WIEKUISTY ZWYCIĘZCA

Księdzu Józefowi Obrembskiemu w podzięce za żywot jak słońce

U Twych stóp Wileńszczyzna się korzy –

Nasz czcigodny Prałacie wiekowy –

Szczerze wdzięczna, że Ty, Sługa Boży,

Na dusz grzesznych ruszałeś łowy.

 

Dzieląc to, czego los nam nie szczędzi,

Odkąd Polskę znad Wilii cofnięto,

Nie skąpiłeś z ambony orędzi

O wytrwaniu, choć gniecie pęto.

 

Mejszagoła, Olany, Turgiele

Znaczą szlak Twej pasterskiej posługi,

Gdzie z Chrystusem zdążając na czele

Wiodłeś orszak parafian długi.

 

Rok za rokiem mijały, a w treści

Jak paciorki na sznurze różańca…

Teraz wspólne ZWYCIĘSTWO Bóg wieści

Wiekuiste u niebios szańca.

 

Gdy rozpłyniesz się w nich, oszczędź troski –

Wileńszczyzna wierności dochowa

Mowie ojców i temu co Boskie,

A Twój zasiew uwieczni ruń nowa.

Henryk Mażul

były parafianin olański i mejszagolski

19 marca 2011 r., w Dniu Imienin Patrona, nestor naszego duchowieństwa Ksiądz Prałat Józef ObremBski świętuje matuzalowe 105. Urodziny

Robotnik żniwa

Czcigodny Księże Prałacie, ostatnio obchodziliśmy Rok Kapłański, ogłoszony przez papieża Benedykta XVI. W różnych latach, w różnych miejscach powołania kapłańskie rodzą się z różnym natężeniem. Na Litwie na razie mamy „posuchę”, powołań nie za wiele, ale np. we Wietnamie jest ponad 1300 kleryków, a seminaria nie są w stanie przyjąć wszystkich chętnych, mimo że ze strony władz państwowych Kościół styka się z prześladowaniem. Święty Jan Bosko, wielki przyjaciel młodzieży, na podstawie częstego serdecznego obcowania z chłopcami stwierdził, że co trzeci nosi w sobie powołanie do życia kapłańskiego bądź zakonnego. Co jest ważne w tym okresie, gdy człowiek czuje to szczególne powołanie?

Oczywiście, wołanie czeka na odpowiedź. Na początku matka, ojciec karmili mnie, później nauczyli jeść samodzielnie. Nauczyli rozmawiać, nauczyli pacierza: Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo, Wierzę... Jak to zrobili? Bardzo prosto. Podczas wspólnej modlitwy. Dopiero później przyszedł czas na szkołę, na naukę poza domem. To znaczy, że dom rodzinny i rodzina jest tym naturalnym środowiskiem, gdzie człowiek dojrzewa do powołania kapłańskiego.

Z troską i smutkiem trzeba stwierdzić, że dzisiaj nierzadko tego brakuje. Wiele rodzin w sensie duchowym przypomina śmietnisko, gdzie jest prawie wszystko, ale na takie wartości jak: miłość, odpowiedzialne wychowanie, szacunek dla człowieka, szczególnie starszego, na wiarę w Boga i na regularne praktykowanie tej wiary nie ma miejsca. Dzisiaj w sposób szczególny należy zwrócić uwagę na rodziny. Trzeba, by rodzina była naprawdę rodziną. Tylko Bóg jest źródłem jej miłości, mocy i trwałości.

Swoim rodzicom zawdzięczam bardzo wiele. Wiary uczyłem się w sposób naturalny – jak chodzenia, mówienia czy jedzenia. Bóg pozwolił mi się urodzić w czasach, gdy życie w znacznym stopniu ogniskowało się wokół świątyń parafialnych. Na przykład, ucząc się w szkole, każdej niedzieli parami wchodziliśmy do kościoła na Mszę św., oddzielnie chłopcy, oddzielnie dziewczyny. Pamiętam do dziś, jak ksiądz kanonik ślicznie przemawiał. Podczas nauki w gimnazjum zawsze o godzinie osiemnastej trzeba było być w domu. O tej porze mógł bowiem przyjść w gościnę ksiądz. Pytał, czym się zajmujemy, czego nie umiemy, jakie mamy trudności. I tak przez cały okres nauki. To mobilizowało, ale przez to była również możliwość rozmowy, poradzenia się. Ważne także jest otoczenie, koledzy…

Wszystko zatem sprzyjało, by powołanie po cichu dojrzewało. A jak się wykrystalizowało, jak doszło do podjęcia decyzji o wyjeździe do odległego Wilna?

