Jest błogosławieństwem, jeżeli ktoś otrzymał od losu takie miasto (…)

                                                                                                                                                        (Cz. Miłosz)

Włączając się do obchodów Roku Miłosza w lutowym numerze „Magazynu Wileńskiego” przybliżyliśmy naszym czytelnikom „małą ojczyznę” Noblisty – Szetejnie i okolice, „samo serce Litwy” – przestrzeń, w której był założony mocny fundament do kształtowania się osobowości dojrzewającego człowieka i artysty.

Kontynuując „poznawanie Miłosza” nie sposób ominąć „okresu wileńskiego” w życiu i twórczości poety. Miłoszowi, jak i wielu innym wielkim pisarzom, z Mickiewiczem na czele, było dane spędzić w Wilnie piękny i owocny czas: coraz bardziej świadome, bo „nastoletnie” dzieciństwo i wczesną młodość.

Na początku uporządkujmy zatem niektóre istotne fakty. Przypomnijmy, że w latach 1921-1929 Miłosz był uczniem Gimnazjum im. Zygmunta Augusta w Wilnie. Mieściło się ono na rogu Małej Pohulanki i Boufałłowej (dziś: Kalinausko i Tauro). Rodzina Miłoszów mieszkała przy ul. Podgórnej 5, czyli stosunkowo niedaleko. Nie tylko jednak usytuowanie decydowało o wyborze szkoły.

Gimnazjum im. Zygmunta Augusta należało do tzw. renomowanych wśród szkół polskich. Wysoki status szkoły, do której uczęszczał Miłosz, zadecydował o jego pozostaniu w Wilnie nawet wtedy, kiedy w 1926 r. ojciec otrzymał pracę w Suwałkach i rodzice musieli tam się przenieść. Czesław pozostał w Wilnie, wynajmując mieszkania w okolicach swojej szkoły. Następnie zaś otrzymał pokój w nowo zbudowanej bursie przy ul. Boufałłowej.

Naukę w gimnazjum oceniał Miłosz, zwłaszcza po latach, bardzo wysoko. Dał temu wyraz zarówno w swoim pisarstwie, jak i w „rozmowach-rzekach” z Aleksandrem Fiutem czy Renatą Gorczyńską. Najszersze kręgi zatoczyła na pewno opinia o wileńskiej edukacji, wydana w odczycie noblowskim:

(…) Dobrze jest słyszeć od dziecka słowa łacińskiej liturgii, tłumaczyć w szkole Owidiusza, uczyć się katolickiej dogmatyki i apologetyki. Jest błogosławieństwem, jeżeli ktoś otrzymał od losu takie miasto studiów szkolnych i uniwersyteckich, jakim było Wilno, miasto dziwaczne, barokowej i włoskiej architektury przeniesionej w północne lasy i historii utrwalonej w każdym kamieniu, miasto czterdziestu katolickich kościołów, ale i licznych synagog; w owych czasach Żydzi nazywali je Jerozolimą północy. Dopiero też wykładając w Ameryce zrozumiałem, jak wiele przeniknęło we mnie z grubych murów naszego starego uniwersytetu, z zapamiętanych formuł prawa rzymskiego, z historii i literatury dawnej Polski (…).

Zgodnie z duchem wielonarodowego zawsze Wilna wśród kolegów-gimnazjalistów zdarzali się nieraz także Tatarzy, Karaimowie, Żydzi, nawet Turcy.

Nauczyciele także miewali czasem nie tylko polskie korzenie, jak, na przykład, znany z Rodzinnej Europy „dziadzia Kałaszeuski”.

Gimnazjum utkwiło w pamięci poety głównie ze względu na bardziej jaskrawe osobowości profesorów. Kiedy później, już będąc na Zachodzie, pisał Miłosz Rodzinną Europę, która miała chociażby w jakimś stopniu odpowiedzieć na pytanie, co to znaczy być Europejczykiem Wschodnim, uznał za stosowne sportretować poznanych w gimnazjum profesorów: ks. Leopolda Chomskiego i nauczyciela łaciny Adolfa Rożka.

