Nowa Ustawa o oświacie

Realia w królestwie krzywych zwierciadeł

17 marca br. Sejm RL większością głosów przyjął nową Ustawę o oświacie. W przepisowym terminie podpisała ją również prezydent Dalia Grybauskaite, która „lustrzane odbicie” pomyliła z odbiciem w krzywym zwierciadle, bowiem zapowiadała, że nada Ustawie bieg, o ile będzie gwarantowała polskim szkołom na Litwie identyczne pozycje, jakie mają litewskie w Polsce. Na decyzję Sejmu i pani prezydent nie wpłynęło 60131 podpisów przedstawicieli mniejszości narodowych przeciwko jej założeniom, apele przedstawicieli rządu i polityków RP, protesty społeczności polskiej w Macierzy i poza jej granicami, a te dosięgły Stanów Zjednoczonych i nawet ich panią sekretarz Hillary Clinton.

Sprzeciw i apele dotyczyły generalnie jednej zasady: niepogarszania, a dokładniej – niezawężania możliwości pobierania nauki w języku mniejszości narodowych, zachowania m. in. tradycyjnego modelu szkoły polskiej na Litwie, który zakłada nauczanie i wychowanie w języku polskim. Władze litewskie: posłowie, prezydent, minister oświaty jednogłośnie twierdzą, że chodzi im o „dowartościowanie” mniejszości, równouprawnienie i zapewnienie jednakich standardów, startu na rynek nauki i pracy na Litwie.

Wydaje się, że w demokratycznym kraju muszą one być zagwarantowane a priori. Przyznajmy, chociaż nieliczne, ale są przecież przypadki, kiedy na Litwie studiują czy też robią karierę wychodźcy z dość odległych krajów, a nie np. z rejonu solecznickiego. Ich znajomość języka, akcent, wysławianie się w języku litewskim pozostawiają wiele do życzenia. Ale wykształcony człowiek poradzi sobie z tym bez wątpienia.

Paradoks sytuacji polega na tym, że mniejszości, szczególnie najliczniejsze – polska i rosyjska – wcale nie odczuwają poważnych trudności z tą przysłowiową „integracją”: są fanami litewskiej koszykówki, nawet oglądają litewskie programy telewizyjne (prawda, lepiej żeby tego nie czyniła szczególnie młodzież, gdyż niosą bardzo nikłe wartości), wcale nie gorzej od swych rówieśników – Litwinów radzą sobie na maturze i na studiach bądź też w pracy na Litwie.

Szkoły mniejszości narodowych w ciągu 20 lat niepodległości zdobyły swój kontyngent, określoną pozycję w społeczeństwie. Przyznać należy, że historia tak się potoczyła, że Litwa znalazła się w orbitach funkcjonowania dwóch atrakcyjnych, i co tu kryć, wielce bogatych kultur: polskiej i rosyjskiej. Szczególny ekspansjonizm tej ostatniej odczuwają dziś wszyscy sąsiedzi. Historycznie tereny te zawsze były wielokulturowe i na dobre to Litwie wychodziło. Wystarczy przypomnieć, jak chlubną jej historię stworzył w swych utworach Józef Ignacy Kraszewski, jak wysławili jej imię Wieszcz Adam Mickiewicz i noblista Czesław Miłosz. Dodajmy, to byli Polacy. Ale sławili też Pogoń obywatele narodowości żydowskiej, rosyjskiej…

Niestety, Litwa (no, przynajmniej jej „urobiona” przez zacietrzewionych polityków część) nie chce tego przyjąć do świadomości. Uparcie dąży do tego, by na gwałt sprowadzić języki ojczyste mniejszości narodowych do „użytku domowego”. A przecież w stolicy każdy piąty obywatel nie jest Litwinem, a w rejonach otaczających Wilno średnio od 2 do 6 osób z dziesięciu jest narodowości nielitewskiej.

Z tą wielokulturowością i szkołami, m. in. polskimi, na Litwie próbowano zrobić porządek na długo przed wstąpieniem do Unii. Dosłownie w każdej wsi dla polskich dzieci zakładano litewskie szkoły. Ale nie zdały stuprocentowego egzaminu. Polskie szkoły nie świecą pustkami. Wręcz przeciwnie. Ich absolwenci w zdecydowanej większości mają lepsze wyniki w nauce i starcie na studia niż ci z litewskich szkół dla mniejszości. Więc wygląda, że forsowanie takich a nie innych założeń Ustawy o oświacie jest kolejną próbą „ukrócenia” polskich szkół.

Litwa odpiera zarzuty o uszczuplaniu praw Polaków, twierdząc, że tylu szkół polskich nie ma nigdzie na świecie. Owszem. Ale nie spadły przecież z nieba.

