Podglądy

Najlepszy mer – to taki od Madame Tussauds

(koniecznie wintegrowany)

Niewiarygodne, a jednak prawda. Akcja Wyborcza Polaków na Litwie posiadła tajemniczą moc przepoczwarzania politycznych wilkołaków w takie śliczności, że nic tylko buzi dać. Ledwo co prezes AWPL zapowiedział, iż jako formacja z drugim w stolicy wynikiem, Polacy nie wykluczają ubiegania się o stanowisko mera, by Vytautas Landsbergis uznał, że... nie taki Zuokas aferzysta, jak go uczciwi ludzie postrzegają.

„Już lepiej niech miastem (wedle swojej fantazji i szemranych interesów) kręci taki „abonent” niż miałby nim zarządzać Polak...” – pouczył osłupiałych obywateli w którymś z radiowych wywiadów. Może niedokładnie w te słowa, ale przesłanie oddaję wiernie. Mniemam, że gdyby o władzę w Wilnie pokusił się sam karmazynowy król Belzebub, w zestawieniu z Polakiem też by w oczach Landsbergisa wypadł zupełnie ponętnie.

Mnie osobiście rozbawił fakt, że głosząc wyższość kanciarza, byle był swój, nad obcoplemiennym Polakiem, Landsbergis po raz kolejny zrobił z Kubiliusa głupkowatego pacana, który ględzi jak potłuczony. Zresztą ten ostatni – jako zaledwie zwyczajny prezes partii konserwatywnej – już się chyba przyzwyczaił, że jej prezes honorowy traktuje go jak czort popa. Są właściwie przywódcami jednej formacji, a posłuchać ich to: czort swoje, a pop swoje. Tak było m. in. w kwestii rządowego projektu o pisowni nielitewskich nazwisk, tak się stało i tym razem.

Co z tego, że premier ostrzegał, iż Wilnem (i Kownem też) powinny zarządzać „osoby, na których nie kładzie się żaden cień przeszłości, nieskompromitowane”? Co z tego, że każde dziecko w Wilnie wie, iż między Zuokasem a „osobą nieskompromitowaną” jest tyleż wspólnego co między terrorystą i turystą? Co z tego, że jest to typ, u którego niejeden włoski Capo di tutti Capi mógłby pobierać lekcje mafijnych metod uprawiania polityki? Co z tego, że w 2005 roku sejmowa komisja specjalna, badająca fakty możliwej korupcji w samorządzie miasta Wilna, wydała werdykt, że osoba o pseudonimie „abonent”, upominana w „czarnej” księgowości spółki „Rubicon group” przy okazji wręczania gigantycznych łapówek i ówczesny mer Wilna Arturas Zuokas – to jedna i ta sama osoba? Co z tego, że był karany za próbę przekupstwa, że traktował Wilno jak prywatny folwark, że został przyłapany na wyznaniu, iż swoich oponentów najchętniej widziałby „spływających Wilią brzuchem do góry”...

Ano nic z tego? Landsbergis ma sympatyczny dla różnych wydrwigroszy zwyczaj dzielenia ich na lepszych i gorszych. Tych lepszych-gorszych radzi traktować ulgowo, bo są przecież gorsi-gorsi. Przykład? A chociażby minister Dainius Kreivys, który – pod zarzutem uwikłania się w konflikt interesów prywatnych i służbowych – właśnie został zmuszony do złożenia dymisji. Gdy prezydent Dalia Grybauskaite uporczywie tej dymisji żądała, patriarcha konserwatystów posapywał w jego obronie: „(...) Nie sądzę, że D. Kreivys bardziej (niż inni – L.D.) zawinił, że jest bardziej skorumpowany lub nieczysty. Jest wiele gorszych postaci”. I trudno mu nie przyznać racji. Jakąkolwiek szują byłby polityk, zawsze znajdzie się ktoś bardziej szujowaty... albo Polak. Co prawda, nieskompromitowany, ale bardzo niebezpieczny.

