężów polskich zdobiły gabinet pana, salę bilardową oraz palarnię. Buduar w kształcie kwadratu miał na posadzce francuski dywan. Był ozdobiony obrazami i popiersiami antenatów z marmuru. Stały tu: „(...) bogato zdobione brązami biurko i podobne komódki, nakryte płytkami z żółtego marmuru, dalej lektyka złocona z malowidłami po bokach, kanapki i fotele oraz sekretarzyk w stylu Ludwika XV malowany żółto ze złoceniami”.

W takiej to atmosferze, pod opieką piastunek, nauczycieli i guwernantek wzrastały dzieci Jana Witolda Emanuela Tyszkiewicza (zm. 1892) z Wołożyna, założyciela gałęzi rodu Tyszkiewiczowskiego na Wace i jego małżonki Izabeli Hortensji. O Janie Witoldzie mówiono: „zawołany esteta”, o Izabeli Hortensji: „piękna i dostojna jak kościelna monstrancja”. Współczesne źródła genealogiczne wymieniają tylko pięcioro ich dzieci – synów Michała i Jana Józefa (1867-1903), przyszłego pana na Wace oraz córki: Joannę, późniejszą Edwardową Broel-Platerową; Marię, która poślubiła Edwarda Bonieckiego i Krystynę, z czasem Andrzejową Potocką. Należałoby jednak je uzupełnić co najmniej o czworo kolejnych (Józefa, Izabelę, Zofię i Annę), z których dwoje zmarło w niemowlęctwie.

Po śmierci hrabiego Jana Witolda Emanuela dokonano podziału pozostawionego majątku. Działo się to w roku 1894. Michał, jako najstarszy z synów, który dożył pełnoletności, został dziedzicem Hrabstwa Wołożyńskiego i Mołodeczna. Po ojcu – zapalony myśliwy, jako właściciel ziemski, po obywatelsku stawiał pierwsze kroki. W zapisach rodzinnych czytamy: „Zmniejszył posesorom opłaty dzierżawne oraz hojnie wynagrodził, oddalanych z racji działów rodzinnych, członków administracji. Wielki amator koni założył hodowlę koni pełnej krwi i pół krwi angielskiej, następnie hodowlę kłusaków amerykańskich”. Jego konie zdobywały nagrody na wystawach w Wilnie, Warszawie i Budapeszcie oraz na licznych wyścigach, co nie uszło uwagi warszawskiego tygodnika „Jeździec i myśliwy”.

Jan Józef, młodszy brat Michała, odziedziczył po ojcu Wakę w ówczesnej guberni wileńskiej, Orniany w powiecie oszmiańskim, a po matce – Tarnawatkę na Lubelszczyźnie. Od dzieciństwa lubił czytać książki, interesował się malarstwem i miał zdolności estetyczne. Po ukończeniu Politechniki Wiedeńskiej zdobył wykształcenie artystyczne w Monachium.

Zachowana korespondencja świadczy, że był uważany na osobę, mającą doskonały gust i znającą się na trendach mody. Uwielbiał piesze wędrówki i grę w tenisa. Jeszcze jako kawaler razem z pisarzem Henrykiem Sienkiewiczem, z którym poznali się na salonach warszawskich, odbył podróż do Afryki. Z tego okresu przetrwały listy młodego panicza, pisane w formie dziennika do Waki, głównie do matki.

Wyruszając w podróż na Czarny Ląd, modny zresztą w sferach arystokratycznych i artystycznych u schyłku XIX wieku, pamiętał nie tylko o zabraniu aparatu fotograficznego i przyborów do pisania, ale też o szlafroku, fraku i cylindrze. Na miejscu się okazało, że obaj podróżni byli źle przygotowani – zarówno pod względem ubrania i obuwia, jak też sprzętu. Autor „W pustyni i w puszczy” przeliczył się z wyliczeniem pory roku, przez co zmagali się z deszczem i chłodem, a jeszcze – z tnącymi niemiłosiernie moskitami. Wycieczka ta nie była udana również dla nich jako myśliwych; safari nie stanowiło zresztą ich podstawowego celu wyprawy.