Miałem w gimnazjum wielu kolegów. Czterech z nich, starszych o rok lub dwa lata ode mnie, już wstąpiło do Seminarium Duchownego w Wilnie. Kiedyś tak, po powrocie do domu, wstąpili do mnie i pytają: „A ty, Józiu, dokąd myślisz pójść?”. Ja im mówię: „Jak mnie wciągniecie, to pójdę z wami”. No, i tak się stało. Zachęcili mnie i dodali odwagi. Wstąpiłem do seminarium, na Uniwersytet Stefana Batorego. Wilno akademickie wtedy miało bardzo wysokie notowania.

Na szczęście, Bóg posługując się ludźmi w różnych sprawach, w tym również w sprawie powołania, nie jest zależny od człowieka, od rodziny. Jest takie mocne zdanie, wypowiedziane przez Jana Chrzciciela do faryzeuszy i saduceuszy nad Jordanem: „a nie myślcie, że możecie sobie mówić: «Abrahama mamy za ojca», bo powiadam wam, że z tych kamieni może Bóg wzbudzić dzieci Abrahamowi” (Mt 3,9). Co ma robić osoba czująca powołanie, która nie otrzymała jednak wiary, wychowania religijnego w domu rodzinnym?

Tak, myślę, że takich wypadków wobec osłabienia dzisiejszych rodzin jest coraz więcej. Człowiek, czujący powołanie, a mający luki w zakresie wiadomości z religii, niech oczywiście stara się te luki wypełnić. Dzisiaj religia jest w szkołach, nie żyjemy odizolowani, są sąsiedzi, wśród których nie brak ludzi wierzących, współczesna technika pozwala też zdobyć potrzebne informacje. Ale na pierwszym miejscu ma być modlitwa. Modlitwa serca, pacierz, Pismo Święte. Jakiż może być ksiądz bez modlitwy?

Z perspektywy tak wielu lat, jak Ksiądz Prałat widzi dzisiejsze czasy, również pod kątem wiary?

Dzisiejsze czasy są okresem wypróbowania wiary. Jedni wierzą i to mocno, inni chcą na gwałt tę wiarę usunąć, zniszczyć. Nie chcą mieć wiary. Najbardziej ludzi pociąga pieniądz, pieniądz, pieniądz! Najpierw ludziom trzeba dać pieniądz, a oni go zwrócą. Nie trzeba w tej sprawie pościć, trzeba tu hojności.

Co my, księża, w tej sytuacji musielibyśmy zrobić?

Najpierw trzeba uświadomić, skąd to wszystko jest. Ja ukończyłem naukę w wolnej i niepodległej Polsce, gdzie każdy miał prawo i warunki, żeby żyć według wiary. W 1939 roku przyszli bolszewicy. Oni stanowczo i brutalnie zabraniali wierzyć. Potem podstępnie pogwałcili powagę mądrości i starości. Młodym wmówiono, że doświadczenie ludzi starszych nie ma żadnej wartości, że to są przeżytki i zacofanie; że oni, młodzi, przyniosą tę prawdziwą i nowoczesną „mądrość”. Po tej strasznej nawałnicy bolszewickiej zagubione zostało poczucie, że wiara w Boga – to sprawa pierwszorzędnej wagi.

Dziś niewierzący czuje się pewnie. Brak wiary stanowi dla niego stan jakby normalny, jakby powód do dumy, że jest „myślący” i nic „na wiarę” nie przyjmuje. Wierzący musi argumentować, dlaczego wierzy. Dzisiaj więc należy naprawdę włączyć rozum, przygotować się, by swą wiarę obronić, ale też, by innego do wiary rozumowo przekonać. Kościół robił to przez wieki. Należy tylko do tego skarbca sięgnąć. Blaise Pascal, wybitny francuski matematyk, fizyk i filozof religijny, powiedział: „Trochę wiedzy oddala od Boga; wiele wiedzy przybliża do Niego”. Miał więc rację...

Ksiądz Prałat, jako proboszcz, też miał takie sytuacje w parafii?

Gdy przyjechałem do Mejszagoły, zastałem trzy takie domy, dokąd proboszcz nie radził mi zachodzić. Nie byłem ciekawski, ale z praktyki wiedziałem, że z takimi ludźmi trzeba rozmawiać. Podchodzę do jednego domu, przywitałem się, wchodzę do wnętrza, patrzę po ścianach, obrazów nie ma. „To ksiądz patrzy pewnie, że u mnie nic nie ma? Ja nie mam wiary!” – rzekła gospodyni. Mówię: „Bardzo pięknie! Nikt mi tak wiernie dotąd się nie wyspowiadał”. Była też to swojego rodzaju odwaga, ktoś dobrowolnie przyznawał, że po iluś latach będzie z niego tylko kupa gnoju...