Nie bez powodu tuż po wyborach na salonach politycznych rozległ się lament: „Nie można władzy w Wilnie oddać Polakom, bo oni będą działać wyłącznie we własnym interesie!”. Katastrofa! Pewnie zarzucą sobie Wilno na plecy i poniosą je do Warszawy. Poza tym któż w takiej sytuacji miałby działać w interesie grupy spółek ICOR (dawniej „Rubicon group”)? Kto łożyłby na nieślubne, ale kiedyś hojnie z pieniędzy podatników sponsorowane dziecię Zuokasa – „Siemens arenę”? A nieborak Andrius Janukonis, prezes zarządu ICOR? Czy wytrzyma jeszcze jedną kadencję bez kieszonkowego mera..? Chociaż tutaj na dwoje babka wróżyła, media bowiem gubią się w domysłach: kto właściwie jest czyim panem? Janukonis Zuokasa czy jednak odwrotnie? Ale pies z nimi tańcował...

Ważne jest co innego. W kraju, który się mieni demokratycznym, cwaniactwo uważa się za cnotę, a reprezentowanie interesów swoich wyborców – za grzech. No bo czym innym, jak nie spełnianiem przedwyborczych postulatów, byłoby działanie AWPL we „własnym” interesie. Poza tym, wydaje mi się, że ten „interes” dla wszystkich wilnian jest jeden – by miasto było czyste, oświetlone, jak najmniej zadłużone, przyjazne i dla swoich mieszkańców, i dla gości. I by nikt nie czynił z niego mętnej sadzawki do wyławiania prywatnych fortun. Ale to takie nudne.

Niektórzy wolą oddać się w ręce czarujących drani. Bo czymże jak nie pochwałą draństwa jest coraz śmielej lansowana teoria, że Zuokas – to cyniczny i wyrachowany łobuz, który przerósł samego mistrza Machiavelle’go, ale jakiż charyzmatyczny łobuz. Oto i politolog Vytautas Dumbliauskas już widzi tego „wyrazistego lidera społecznego ruchu TAIP” na stanowisku „zarządcy Wilna”. Czyż z tą osobliwą wyrazistością mógłby konkurować jakiś bezbarwny, choć o nieposzlakowanej opinii, Polak lub Rosjanin? Jasne, że nie.

„(...) W tym polsko-rosyjskim bloku („Bloku Waldemara Tomaszewskiego”) na pewno nie znajdzie się taki człowiek, który dorówna A. Zuokasowi” – zachwyca się głównym TAIP-istą Dumbliauskas. I z tym się zgadzam. Na pewno się nie znajdzie. Sam diabeł musiał niejedne kopyta zdarć, zanim taki bicz na miasto Ostrobramskiej znalazł.

A na Polaka jako mera politolog zgodziłby się tylko w roli elementu dekoracyjnego, by pokazać Europie, „że jesteśmy wielokulturowym narodem, w którym dobrze czują się mniejszości narodowe”. To się nazywa przekuć porażkę w sukces. Najpierw nadokuczać przedstawicielom mniejszości tak, że postanowili udowodnić, iż nie dadzą się tak po prostu w kaszy zjeść, by potem... popisywać się przed Europą ich sukcesem jako własnym. „Patrzcie no tylko, jacyśmy tolerancyjni. Polacy i Rosjanie nie siedzą u nas w klatkach, jeno robią za paprotki w stołecznym samorządzie!”.

No to mam dla Dumbliauskasa i jemu podobnych mędrków dobrą radę. Zgadzacie się na Polaka-mera wyłącznie w roli uśmiechniętego manekina, to go sobie zamówcie w muzeum figur woskowych Madame Tussauds. I pokazujcie innostrańcom. Taki na pewno nie będzie gardłował, że prawa mniejszości na Litwie są łamane, nie będzie też realizował wytycznych prezesa AWPL.

