Polak też potrafi!

Władcy światła i… cienia

Kiedy po rozbracie Litwy ze Związkiem Sowieckim w roku 1990 zaczął się u nas gospodarczy chaos nie do opisania i kiedy grzmiało głośne podzwonne dla wszystkiego, co dotąd stanowiło poniekąd świętą własność państwową, biła wyraźna godzina, by do głosu zaczęli dochodzić ci, co to latami musieli tłumić w sobie przedsiębiorcze zapędy. A że Ryszard Litwinowicz należał do takowych, nie spał w czapkę. Popychany zresztą nieuchronnym pytaniem: „Jak się odnaleźć w nowej rzeczywistości?”.

Początki schowane… za żaluzjami

Różne gorączkowe myśli bujały mu po głowie, aż podczas pobytu w Polsce ściągnęła je na ziemię (któżby pomyślał!)… zawieszona w oknie żaluzja, która tam naonczas robiła furorę nie lada, a o której na Litwie niewiele było słychać. Tak to wpadł na pomysł spróbować je wytwarzać, czemu na domiar gorąco potaknięto w rodzinnym gronie. By cokolwiek pojęcia w tym nabrać, zakupili w Macierzy takie „novum” i wnet rozłożyli je na tzw. czynniki pierwsze, żeby pojąć tajniki produkcji. Te nie wydawały się skomplikowane, choć nieco odstraszała ich zbyt pracochłonna wizja. „Chyba że uda się stworzyć sprzęt, jaki pozwoliłby do minimum zredukować ręczną robotę” – myśleli. I uruchomiwszy całą smykałkę zaczęli podążać w tym kierunku.

Otrzymanie w lipcu 1992 roku wystawionego przez litewskie ministerstwo gospodarki stosownego „glejtu”, rejestrującego „Ardenę” jako firmę produkcyjną, dodało im wyraźnie skrzydeł. Już 1 września prawie w chałupniczy sposób warsztat opuściły pierwsze „firanki”, mające zacienić mieszkania bądź biura przed wszechwładnym słońcem i ciekawskimi postronnymi oczyma. Zacierali ręce z zadowolenia, gdyż test na popyt wypadł dość obiecująco.

„Majstrowanie” przy wytwarzanej przez główną gwiazdę Wszechświata jasności dziennej, a potocznie kojarzonej ze światłem i ciepłem, których nadmiar z pomocą żaluzji chcieli właśnie cokolwiek stonować, podszepnęło im niebawem myśl wręcz diametralnie przeciwną: by z pomocą sprzętu oświetleniowego rozjaśniać życie o zmroku i nie tylko. Jak się okazało, przy powszechnym deficycie był to naonczas strzał naprawdę w przysłowiową „dziesiątkę”. Sprowadzone z Polski na próbę jak pójdą najzwyklejsze plastikowe żyrandole, zostały dosłownie rozchwytane, gdy je zawiesili na odnajętym w sklepie „Baldai” przy wileńskiej ulicy Mindaugo stoisku.

Nowe wyzwania, nowe adresy

Przez pierwsze lata zarówno produkcję żaluzji jak też sprzedaż sprzętu oświetleniowego prowadzili poniekąd kątem, odnajmując świecące pustką pozakładowe hale produkcyjne bądź powierzchnie handlowe w różnych sklepach. Robili jednak wszystko, aby możliwie najszybciej zacząć „być na swoim”. I – trzeba przyznać – co się odwlekło, im nie uciekło. W roku 1995, po gruntownej renowacji nabytego budynku przy stołecznej ulicy Vytenio 20, na jego parterze założyli sklep oświetleniowy, a piętro pierwsze przeznaczyli na hale do produkcji żaluzji, w czym „Ardena” już wówczas była potentatem na skalę całej Litwy.

Rozmach, z jakim sobie poczynali, spowodował, że w hali tej w miarę upływu czasu robiło się coraz ciaśniej, co zmusiło do rozglądania się za kolejnym pomieszczeniem. O powierzchni 1700 metrów kwadratowych takowe znaleźli w niedalekim sąsiedztwie – przy tejże ulicy Vytenio, tyle że pod numerem 50, w byłych halach produkcyjnych zakładu „Elfa”, dokąd przenieśli się producenci żaluzji, zostawiając poprzednio zajmowane miejsce na potrzeby świadczenia usług oświetleniowych.

