Kto jest mądry będzie nieszczęśliwy (…)?

Czesława Miłosza lata amerykańskie

Kontynuując jubileuszową wędrówkę śladami życia i twórczości Czesława Miłosza skupimy się dzisiaj na „okresie amerykańskim”, tym drugim, przypadającym na lata sześćdziesiąte – osiemdziesiąte i częściowo dziewięćdziesiąte XX wieku.

Śledzenie za meandrami niezwykle ciekawego żywota Miłosza w tym i innych okresach ułatwia nam teraz obszerna, a najważniejsze, interesująca i rzeczowa, monografia Andrzeja Franaszka, krakowskiego krytyka literackiego, współpracownika Tygodnika Powszechnego.

Przypomnijmy, że jesienią 1960 r. Miłosz z rodziną opuścił Francję, żeby osiąść w amerykańskim Berkeley nad zatoką San Francisco. Zaproszony przez Uniwersytet Kalifornijski przybył tutaj na gościnne wykłady. Na Wydziale Języków i Literatur Słowiańskich miał prowadzić zajęcia z literatury polskiej i rosyjskiej. Już w następnym roku otrzymuje tzw. tenure, czyli etat stałego profesora, którego nie obowiązują żadne konkursy i weryfikacje, co zapewnia zarówno stabilność duchową, jak i finansową.

Latem 1962 r. sytuacja normalizuje się na tyle, że Miłoszowie nabywają dom przy Grizzly Peak Boulevard 978 czyli, mówiąc po swojsku, zamieszkują na Niedźwiedzim Szczycie. Obowiązki prowadzenia domu spadają głównie na żonę Janinę. Poeta zaś dużo czasu poświęca przygotowywaniu wykładów, w których rozważania o literaturze obudowuje w szerokie konteksty historyczne, filozoficzne, kulturowe. Imponuje swoim studentom nie tylko jako pisarz, „pożeracz książek”, lecz także naoczny świadek wielu najistotniejszych wydarzeń XX wieku.

Szczególnym wzięciem cieszyły się wykłady, poświęcone twórczości klasyka literatury rosyjskiej XIX w. Fiodora Dostojewskiego, do których przystąpił w latach 70. Nieco później zwierzał się Miłosz: „(…) jeżeli miałem na polskim kursie piętnastu studentów, to tutaj od razu stu pięćdziesięciu”. I w swoich wykładach, i w tym, co pisał, Miłosz ukazywał bohaterów Dostojewskiego, jak ujął to Andrzej Franaszek, „(…) jako zapowiedź duchowych schorzeń przybierających w XX w. skalę masową”. Były to wykłady zarysowujące także wyraźną perspektywę moralną. Profesorowi zależało na tym, żeby jego słuchacze potrafili odróżniać dobro i zło. Praca na uniwersytecie stała się także pretekstem do napisania Historii literatury polskiej (1969) dla studentów amerykańskich i wydania jej w języku angielskim.

W 1978 r. Czesław Miłosz odszedł oficjalnie na emeryturę, uhonorowany przez Uniwersytet Kalifornijski tytułem, który jest odpowiednikiem doktoratu honoris causa.

Cały okres amerykański to przede wszystkim czas jego wytężonej pracy nie tylko jako nauczyciela akademickiego, lecz głównie artysty słowa. Zresztą, te dwie dziedziny często zazębiały się o siebie. Doświadczenie poety było wykorzystywane podczas zajęć ze studentami, zaś wiedza, zgłębiana dla prowadzenia wykładów, ożywczo wpływała na twórczość oryginalną pisarza. W dodatku studenci stawali się czasem także współtwórcami dokonywanych przez Miłosza przekładów poezji polskiej na język angielski, w tym dzieł jego samego.

Jak wynika z eseistyki pisarza, czy też z korespondencji, prowadzonej w latach 60-70. XX w., w Ameryce Miłosz czuł się wielkim samotnikiem, będącym jakby trochę na pustyni. Za młodopolskim pisarzem i publicystą Stanisławem Brzozowskim mógł powtarzać o sobie, że jest „sam wśród ludzi”. Boleśnie odczuwał brak zainteresowania swoją twórczością.