Obawy w kwestii tych wytycznych targają politologiem (i politykiem w odstawce) Alvydasem Medalinskasem. Jednakże ten, w odróżnieniu od Landsbergisa i Dumbliauskasa, uważa, że zarówno TAIP-iści Zuokasa jak i Blok Tomaszewskiego – to jedna zaraza. Wystraszony ich atakiem na stołeczny samorząd bije na trwogę: „Najważniejsze jest jedno, by przedstawiciele tych dwu grup nie dostali stołka mera, gdyż każdy człowiek A. Zuokasa i każdy członek polskiej frakcji będzie realizował wytyczne pierwszego numeru ze swojej listy”.

Tym oto sposobem stawia znak równości między działaniem w interesie garstki nowo upieczonych burżujów a spełnianiem obietnic danych wyborcom. A przecież, cokolwiek by zarzucali Tomaszewskiemu jego adwersarze, nigdy nie mieli najmniejszych podstaw, by twierdzić, że w swoich działaniach kieruje się prywatą, chęcią zysku czy poklasku. Nigdy nawet nie otarł się, podobnie jak i cała AWPL, o żadną aferę. Tymczasem nawet cmokacze nad zuokasową charyzmą nie potrafią zaprzeczyć, że czego się w Wilnie nie dotknął, to mu się zaraz do rąk przykleiło. A jego metody przejmowania w stolicy władzy mogłyby służyć jako scenariusz do filmu sensacyjnego z wątkami horroru. Ale za to jaki wyrazisty!

Gdy tak obserwuję popłoch na litewskiej scenie politycznej panujący od chwili, gdy się okazało, że przedstawiciele mniejszości w wyborach samorządowych zdobyli w Wilnie II miejsce, to wychodzi mi, że Polaka w roli mera stolicy nie boi się jedynie prezydent Dalia Grybauskaite.

„Jeśli Polacy mogą dzisiaj w Wilnie mieć mera swojej narodowości – jest to obywatel Litwy, który tu rósł, tu zdobył wykształcenie, tu pracował – to świetnie” – powiedziała w wywiadzie dla Radia „Znad Wilii”.

Pani prezydent jest też, zdaje się, jednym z nielicznych polityków, który wyborczego sukcesu AWPL nie traktuje jako ataku klonów. Nie obawia się, że zniszczą najpierw planetę Wilno, a potem całą Litewską Republikę Galaktyczną. A faktu, „że mniejszości narodowe są aktywne politycznie, łączą się, bronią swoich interesów” nie odbiera w kategoriach antypaństwowej rewolty. Uważa, że jest to skutek wzrostu obywatelskiej świadomości.

Prezydent Grybauskaite życzyła jedynie Akcji Wyborczej Polaków na Litwie, a przy okazji też wszystkim innym partiom politycznym, by „swój sukces wykorzystały dla dobra wyborców, a nie dla zaspokojenia własnych ambicji politycznych”. To też mądra i cenna rada. Ale co począć z faktem, że rządzący, a i inni politycy też, na każde działanie w interesach wyborców AWPL reagują furią i oskarżeniami, iż tak naprawdę nie o krzywdę Polaków tu chodzi, lecz właśnie o ambicje polityczne prezesa Tomaszewskiego. Te ambicje, według cytowanego wyżej Medalinskasa, są tak szatańskie, a wpływy tak duże, iż przed wyborami „bardzo przyczynił się on do rozpalenia stosunków między Polakami i Litwinami”.

Hm... Czegoś nie rozumiem lub nie wiem, ale spróbuję zgadnąć. Znaczy się nikt inny, jak właśnie Tomaszewski latał po Wileńszczyźnie i wlepiał jej mieszkańcom mandaty za dwujęzyczne tablice z nazwami ulic? Pewnie też on z zapałem czekisty tropił i karał prywatnych przewoźników, którzy na autobusach obok nazwy, dajmy na to, Valčiunai umieścili używaną przez ludność lokalną wersję Wołczuny? I zapewne nie jacyś tam powiatowi złodzieje i aferzyści, tylko właśnie prezes AWPL przez parę dziesiątków lat kpił sobie w żywe oczy z prawowitych właścicieli nieodzyskanej ziemi rozdając ją, po uważaniu, komu popadło, a ściślej: kto więcej dał?