Właśnie: świadczenia usług oświetleniowych, czemu przewodzi Walery Marszewski. Bo, o ile na parterze, podobnie jak dawniej, lokuje się sklep i hurtownia, gdzie istne zatrzęsienie lamp, żyrandoli, kandelabrów, ampli, a w pomieszczeniach popiwnicznych – „króluje” elektrotechnika z krociem ofert towarowych na każdy gust i na każdą kieszeń, na piętrze pierwszym, prócz tego że rezydują tu menadżerowie, mieści się administracja „Ardeny” i sala konferencyjna.

Ci menadżerowie gotowi dopomóc każdemu, kto chce gustownie i praktycznie urządzić – dajmy na to – oświetlenie salonu domowego, biura, hali produkcyjnej, zrekonstruowanego dworku, pałacu, ulicy, stadionu. A żeby klientowi doradzić i oszczędzić w tym wysiłku umysłowego, pomocne są będące w ich dyspozycji, naszykowane wizualne ekspozycje na miarę potrzeb i wymogów XXI wieku. Te ekspozycje są zresztą regularnie odnawiane w sprowadzany sprzęt spod znaku światła z państw, które wiodą w tym światowy prymat, co w pierwszą kolej dotyczy Włoch, Francji, Niemiec, Hiszpanii.

Niczym Alladyn z lampą

Jak twierdzi Jan Boguszko – kierownik projektów oświetleniowych, dziś wszystko, co rozjaśnia ciemności, nie stanowi dla nich tajemnic. Przerabiają ten temat przecież prawie lat 20, starając się nadążyć za nowinkami. Jak już nadmieniłem, sprowadzanie wszystkiego, co z pomocą prądu elektrycznego jaśnieje – to ledwie jedna strona medalu. Druga zakłada natomiast konsultowanie i doradzanie, instalowanie tych urządzeń wedle życzeń klienta, któremu gotowi są wręcz nieba przychylać. Wystarczy, by im tylko zaufał, a może być pewny, że naprawdę nie zawiodą.

Za lata działalności tych projektów oświetleniowych sporządzili i zrealizowali przecież całe multum, czego zresztą dowodzą barwnie wydane a ubogacone zdjęciami prospekty reklamowe. Z których widać, że wydobyli z nocnych ciemności Zamek Trocki, niejeden kościół w Wilnie i na Wileńszczyźnie, inne reprezentacyjne budowle, w darze dla wilnian bajecznie udekorowali w lampiony w okresie świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku będącą wizytówką stolicy aleję Giedymina czy z pomocą krocia girland przekształcili wileńską wieżę telewizyjną w wysoką na 326 metrów... choinkę. Obecnie nie kryją dumy z powodu wygrania wielce prestiżowych przetargów na oświetlenie hal sportowych w Kownie i Kłajpedzie, gdzie na jesieni o mistrzostwo Europy powalczą koszykarze.

Te projekty realizują z rozmachem tak imponującym, że Litwa stała się na to terytorialnie za ciasna. Kto był w Mińsku, mógł na własne oczy podziwiać, jak imponująco prezentuje się nocą jego śródmieście – oświetleniowe dzieło ich rąk. Te ślady w postaci światła zostawili też w kilku miastach Rosji, w tym – w dalekim Kazaniu. Jakże zresztą inne niż kojarzone ze sławetną „żarówką Iljicza”, będącą w Związku Sowieckim symbolem elektryfikacji.

Boguszko nie ukrywa, że kryzysowa rzeczywistość nawet im – istnym „rekinom” w tej branży na Litwie – daje się mocno we znaki. Do niedawna front prac wyznaczał wręcz las dźwigów, z czyją pomocą wyłaniały się z rusztowań bloki mieszkalne i inne obiekty użyteczności publicznej (bo wiadomo, że każda taka budowla wymaga później koniecznych instalacji elektrycznych i oświetlenia). Teraz na froncie budowlanym – wielkie zacisze i – co gorsza – końca kryzysu jakoś nie widać.