Co nam zabiera nowa Ustawa? Otóż zacznijmy od przedszkola. Ustawa o oświacie zakłada przymusowe prowadzenie tam nauczania i wychowania w języku litewskim w ciągu czterech godzin tygodniowo. Zaznaczmy, w wielu przedszkolach odbywa się nauczanie języka litewskiego, ale w takim zakresie i wymiarze godzin, jakiego pragną sobie w porozumieniu z administracją rodzice. W szkole początkowej po litewsku ma być, oprócz języka litewskiego, wykładany też przedmiot poznawania świata. W starszych klasach historia i geografia Litwy oraz nauka o społeczeństwie mają być nauczane w języku litewskim. Ciosem wyraźnie poniżej pasa jest wprowadzenie od klasy 11 już w roku szkolnym 2011/2012 jednakowych programów nauczania języka litewskiego w szkołach mniejszości jak też litewskich oraz ujednolicenie egzaminu maturalnego dla wszystkich szkół już w roku 2013.

Ponadto punkt 30 Ustawy zakłada, że w miejscowościach, gdzie obok siebie działają dwie lub więcej szkół z różnymi językami wykładania, w razie niemożliwości skompletowania klas szkoły średniej w jednej z nich, należy obowiązkowo zachować szkołę średnią z państwowym językiem nauczania. Już w rozporządzeniach ministerstwa oświaty, zakładając niby zmniejszoną liczbę uczniów przy kompletowaniu klas, praktycznie nie uwzględnia się tego założenia tam, gdzie są tylko szkoły polskie. Zauważmy, grozi to likwidacją szkół mniejszości narodowych poza obrębem stolicy.

Uszczęśliwiając nas na siłę, na dodatek wmawia się, że nie chcemy uczyć się języka litewskiego. Nigdy nie deklarowaliśmy czegoś podobnego, wręcz przeciwnie. Ale chcemy to robić nie w ramach nawracania na litewskość, tylko z pomocą nowoczesnych metodyk, podręczników i stopniowego wzmacniania nauczania np. od klasy 2 czy też 5.

Litewscy politycy argumentują przyjęcie takiej a nie innej wersji Ustawy też tym, że w Polsce przedstawiciele litewskiej mniejszości uczą się właśnie na takich zasadach. Uściślmy: podobnych. Otóż obok wykładania w szkołach litewskich tematów z historii i geografii Polski w języku polskim, ich uczniowie składają egzaminy maturalne w języku litewskim. Owszem, składają egzamin z języka polskiego (jednakowy w całej Polsce), ale mają też na maturze egzamin z litewskiego (my zostaliśmy go pozbawieni i w żaden sposób władze oświatowe nie chcą słyszeć o jego przywróceniu na listę egzaminów obowiązkowych). Ponadto szkoły litewskie w okolicach Puńska i Sejn otrzymują od Państwa Polskiego finansowe wsparcie w postaci podwójnie zwiększonego koszyczka ucznia (u nas mamy 15 proc., w tym też dla litewskich szkół na Wileńszczyźnie).

Uwzględniając powyższe, powstaje pytanie: czy litewska Ustawa o oświacie nazywana przez jej apologetów „lustrzanym odbiciem” istniejącej w Polsce, nie jest w rzeczywistości odbiciem w krzywym zwierciadle? Chciałabym też podkreślić, iż podstawowa różnica w traktowaniu szkół mniejszości narodowych w Polsce i na Litwie polega na tym, że Polska odgórnie pozwala na precyzowanie poszczególnych założeń na miejscu. Jak nieraz w swych wypowiedziach zaznaczali Litwini z Polski, nie proszą oni miejscowe władze o zmniejszenie godzin nauczania w języku polskim czy też „ułatwienia” matury z polskiego. Właśnie, sami Litwini tego nie chcą, więc widocznie wiedzą dlaczego. U nas natomiast jest odwrotnie: władza lepiej wie, czego nam trzeba.

Litwinów w Polsce łatwo zrozumieć: według oficjalnych statystyk jest ich około 6 tys.; mówi się wprawdzie, że faktyczna liczba osób narodowości litewskiej jest w prawie 40-milionowym państwie dwa razy większa. Na Litwie mamy oficjalnie ponad 230 tys. Polaków (faktycznie liczba ta może sięgać do 300 tys.) wśród ponad 3 mln ludności. Oczywiście, że interesy tak nieproporcjonalnie liczebnych grup się różnią, różnią się też zapotrzebowania. Pomimo państwowych szkół (którymi tak szczyci się Litwa i my też), społeczność polska na Litwie – przy faktycznie zerowym wsparciu ze strony państwa – ma parę teatrów amatorskich, mnóstwo zespołów, organizacji i środowisk, media polskojęzyczne… Wszystko to dość prężnie działa. Działa też Związek Polaków na Litwie, zrzeszający około 11 tys. osób, oraz partia polityczna AWPL, sukcesywnie uczestnicząca w wyborach i potrafiąca zdobyć i sprawować władzę w ciągu kilkunastu lat. Z roku na rok wzrasta też liczba Polaków zdobywających wyższe wykształcenie.