Byłem potem drugi raz. Zawsze coś niecoś się powiedziało. Za trzecim razem przychodzę i widzę: na ścianie wisi święty obraz. Jego właścicielka wyspowiadała się, zaczęła żyć normalnie, po Bożemu. Mąż jej był przyjezdny, razem ze sobą przywiózł niewiarę. Ale przecież Bóg jest silniejszy. I dopóki żyjemy, dopóty jest szansa na poprawę.

Idę do drugiego domu. Tam gospodarz był zapalonym społecznikiem. Ksiądz, mój poprzednik, też był aktywny, no, i na tle osobistym doszło do nieporozumienia. Dlatego nie chciał duszpasterza przyjmować. Parę razy próbowałem. Ale kiedyś, gdy był już mocno chory, słaby, przyjął kapłana, wyspowiadał się. Zawsze więc trzeba mieć nadzieję, że człowiek potrafi swą postawą wpłynąć na innego.

A w trzecim domu już takie mieli pomieszanie pojęć, że chyba z pięć-siedem razy chodziłem, zanim oni uzyskali wszelką pomoc duchową. Po długim czasie i tam Pan Bóg dał nawrócenie. Trzeba zauważyć, że nawrócenie człowieka oddalonego od Boga, od Kościoła działa bardzo korzystnie na innych, rodząc nadzieję: skoro tamten mógł się nawrócić, to dlaczego ja nie mógłbym?

Czyli taki bezpośredni kontakt, rozmowa musi być?

Tak! Musi być. Musi być ktoś, kto by z nimi rozmawiał. Osobiście nie miałem specjalnej niechęci do niewierzących. Co oni są winni, że o wierze nie słyszeli? A bywa, że ktoś podstępnie z premedytacją tę wiarę zniszczył.

Pamiętam, kiedyś byłem na urlopie w Druskienikach. Przychodzą do mnie i mówią o bardzo dobrej lekarce, która utraciła wiarę i nie daje się przekonać w sprawie powrotu do Boga. Poszedłem. Zawiązała się rozmowa. Faktycznie prawie przez godzinę mówiła ona. Myślę, co tu zrobić? Jak podejść? Pytam: „Czy mamusia żyje?”. „Nie”. „Czy była wierząca?”. „Tak”. „Czy możemy pomodlić się wspólnie za mamy duszę?”. Zgodziła się. Zmówiliśmy cały Różaniec. A potem już wszystko poszło normalnie i zakończyło się spowiedzią.

Który z kapłanów był dla Księdza Prałata wzorem idealnego duszpasterza?

Widziałem wielu duszpasterzy. Kiedyś na kapłana patrzyło się z całkowitym zaufaniem. Skoro został wyświęcony przez biskupa i skierowany do konkretnej parafii, to znaczy, że mu się ufa. Mogę więc powiedzieć, że dla mnie każdy spotkany ksiądz był kimś bardzo ważnym.

A, oczywiście, spotykało się księży bardzo różniących się między sobą. Arcybiskup Romuald Jałbrzykowski był wspaniałym biskupem. Jako diakon miałem zaszczyt towarzyszyć w podróżach duszpasterskich Jego Ekscelencji. Jeździliśmy daleko, również na dzisiejszą Białoruś. Jakże ci ludzie szanowali i kochali biskupa! Wychodzili procesyjnie z krzyżem, z kwiatami na spotkanie jeszcze na kilometr przed kościołem. Czuło się, że jego przyjazd – to sprawa ogromnej wagi.

Mając tak wielki autorytet, biskup skrupulatnie wykonywał swoje obowiązki. Podobno szedł spać o północy. Ale już o szóstej z rana siedział w konfesjonale i spowiadał. Jeżeli jakiś ksiądz przychodził do kościoła i nie spowiadał, biskup osobiście zwracał mu uwagę i kazał zasiąść w konfesjonale. Sam był bardzo pracowity.

W seminarium spotkałem niezwykłych księży. Przez kilka lat uczył nas i był ojcem duchownym błogosławiony Michał Sopoćko. Mówił bardzo ciekawie. Inny ksiądz, którego zapamiętałem z seminarium, to ksiądz Karol Lubianiec. Kochany, zacny człowiek, zamordowali go w czasie wojny.

Z nim wiąże się następujące wspomnienie. W seminarium mieliśmy różne posługi, tzw. oficja. Przyszła na mnie kolej. Musiałem o siódmej rano dzwonić na pobudkę. Jednego razu nie zdążyłem w porę, ale ktoś zadzwonił. Pobiegłem – nikogo nie ma. Niestety, innego dnia jeszcze raz się spóźniłem. I znów nie wiadomo kto mnie uratował. Później dowiedziałem się od kolegów, że był to ksiądz Lubianiec. Co więcej: nie tylko mnie wyręczył, ale też nikomu o tym nie powiedział. Takim zachowaniem zdobył moje serce na zawsze.