Z tym większą nadzieją spoglądają więc na pozyskiwane z europejskich funduszy inwestycje na rekonstrukcję byłych pałaców i dworków, gdyż wtedy stają przed szansą wygrania rozpisywanych konkursów na ich oświetlenie, a co za tym idzie – czerpania z pewnego źródła zysków. Na Litwie w tym względzie natomiast nic pewnego. Całe mnóstwo firm splajtowało i ogłosiło bankructwo, stąd, by odzyskać zwrot pieniędzy za wyświadczone usługi bądź wykonane prace, wypada nierzadko procesować się. Zresztą, Temida bynajmniej nie zawsze bywa pomocna w dochodzeniu prawdy.

Gospodarzem – elektroniczny „anioł-stróż”

Jak już nadmieniłem, wyróżnikiem „Ardeny” jest to, że stara się ona ambitnie podążać w nogę z czasem, być poniekąd dyktatorem mody na Litwie w prowadzonej działalności, orientując się na europejskie i światowe innowacje. Nieraz nawet systemowe, czego przykładem jest stanowiący mariaż elektrotechniki z elektroniką „Mądry dom”.

Dla laików w tej materii należy się co nieco wyjaśnienia. Otóż określenie to oznacza, że budynek został wyposażony w nowoczesny system mający odpowiednio reagować na występujące wewnątrz bądź w otoczeniu zdarzenia. Mogą być nimi zmieniające się warunki pogodowe: światło słoneczne, temperatura zewnętrzna, opady deszczu lub śniegu, wiatr.

W takich przypadkach zainstalowany system automatyki ma bez ingerencji człowieka dostosować odpowiednio budynek poprzez zadanie odpowiedniego natężenia oświetlenia, włączenie ogrzewania lub klimatyzacji. Elektroniczny „anioł-stróż” domu winien też reagować na sytuacje ekstremalne: zaniki napięcia w sieci, awarie obwodów, pożary, wycieki wody, włamania i oczywiście przeciwdziałać powstawaniu ewentualnych szkód.

Tym, komu powyższe wyjaśnienia nie poruszyły wyobraźni, postaram się uczynić to bardziej obrazowo. A więc: śpisz jeszcze, a twój dom za sprawą tego stróża już się budzi. O zadanej porze włącza się kaloryfer w łazience, byś miał idealną temperaturę do porannej kąpieli. Aby przebudzenie nie było zbyt gwałtowne (co szczególnie bolesne jest dla śpiochów), przy pobudce budzika, dyskretnie zapala się światło. Kiedy otwierasz okno, by przewietrzyć swój pokój, kaloryfer ustawia się automatycznie w trybie przeciw zamarzaniu.

Zaraz po twoim opuszczeniu domu ogrzewanie przechodzi automatycznie w ekonomiczny tryb działania, a wszystkie punkty świetlne oraz urządzenia, które mogłyby być wyłączone, przestają działać. Nie musisz obchodzić własnego domu, co jest szczególnie uciążliwe, jeśli ten przypomina pałac. O ile będąc w pracy dowiadujesz się o nagłym najściu upału lub chłodu, z pomocą telefonu komórkowego albo komputera możesz zdalnie „podkręcić” klimatyzator albo zwiększyć ogrzewanie – tak, by, kiedy wrócisz w domowe pielesze, powitała cię prawdziwa oaza. Na uruchomienie tego elektronicznego „anioła-stróża” wcale nie ma znaczenia odległość. Wystarczy sięgnąć po komórkę bądź laptopa, a można to uczynić nawet naprawdę zza siedmiu gór i rzek, leżąc gdzieś pod palmą na Majorce albo będąc na narciarskich wczasach – dajmy na to – w Słowacji.

To, co dla mnie w opisie tym trąci bajką, dla Zenona Wilczewskiego i Edwarda Karpowicza, jako głównych strategów „Mądrego domu” w „Ardenie”, jest powszedniością. Będąc w to wielce wtajemniczonymi, gotowi udzielić porad, jak też oblec je w czyny każdemu ewentualnemu ich klientowi. Choć zdają sprawę, że takimi klientami mogą być jedynie ci, co znaleźli się w posiadaniu okazałych fortun, gdyż oferowane systemy automatycznego sterowania EIB, KNX czy „My home” kosztują naprawdę słono. Z drugiej strony jednak po ich wdrożeniu o 60 proc. można zmniejszyć zużycie wszystkich kabli, o 50 proc. zaoszczędzić na energii elektrycznej oraz o 30 proc. – na energii cieplnej.