W takim kontekście trudno pozbyć się myśli, że władzom zależy nie na polepszeniu, ale pogorszeniu wyników nauki w szkołach polskich, bo przecież nie tylko litewskiego języka dzieci tam się uczą. Polska młodzież ma doskonałe warunki – dzięki znajomości języka ojczystego – poznawać zarówno światową kulturę jak też osiągnięcia w dziedzinie naukowej i technicznej. Właśnie doskonała znajomość języka polskiego rozszerza te horyzonty. Czy nie to właśnie spędza sen z powiek „krzewicieli litewskości”?

Wydaje się też, że jednego w swym zaślepieniu ci „krzewiciele” nie uwzględnili: skoro w polskich szkołach ma zostać aż tak „wzmocniony” język litewski, to jaki sens będzie oddawać polskie dzieci do litewskich szkół (dotychczas lepsza znajomość języka państwowego, a więc i „zrobienie kariery” było podstawowym argumentem tych, którzy oddawali swe dzieci do szkół litewskich na Wileńszczyźnie). Tu już nie pomogą dodatki do koszyczka i wrzawa, że „polskie” samorządy dyskryminują litewskie szkoły.

Ustawa o oświacie ma wejść w życie od 1 lipca br. Niestety, prezydent Dalia Grybauskaite, chociaż jest kobietą i powinna się znać na „lusterkowych cudach”, odbicie w krzywym zwierciadle uznała za lustrzane. I nie o poziom nauczania języka litewskiego w polskich szkołach tu chodzi, tylko o ducha w nich panującego. Ale, czy się to komuś podoba czy nie, będąc obywatelami Litwy, jesteśmy cząstką swego narodu – Polakami. Na siłę miłości i szacunku nie da się wprowadzić.

Zresztą, wydaje się, że bardziej niż Polacy mają z tymi uczuciami do swojego kraju problem Litwini. We własnym niepodległym państwie „miłościwie panujący” tak ich „urządzili”, że trzecia część pracujących ma minimalne wypłaty, każdy siódmy obywatel jest bezrobotny… Szacuje się, że Litwę opuściło ćwierć miliona obywateli i nadal co czwarty młody człowiek chce emigrować – przynajmniej na czas studiów, bo na Litwie – drogo i nieciekawie. Więc może by tak patriotycznie nastawiony Sejm i rząd na czele z urzędem prezydenta zabrałyby się do „uszczęśliwiania na siłę” również Litwinów, których, jak widać, nie tylko na Wileńszczyźnie się „krzywdzi” (o czym krzyczą ultrapatrioci).

Kiedy głosy w obronie polskiej mniejszości coraz potężniej zaczęły brzmieć w świecie, litewski szef dyplomacji w jednym z programów telewizyjnych uderzył się w swe piersi i przyznał, rzekomo cały problem polega na tym, iż… wcześniejsi przywódcy Litwy – „nie mając do tego prawa” – składali nieuzasadnione obietnice dla polskiej strony w kwestii pisowni nazwisk, używania języka mniejszości itp. Nikt inny na takie „odkrycie” nie wpadł. Tylko „najjaśniejszego” szefa MSZ stać było na to.

W tym „wyznaniu” kryje się bardzo ważna informacja dla całego świata: podpisując umowy czy też deklaracje z Litwą należy uważać, kto swoim nazwiskiem je firmuje. Bo jeżeli brak kompetencji zarzuca się takim osobom jak śp. „patriarsze” narodu litewskiego Brazauskasowi czy „wypożyczonemu” z amerykańskiej demokracji prezydentowi Adamkusowi, to co sądzić o „pomniejszych” ministrach lub przewodniczących Sejmu… My, znając zasady działania „litewskiej demokracji”, nie tracimy jednak nadziei, że i tu wraz z dorastaniem nowego pokolenia, zmieni się stosunek do mniejszości narodowych, do Polaków. Aczkolwiek największe nadzieje pokładajmy w samych sobie: po prostu trwajmy przy swoim. Tak, jak to robiliśmy wczoraj, czyńmy dziś i jutro…

Janina Lisiewicz

Wstecz