Podglądy

Podrzucane marzenia o autonomii wołają o adopcję

Polskie „Hitlerjugend” – atakuje! Jeśli wierzyć dziennikowi „Vilniaus diena” oraz ukrywającej się pod imieniem Jurga mieszkance Wilna, po osiedlu Justyniszki krążą polskojęzyczne dzieci, które zbierają podpisy pod petycją o autonomię Wileńszczyzny. Pani Jurga na własne oczy widziała dwoje takich potomków generała Żeligowskiego. Płci obojga, na oko – dwunastolatków.

„Widzę, stoją chłopczyk i dziewczynka – relacjonuje dla „Vd” mocno przejęta kobiecina. – Grzecznie się przywitały – po polsku. I podały listę z podpisami. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom: „O autonomię dla Wileńszczyzny”.

Na miejscu pani Jurgi uciekałabym przed grzecznymi na pozór, ale na pewno groźnymi pętakami z krzykiem. A nuż bowiem na opornych wobec idei polskiej autonomii noszą za pazuchą kamień lub procę? Ale prawdziwa patriotka dzieciom (jak bohater kulom) się nie kłania. Zresztą, zaatakowana przez polskie „Hitlerjugend” znienacka, grozę całej sytuacji pojęła dopiero później, w rozmowie z dziennikiem. Stąd jej prośba o nieujawnianie nazwiska. Widocznie jednak boi się powrotu owego koszmaru. I zemsty smarkaczy.

Ale wówczas – stojąc z zagrożeniem oko w oko – dzielna niewiasta spytała: któż was, dzieci, odprawił na ten front walki o autonomię? Nawet uzyskała uprzejmą odpowiedź, ale jej nie zrozumiała. Teraz się gubi w domysłach: „Czy to Akcja Wyborcza Polaków na Litwie, czy to Związek Polaków na Litwie?”. W każdym bądź razie – „jakiś twór polityczny” – konkluduje. A musi to być twór wyjątkowo odrażający. Realizuje swoje wywrotowe antypaństwowe knowania rękami dzieci. Z tchórzostwa, bo – jak mniema pani Jurga – każdy dorosły zbierający takie podpisy zwyczajnie dostałby w ryj.

Nie dziwota, że wspomniane organizacje wyparły się jakiegokolwiek związku z rzekomymi wnuczętami Żeligowskiego. Zarówno prezes ZPL Michał Mackiewicz jak i sekretarz AWPL Wanda Krawczonok wstrząsające rewelacje „Vilniaus dieny” podsumowali podobnie – idiotyczna prowokacja. Na wieść o dzieciach-autonomistach zdębiał nawet wielbiony przez litewskich nacjonalistów megafon antypolskiej propagandy Ryszard Maciejkianiec.

A przecież jego rozkicana poza granicami zdrowego rozsądku wyobraźnia na taki łup powinna się rzucić z radością. Jednakże mali żeligowszczycy ją ewidentnie przerośli. Autor komunikatów, że polskie organizacje na Litwie – to „arogancka, niewykształcona, pozbawiona elementarnej kultury, niewiadomego pochodzenia banda”, której hersztem jest znany prowokator, mafioso, mason, kagebista i (ufff...) kryptokomunista w jednej osobie Waldemar Tomaszewski, w proautonomiczną krucjatę upiornych dzieciaków jednak nie uwierzył. I sam się ich na wszelki wypadek wyparł (podobno przewodniczy jakiejś polskiej fundacji), i po raz pierwszy od lat przytomnie zwątpił, że AWPL byłaby zdolna do czegoś równie absurdalnego.