Zważywszy fakt, że z biegiem lat będą się pogłębiać i rozszerzać metafizyczne dociekania autora Ziemi Ulro, można powiedzieć, że „nie poszły w las” także nauki prefekta Chomskiego. Już w 1934 r. powstanie wiersz Do księdza Ch., w którym niedawny wychowanek, zadający kiedyś nauczycielowi religii trudne pytania, przyznaje mu teraz rację:

(…) Dziś ja, uczeń, poznałem nicość form powabnych,

i otośmy już obaj z jednego zakonu.

 

Ziemia drży, drzewo milknie, kiedy stąpa prawy,

ale wiek nazbyt grzeszny świętego nie zrodzi

– tak uczyłeś, a miasta strumień wrzącej lawy

zgasi i żaden Noe nie ujdzie na łodzi. (…)

 

Pogodzeni jesteśmy po długim skłóceniu,

Wiedząc, że z szczęścia ludzi kamień na kamieniu

nie zostanie.

Ziemia usta rozewrze, w jej dudniącej katedrze

chrzest odbiorą ostatni poganie.

Na razie bardziej oddziaływała na młodzieńca sama specyficzna aura gimnazjum, której nie dało się potem spotkać gdziekolwiek indziej. W Autoportrecie przekornym, na który się złożyły rozmowy Aleksandra Fiuta z Czesławem Miłoszem, poeta wspomina też gimnazjalną polonistkę, panią Kaczanowską, która nie mogła nie zauważyć oczytanego i elokwentnego wychowanka.

Nie zawsze i nie ze wszystkimi układało się tak pomyślnie. Ze względu na swój nonkonformizm, na niechęć do władzy, do wszelkich autorytetów Miłosz miewał też kłopoty, zniżano mu nieraz nawet oceny za sprawowanie.

Lata gimnazjalne – to, jak wiadomo, nie tylko przesiadywanie w ławie szkolnej. Dociekliwy gimnazjalista korzysta z możliwości wypożyczania książek z Biblioteki Polskiej Macierzy Szkolnej przy ul. Mała Pohulanka. Jest częstym bywalcem w Bibliotece Tomasza Zana przy Wielkiej Pohulance (dziś: Basanavičiaus), która to biblioteka była potem przeniesiona na róg Portowej (Pamenkalnio) i Sierakowskiego.

Aura ówczesnego Wilna, jak i czytelniczych pasji młodego Miłosza została świetnie przekazana w poemacie Toast, który był napisany w Ameryce, w 1949 r., z okazji dwudziestolecia ukończenia szkoły. Jest on skierowany do gimnazjalnych przyjaciół, sportretowanych zresztą w utworze. Napisany według tradycji satyry XVIII w. utwór dla Miłosza miał być raczej sprawdzianem jego umiejętności rymotwórczych. Poeta zdawał sprawę z tego, że sylwetki niektórych kolegów znacznie przejaskrawił, bo chodziło tu nie tyle o prawdopodobieństwo życiowe, ile o walory artystyczne.

Dzisiaj, już bez udziału samego twórcy, trudno byłoby ocenić, co tu jest prawdą, a co zmyśleniem. Do niewtajemniczonych bardziej przemawiają te partie, które ukazują ogólną atmosferę miasta i spędzane tutaj dzieciństwo i młodość:

(…) Rośliśmy nieświadomi w naszym cichym mieście.

Oddalone jest od nas o lat chyba dwieście.

Jednak niekiedy, z rzadka, tak mi się wydarzy,

Że słyszę bicie dzwonów i krzyki narciarzy,

Chrzęst rzemieni w rynsztunku oficerów konnych

I furkotanie sukien siostrzyczek zakonnych.

Z szyldów kły do mnie szczerzą lwice i tygrysy

Co mają raczej ludzkie i tubylcze rysy,

Kiedy ja, rad, że lekcja nie była zadana,

Idę czytać podróże do Tomasza Zana.

