Podglądy

I tylko bocian-terrorysta nie Polak

Jestem ździebko rozczarowana ubóstwem wyobraźni litewskich brukowców. Za oknem – sezon ogórkowy, czyli pora na lansowanie nowych finezyjnych potworów. Wiadomo wszak, że latem nic tak nie podkręca przywiędłej w upałach oglądalności, słuchalności czy nakładu jak nieznane dotąd ludzkości straszydło.

Służę kilkoma pomysłami. Gigantyczne mrówki-mutanty, które porwały i pożarły groźnego dobermana. Albo oszalałe kiełki rzodkiewki, które zjedzone wraz z sałatką wyrastają ludziom uszami w postaci obfitych zielonych kępek. Mogłyby też być krzyżówki płotek z wypuszczonymi przez kogoś złośliwie do Wilii piraniami, które po wyciągnięciu z wody rzucają się wędkarzom do gardeł i przegryzają je jednym chrupnięciem.

Fajne, prawda? Tymczasem w naszych mediach w temacie rozwydrzonych bestii kompletna klapa. Jedynie dziennik „Lietuvos rytas” nieco się wysilił, opisując wybryki agresywnego bociana, który porannym waleniem w okno terroryzuje jakiegoś księdza. Zresztą, czytając tę wzmiankę byłam przekonana, że za chwilę się dowiem, iż bocian – to Polak, bo dręczony przez niego proboszcz jest akurat Litwinem. Na szczęście „Lr” nie dochodził narodowości brutalnego ptaszyska. A przecież telewizje LNK, TV3, portal DELFI i większość pozostałych dzienników zrobiłyby to na pewno. Bo nawet w sezonie ogórkowym nie chce im się wysilać na wymyślanie nowych przerażających bestii. Są w tej kwestii konserwatystami jak Brytyjczycy, którzy trzymają się swojego (swojej?) Nessie.

Tamci mają potwora z Loch Ness, u nas za lokalną maszkarę nieodmiennie biega „Vilnijos lenkas”. A coby się to samo straszydło publiczności nie opatrzyło, wyposaża się go w coraz to groźniejsze i obrzydliwsze cechy oraz akcesoria. Przebiegłą mordę autonomisty potwór ma od dawna. Od dawna też posługuje się (jako mową) niezrozumiałym dla innych prostackim bełkotem, który nawet z daleka nie przypomina polskiej mowy. To narzecze „gudów” (czy może „gadów”?), „prostacki zlepek białoruskiego i rosyjskiego”, „jakieś esperanto” – spierają się badacze „Vilnijos lenkasa”. A trzeba wiedzieć, że badanie go – to zajęcie z rzędu ekstremalnych, bo grozi ekspertowi utratą litewskości. Zresztą, jeśli bydlęciu co rychlej nie powyrywa się kłów i nie przykuje łańcuchem do budy, wkrótce pożre całe państwo litewskie. Wileńszczyznę już pożarł. „Litwa – to wszystko, z wyłączeniem wileńskiego i solecznickiego rejonów, prawda?” – podpowiada usłużny redaktor TV3 udręczonej przez „lenkasa” Litwince – mieszkance Dziewieniszek. „Prawda” – słabym głosem odpowiada ofiara potwora.

Nie dziw, że gwiazda wspomnianej telewizji Ruta Grinevičiute-Janutiene wołała ostatnio do czołowych polityków z rządzącej partii: „Ojczyzna w niebezpieczeństwie!”. Wezwanie to kierowała m. in. do minister ochrony kraju Rasy Juknevičiene.

Pani minister, która pod swoją komendą ma wojsko z różnymi tam karabinami, haubicami, czołgami i innymi dyscyplinującymi wroga cacuszkami w tym towarzystwie nie dziwi. Ostatnio bowiem potwór dzierży w ręku dymiącą strzelbę obłąkanego mordercy Zawistonowicza. A w kieszeni ma 100-litowy banknot. Strzelba, wiadomo, potrzebna mu, by zabijać sąsiadów-Litwinów. Banknot to na wypadek, gdyby trzeba było przekupić jakąś krnąbrną matkę, która próbuje oddać dziecko do litewskiego przedszkola, by wyrwać je spod buta „polskiej pańszczyzny”. Sposób przekupstwa jest prosty. Potwór potajemnie wciska stówę biednej niewieście „do ubrania”, a potem „naciskiem, szantażem i groźbą” skłania, by przeniosła latorośl do „wylęgarni Hitlerjugend” – polskiego, czyli prostackiego przedszkola.