W ogóle mam wrażenie, że czasy przedwojenne były bardziej ludzkie, patrzono na świat z pewnego dystansu, było miejsce na większe poczucie humoru. Pamiętam, już z Turgiel, mieliśmy tam bardzo wesołego wikarego. Z rana biegał do stawu się wykąpać, a potem, wracając obok domu generała Lucjana Żeligowskiego, stukał w ścianę z okrzykiem: „Gospodarzu, czas wstawać, bo już ludzie na robotę poszli!”. Generał traktował to z humorem, tylko pytał: „Skąd żeście takiego ciekawego księdza wzięli?”. Ogólnie nie było wielkiego gniewu, zazdrości. Ludzie walczyli z tymi przywarami.

Jak Ksiądz Prałat postrzega dzisiejszy Kościół, obecnych księży?

Może zacznę z daleka. Kiedyś potrafiliśmy dużo pracować, ale był też czas na odpoczynek. Dużo zwiedziłem. Byłem i nad jednym morzem, i nad drugim, gdzie ksiądz Tadeusz Hoppe pracował, w Odessie. A jak piękne są góry! Tam też byłem. Pamiętam, w Odessie był duży, bardzo dobry chór na 30 osób. Mówię im: „Weźcie mnie na proboszcza zamiast księdza Hoppego, to z wami tyle zrobimy!”. Oczywiście, wszyscy rozumieli, że to żart. Kiedyś było trudniej, ale ludzie garnęli się do Kościoła. W czasach współczesnych jest z tym różnie.

Ja, gdybym mógł się poruszać, założyłbym dzisiaj sutannę, chodziłbym tak od domu do domu i nawracał! Dzisiaj księża są panami, dobrze żyją. Jak staną się biedniejsi, będą chodzili. Bo niby dlaczego nie wyjść? Nie spotkać się z biednymi dziećmi? Bywa, że poleci taki proboszcz i całymi tygodniami go nie ma. Gdy musiałem wyjechać, miałem w parafii co najmniej trzech księży do pomocy.

Teraz jest inaczej. Boli mnie też brak łączności we wspólnocie kapłańskiej. A przecież w jedności siła! Kiedyś, jak się zbieraliśmy, przyjeżdżało nawet trzydziestu kapłanów. A dziś? Oczywiście i dziś znajdziemy dobro, ale dużo jest nie tak, jak być powinno.

Czcigodny Księże, zbliża się 105. rocznica urodzin. Życie Prałata, za co Panu Bogu dziękujemy, trwa ponad wiek. Czy szybko mijają lata i jak się żyje w tym wieku?

Całe życie miałem dużo roboty: nie tylko w parafii, ale też z ludźmi z innych stron. Kogo tu nie było! I z Polski, i z Litwy, i z Rosji, i z Białorusi, i z Ukrainy, i z Gruzji, ba, miałem nawet gości z Izraela! Ludzie przyjeżdżali stamtąd, gdzie nie było kościołów i należało ich przygotować, np. do chrztu czy do ślubu. A bywały to często osoby wykształcone, nawet profesorowie. A iluż księży dożywało tu, w chatce? Wszystko to sprawiało, że czas mijał naprawdę szybko.

A dziś? Dziś żyję bardzo dobrze. Gospodyni Stasia z rana pomaga mi się umyć, przychodzi pani doktor, jem śniadanie, oglądam telewizję „Trwam”, potem obiad… Ksiądz Henryk Naumowicz towarzyszy mi często w sprawowaniu Mszy świętej. Czasem żartuję do dzieci, które przychodzą: „Idźcie, uczcie się na księży, to i wami tak się będą opiekować”.

Cieszę się, że łacina dzisiaj wraca do Kościoła: Introibo ad altare Dei, ad Deum qui laetificat iuventutem meam. Byłem w niej wykształcony. Jak przyjemnie mieć taki sam język jak Ojciec Święty. To jest piękne: móc modlić się w tym samym języku w każdym zakątku świata.

Przeżyłem dużo lat, dużo zmian, a jednak to, co najważniejsze, nie zmienia się. Wielu pewnych siebie odeszło z tego świata i śladu po nich nie zostało. A Kościół jak był, tak jest. Pan Jezus obiecał nam, że „bramy piekielne go nie przemogą” (Mt 16,18). Trwajmy więc przy Nim po kres naszej doczesności.

Bóg zapłać, Księże Prałacie. No, i życzymy Mojżeszowych 120 lat!

Rozmawiał ks. Tadeusz Jasiński, wikariusz parafii pw. św. Archanioła Rafała w Wilnie, redaktor naczelny katolickiej gazety „Spotkania” 

Fot. Jerzy Karpowicz

Wstecz