Jeszcze jako uczeń gimnazjum Miłosz był zaproszony do tzw. „Petu” (co się rozszyfrowuje jako „Przyszłość”), tajnej organizacji o liberalnym, zwłaszcza antyendeckim nastawieniu, może nawet związanej z masonerią, o czym dowiedział się później. Starszym kolegą z „Petu”, zanim stanie się kolegą-żagarystą, był podziwiany przez Miłosza Teodor Bujnicki. To temu poecie przyznawano wówczas palmę pierwszeństwa. Tutaj obcował także Miłosz z późniejszym publicystą katolickim Stanisławem Stommą, z Antonim Gołubiewem, także w przyszłości pisarzem, innymi podobnie myślącymi ludźmi.

Organizacji przyświecały cele samokształceniowe. Było w niej coś elitarnego. Przyjmowano młodzież o większym zacięciu intelektualnym, uczono demokracji, tolerancji, otwartości na innych, potępiano nacjonalizm, antysemityzm, wszelkie polityczne zacietrzewienie. W przypadku Miłosza trafiło to na niezwykle podatny grunt.

A tymczasem lata gimnazjalne dobiegły końca. Najlepiej wypadł bodaj egzamin z polskiego. Jest nawet coś symbolicznego w tym, że Miłosz pisał wypracowanie o prawie przemijania, o rzece Heraklita. Jako pisarz będzie przecież niezwykle wrażliwy na tę dość smutną zasadę ziemskiej egzystencji człowieka.

Wybierając rolę poety będzie łagodził smutek przemijania utrwalając w wierszach zwłaszcza jakieś piękne, intensywnie przeżywane chwile, przekształcając je w „moment wieczny”.

I Wilno, i pobierane tu nauki znajdą w twórczości Miłosza dostojne miejsce. Już Światło dzienne (1953), pierwszy wydany na emigracji zbiorek poetycki, wzbogaci wiersz Na śpiew ptaka nad brzegami Potomaku, w którym kontemplacja wiosennych przemian nad brzegami amerykańskiej rzeki unosi myśl podmiotu W miejsca i wiosny dawno zapomniane. Poeta dokonuje, prawda, jakby perswazji, ale już sama jej potrzeba świadczy o tym, że trudno jednak pewne obrazy wyrzucić z pamięci:

(…) Po cóż mi wspominać

Żółte od liści młodziutkich Ponary,

Zapach wilczego łyka migdałowy,

Echa po lasach od wrzasku cietrzewi?

Po cóż mi znowu iść w te ciemne sale

Gimnazjum króla Zygmunta Augusta

Albo o sosny potrącać biczyskiem

Na drodze z Jaszun, jak ongi Słowacki?

Nad Mereczanką nasze to zabawy

Były, czy dworzan króla Władysława,

Nasze miłości i nasze rozstania

Czy też miłości z pieśni Filomatów,

Już nie pamiętam. (…)

Wróćmy jednakże do Wilna końca lat 20., do czasu, kiedy to w latach 1929-1934 Miłosz jest studentem Uniwersytetu Stefana Batorego, reaktywowanego w 1919 r. Początkowo obrał poeta polonistykę, ale po paru tygodniach przeniósł się na prawo. Swoją decyzję umotywował następująco: po pierwsze, polonistyka była bardzo matrymonialna, zdecydowanie przeważały tutaj dziewczyny; po drugie, wśród profesorów nie spotkał wybitnych osobowości. Nieco później, już jako wolny słuchacz, pozna także tych wybitnych: Stanisława Pigonia, Manfreda Kridla, Mariana Zdziechowskiego i in. Po trzecie, nie odpowiadała Miłoszowi perspektywa pracy w szkole po ukończeniu polonistyki.

Ówczesne prawo pociągało Miłosza ze względu na sporą liczbę przedmiotów ogólnokształcących, takich jak historia, antropologia, etnologia i in. Zresztą, dociekliwy student nie ograniczał się do przepisowych zajęć uniwersyteckich. Uczelnia ta (zwłaszcza jej humanistyka) stała się w międzywojennym Wilnie ogromną siłą kulturotwórczą. Na porządku dziennym były czy to wykłady otwarte, czy to wyjazdy w teren, czy to działalność, zarówno studentów jak też profesorów, w organizacjach i stowarzyszeniach, inicjatywach wydawniczych itp.