Wyprzedzić konkurentów!

Nie drepcze też w miejscu produkcja żaluzji, w czym – jako pionierzy na Litwie – bynajmniej nie zamierzają oddać pola konkurentom. A choć takowych napłodziło się naprawdę sporo, pogodę tak na dobrą sprawę robią 4-6. „Ardena”, w zgodnej opinii fachowców, zaliczana jest do potentatów na całą Nadbałtykę. I nie bez kozery. Mało kto posiada bowiem przeznaczoną do ich produkcji halę o powierzchni 1500 metrów kwadratowych, z którą sąsiadują pomieszczenia magazynowe. Mało kto wykorzystuje własnoręcznie skonstruowany sprzęt, pozwalający zautomatyzować produkcję, a przez to zmniejszyć nakład siły roboczej i stromo podnieść wydajność pracy.

Czesław Litwinowicz, wieloletni dyrektor produkcji tego, co służy w oknach za osłonę przeciwsłoneczną, nie bez rozbawienia wspomina początki, kiedy to na wskroś dominowała praca ręczna. Kręcił korbkę ręką taki Czesław Romaszewski, a po głowie nie mniej szparko wirowały mu myśli, jak by tu czynności zmechanizować. To właśnie jego konstruktorski polot w znacznym stopniu sprawił, że dziś paski żaluzjowe profilują, dziurkują i tną wedle zadanej długości za jednym machem z idealną precyzją automaty. Zatrudnionych w wysiłku wyręczają też podnośniki, wykrojniki i niby drobiazg – takie stoły roletowe, gdzie można na całą długość i szerokość rozwinąć służące na zasłony materiały.

Na tym sprzęcie zdołali też niemało zarobić. Chodzi bowiem o to, że zaczęli go produkować, zestawiać nawet w całe linie technologiczne i sprzedawać. Jak na Litwę tak też poza jej granice. Chętnych nabywania nie brakuje, gdyż tego typu urządzenia oferowane przez „Ardenę” są cenowo bardziej przystępne, a ponadto niezawodne i mniej skomplikowane w konstrukcji. Nie trzeba więc mocno się głowić, jak je uruchomić, a po tym obsługiwać.

Moim cicerone po hali produkującej żaluzje, czym w „Ardenie” zajętych jest ponad 70 osób, był Jan Deniusz, mający na zawodowym „liczniku” 19 lat stażu, czyli będący prawie rówieśnikiem firmy. Za ten okres przeszedł różne wtajemniczenia: żaluzje poziome i pionowe, markizy, rolety plisowane, rzymskie, ochronne, moskitiery. Był okres, kiedy krzykiem mody były zasłony drewniane oraz traki – zasłony z szerszych pasków, idealnie pasujące na pokojowe parawany.

Na jego oczach dokonywała się ponadto poniekąd rewolucja tworzyw, służących za materiał na żaluzjowe „firany”. Dziś są takie, które potrafią tak załamać bijące od zewnątrz promienie słoneczne, że ciepło zostaje wchłonięte, a samo światło przenika do pokoju, tworząc w upalne dni błogą oazę. Szczególny efekt w tym zakresie daje wykorzystanie tkanin z zawartością włókna szklistego, tzw. refleksoli, czyli umieszczanych poza oknem żaluzji, przypominających ekrany, które niwelują nadmiar światła i ciepła. Niestety, te nagminnie stosowane na Zachodzie osłony zewnętrzne u nas torują drogę z wielkim oporem. A to z tej prostej przyczyny, że są znacznie droższe niż wewnętrzne.

Kto trafi do „Ardeny” z myślą obstalowania żaluzji, dostanie wręcz oczopląsu od oferowanych tu przeznaczonych na nie stylowych materiałów. Ich kolorystyczna gama jest zresztą stale odnawiana we wszystko, co na topie u najbardziej renomowanych producentów. Jeśli taki klient pogubi się w nadmiarze ofert albo ma w tym słabą wiedzę, może liczyć na fachowe porady. Tutejsi specjaliści udzielą dogłębnych konsultacji, przyjadą, pobiorą wymiary, a po czym, wykonawszy w iście ekspresowych terminach zamówienia, nie mniej fachowo zamontują żaluzje w potrzebnych miejscach.