Okazuje się, że takie próby przekupstwa dzielnych matek na Wileńszczyźnie podejmowane są nawet w miejscowościach, gdzie przedszkole istnieje tylko jedno – litewskie. Może z rozpędu, a może z głupoty, bo potwór inteligencją nie grzeszy. To tępy i zacofany oszołom. Pozbawiony tego, co pozwoliłoby mu „wyrwać się z biedy i pańszczyzny”, „co otworzyłoby przed nim drzwi uniwersytetów i akademii”... Co to jest? Zgadnijcie. Oczywiście – edukacja w litewskiej szkole. Na szczęście, trafiają się świadome jednostki, które się potworowi nie kłaniają, choć same się w jego norze wylęgły.

Należy do takich nieulękła pani Bożena z 5 odcinka show „Lato według Ruty” pt. „Czy da się być Litwinem tam, gdzie rządzi Akcja Wyborcza Polaków?”. Posługując się nienagannym litewskim pani Bożenka skarży się dziennikarzom, że ona osobiście to, niestety, na inteligentkę się nie wyedukowała, choć chciała. Ale w polskiej szkole nie nauczono jej litewskiego, więc jakie tam studia? Za to teraz własne dzieci, choć sama Polka, na taką ciemnotę i poniewierkę nie skaże. Będzie je kształcić na lojalnych i zdolnych Litwinów. „Córka po polsku już nie rozumie...” – chwali się pęczniejąc z dumy do kamery TV3. Bohaterka!

Skoro ludzie wyrzekający się własnej narodowości i języka są dla reporterów TV3 tak atrakcyjni i godni naśladowania, na miejscu pani Ruty kopnęłabym się ze swoją ekipą do Londynu czy Dublina. Pokazałabym rodakom (jako wzór do naśladowania) kilka litewskich rodzin, które w ramach otwarcia przed dziećmi drzwi do zachodnich uniwersytetów i akademii nie traumują ich nauką ojczystego języka. Zapewniam, że takowych są tysiące, więc o bohaterów nie będzie trudno. Niech się pochwalą niewątpliwie zachwyconym paniom Rutom i widzom: „Nasza córka już nie rozumie po litewsku. Przez to nie będzie skazana na emigrację, harówę na zmywaku czy przy zmienianiu pampersów ichnim staruchom. Zostanie kimś, zdobędzie wykształcenie, stanowisko, milionera za męża... etc. etc.”.

Co, nie smakuje? Odrażające? Żałosne? W wykonaniu Litwina, oczywiście. W wykonaniu Polaka, jak widać, zachwycające. Już nie wspomnę o tym, że sytuacje są nieporównywalne. Litewscy Polacy żyją we własnym kraju, nigdy go nie opuszczali, tym niemniej coraz częściej składa się im propozycję: „Albo asymilacja, albo wynocha!”.

Ale traktowanie nas jako wynarodowionych (jacyś spolonizowani „tutejsi”, „wicze”), nieświadomych swej tragedii i opierających się dobrodziejstwu ponownej lituanizacji półgłówków, to jeszcze pół biedy. Bardziej niebezpieczna jest lansowana od kilku lat przez brukowce teoria, że Polacy są oprawcami mieszkających na Wileńszczyźnie Litwinów. Dyskryminują ich jako mniejszość i z upodobaniem się nad nimi znęcają. Do wyrafinowanych tortur należy, na przykład, przystanek, ulokowany zbyt daleko albo zbyt blisko czyjegoś domu. Liche oświetlenie świeżo powstałej uliczki nowobogackich willi. Brak asfaltu na prywatnym podjeździe do posesji... fundniętego z publicznej kasy. „Dzień dobry” rzucone przez sąsiada w niesłusznym, bo nieurzędowym języku...