Jako student uniwersytetu Miłosz włączył się aktywnie do pracy Koła Polonistów, które było założone w r. 1922 przez prof. Stanisława Pigonia, znawcę romantyzmu, zwłaszcza Mickiewicza. W zależności od swoich bardziej ścisłych zainteresowań studenci, należący do Koła, grupowali się w sekcjach.

Ponieważ jeszcze będąc w gimnazjum, jako kilkunastolatek, Miłosz pisywał wiersze, zaczął się teraz udzielać w STO czyli Sekcji Twórczości Oryginalnej. Miała ona charakter międzywydziałowy. Zgodnie ze swoją nazwą skupiała tych, którzy tworzyli, uprawiali twórczość oryginalną. Przedtem, niż ogłosili coś drukiem, mogli omówić to w wąskim gronie zainteresowanych, wysłuchać porad i wskazówek, zdobyć aprobatę itp. W końcu lat 20. sekcja wydała nawet parę zbiorowych tomików poezji: STO oraz Spod arkad. Stała się ona zalążkiem grupy poetyckiej Żagary.

Na okres studiów przypada także indywidualny start poetycki Miłosza. W 1930 r. w uczelnianym piśmie Alma Mater Vilnensis ukazują się jego debiutanckie wiersze: Podróż i Kompozycja.

W czasie studiów Miłosz udzielał się także w klubie „Włóczęgów”. Tutaj, z kolei, najbardziej go interesowała sekcja ZNAJ czyli Zmarnowanej Niedzieli Ani Jednej. Za zmarnowaną niedzielę była uważana niedziela bez dalszej lub bliższej wycieczki, jakiegoś wypadu za miasto, na łono natury. Wyprawy te, w zależności od pory roku, mogły być piesze, kajakowe, narciarskie itp. Miłoszowi oraz jemu podobnym imponowało to, że Klub nie był organizacją polityczną, że spotkania i wyprawy podniecały intelekt, ćwiczyły sprawność fizyczną i duchową, jakby zgodnie ze znaną jeszcze w starożytności zasadą „w zdrowym ciele zdrowy duch”. Kształtowały także przyjaźń, umiejętność okazywania pomocy, w ogóle pomagały przeżywać, kontemplować „radość egzystencji”.

Z powyższego wynika, że, będąc studentem prawa, Miłosz dużo czasu poświęcał innym swoim pasjom, tym bardziej, że wybór tego kierunku także okazał się raczej pomyłką. Jeden rok akademicki spędził studiując prawo w Warszawie. Stwierdził jednakże, że „profesura warszawska nie umywa się do wileńskiej”, oblał egzamin i wrócił do Wilna. „Kiedy zacząłem studiować prawo – zwierza się Miłosz w rozmowach z Aleksandrem Fiutem – już nie wypadało mi się wycofać, i tylko z czystego litewskiego uporu je skończyłem”.

Prawie równolegle ze zdobywaniem dyplomu prawnika stawał się Miłosz coraz bardziej poetą. Mówiliśmy już o jego starcie prasowym. Przypomnijmy, że przecież w latach 1931-1934 ukazują się także Żagary, dzieło grupy studentów, w dodatku, dzieło, któremu dane było wejść do historii literatury polskiej.

A wszystko się zaczęło od sławetnego udziału ówczesnych młodych poetów w „Środzie Literackiej”, która się odbywała 28 stycznia 1931 r. w Celi Konrada.

„Środy” były zainicjowane w 1927 r. przez Wileński Oddział Związku Zawodowego Literatów Polskich, głównie przez Witolda Hulewicza. Na kolejnej, już 119. „środzie”, swoją twórczość prezentowało „najmłodsze Wilno literackie”, czyli studenci USB: Teodor Bujnicki, Czesław Miłosz, Jerzy Zagórski i Kazimierz Hałaburda. Pierwsze skrzypce należały wówczas do Bujnickiego. Obecny na tej prezentacji Stanisław Cat-Mackiewicz, redaktor gazety Słowo, zaproponował poetom wydawanie dodatku literackiego do jego pisma.