Jan Deniusz jest wręcz przekonany, że dalszy postęp w tej branży jest nieunikniony, stąd wypada mieć na wszystko, co nowe, oczy i uszy szeroko otwarte, żeby nie pozostać w tyle. Owym „tyłem” zaczynają być np. żaluzje okienne podnoszone ręcznie. Dziś człowieka wyręczają w tym po przyciśnięciu stosownego guzika małe silniczki. Niby drobiazg, a jakże wymownie dowodzi, że towarzyszy nam galopujący wręcz w modernizacji XXI wiek.

Nic z „chińszczyzny”...

Próżno wśród ofert „Ardeny” szukać zalewających obecnie świat towarów, opatrzonych metką „Made in China”, o których zwykło się z przekąsem mówić, że służą dopóty, dopóki... nie są w użyciu. Zbyt solidni są, by oferować klientom buble, a potem kraśnieć ze wstydu za ich jakość. Trzymają więc sztamę z producentami naprawdę renomowanymi. Wśród tych, co oferują urządzenia oświetleniowe są m. in.: „Disano”, „Fosnova”, „Simes”, „Lucente”, „OSRAM”’, „Itre”, „Ares”; elektrotechnikę otrzymują od takich tuzów jak: „ABB”, „Lovato electric”, „Hensel”, „HK Tubitex”, „Steinel”, „Hager”, „Jung”, „Schneider electric”, a komponenty żaluzjowe – od „Louvolite”, „Mermet”, „Sunzal”, „Aluprof”, „Anwis”, „LS Svensson”, „Lupo”, „Domicet”, „Somfy”.

Zgoda, za to wszystko trzeba zapłacić drożej niż za produkcyjną „chińszczyznę”, ale można być pewnym niezawodnego funkcjonowania nabytku przez długie lata. Powszechnie wiadomo, że jakość kosztuje. Chociażby taki przeznaczony na rolety zewnętrzne, a oferowany przez francuską firmę „Mermet” screen – tkanina zawierająca 67 procent włókna szklistego, dzięki czemu jest odporna na wszelkie działania atmosferyczne, a przez to służy zdecydowanie dłużej, podczas gdy żaluzje z poliscreenu, mającego w składzie takowego włókna ledwie 10-12 procent, tracą swe własności znacznie szybciej. I teraz dylemat, przed jakim staje większość nabywców: czy zapłacić drożej i mieć produkt znacznie pewniejszy, czy poprzestać na tym tańszym, który wypadnie szybciej wymienić?

Wiedząc, że o tym wyborze z reguły decyduje zasobność portmonetki klienta, w „Ardenie” starają się zaoferować towary zróżnicowane cenowo, aczkolwiek jak ognia wystrzegają się taniochy. Będąc zdania, że jeśli kogoś stać było na pobudowanie bardziej nawet pałacu niż domu, to nie może on przystać na byle jakie żyrandole bądź żaluzje. Bo w dzisiejszych czasach to, co się utożsamia z „mniej albo więcej światła” na użytek człowieka, graniczy ze sztuką, potęguje jego komfort psychiczny, a też w niemałym stopniu rzutuje na zdrowie, utożsamiane w pierwszą kolej ze wzrokiem.

Nie chcąc mydlić klientowi oczu, nie stosuje też „Ardena” tak dziś lansowanych przez „Maximę” albo inne hipermarkety akcji z cenowymi zniżkami w tle. Jeśli ktoś wierzy, że coś można raptem kupić o połowę taniej, niech włoży to między bajki. Jest naprawdę mnóstwo sposobów tych niby dobrodziejstw. Ten najprostszy polega na pierwotnym niebotycznym wywindowaniu cen, by potem opuszczając je o ileś tam procent wabić-mamić, a tak naprawdę nabijać w przysłowiową butelkę nabywców. Firma, której prezesem jest Ryszard Litwinowicz, zbyt ich szanuje, aby tumanić i kłamać. Tak było, tak jest i tak będzie w przyszłości. Bo od powijaków towarzyszy im żelazna zasada solidności w różnych przejawach.