TV3, widocznie zazdrosna o sukces LNK z jego tyleż szowinistycznym co wulgarnym show „Kocham Litwę”, do tego arsenału polskich bezeceństw dorzuciła szereg nowych, jeszcze okrutniejszych. „To będzie najstraszniejsze dochodzenie w sprawie: jak Litwinom się żyje pod Polakami” – tak redaktor Ruta reklamowała wizytę swojej ekipy w Dziewieniszkach. Aż dziw, że dzielni dziennikarze uszli z tej polskiej matni z życiem.

No, bo tam się rzeczywiście dzieją rzeczy makabryczne. Na przykład, maluchy z polskich klas mają biotoaletę, podczas gdy uczące się w tym samym budynku dzieci litewskie zmuszone są do korzystania z brzydkiego wychodka. Co prawda, polskie dzieci ze swej cudnej toalety też nie korzystają, bo są posłuszne argumentowi współlokatorów, że ulokowano ją za blisko jadalni dla litewskiej dziatwy, więc niby powinno być ok. Ale widocznie już samo wyposażenie polskich uczniów w takie cacko jest dla litewskich uwłaczające...

I dalej w tym duchu. Jak na bazarze, gdzie jedna przekupka drugiej rozdeptała upuszczony na ziemię pęczek pietruszki. Ciężkie (za przeproszeniem) bzdety, ploty, pomówienia, typowe zresztą dla każdej małej społeczności, gdzie polskim za...duchem nawet nie cuchnie. Ale redaktorzy TV3 sprytnie podsycają grozę. Zimą administracja lokalna nie śpieszy z odśnieżaniem, gdy się ją do tego wzywa po litewsku.

Na dźwięk języka polskiego okazuje się, że sam mer gotów jest przylecieć do Dziewieniszek z łopatą. Urzędnicy łażą po domach i cichcem wciskają babom „do ubrania” stulitowe banknoty za wycofanie dzieciaka z litewskiego przedszkola. Jednej to w ogóle te dzieci porwali i na kilka dni uprowadzili do internatu. Co prawda, do polskiej szkoły nie oddali, ale... „Powiedzieli, odzyskasz je, gdy się zakodujesz (odstawisz alkohol)” – łka do kamery sterroryzowana babina, choć pociechy odzyskała. Co to? Wyrywanie nieletnich z patologii? A gdzie tam? Pospolite szykany, by nie kształciła potomstwa na prawych Litwinów.

W ogóle redaktorzy pani Ruty szaleli po Dziewieniszkach i Solecznikach niczym prokuratorzy i ogłaszali wyroki bez sądu. A co już sobie poużywali na administracji... Wszak fajnie jest wpaść z zaskoczenia do gabinetu oszołomionego urzędnika, wycelować w niego włączoną kamerę i ogłuszyć oskarżeniami: „Dlaczego nie odśnieżasz Litwinom dziedzińców, stosujesz przekupstwo, szykanujesz matki, porywasz dzieci?”.

Na taki styl dziennikarstwa nie ma mocnych. To medialny kanibalizm. Polega na wywleczeniu ofiary na forum publicum i powolnym jej rozszarpywaniu na oczach zdrętwiałej ze zgrozy czy uradowanej (zależy kto ogląda) publiczności. Medialni kanibale są aroganccy, bezwzględni i hałaśliwi. Ich ofiary są bez szans, bo scenariusz z góry wyklucza, że mogliby się obronić.

Redaktorzy pojechali sobie dopiero gdy wytłumaczyli swoim widzom, że cała bieda, alkoholizm i smutek ich bohaterek – to z polskiego terroru i niedosytu litewskości. Zadowoleni?