Działo się tak dlatego, że był konsekwentny w swoim, zbawiennym, jak się później okaże, wyborze. Nie rezygnował ani z pisania po polsku, ani z charakterystycznej dla niego wysokiej tematyki. Koledzy uniwersyteccy wiedzieli, że coś tam pisze, ale bariera językowa nie pozwalała na bliższe zainteresowanie się jego twórczością. Dla wielu długo jeszcze był głównie autorem Zniewolonego umysłu, tłumaczonego na różne języki.

Brakowało mu także czegoś w rodzaju kawiarni literackiej, rozmów z ludźmi, z którymi można omawiać wysokie, zasadnicze tematy. Skwapliwie korzystał z okazji, kiedy mógł się spotkać w Ameryce z osobowościami tej miary, co filozof Leszek Kołakowski czy pisarz Aleksander Wat. Dopiero podczas krótszych i dłuższych wakacyjnych pobytów w Europie mógł sobie nadrabiać zaległości, obcując m. in. z ludźmi kręgu Kultury: Witoldem Gombrowiczem, Gustawem Herlingiem-Grudzińskim, Zygmuntem Hertzem, wielbicielem swojej twórczości Konstantym Jeleńskim, pisarzem i malarzem w jednej osobie Józefem Czapskim i in.

Częsty niedosyt obcowania na najwyższym szczeblu intelektualnym wypełniały mu ambitne lektury i, oczywiście, własna twórczość literacka, a ta prezentuje się nad wyraz imponująco. Jest bogata ilościowo i jakościowo, świadczy o wielkiej erudycji i pracowitości Miłosza, jest godna podziwu, tym bardziej, że przecież wiadomo, iż poeta był pełnokrwistym człowiekiem, nie tylko za biurkiem spędzał czas. Lubił podróżowanie, zaszczepione mu jeszcze podczas wypraw z wileńskiego okresu „włóczęgowskiego”, nie stronił od biesiadowania, zwłaszcza w wypadkach, kiedy przyjemność konsumpcji można połączyć z rozkoszą ćwiczeń intelektualnych, zachwycał się pięknem nowych i podobnych czasem jak na Litwie pejzaży, urodą kobiecą itp. Miał bardzo zachłanne zmysły, zawsze jakby nienasycone, gotowe do odbierania świata wciąż z nowej i nowej, jakiejś nieoczekiwanej czy wręcz niemożliwej do spełnienia, perspektywy.

Jak zawsze, jeżeli chodzi o twórczość omawianego okresu, najbardziej poważnie jest traktowana poezja. W ciągu dwóch dekad pracy uniwersyteckiej powstały te oto zbiorki: Król Popiel i inne wiersze (1962), Gucio zaczarowany (1965), Miasto bez imienia (1969), Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada (1974), Hymn o Perle (1982) i in.

Przestrzenne oddalanie się od Europy, jak i czasowy dystans wobec przeżyć wojennych i powojennych w Polsce, sprzyjają uniwersalizowaniu się podejmowanej przez autora tematyki. Zresztą, jak już wiemy, problematyka społeczno-polityczna nigdy nie była pasją Miłosza, uprawiał ją zazwyczaj pod presją konieczności.

Nazwane zbiorki przynoszą pogłębioną refleksję egzystencjalną. Oczywiście, jak zawsze, tak i teraz, dobra poezja rodzi się na kanwie tego, co jest autentycznie przeżyte, ale jednocześnie jest bardzo przetransponowane, odcyzelowane, opisane z dystansem do własnej osoby. I jako takie przekazuje odczucia wielu, formułuje prawdy uniwersalne.

Zważywszy fakt, że poeta sięga coraz częściej po motywy filozoficzne, egzystencjalne, metafizyczne, Bożena Chrząstowska pisała, że na początku lat 60. Miłosz odbywa „wielkie rekolekcje metafizyczne”.

Przypomnijmy, że w Królu Popielu... znajdujemy tak ciekawe wiersze Miłosza, często czytane przez niego na spotkaniach autorskich, jak Sroczość, Powinien nie powinien, Z chłopa król i in. Czyż nie z własnych i zarazem nie tylko własnych doświadczeń utkany jest ostatni, napisany jeszcze w końcu okresu francuskiego, wiersz:

Nie umiem jeść widelcem. Gniecie mnie korona.