Niczym w polskiej rodzinie

Ożywiają się wyraźnie Ryszard Litwinowicz i utożsamiany z jego prawą ręką wiceprezes Bogdan Szejbak, kiedy zagaduję ich o ludzi pracujących w „Ardenie”. Mniemają bowiem zgodnie, że to najbardziej okazały majątek, jakim dysponują. W miarę tego, jak załoga się liczebnie rozrastała, pozyskiwali pracowników bynajmniej nie z ulicy. Na początku była rodzina i najbliższe jej otoczenie, potem – przyjaciele, jeszcze potem – przyjaciele przyjaciół. Nierzadko ci, z którymi bracia Ryszard, Tadeusz i Czesław Litwinowiczowie długie lata wirowali w tańcu w naszym reprezentacyjnym zespole „Wilia”. Nic więc dziwnego, że w pewnym momencie z podwładnych – jak z uśmiechem zaznacza pan Ryszard – mogli wystawić 8 par tanecznych i chórek złożony z byłych „wiliowców” .

Takie kryterium doboru poprzez konieczne rekomendacje ma swoje zdecydowane plusy, scala ich w monolit, gdy wypada dążyć do wspólnego celu. Bo nie wypada źle pracować na widoku u znajomych, gdy tworzy się coś tak wspaniałego jak jedna wielka rodzina. To jej poczucie jakże wymowny przejaw dało w obliczu trapiącego litewską gospodarkę głębokiego kryzysu. Gdy musieli decydować: czy zmniejszyć płace zarobkowe, czy też poczynić redukcję zatrudnionych, solidarnie opowiedzieli się na jakiś czas za tym pierwszym.

Tę rodzinną atmosferę kształtują też bez wątpienia zatrudnione tu rodziny. Palców rąk nie starczy, by je policzyć w 250-osobowej załodze. To przede wszystkim siedmioro Litwinowiczów, to: Aksamitowie, Szafranowiczowie, Zapolscy, Maksymowiczowie, Piotrowscy, Basłykowie, Józefowiczowie, Malinowscy, Nausewiczowie, Kondratowiczowie w przeróżnych splotach krwi – a to rodzice, synowie i córki, a to wnukowie, stryjowie, ciocie. Ci starsi kosztem wielu wyrzeczeń i samozaparcia wypracowali w pocie czoła wspólny dorobek, którego dziś naprawdę nie muszą się wstydzić. Pozwalając tym młodszym startować z pułapu znacznie wyższego niż oni zaczynali.

Nawet pobieżny rzut oka na zatrudnionych w „Ardenie” pozwala odkryć inną osobliwość: aż w 99 procentach są oni Polakami, pochodzącymi z Wilna, jak też z terenów mu przyległych. Owszem, wszyscy znaleźli tu pewne zatrudnienie i godziwe zarobki. Choć nie tylko. Dzięki tym więzom familijnym tudzież poczuciu bycia jedną wielką polską rodziną zarówno wśród mających do czynienia z oświetleniem jak też wśród zajętych produkcją i sprzedażą żaluzji wytworzyła się niepowtarzalna atmosfera.

To poczucie przyjaznego łokcia towarzyszy im bynajmniej nie tylko w pracy. Są razem w chwilach świątecznych, kiedy zwyczajem dziadów i ojców bije godzina przełamania się opłatkiem i zaintonowania kolędy, kiedy trzeba pozdrawiać z imieninami Janiny i Janów, których w zespole naprawdę wielu, gdy wypada dzielić radość i smutek poszczególnych osób. Te więzy scala też bez wątpienia koło Związku Polaków na Litwie, któremu obecnie prezesuje Czesław Litwinowicz. W sumie liczy ono ponad 140 członków i jest jednym z największych w stołecznym oddziale tej biało-czerwonej organizacji. W pogoni za statystyką, można by było te szeregi jeszcze bardziej powiększyć. Tylko że im nie o to chodzi. Ta polskość musi wypływać z potrzeby duszy, przez co zyskuje moc szczególną.

Wedle „miej serce i patrzaj w serce”

W czasach, kiedy wstępujące w dorosłe życie pokolenie masowo migruje „za chlebem” poza Litwę, wielce krzepiąca jest w „Ardenie” obecność młodych twarzy naprawdę w liczbie mnogiej. Z jednej strony przywiódł ich tu w ślad za rodzicami bądź starszym rodzeństwem i utrzymuje z pewnością szeroko pojmowany patriotyzm, choć nie tylko.