Chyba już nie. Co tam szalejąca w Dziewieniszkach polska hydra, która nierówno odśnieża i niesprawiedliwie dzieli biotoalety. Konkurencyjna wobec TV3 telewizja LNK w parę dni później wymierzyła cios. Dopiero pokazała, kto jest na Litwie mistrzem w sianiu grozy. Polskiej grozy. LNK w tym celu przywołała na pomoc upiora samego Leonarda Zawistonowicza, chorego psychicznie mordercy, który przed 13 laty dokonał egzekucji na wszystkich swoich sąsiadach. Rozstrzelał praktycznie całą wieś Drawcze. Straszliwa tragedia dla całej Litwy, dla bliskich ofiar – rana nie do zaleczenia. W dodatku ironia losu.

Zawistonowicz był Polakiem, jego ofiary – 9 osób – Litwinami. Tragiczny zbieg okoliczności? Przestępstwo kryminalne? Niekoniecznie. Niewykluczone, że „polityczne”. A może też „spisek”? „Przemyślany cios w niepodległą Litwę?”. Te wszystkie pytania i sugestie przewinęły się w bulwersującym reportażu LNK z cyklu „Wydarzenia, które wstrząsnęły Litwą”. Pytania zawisły w powietrzu. Sugestie są nachalne.

Chociaż eksperci już przed laty orzekli, że oprawca był klasycznym paranoikiem (pacjent psychiatrów i szpitali psychiatrycznych, obawiający się nie tylko sąsiadów, ale też... gestapowców, komunistów oraz własnych brata i siostry), autorzy reportażu zgrabnie odgrzali spekulacje, że do zbrodni doszło na tle narodowościowym. Wyliczają złowieszczym tonem: „Zabici Litwini – morderca Polak”; „Do zbrodni doszło 15 lutego, w przeddzień Święta Odrodzenia Państwa Litewskiego”; „Przerażające przestępstwo kryminalne czy zaplanowany akt terrorystyczny przeciwko niepodległej Litwie?”. No, i na wszelki wypadek dają do myślenia.

Redaktor Egidijus Knispelis cytuje pytanie z ówczesnego oświadczenia konserwatystów: „A gdyby tak Litwin wystrzelał całą polską wieś?”. I choć eksperci po 13 latach nadal trwają przy niepoczytalności sprawcy, rodziny ofiar są innego zdania – zimny nacjonalista. „Najmądrzejszy we wsi, spokojny, pomocny”. Tę wersję popiera pani psycholog z lokalnej przychodni, która kilka miesięcy przed zbrodnią orzekła... że nic nie stoi na przeszkodzie, by prolongować Zawistonowiczowi (doświadczonemu myśliwemu) pozwolenie na posiadanie broni. Jakby nie wiedziała, że mordujący w amoku paranoicy tacy właśnie są. Zanim dojdzie do tragedii – spokojni, ułożeni, grzeczni.

Redaktor Knispelis niby się jeszcze waha: czy przychylić się do wersji o szaleńcu, czy obstawać przy zdrowym na umyśle Polaku. Ale na koniec dowala widzom wiadomość o jedynej polskiej gazecie, którą Zawistonowicz czytał i na której dokonał tajemniczych notatek o czasie planowanej zbrodni.

Zastanawiam się, czy LNK zdaje sobie sprawę, że żonglując faktami i ludzkimi emocjami „produkuje” kolejnych „zawistonowiczów”. Tym razem nie wśród Polaków i niekoniecznie pomylonych. Fakt, że na wyemitowanie reportażu LNK wybrała 30 czerwca, dzień wizyty w Wilnie szefa polskiej dyplomacji Radosława Sikorskiego, to w świetle powyższego już tylko niewinna igraszka. Ani to rocznica, ani nie wypłynęły żadne nowe fakty, ani też (na szczęście) nikt nie dokonał ostatnio podobnej zbrodni. Być może LNK chciała po prostu pokazać rodakom, że są straszniejsi Polacy niż Sikorski. Na szczęście, martwi.

Tymczasem TV3 w sztuce straszenia „lenkasem” znów depcze LNK po piętach. W chwili, gdy oddaję ten felieton do druku, redaktor Grinevičiute-Janutiene zapowiada, że ujawni „kto pociąga polskich wichrzycieli za sznurki”. „Lenkaski” potwór grasuje więc po Litwie w najlepsze!

Lucyna Dowdo

Wstecz