Po diabła mnie ubrali w te ich aksamity.

Kobieta w długiej sukni to jest moja żona,

Jakbym nie dość miał dziwek z mojej dworskiej świty.

 

Szepty wokoło mnie. Pląsy i parle franse.

Co trzeba mówić prosto, wykręcą zawile,

Grzeczności sobie wzajem prawią oszukańcze

I trzepią się parszywcy, mdlejąc jak motyle. (…)

Miłosz, jak i Gombrowicz, miał wielkie poczucie presji formy, jej sztuczności, ogarniała go nieraz chęć (czasem też realizowana, jak się więcej wypiło) wyjścia poza nią, zrzucenia z siebie tego balastu. Tym bardziej, że wtłoczenie w najwyższą formę nie świadczy o osiągnięciu ideału.

O zbiorku Gucio zaczarowany powiedzmy chociaż tyle, że jego tytułowy wiersz jest hołdem, złożonym jednej z dziecięcych lektur. Chodzi o książkę Zofii Urbanowskiej Gucio zaczarowany, opowiadającą o dziejach chłopca, który za niegrzeczne zachowanie został zamieniony w muchę. Poetę interesuje tu przede wszystkim możliwość (ze zrozumiałych względów nigdy nie wykorzystana dosłownie) oglądania świata z perspektywy muchy. Stworzyłoby to szansę uzupełnienia doznań, jakie człowiek zawdzięcza swoim pięciu zmysłom.

Warto także pamiętać, patrząc z naszej lokalnej perspektywy, że w tym zbiorku znalazł się wiersz Nigdy od ciebie, miasto, będący wspomnieniowym powrotem do wileńskich czasów gimnazjalnych, stanowiący niejako preludium do tematu „miasta młodości” w dalszej poezji Miłosza.

Wątek wspomnień wileńskich rozwinie zwłaszcza Miasto bez imienia. Tytuł zawdzięcza zbiorek mini-poematowi o takim tytule, składającemu się z dwunastu części. Początkowe wersy niejeden zna już chyba na pamięć:

Kto honorować będzie miasto bez imienia

kiedy jedni umarli, inni płuczą złoto

albo handlują bronią w oddalonych krajach?

 

Jaka surma w powijakach brzozowej kory

otrąbi na Ponarach pamięć nieobecnych,

Włóczęgów, Tropicieli, braci z rozwiązanej loży?” (…)

Znowu mamy powrót do przedwojennych studenckich doświadczeń, które kształtowały pasję wszelakiego „tropicielstwa”, co nie opuści już poety przez całe życie. Nazwani w wierszu Tropiciele mogą być aluzją do popularnej wówczas lektury, jaką stanowiły dzieła F. Coopera, jak też do poematu A. Rymkiewicza Tropiciel. Wiersz jest ciekawy ze względu na perspektywę podmiotu, którego „tu i teraz” stanowi przecież Ameryka, ale jawi się ona przed czytelnikiem raczej epizodycznie i jeżeli jest przywołana, to też chyba nieprzypadkowo, z perspektywy Doliny Śmierci. Pejzaże amerykańskie są niezbyt pociągające:

W Dolinie Śmierci błyszczy sól na dnie suchego jeziora. (…)

 

W Dolinie Śmierci na niebie ni orła ani jastrzębia. (…)

Dolina Śmierci jest jakby zupełnie pozbawiona dziania się historycznego, występuje tu niepowabna czy nawet martwa przyroda, dlatego też myśl podmiotu, na zasadzie kontrastu, ulatuje ku innej, barwniejszej rzeczywistości:

W Dolinie Śmierci myślałem o sposobach upinania włosów.