To pewnie przywódca polskiej partii upichcił i forsuje w Sejmie nową Ustawę o oświacie, która – dosadnie mówiąc – poderżnie gardło oszczędzonemu nawet przez Sowieta polskiemu szkolnictwu? To on pohukiwał na litewskich Polaków: „albo się integrować, hołoto, albo z Litwy wynocha!”? To on wymyślał dla nich i powielał w mediach lekceważące i obraźliwe określenia: „tak zwani Polacy”, „osoby uważające się za Polaków”, „piąta kolumna” etc. etc.? I któż jak nie prezes AWPL mógł porównać mniejszości narodowe do tykającej bomby, która, jeżeli jej nie rozbroić, może w każdej chwili rozsadzić fundament litewskiego państwa.

„Wszystkie mniejszości narodowe powinny zostać wintegrowane (nie integrować się, tylko właśnie zostać wintegrowane – przyp. L.D.) w życie kraju. Jeżeli się nie dogadamy o integracji, to i stabilności w kraju nie będzie” – straszył w wywiadzie dla rosyjskojęzycznego tygodnika „Ekspress niediela”... Co? To nie Tomaszewski? To premier Andrius Kubilius? Ten sam, który (jeżeli wierzyć dziennikowi „Lietuvos rytas”) próbuje paktować z Polakami w sprawie wspólnej w Wilnie koalicji? Z jednej strony chciałby po ich plecach podsadzić swojego kandydata na stołek mera, z drugiej – wpycha ich na siłę w integrację, jak niedouczony mag żywego królika w kapelusz. Każda z tych czynności z osobna jest właściwie możliwa, obie naraz – niewykonalne.

A tak, a propos, cytowanej wypowiedzi. Nie sądziłam, że aż taki z nas – litewskich Polaków – niebezpieczny Hezbollah z domieszką Al-Kaidy. Jesteśmy tej samej co nasi litewscy rodacy wiary... skóry, fury i komóry. I mentalności też. Prawa, o które walczymy, nie tylko nikogo nie zabiją, ale nawet nie zranią, ani krzywdy nie uczynią, a przecież – jak się okazuje – stabilnością kraju chwiejemy.

A może to tylko wrażenie polityków, którzy się już dawno ze swojego ludu wyintegrowali? Codziennie demonstrują, że o ile my pochodzimy z Ziemi, to oni z planety Nibiru. Żyją w innej rzeczywistości, na innym poziomie, posługują się inną mową i za nic mają prawo, którego tylko plebs musi u nas przestrzegać. I oto ta wredna planeta, według prognoz apokaliptyków, leci ku nam z zawrotną szybkością i w 2012 roku tak w nas przyładuje, że się nie pozbieramy. Więc póki nie jest za późno apeluję: wintegrujcie się, panowie (i panie też), w życie kraju, bo inaczej nie będzie nie tylko stabilności, ale i samego kraju.

Ale od tej apokalipsy dzieli nas jeszcze co najmniej rok. A póki jeszcze Wilno (i cały kraj) istnieje, ktoś musi nim rządzić i współrządzić. Przedstawicielom polskiej mniejszości życzę tego szczerze, ale nie za wszelką cenę. Gdybyście tym niemniej rządzili, „bądźcie nietolerancyjni… tylko wobec nietolerancji”, jak radził francuski filozof Hipolit Taine.

Gdyby rządzili ludzie Zuokasa, to im dedykuję spostrzeżenie jego guru Niccola Machiavell’ego: „W każdym mieście istnieją te rozbieżności interesów, które stąd pochodzą, że lud nie chce poddać się władzy i uciskowi możnych, a możni pragną rządzić ludem i uciskać go. Te dwa sprzeczne dążenia wywołują jeden z trzech skutków: albo władzę książęcą, albo wolność, albo bezrząd”. Pierwszą i trzecią możliwość wykluczam. Nie żyjemy w średniowieczu. Upodlony i stale okradany lud wcześniej czy później sięgnie po wolność. I może to być dla was ździebko nieprzyjemne.

Lucyna Dowdo

Wstecz