Skoro się wszyscy od dzieci-upiorów odcięli, a wielu wątpi, że w ogóle istniały, twórcom teorii polskiego „Hitlerjugend” nie pozostaje nic innego jak które z nich złapać, wsadzić do klatki i szerokiej społeczności zaprezentować. Gdyby się kto pytał, jak te groźne pętaki wyglądają, niech zajrzy na portal dziennika „Vd” – www.diena.lt. Tekst o jednoznacznym tytule „Parašus už Vilniaus krašto autonomiją renka vaikai” („Podpisy za autonomię Wileńszczyzny zbierają dzieci”) zdobi zdjęcie małoletniego opryszka. Szkopuł tylko w tym, że spryciarz nie wygląda aż na dwanaście lat. Dałabym mu może trzy, maksimum cztery, ale skoro pani Jurga czegoś nie dosłyszała, to mogła też niedowidzieć...

W tej chwili mnie olśniło! Może jakieś dzieciaki naprawdę kobietę agitowały, ale nie za autonomią, tylko... za auto-myjnią. Wszak autorka tego dreszczowca sama przyznała, że ostatnio często słyszała, iż „idea autonomii Wileńszczyzny może ożyć”. „Byłam pewna, że to tylko polityczne gierki” – przyznaje szczerze. Ale gdy usłyszała polską mowę i przedrostek auto-... mogła sobie z tego strachu Bóg wie co uroić.

Tak czy siak, ostrzeżenie przed nieletnimi autonomio-maniakami już poszło w świat i narobiło smrodu. Wracajmy więc do powielonego przez „Vilniaus diena” wizerunku autonomiściątka. Uwierzcie mi, że nie sposób nie zwrócić na takie uwagi. Na głowie nosi ono bowiem ozdobiony godłem RP (orzeł w koronie) biało-czerwony pluszowy hełm wikingów. Z rogami! Buzię też ma umalowaną w biało-czerwone barwy bojowe, tzn. jest na ścieżce wojennej. Aha, znak szczególny – dorysowane wąsy. Pewnie mały piłsudczyk.

Gdyby więc taki zbir z polskiego piekła rodem zapukał do waszych drzwi, by agitować za autonomią Wileńszczyzny… to łapcie go za rogaty łeb i bierzcie się za tortury: „kto cię wysyła, gnojku?!”. I nie ma co zagrożenia lekceważyć. Niedawno na własne oczy widziałam setki takich mikroskopijnych „piłsudczyków”. Nie na żywo. Podczas telewizyjnej transmisji z Zakopanego – z imprezy wieńczącej zakończenie zawodniczej kariery Adama Małysza.

Swoją drogą dziennikowi „Vilniaus diena” gratuluję fantazji. Robić z małych „małyszomanów” groźnych „piłsudczyków” – to pomysł wielce chwytliwy... choć z etyką dziennikarską mocno na bakier. Ale trzeba wszak jakoś uzasadnić użycie obelgi „polskie Hitlerjugend”, by za nią ani nie przepraszać, ani nie tłumaczyć się w sądzie, na co się zresztą nie zanosi. Na razie, jak słyszałam, to „Kurier Wileński” musi się kajać za upublicznienie (choć uczynił to za portalem Delfi) faktu, iż litewscy nacjonaliści polskie przedszkolaki obdarzyli mianem „Hitlerjugend”, polskich uczniów zwą „antypaństwowym elementem”, a polskie szkoły – „rozsadnikami takiego elementu i wylęgarnią piątej kolumny”. Zastanawiam się, jakich trzeba było dokonać ekwilibrystyk, by wyszło na to, że to „Kurier” tymi epitetami obraża własnych czytelników i ich dzieci? I w jakim świecie żyje inspektor etyki dziennikarskiej, skoro przyjął taki donos od prezesa „Vilnii” Kazimierasa Garšvy, patrona, bojowego druha i głównego sprzymierzeńca autorów wspomnianych epitetów.

To jednak musi być pasjonujące: strzelić publicznie wielką cuchnącą kupę, po czym rzucić nią w tego, kto zwrócił uwagę, że tak nie wypada i jeszcze rozedrzeć pysk: „Patrzcie no, ten tam śmierdzi! Niech natychmiast przeprosi!”. Ale cóż – ilu ludzi, tyle sposobów na zaistnienie na politycznej scenie.