O ręce która przesuwała reflektory na studenckim balu

w mieście skąd żaden głos już nie dosięga. (…)

I chociaż ta inna rzeczywistość występuje w poemacie jako „miasto bez imienia”, właśnie ona rysuje się o wiele jaskrawiej, plastyczniej niż aktualne amerykańskie doznania podmiotu. Wspomnienia wileńskie niemal całkowicie zdominowały świadomość poety, który, niczym bohater Prousta, jest bardziej pogrążony w przeszłość niż w teraźniejszość, w dodatku, przeszłość znacznie żywszą, weselszą, zaktualizowaną przez tzw. praesens historicum (czas teraźniejszy przeszły):

Z flecikami, z pochodniami

i bęben bum bum,

o, to ten co umarł nad Bosforem tam na przedzie.

Swoją pannę za pod rękę tutaj wiedzie

i jaskółki nad nimi latają.

 

Wiosła niosą albo kije liśćmi owinięte

i znad Jezior Zielonych bukiety.

Coraz bliżej ulicą Zamkową –

i już nic, to tylko stoi obłok

nad Sekcją Twórczości Oryginalnej

Koła Polonistów. (…)

Ewokowanie przeszłości rozszczepia się na dwie co najmniej płaszczyzny. I w innych, i w cytowanej części poematu, w której się mówi o pochodzie Sekcji Twórczości Oryginalnej na czele z Adamem i Marylą, wiek XIX i XX nakładają się na siebie:

A książek tośmy całą bibliotekę napisali.

A krain tośmy co niemiara zjeździli.

Bitew dużośmy, dużo przegrali.

Aż i nie ma, ni nas, ni Maryli. (…)

Sam autor w rozmowie z Renatą Gorczyńską skomentował to następująco: „Ten wiersz jest dlatego interesujący, że tu jest jakaś identyfikacja z Wilnem XIX wieku, pokazana jest jakaś ciągłość Wilna. Maryla, filomaci, poloniści, nasze lata i uniwersytet z początku ubiegłego stulecia – zbudowanie takiego pomostu, zupełnie usprawiedliwione moim zdaniem”.

W ostatniej części wiersza jakieś jaskrawiej zapamiętane strzępy wileńskiej przeszłości przywoływane są na zasadzie epifanii (olśnienia, objawienia), kiedy to raptem wyłania się z pamięci jakiś fragment, szczegół, niekoniecznie nawet istotny, przypływa jak olśnienie i zmusza rękę kronikarza do utrwalenia go na zawsze. Tak się rodzi „moment wieczny”, tak utrwala się coś lub ktoś, o kim historia nigdy by przecież nie wspomniała, jak, na przykład, postać służącej Miłoszów:

Z książką do nabożeństwa i koszykiem służącej Barbara żałobnica wraca na Baksztę do domu Romerów z litewskiej mszy u Świętego Mikołaja.

Albo jeszcze mniej uchwytna impresja:

O, jak błyszczy! To śnieg na Górze Trzykrzyskiej i na Bekieszowej Górze, którego nie stopi oddech krótkotrwałych ludzi.

Ponadto w omawianym zbiorku zwraca na siebie uwagę tak istotny dla polonisty tekst, jak Ars poetica? (Sztuka poetycka), w którym artysta zastanawia się nad sprawami warsztatowymi, nad wykorzystywanymi przez siebie sposobami tworzenia, z czego wynika, że poezja Miłosza powstaje m. in. na styku tradycji klasycznej i romantycznej. To tutaj padają znamienne słowa o dążeniu „do formy bardziej pojemnej”, o pragnieniu stworzenia jakiegoś wszystko obejmującego gatunku, zapisania jakiegoś zdania, które mogłoby ogarnąć istotę, przekazać najgłębsze doznania, co zawsze okazywało się niemożliwe.

Wielką popularnością cieszy się u nas wiersz Moja wierna mowo. Składa w nim Miłosz hołd językowi polskiemu, który będącemu na obczyźnie zastępował ojczyznę, poeta zaś przyczynił się do pielęgnowania tego skarbu.

Jako potwierdzenie zainteresowań metafizycznych Miłosza mogą służyć takie wiersze zbiorku, jak Veni Creator, Na trąbach i na cytrze, Jakże znosiłeś, Im więcej i in. Świadczą one o zażyłości poety z Biblią, o nieobojętności na zawarte w niej prawdy ewangeliczne:

Im więcej razy na dzień jesteś znieważony,

Im śmieszniejsze na ciebie wkładają korony

I krzyczą urągając: pokaż swoją siłę,

Albo liczą cię między pamiątki niebyłe,

Im więcej żalu, drwiny, gniewu, oskarżenia,

Bo słowo twoje z miejsca nie ruszy kamienia,

Tym bardziej pewnym mogę być tego jednego:

Że ty jesteś, zaiste, Alfą i Omegą.