Wspólnie przeżyli różne niespodzianki losowe: noc spędzoną w wiosce ludożerców, polonez Chopina grany dla nich na przyjęciu u konsula angielskiego, spotkanie oko w oko z hipopotamem, nocleg w hotelu, gdzie nie było ani okien, ani łazienki. Kiedy płynęli niemieckim statkiem wojskowym „Bundesrath” w kierunku Zanzibaru, okazało się, że jego kapitan nie tylko znał wuja hrabiego z Kretyngi, ale też był na obiedzie w domu Józefa Tyszkiewicza, pana na Połądze i Kretyndze, a wcześniej również w Landwarowie i Kojranach, które to przekazał swoim synom. Po ponad miesięcznym wspólnym podróżowaniu rozstali się w Kairze. Hrabia chciał spotkać się jeszcze ze znajomymi i pozwiedzać Europę Zachodnią. „Pożegnanie – jak odnotował w swoich zapiskach – było bardzo serdeczne”.

W październiku 1893 roku Jan Józef w Rogalinie pod Poznaniem (dokąd przyjeżdżał również Sienkiewicz, by w spokoju pisać „Rodzinę Połanieckich”) zaręczył się z Elżbietą Marią hr. Krasińską, córką hr. Władysława, ordynata na Opinogórze i pana na Złotym Potoku pod Częstochową oraz Róży z hr. Potockich z Krzeszowic, która po śmierci męża wyszła za mąż za Edwarda Raczyńskiego, właściciela Rogalina.

Przyszła Janowa Tyszkiewiczowa i pani na Wace była wnuczką w prostej linii poety Zygmunta hr. Krasińskiego. Ich ślub odbył się w czerwcu roku następnego w warszawskim Kościele Wizytek, pw. Opieki św. Józefa Oblubieńca Niepokalanej Bogurodzicy Maryi na Krakowskim Przedmieściu, gdzie dzisiaj znajduje się epitafium ks. Jana Twardowskiego w formie klęcznika. W tych rokokowych murach w swoim czasie grał też na organach Fryderyk Chopin.

Z okazji tak doniosłego wydarzenia w świecie arystokratycznym prasa donosiła: „(...) Wspaniale przybrany kościół zdołał zaledwie pomieścić nader liczne grono zaproszonych”. Zgromadzili się przedstawiciele nie tylko spokrewnionych i zaprzyjaźnionych z Tyszkiewiczami rodów – Radziwiłłowie, Lubomirscy, Zamoyscy, Wielopolscy, Popielowie, Brzozowscy, Platerowie, Czetwertyńscy, Czaccy, Braniccy, ale też cała śmietanka warszawska oraz przedstawiciele świata naukowego i artystycznego, w którym to hrabia z Waki chętnie przebywał i utrzymywał kontakty. Do ołtarza pana młodego odprowadziła jego zamężna rodzona siostra Krystyna Andrzejowa hr. Potocka i ciotka panny młodej – Zofia z Potockich hr. Zamoyska. Uroczystość rozpoczęła się od procesji, a sam arcybiskup warszawski ks. Wincenty Chościak-Popiel celebrował nabożeństwo. Był też na przyjęciu zorganizowanym w pałacu Krasińskich. Gości naliczono prawie 300.

Nazajutrz młodzi odjechali do Waki. Piękna, ale delikatna pani Janowa Tyszkiewiczowa, pomimo narzekania na zdrowie (w rodzinie Krasińskich z pokolenia na pokolenie przechodziła nieuleczalna wtedy gruźlica) urodziła trójkę dzieci – Zofię, Władysława i Jana Michała, ostatniego właściciela Waki pochowanego pod kaplicą majątkową, po tym, gdy w roku 1939 zginął w wypadku katastrofy lotniczej awionetki. Elżbieta, chcąc jak najdłużej być żoną i matką, zdecydowała się na kurację w Szwajcarii, dokąd towarzyszył jej mąż.

Z tego powodu dziedzic Waki zaglądał do swego majątku nie tak często, jak by sobie tego życzył, składając wszystko na barki matki i administracji. Troszczył się jednak o ojcowiznę. Dbał nie tylko o wnętrze pałacu, stawy rybne i folwarki przynoszące dochody, jakie pozwalały im na godziwe bytowanie za granicą. Był jednym z pierwszych na Litwie posiadaczy wynalazku Szkota Alexandra Grahama Bella po tym, gdy w roku 1896 uruchomiono w Wilnie pierwszą stację telefoniczną. „Dla dogodności administracji dóbr swoich, połączył rezydencję Wacką z kamienicami wileńskimi za pomocą telefonów” – relacjonowała podekscytowana krewna.