Tym „magnesem” jest też bez wątpienia troska kierownictwa o tych, kto poniesie sztafetę produkcyjną w przyszłości. Byle chcesz podnosić swą wiedzę, a możesz być pewny, że potraktują cię naprawdę ze zrozumieniem: dopasują urlop do sesji egzaminacyjnej, zorganizują niezbędne dla podnoszenia zawodowego mistrzostwa szkolenie czy seminaria. Bez mruczenia pod nosem na znak niezadowolenia udzielają tu też urlopów macierzyńskich płci pięknej, która decyduje się na pierwsze bądź kolejne potomstwo. A trzeba dodać, że na takich „wczasach” przebywa aktualnie naprawdę wiele młodych mam.

Ważny element osłony socjalnej stanowią warunki bytowe w miejscu pracy oraz odpoczynek po niej. Każdy z zatrudnionych ma do dyspozycji luksusowo urządzone sanitariaty i kuchnię, gdzie są wszelkie warunki, by wypić herbaty albo spożyć posiłek w koniecznie tu przestrzeganej porze obiadowej. Kto życzy, może po uprzednim powiadomieniu na okres urlopu albo w weekendy zażyć relaksu nad jeziorem Malkestis w rejonie malackim, gdzie mają swoją bazę wypoczynkową. Na tej bazie zresztą często-gęsto zbierają się grupowo, by uczcić przeróżne święta.

Wielkim wzięciem cieszą się też wycieczki poznawcze, które swym zasięgiem wykroczyły daleko poza Litwę, gdyż wiodły m. in. do Chorwacji i na Słowację, do Paryża, Sztokholmu, Moskwy, Mińska, Pragi, Petersburga, Tallina, Rygi, Warszawy, polskiego Trójmiasta, Torunia, Lichenia czy Puszczy Białowieskiej. A wszystko to w sposób jakże wymowny dowodzi, że kojarzeni z Litwinowiczami właściciele „Ardeny” nie przypominają tak obecnie nagminnych wśród producentów bezdusznych monstrów, traktujących podwładnych jako roboty i dosłownie wyciskających z nich życiodajne soki.

Mickiewiczowski apel „miej serce i patrzaj w serce” naprawdę nie jest im obcy. Wypełnili go przecież nieraz treścią, wspierając przeróżne akcje charytatywne, stosując cenowe upusty, gdy klientami były szkoły, przedszkola, sierocińce albo domy starców. Nie kryją wszak, że szczególnie czuli są na prośby skierowane w języku ojczystym. Bo cokolwiek by powiedzieć, a przysłowie, iż swoja koszula jest ciału bliższa, kryje naprawdę wiele prawdy.

Z „Ardeną” świat jest piękniejszy!

– takie to hasło wymyśleli swego czasu i – przyznać trzeba – bynajmniej nie brzmi ono buńczucznie. Poprzez sprzęt oświetleniowy i żaluzje są przecież zarazem władcami światła i cienia. Gotowi podzielić się nimi z każdym, kto zawita w progi przy stołecznej ulicy Vytenio 20, gdzie oferują największy na Litwie wybór tego, co po elektrycznym „pstryku” zapala się i świeci, świeci, świeci. Z kolei pod adresem Vytenio 50 można na dowolny gust obstalować żaluzje, czyli zasłonić się od nadmiaru promieni słonecznych. I jedno, i drugie poza Wilnem można ponadto nabyć w stałych filiach w Kownie, Kłajpedzie i w Szawlach, nie mówiąc już o pomniejszych sklepach rozsianych po Litwie jak ta długa i szeroka. Co powoduje, że ich dynamiczne w kształcie firmowe logo jest naprawdę rozpoznawalne i rokuje dobre perspektywy.

Nurzają się w tę przyszłość z rychłym jubileuszem 20-lecia działalności w wielkiej nadziei. Na pewno sprawią, że będzie świątecznie, choć nie wpadną z tą fetą w przesadę. Mają przecież jeszcze tak wiele do zrobienia, by świat z „Ardeną” był piękniejszy...

Henryk Mażul

Fot. autor

Wstecz