Kontynuacją tych zainteresowań są także wiersze ze zbiorku Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada, jak, na przykład, Lektury, Oeconomia divina i in. Próbuje w nich poeta uzasadnić potrzebę wyobraźni religijnej, niezbędność jakiejś wyższej niż ziemska hierarchii, jakiegoś prawdziwego ładu i porządku.

W wierszu Oeconomia divina (Boskie zarządzanie) unaocznia, jaki chaos powstałby na świecie, gdyby Pan Zastępów zrezygnował w pewnym momencie z ingerowania w sprawy ziemskie. Są one także dobre i piękne (Dar), ale uboga jest egzystencja, pozbawiona myślenia o drugim, ponadziemskim wymiarze.

Nie zatrzymujemy się tym razem przy tytułowym poemacie, gdyż niektóre jego fragmenty, zwłaszcza składające hołd Laudzie, cytowaliśmy w artykule, poświęconym „małej ojczyźnie” poety (MW, nr 2, 2011).

Ważnym wydarzeniem omawianego okresu stało się pierwsze anglojęzyczne wydanie wierszy Miłosza, zbiorek Selected Poems (1973). Dopiero teraz mógł poeta liczyć na odzew ze strony odbiorcy amerykańskiego. Lata pobytu w Ameryce, dorzucające niejedno ziarno do bogatych już wówczas doświadczeń człowieka i pisarza, obfitują także w twórczość eseistyczną, która powstaje zazwyczaj z jakiejś konkretnej potrzeby zabrania głosu, z nadzieją, że może ta forma, będąca dosłownie „bardziej pojemną”, będzie w stanie cokolwiek wyjaśnić, wytłumaczyć, do czegoś zachęcić.

Warto przy okazji zaznaczyć, że Miłosz nigdy nie uprawiał „sztuki dla sztuki”, że jego twórczość, niezależnie od obranego gatunku, zawsze musiała coś istotnego donieść do czytelnika. Z potrzeby nazwania tego, co poecie najbardziej leży na sercu, jak też nawiązania dialogu z innymi zrodziły się obszerne książki eseistyczne: Człowiek wśród skorpionów (1962), Widzenia nad Zatoką San Francisco (1969), Prywatne obowiązki (1972), Ziemia Ulro (1977), Ogród nauk (1979), Świadectwo poezji czyli sześć wykładów o dotkliwościach naszego wieku (1983), Zaczynając od moich ulic (1985), Metafizyczna pauza (1989), Rok myśliwego (1990) i in.

Zaznaczmy dla przykładu, że Człowiek wśród skorpionów, książka o oskarżonym za jakoby współpracę z carską ochraną Stanisławie Brzozowskim, może by nawet nie powstała, gdyby nie nagonka na Miłosza po jego decyzji pozostania na emigracji.

Widzenia nad Zatoką San Francisco stanowią sumę przemyśleń na temat rzeczywistości amerykańskiej, która dla takich jak Miłosz nie stanowi „ziemi obiecanej”, nie jest powodem tylko do bałwochwalstwa. Spogląda na nią trzeźwo i krytycznie.

Świadectwo poezji… to pokłosie 1981/82 r. ak., który Miłosz spędził na Uniwersytecie Harwarda. Wygłosił tam sześć gościnnych wykładów, które, jak zazwyczaj u tego profesora i pisarza, nie stały się wykładami tylko o sprawach stricte poetyckich, tym bardziej, że były wygłaszane dla studentów amerykańskich, którzy prawie zupełnie nie znali kontekstów literatury polskiej.