Młodzi poeci niebawem wykorzystali tę okazję. Już w kwietniu tego samego roku ukazał się pierwszy numer Żagarów z podtytułem Miesięcznik Idącego Wilna poświęcony sztuce. W bieżącym miesiącu mija 80 lat od momentu ukazania się tego pisma. Określenie idące oznaczało w tym wypadku nadchodzące, czyli w istocie „zmianę warty”, wkroczenie nowego pokolenia do wileńskiego życia literackiego, którym dotychczas rządzili regionaliści.

Pomysłodawcami nazwy pisma byli Miłosz i Bujnicki. Poetom, którzy uważali siebie w zasadzie za awangardzistów, za twórców, którym są dostępne najnowsze techniki wyrazu, chodziło jednakże o nazwę lokalną, regionalną, związaną z miejscem ich większego czy mniejszego zakorzenienia.

Dość szybko jednak, kiedy się okazało, że poeci mają też aspiracje do zmieniania świata za pośrednictwem poezji, nazwa uzyskała też symboliczną wymowę. Skoro dosłownie żagary bywają najczęściej chrustem na podpałkę, to z nich może przecież rozgorzeć płomień. I, rzeczywiście, rozgorzał, tylko nie w sensie społecznym, ale literackim, kiedy stało się faktem, że Żagary są znaczącą grupą poetycką, a po latach miało się okazać, że wychowały nawet Noblistę.

Lata 30. nie napawały, niestety, optymizmem. Światowy kryzys ekonomiczny 1928-1932, rozwój sytuacji w faszyzujących się Niemczech, dodajmy do tego większe i mniejsze dramaty osobiste „młodych dwudziestoletnich” i mamy splot okoliczności, które się przyczyniły do zaistnienia w Wilnie nastrojów katastroficznych.

Poddaje się im częściowo także poezja Czesława Miłosza. Właśnie w okresie żagarystowskim, będąc jeszcze studentem, nakładem Koła Polonistów wydaje on debiutancki zbiorek Poemat o czasie zastygłym (1933).

Już sam tytuł tomiku zapowiada jego nastrój. Czas, charakteryzowany za pomocą epitetu zastygły jest czasem odczuwanym negatywnie. Zastygły i kojarzące się z nim epitety: „zimny”, „twardy”, „lodowaty” itp. sugerują nie tylko chłód w sensie dosłownym, ale też jakąś stagnację, niemożność przełamania przeszkód, brak nadziei na coś lepszego itp.

Nie jest to jeszcze zbiorek zbyt cenny artystycznie. Sam Miłosz spisywał go potem na straty. Nie włączał, na przykład, zawartych w nim wierszy do swoich wyborów poezji. Jest on jednak ważny jako odbicie myślenia ówczesnego młodego człowieka, który mówi w dodatku często w imieniu całego swojego pokolenia. W poszczególnych wersach objawia się natomiast niemal jako profeta, jako trafnie przewidujący przyszłość jasnowidz. Tę niesamowitą przenikliwość poety widzimy chociażby w wierszu Dysk:

(…) Patrzę, słucham, przechodzę ulicami

patrzę, słucham, ulicami toczą się ubrane w narodowe

barwy czołgi

może za kilka lat gaz zielone pola poplami,

może za kilka lat spłoną miasta od Renu do Wołgi (…)

Odczytywany z perspektywy tego, co stało się w roku 1939, czyż nie jest potwierdzeniem jakże trafnych słów Jarosława Iwaszkiewicza, który w jednym ze swoich powojennych wierszy twierdził: (…) poeta przeczuwa więcej niż wie mądry.

Start poetycki jeszcze bardziej zdystansował Miłosza do obranego kierunku studiów. Zdobywając dyplom prawnika w 1934 r. nie zrobił z niego użytku.

Jako obiecujący młody człowiek jesienią 1934 r. wyjeżdża na roczny pobyt do Paryża, co było możliwe dzięki uzyskaniu stypendium Funduszu Kultury Narodowej.