We wspomnieniach rodzinnych czytamy: „W 1898 roku park uległ pewnemu zmodernizowaniu z inicjatywy młodego dziedzica Waki Jana hr. Tyszkiewicza, stosownie do planów architekta Francuza – pana Edwarda Andre, który jednocześnie planował ogrody i parki w Landwarowie, Zatroczu i Połądze”. Urzeczywistnienie planu, sprowadzenie i zasadzenie odpowiednich roślin tudzież wykształcenie majątkowego ogrodnika trwało trzy lata. W parku wackim do dzisiaj leży pamiątkowy kamień z napisem: JAN TYSZKIEWICZ założył park i ogród w Wace w r. 1900.

Wnukami pod nieobecność rodziców – Jana Józefa oraz Elżbiety Marii – zajmowała się babcia Izabela Hortensja Tyszkiewiczowa. Pisała szczerze kochanej synowej, „bardzo zajmujące listy”, na które ta z wielką niecierpliwością czekała: przykuta najpierw do kozetki, a potem do wózka inwalidzkiego. Świekra Izabela, niczym prawdziwa matka, wysyłała do Szwajcarii nie tylko ukochane przez Elżbietę fiołki i irysy, ale też będąc osobą niezwykle religijną układała dla niej specjalne hymny i modlitwy. Pamiętała zarówno o literaturze klasycznej, religijnej, jak i poezji. Co sezon słała modne suknie i kostiumiki, kapelusze, parasolki, rękawiczki, a przede wszystkim książki i upiększony polnymi kwiatkami papier do pisania listów. Synowa czuła tę miłość matki swego męża na każdym kroku. Pisząc listy, w których znaczyła „krzyżyki na czoło” swoim dzieciom, nie ukrywała przed Izabelą Hortensją, że powoli staje się „obrazem niedołęstwa”. Listy do Janowej Witoldowej Tyszkiewiczowej zwykle kończyły się słowami: „Całuję rączki kochanej Mamie” lub „Kochająca i bardzo wdzięczna Bisia”.

Lata zwykle wszyscy razem spędzali w Wace, którą Bisia bardzo pokochała. Tu rokrocznie obchodziła w lipcu swoje imieniny. W roku 1896 przed przyjazdem na Litwę przeszła kurację w grocie solnej w szwajcarskim Saint-Maurice. Próbowała wszelkich leków, włącznie z medycyną ludową i zamawianiem. Nadzieja na poprawę jednak coraz bardziej nikła. „Czy chinina, czy grzybki, czy St. Maurice pomogą, ani w to, ani w tamto wierzyć nie będę, ale prędzej wskutek modlitwy – pisała z Waki do swojej matki Róży Raczyńskiej, przebywającej na kuracji w Ostendzie w Belgii. Szczerze mówiąc, potrzeba ludziom czasami napomnienia Boskiego, silnie w to wierzę, tylko szkoda, że inni pokutę dzielić z nami muszą. Gdy żonę Pan Bóg skarze, mąż i dzieci też cierpią. Śliczny jest dzisiejszy wieczór w Wace (...)”.

Z czasem Jan i Elżbieta postanowili wynająć w Davos willę i zamieszkać tam wraz z dziećmi. Przyjeżdżali jednak zarówno do Polski, jak i na Litwę. Elżbieta, już będąc śmiertelnie chora, zdecydowała się na czwartą ciążę. Wiosną 1903 roku w Zakopanem przyszło na świat ich ostatnie dziecko – Michał Zygmunt (późniejszy mąż Hanki Ordonówny), od małego nazywany Misiem. W grudniu tegoż roku z powodu zapalenia ślepej kiszki niespodziewanie zmarł Jan Józef. Jego zwłoki przetransportowano do Waki i pogrzebano w grobach rodzinnych w podziemiach kaplicy majątkowej.

W trzy lata później, bezskutecznie szukając pomocy u lekarzy wiedeńskich, odeszła na tamten brzeg również Elżbieta. Warszawski „Tygodnik Ilustrowany” skonstatował: „Choroba piersiowa przecięła krótki żywot przedwcześnie zmarłej śp. Tyszkiewiczowej. Zgasła przeżywszy zaledwie lat 34. Nieboszczka zostawiła po sobie głęboki żal wśród rodziny i najszerszych kół towarzyskich. Zwłoki przewieziono do kraju i pochowano w grobach rodzinnych w Wace na Litwie”.

dr Liliana Narkowic

Wstecz