Prywatne obowiązki i Ogród nauk zapoczątkowują skłonność Miłosza do coraz częstszego układania książek w rodzaju silva rerum (las rzeczy), tzn. zamieszczania w jednym zbiorze szkiców, artykułów na różne tematy. Prawda, jeżeli chodzi o Prywatne obowiązki, punktem scalającym tę książkę jest przewaga szkiców i rozpraw o literaturze i literatach, zarówno polskich, jak i światowych. W tytułowym eseju tego zbioru Prywatne obowiązki wobec polskiej literatury padają znamienne słowa o przynależności pisarza właśnie „do gospodarstwa polskiej literatury”.

Rok myśliwego jest przykładem sięgnięcia po formę zapisów dziennikowych. Datowane notatki obejmują roczny okres w życiorysie pisarza, przypadający na lata 1987/1988. Tytuł, nawiązujący do książki Włodzimierza Korsaka, jest wynikiem sentymentu do jednej z lektur i ma jednocześnie znaczenie metaforyczne. Pisarz to przecież człowiek bez ustanku polujący na myśli, na tematy do opracowania itd.

Najgłębszą, bez wątpienia, książką eseistyczną, nie tylko omawianego okresu, jest Ziemia Ulro, poruszająca niezwykle istotną dla autora problematykę metafizyczną, będąca ubolewaniem nad erozją wyobraźni religijnej. Odwołuje się w niej autor do doświadczeń „wielkich duchów”, mistyków, którzy, będąc jeszcze na ziemi, potrafili obcować z „drugą przestrzenią”, zaglądali w wymiar, ukryty dla doznań zwykłego śmiertelnika. Są to pisarze, myśliciele i naukowcy różnych czasów i kultur tej miary, co: Oskar Miłosz, Emanuel Swedenborg, Wiliam Blake, Adam Mickiewicz, Fiodor Dostojewski, Lew Szestow, Simone Weil i in.

Zdumiewający jest także dorobek Miłosza-tłumacza. W 1971 wydał przełożone z francuskiego na angielski traktaty metafizyczne Oskara Miłosza.

Ponadto będąc człowiekiem „po sześćdziesiątce” uczy się hebrajskiego i greki, żeby tłumaczyć poszczególne księgi biblijne. Zdążył przełożyć Księgę Psalmów (1979), Księgę Hioba (1980), Księgi pięciu megilot (1982), Ewangelię według Marka i Apokalipsę (1984).

Był bardzo konsekwentny i wytrwały, jeżeli chodziło o pracę. Wstawał bardzo wcześnie, żeby codziennie zrealizować zaplanowaną „porcję” czy to tłumaczenia, czy to twórczości własnej. Kto głębiej zna twórczość Miłosza oraz okoliczności jej powstawania (a mogą tym się poszczycić Aleksander Fiut, Andrzej Zawada, Jan Błoński, Marian Stala, Andrzej Franaszek, Marek Zalewski i wielu innych), ten się wcale nie zdziwi, że kulminacją okresu amerykańskiego stała się przyznana pisarzowi w roku 1980 Nagroda Nobla. Odbierał ją w Królewskiej Akademii Szwedzkiej, może nieprzypadkowo, 8 grudnia. Poeta zawsze wierzył w Opatrzność, w ingerencję sił pozaziemskich w sprawy jego ludzkiego żywota.

Jego przemówienie noblowskie znowu charakteryzuje Miłosza jako człowieka wielkiej kultury, człowieka, który nie unosi się pychą, który potrafi dziękować za wyświadczone mu dobro. Nie omieszka wówczas zaznaczyć, jak wiele zawdzięcza Litwie, zwłaszcza swojej „małej ojczyźnie” nad Niewiażą, „ziemi duchów i poezji”, jak wiele zawdzięcza lekturom i ludziom, postawionym na jego drodze.

Oczywiście, jako człowiek, któremu życie nie szczędziło cierpień, bardziej niż tej nagrody pragnąłby czegoś innego. Na pewno, powrót do zdrowia syna Piotra czy żony Janiny byłby dla niego większym „darem” niż osiągnięcie szczytów sławy; w dodatku sławy także dosyć uciążliwej, bo zmuszającej do stania się osobą jeszcze bardziej publiczną niż dotychczas, sławy, ograniczającej najbardziej dla niego cenny czas na pisanie.