A co się tyczy autonomii Wileńszczyzny, gdyby przedstawiciele nacjonalistycznego betonu potrafili słuchać i słyszeć, co się do nich mówi, apelowałabym do nich usilnie: Przestańcież wreszcie wmawiać polskiej społeczności to dziecko w brzuch! Bo na razie jest tak, że im bardziej Polacy ten temat ignorują, tym go garšviści uparciej podnoszą i wałkują. Prezes „Vilnii” ciągotki Wileńszczyzny do autonomii wytropił już w fakcie, że Polacy (...) „teraz aktywniej eksperymentują z polskimi napisami”.

„Naprodukują tablic z polskimi nazwami ulic i dają ludziom do zawieszenia albo zawieszają sami” – tak oto objaśnia Garšva czytelnikom „Vilniaus dieny” mechanizmy powstawania autonomii.

„...W tym procesie uczestniczy również Warszawa”, bo „już od pewnego czasu nie kryje swojego zainteresowania kresami, które się kiedyś z wielkiej Polski wykruszyły” – wtóruje mu sygnatariusz Aktu Niepodległości Romualdas Ozolas.

Z kolei guru litewskich narodowców, poseł Gintaras Songaila ujawnia, że Wileńszczyzna, co prawda, pragnie autonomii jak kania dżdżu, ale nie dla siebie, i nawet nie dla Warszawy. Chce ją ofiarować Rosji. Szczęściem, Songaila nie drzemie. Demaskuje: „W tej kwestii ręka w rękę z Polakami (Wileńszczyzny) działają lokalni Rosjanie i nawet sama Moskwa, która próbuje wbić klin niezgody w stosunki między Polską i Litwą”. I działa. To prawdziwy litewski Rejtan. Dał się niedawno wyrzucić z rządzącej partii Związek Ojczyzny – Litewscy Chrześcijańscy Demokraci byleby tylko nie dopuścić w stolicy do koalicji swojej partii z AWPL (należy rozumieć, że w dalszej perspektywie – z putinowską Jedną Rosją).

Aż żal takiego patrioty. Chociaż... Przez to dobrowolne legnięcie na ołtarzu ratowania ojczyzny wróżę mu nie upadek, jeno bujny rozkwit politycznej kariery. Tym bardziej, że za didvyrisem już ujął się polityczny komitet partii konserwatystów, na którego czele stoi podzielający jego poglądy europarlamentarzysta Vytautas Landsbergis.

Stawiam butelkę Dom Pérignon przeciwko flaszcze najtańszej wody gazowanej, że Songaila jeszcze swoim partyjnym katom pokaże, kto u konserwatystów łby ścina. Tym bardziej, że w przywództwie partii szykują się wielkie zmiany. Frakcja twardogłowych podczas najbliższych wyborów zamierza wyślizgać ze stołka przewodniczącego (jako tako) umiarkowanego Kubiliusa, by usadowić tam Irenę Degutiene, która (przynajmniej na razie) anty-Polaków w swej partii uroczo kokietuje.

Póki co zaś, z braku autonomistów z krwi i kości (czy to nieletnich, czy też dorosłych), litewscy politycy, media, a za nimi prokuratorzy ścigają wirtualnych. Najpierw Prokuratura Generalna Litwy wszczęła dochodzenie w sprawie zamieszczonych na polskim portalu kresowy.pl materiałów, w których Gintaras Songaila dopatrzył się „próby naruszenia suwerenności Litwy przy użyciu siły”. Jeszcze nie ukarano tamtego wroga, gdy trzeba było ruszyć w pościg za następnym. Litewskie media otóż odkryły, że na portalu społecznościowym Facebook, ktoś otwarcie nawołuje polską społeczność Wileńszczyzny do ogłoszenia autonomii.