Pierwszy raz odwiedził Miłosz stolicę kultury światowej jeszcze w r. 1931, w trakcie wyprawy z przyjaciółmi klubu Włóczęgów. Już wtedy poznał tam swego dalekiego krewnego Oskara Miłosza, postać niezwykle reprezentatywną dla obszaru byłego WKL. Wystarczy przypomnieć, że pochodził on z Czerei nad Dnieprem, miał matkę Żydówkę, był poetą francuskim, dyplomatą litewskim, z Czesławem rozmawiał, oczywiście, po polsku. Na tym się nie wyczerpują jego koligacje narodowościowe, do czego wrócimy może przy innej okazji.

Podczas drugiego pobytu Miłosza we Francji ten krewny był właśnie przewodnikiem, jeżeli chodzi o wtajemniczanie w świat artystyczny Paryża. Dzięki obcowaniu z Oskarem Miłoszem zaczął się dokonywać w młodzieńcu ważki przełom duchowy. Jeżeli jeszcze niedawno pociągały go w jakimś stopniu, jak innych kolegów-żagarystów, niektóre idee lewicy, to Oskar Miłosz zainteresował swego kuzyna metafizyką, rzeczywistością niedostrzegalną dla oka, ale znacznie głębszą, ciekawszą, stanowiącą jakąś ukrytą istotę i niedostępną dość często dla wielu śmiertelników. Oskar Miłosz miał w sobie coś z proroka. Przewidywał nieuniknioność wojny, jak i to, że Czesław ujdzie z niej cało.

W Paryżu Miłosz doskonalił też swoją znajomość języka francuskiego, nie uświadamiając być może jeszcze wtedy, jak będzie mu to przydatne w przyszłości.

W grudniu 1935 r. wrócił poeta do Wilna i, przy poparciu Tadeusza Byrskiego, podjął pracę w Polskim Radiu, które było założone w 1928 r. z inicjatywy Witolda Hulewicza. Praca była koniecznością ze względu na potrzebę zarobku. Miłosz pełnił funkcję sekretarza, co nie odpowiadało jego twórczym aspiracjom.

Nadal musiał wynajmować różne mieszkania w Wilnie. W 1936 r. zdarzyło mu się zamieszkać w Zaułku Literackim, miejscu, uświęconym przez pobyt tu przed laty Adama Mickiewicza. Było to wielce romantyczne i jak najbardziej uzasadnione, zważywszy na fakt, że w tymże, 1936 roku, Miłosz znacznie ugruntował swój wizerunek poety, wydając drugi w swoim dorobku zbiorek poetycki Trzy zimy.

Tytuł tomiku nie ma tym razem wymowy symbolicznej. Chodzi po prostu o to, że zawiera on wiersze, pisane w ciągu trzech kolejnych „zim”, czyli trzech lat od momentu ukazania się debiutanckiego zbiorku. Znajdziemy w nim tak charakterystyczne dla wczesnego Miłosza wiersze, jak Pieśń, Elegia, Kołysanka i in.

Karierę, jeżeli chodzi o ewokowanie nastroju młodego poety, który był także nastrojem całego pokolenia katastrofistów, zrobił wiersz Obłoki, wyraźnie unaoczniający, jak wiele w tekście zależy od doboru epitetów. Same „obłoki” nie wywołują negatywnych skojarzeń. Dodanie epitetu straszne kardynalnie zmieniło sytuację. Poeta nie nazywa tu bezpośrednich przyczyn wielce minorowego nastroju. Wskazuje głównie na rozterki moralne, dotyczące niewspółmierności odczuć wewnętrznych i piękna poezji, które może okazać się kłamliwe.

Warto jednak zaznaczyć, że nawet w zbiorku, pisanym pod presją nastrojów katastroficznych: przeświadczenia o zbliżającej się zagładzie, nie brakuje urzeczenia urodą świata. Nawet więcej. Jak podpowiada sam poeta w rozmowie z Renatą Gorczyńską: „(…) w tym tomie nie brak też ekstazy, nie zapominajmy. Pieśń, na przykład, jest wierszem w dużym stopniu ekstatycznym”, występuje w nim „pochwała ziemi, ale zarazem i gorycz ziemi”. I „pochwałę”, i „gorycz” ziemi ujmuje Miłosz zazwyczaj w bardzo konkretne, zmysłowe obrazy, w których lubował się już od początku swojej drogi twórczej:

(…) Z rzek dawno spłynęły lody, bujne wyrosły liście

pługi przeszły po polach, borkują w lasach gołębie,

górami sarna przebiega, pieśni weselne krzyczy,

kwiaty wysokie kwitną, parują ciepłe ogrody (…)

Należy zapamiętać, bo to jest swego rodzaju constans, coś stale powracającego w twórczości Miłosza. „To jest u mnie trwałe – potwierdza poeta – skłonność do ekstazy, zjednoczenie się ze światem rzeczy, chęć przeżycia wszystkiego, dotknięcia, bycia w potoku świata”.

Im większą miało się wrażliwość na zmysłową urodę świata, tym trudniej było wyobrazić, że burze dziejowe mogą to wszystko zniszczyć. Stąd częste w wierszach ówczesnego Miłosza motywy „wody”, „ognia”, „dymu” w funkcji siły niszczącej lub bezpośrednich rekwizytów militarnych, czy też motywów śmierci bądź jej eufemistycznych wyznaczników (sen) itp. Możemy się w tym upewnić, zaglądając do takich tekstów, jak Roki.

Katastrofizm Miłosza jest i zbieżny, i zarazem odmienny od tego, co występowało w wierszach kolegów-żagarystów. Poeta nie zawsze zgadzał się z mianem katastrofisty. Chodzi o to, że katastrofizm jest najczęściej przewidywaniem totalnej zagłady, nie dającej szans na żadne ocalenie. Miłosz natomiast wierzył w apokatastasis (przywrócenie), w możliwość odrodzenia się wszystkiego w jakiejś lepszej, krystalicznie czystej postaci. Powolną rzekę kończą następujące wersy:

(…) Po trzykroć muszą zwyciężyć kłamliwi,

zanim się prawda wielka nie ożywi,

i staną w blasku jakiejś jednej chwili

wiosna i niebo, i morza, i ziemie.

W rozmowie na temat zbiorku Trzy zimy z Renatą Gorczyńską Miłosz tak oto skomentował dany czterowiersz: „Po trzykroć, to chyba zaklęcie. Właśnie tu jest katastrofizm niezupełnie bez wyjścia. To jest właściwie eschatologia, silna w wielu moich utworach – przewidywanie cyklu. Przecież to jest wzór eschatologiczny, że najpierw musi się zejść na dno, żeby później nastąpiło odrodzenie”.

Wilnu też już zaczęła powoli udzielać się atmosfera powolnego „schodzenia na dno”. Nużyło już ono poetę jako miasto jednakże prowincjonalne, co podkreślał w rozmowach z Aleksandrem Fiutem, o czym pisał w swojej eseistyce, m. in. w Liście do Tomasa Venclovy.

Słowem, pojawiało się już nieraz pragnienie opuszczenia Wilna, z tym, że przeważała bojaźń rzucania się w niepewność. I tu, paradoksalnie, przyszedł na pomoc wojewoda Bociański, któremu nie przypadła do gustu otwartość Miłosza, jak też Byrskiego na ówczesne kultury mniejszościowe. W Radiu Wileńskim można było usłyszeć piosenki białoruskie, występowali nie tylko polscy prelegenci. Żydzi prowadzili, na przykład, pogadanki religijne.

W efekcie najbardziej otwarci na te sprawy ludzie: najpierw Miłosz, potem Byrski byli zwolnieni z pracy w miejscowym radiu. Teraz już łatwiej było podjąć decyzję wyjazdu.

Przed wyruszeniem do Warszawy odbył jeszcze poeta podróż do Włoch, owej Mekki artystów, gdzie zwiedził Rzym, Wenecję, Florencję, Asyż i inne godne uwagi miasta.

W 1937 r. wyjechał Miłosz do Warszawy. Razem z poetą opuszczamy na razie Wilno, ale nie „temat Wilna” w twórczości poety, z którym nadal będzie się zmierzać, w taki czy inny sposób, zarówno w poezji, jak też eseistyce, jakby zgodnie z poetycką deklaracją Nigdy od ciebie, miasto…

Halina Turkiewicz

Wstecz