Nagroda Nobla umożliwiła Miłoszowi – pisarzowi triumfalny powrót do Polski. Jeżeli dotychczas był pisarzem oficjalnie wyklętym, znanym dla nielicznych, którzy czytali jego dzieła będąc za granicą bądź jako potajemnie przemycane do kraju, to teraz sytuacja się zmienia. Tym bardziej, że Polska jest także inna. Jest już czas „Solidarności”, co sprzyja i nie sprzyja krajowej recepcji poety, gdyż próbuje się teraz lansować jego twórczość jako głównie patriotyczną, co jest wielkim zawężeniem jej istoty. Miłosz zawsze starał się bronić przed taką rolą.

W czerwcu 1981 r. poeta, po 30 latach nieobecności, przyjeżdża do Polski. Spotyka się z pisarzami, niektórymi kolegami szkolnymi. W Krakowie, Lublinie, Gdańsku jest na wiecach razem z Lechem Wałęsą. Epoka jest „polityczna”, potrzebny jest kolejny wieszcz, przydatny jest znowu niezwykle uciążliwy dla Miłosza „płaszcz Konrada”.

Podczas tej wizyty odbywa się także spotkanie ze społecznością akademicką w warszawskiej „Stodole”. Jako ówczesna studentka polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, dzięki życzliwości polskich przyjaciół, otrzymałam także wejściówkę na to spotkanie. Pamiętam, że poeta opowiadał m. in. o swojej, jak to nazwał, „przygodzie głupiego Jasia”, o niełatwej decyzji wyboru losu emigranta, która nieoczekiwanie przyczyniła się do uzyskania Nobla. Dzielił się doświadczeniem pracy pisarskiej i profesorskiej, akcentował swoje preferencje lekturowe, zwierzał się, za co ceni, powiedzmy, Dostojewskiego, czy innych pisarzy i myślicieli.

Wtedy też, jako pisarz, nie stroniący od podejmowania problematyki religijnej, był także uhonorowany tytułem honoris causa Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Dla Miłosza był to już nie pierwszy i nie ostatni tego rodzaju tytuł.

Potem, w latach 1981-1982, o czym wspominaliśmy w związku z książką Świadectwo poezji…, były wykłady harwardzkie.

W ogóle lata 80., czyli ponoblowskie, kardynalnie zmieniają życie poety. Mnożą się spotkania, wywiady, wieczory autorskie. Razem z poetami swojego „regionu”, Josifem Brodskim i Tomasem Venclovą, Miłosz współtworzy, według określenia Andrzeja Franaszka, litewsko-polsko-rosyjski „triumwirat”. To Brodski notabene, jeszcze przed rokiem 1980 nazwał Miłosza „jednym z największych poetów naszych czasów, jeżeli nie największym”.

Paradoks polega jednak na tym, że niemal w tym samym czasie, bo gdzieś od końca lat 70. Miłosz boryka się z cierpieniem, związanym z chorobami najbliższych mu ludzi, żony i syna, które pozwala największemu znawcy jego życiorysu jednemu z podrozdziałów swojej obszernej monografii nadać nawet tytuł Hiob.

Biografia poety stale też potwierdza myśl Jana z Czarnolasu, że „radość z troską się plecie”. W 1982 r., przyjeżdżając na wieczór autorski do Emory University w Atlancie, Miłosz poznaje Carol Thigpen, kobietę, której będzie przeznaczone spełnić niepoślednią pozytywną rolę w jego bogatym i zawiłym życiu.

W roku 1984 ukazuje się zbiorek poetycki Nieobjęta ziemia, w którym, mimo doświadczanych cierpień, nie brakuje tonów, afirmujących zmysłową stronę życia.

17 kwietnia 1986 r. umiera żona Janina, wieloletnia towarzyszka „triumfów i upadków” poety. To ona, jeszcze w latach 50. przepowiedziała mężowi Nagrodę Nobla.

Jesienią 1989 r. „stary poeta” po raz drugi odwiedza Polskę. Tym razem otrzymuje doktorat honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nie za górami „okres krakowski”, czas pięknej, nadal twórczej, mimo wszystko, starości, którego wybrane „blaski i cienie” przybliżymy w następnym artykule.

Halina Turkiewicz

Wstecz