Matko jedyna! Co za zaraza z tej autonomii? Jest już wszędzie, poza Wileńszczyzną. Polityczny beton od dawna ją zapowiada i przed nią ostrzega, dzieci zbierają podpisy na jej poparcie, portale agitują, by ją wreszcie ogłosić, prokuratorzy mają pełne ręce roboty, by agitatorów w ogólnoświatowej sieci wyłapać i przed oblicze Temidy zawlec, a Wileńszczyzna jakby ogłuchła, zacięła się lub zajęta rozwieszaniem dwujęzycznych tablic zapomniała ją uchwalić…

Obawiam się, że jeszcze parę miesięcy takiego wrednego niezaangażowania, a Songaila, Ozolas, Garšva & spółka sami tę długo wypatrywaną autonomię Wileńszczyzny ogłoszą, bo im w walce z urojonym wrogiem oręż rdzewieje. A może też obił im się o uszy piękny pomysł polskiego poety i satyryka Stanisława Jerzego Leca: „Podrzuć własne marzenia swoim wrogom, może zginą przy ich realizacji”.

Na zakończenie chciałabym zmienić temat na nieco lżejszy, ale tylko na pozór. Ciekawam, czy patrioci spod znaku Songaily i Garšvy puszczą płazem to, co Litwie zrobiła Ewelina Saszenko – ta piękna i uzdolniona polska latorośl, wybujała w „rozsadniku antypaństwowego elementu”. Osobiście widzę tu masę roboty i dla prokuratury, i dla służb specjalnych, które chyba powinny wokalistkę starannie prześwietlić. Bo kto to widział? Trzebaż było najpierw podstępnie, zresztą w przepięknym stylu, wprowadzić Litwę do półfinału Konkursu Piosenki Eurowizji, by w finale uplasować się dopiero na 19 miejscu.

Toż to jakaś podła prowokacja! Pewnie butna Polka chciała w ten sposób upokorzyć ojczyznę, która nie potrafiła jej nawet w kieckę na konkurs wyposażyć. W kraju nie znalazł się sponsor. A ta? Zamiast nad ubóstwem ojczyzny pochlipać, po czym się z losem Kopciuszka pogodzić, pojechała do Düsseldorfu reprezentować Litwę... za polskie pieniądze. To był pierwszy wymierzony jaskiniowym patriotom policzek, przedostatnim było zdobycie polskich głosów, które Litwę „tylko upokorzyły”, jak napisał ktoś na forum Delfi. Ostatnim – deklaracja Eweliny, że w przyszłym roku, gdyby taka szansa zaistniała, nie brzydziłaby się reprezentować na Eurowizji również... Polski.

A przecież wielu na Litwie uważa, że odkąd „dostała złoty róg” w postaci prawa reprezentowania w Düsseldorfie Litwy, powinna otwierać buzię tylko i wyłącznie po litewsku... z przerwą na odrobinę angielskiego i francuskiego. Jakoś to „C’est ma vie” trzeba wszak było zaśpiewać. A skoro już, bezczelna, skorzystała z pomocy polskiego sponsora, to tym bardziej swą polskość powinna była zwinąć jak dywanik i ukryć w jakiejś piwnicy czy zakurzonym świronku. A Ewelina powiewała nią jak sztandarem. Nie dziw, że po Eurowizji podzieliła Litwę na gorących fanów, którzy ją pokochali za głos, charyzmę, klasę i talent oraz malkontentów, którzy leczą własne kompleksy, szydząc z jej polskości, okrągłości czy scenicznej kreacji.

A teraz serio. Każdy wie, jakim konkursem jest Eurowizja i jakie kryteria decydują w nim o wygranej czy przegranej. Osobiście wolę to elitarne grono obdarzonych fantastycznymi głosami autsajderów, w którym znalazła się nasza reprezentantka (Austriaczka Nadine Beiler (18), Węgierka Kati Wolf (22) czy Anna Rossinell (25) ze Szwajcarii), niż większość z pierwszej dziesiątki. Nie wygraliśmy, ale ktokolwiek ten konkurs oglądał, nie musiał za Litwę się wstydzić. Chapeau bas przed Eweliną oraz autorami piosenki – Pauliusem Zdanavičiusem (tekst) i Andriusem Kairysem (muzyka i akompaniament).

Lucyna Dowdo

Wstecz