Jego Wysokość SŁOWO

Za, a nawet przeciw

Prezydent Lech Wałęsa znany jest ze swoich niekonwencjonalnych i dowcipnych wypowiedzi. Przypomnijmy choćby uważane dziś za skrzydlate jego słowa, jak Nie chcę, ale muszę, Stłucz pan termometr, a nie będziesz miał pan gorączki, Płace i ceny powinny być niższe nawet o 100 procent, Sprawa ma plusy dodatnie i plusy ujemne, Ja panu nogę mogę podać, a nie rękę, W temacie prezydenta jesteśmy do tyłu, Jestem „za”, a nawet „przeciw”. Mnie do serca najbardziej przypadły słowa o tej zniżce cen o 100 procent. Jednak do dzisiejszego tematu jak ulał pasuje to ostatnie. Nie oparłam się pokusie, by pożyczyć je u pana prezydenta do tytułu niniejszego odcinka „Słowa”, w którym mowa będzie o wyrazach mających różną pisownię, czy też różne, nieraz przeciwstawne znaczenie.

Na początek przyjrzyjmy się słowu instruktaż. Chwileczkę... instruktaż czy może instruktarz? Zaglądamy do słownika ortograficznego. Znajdujemy tu obie wersje. Skoro obie są w słowniku, obie są poprawne. A my jesteśmy w kropce, bo się musimy zastanawiać, kiedy mamy pisać żet, a kiedy z erzet. W zdaniu Praktykant z instruktarzem w ręku udał się do majstra po instruktaż omawiany wyraz ma dwojaką postać ortograficzną. Chodzi o to, że instruktarz jest to zbiór instrukcji, swoisty podręcznik, a instruktaż oznacza proces szkolenia, nauczanie.

Trochę to zagmatwane, prawda? Tak uważa również profesor Witold Doroszewski. Pisze, że powyższe rozgraniczenie jest zbędne, ponieważ odległość od instrukcji pisanych do udzielanych ustnie nie jest tak odległa, by wymagała różnych zapisów ortograficznych. Nie są to przecież homonimy jak na przykład lud - lód, grad - grat, czy Bóg - Bug - buk, a jedynie wieloznaczność wyrazów, której całkowicie wystarczyłaby ta sama ortografia. Jako ciekawostkę dodam, że mój komputer honoruje tylko instruktaż, a formę z erzetem, którą preferuje profesor, uparcie podkreśla. Nas jednak obowiązują obie formy i ich rozgraniczanie ortograficzne.

Czy nigdy się nie zdarzało Państwu zastanawiać, jak należy powiedzieć: Dodaj mi jeszcze tych klusek, łazanek, rodzynek, skwarek czy tych klusków, łazanków, rodzynków, skwarków? Koniec cytaty czy koniec cytatu? Skrzypnęła zawiasa czy skrzypnął zawias? Jedwabna frędzla czy jedwabny frędzel? Ten przerębel czy ta przerębla? Plik dokumentów czy plika dokumentów? Dwa morgi ziemi czy dwie morgi ziemi?

Otóż wszystkie wymienione formy są poprawne, bo powyższe rzeczowniki występują w rodzaju męskim i żeńskim. Jednakowo poprawna jest kluska i klusek, rodzynka i rodzynek, skwarka i skwarek. I choć na Wileńszczyźnie wyraźnie przeważa żeńska forma tych wyrazów, pamiętajmy, że męska jest tak samo dobra. Słowem, nic, tylko się cieszyć, bo jakkolwiek byśmy powiedzieli, będzie dobrze. Ale nie wiadomo czemu jakoś nie lubimy tego gramatycznego „obojnactwa”. Być może i w życiu, i w gramatyce lubimy mieć jasne sytuacje: tak jest dobrze, a tak źle. Jak wiadomo, lubić nikt nikomu nie zabrania, ale ani w życiu, ani w języku nie ma tak, żeby wszystko było jasne, zrozumiałe i zgodne z regułą. Zresztą może to i dobrze, że tak jest, bo inaczej i życie, i język mielibyśmy straszliwie nudne.

Każdy język z upływem czasu zmienia się (czy zawsze na lepsze, „różni różnie plotą”, jak pisał nasz wieszcz, zdradzając potomnym tajemnicę jeziora Świteź). Polszczyzna Kochanowskiego, Reja, a nawet bliższych nam kalendarzowo Potockiego i Staszica znacznie odbiega od polszczyzny Różewicza, Miłosza czy Leśmiana. Ze wzruszeniem czytamy o kraju lat dziecinnych poety, który zawsze zostanie święty i czysty jak pierwsze kochanie, choć mówimy dziś o latach dziecięcych i dziecinnym wózku.

Przyjmujemy te zmiany za rzecz całkiem naturalną, rozumiejąc, że język powinien podążać za rzeczywistością, a może nawet iść z nią w parze. Czy jednak wszystkie zmiany, modyfikacje, „uwspółcześnienia” języka są potrzebne? Zawsze, ilekroć natrafiam na wyrazy pasjonat i spolegliwy, przypomina mi prezydenckie „za” i „przeciw”. Wyrazy te, wbrew temu, co piszą o nich słowniki, dosłownie na naszych oczach w ciągu ostatnich dziesięcioleci zaczęły żyć swoim własnym, „antysłownikowym” życiem. Wyraz spolegliwy zawsze oznaczał – i mam nadzieję, oznacza również dziś – człowieka, na którym można polegać. To piękna cecha – spolegliwość i cieszymy się, kiedy nasi bliscy, przyjaciele są spolegliwi, bo wiemy, że nas nie zawiodą.

Ale nie wiadomo dlaczego wyraz ten nabrał zupełnie innego, niemal przeciwstawnego znaczenia. Coraz częściej słyszymy, że ktoś jest spolegliwy, to znaczy uległy, pokorny, ulegający pokusom, dający się łatwo przekonać, słowem, człowiek, z którym zawsze się można dogadać. Niekoniecznie jest to najlepsza cecha. Bardzo Państwa proszę: spolegliwy od ‘polegać’, a nie od ‘ulegać’. Wyrazy, owszem, podobne, ale jakaż ogromna różnica w ich treści!

Pasjonat. Słowo to kojarzy mi się przede wszystkim z żyjącym przed kilku wiekami niesławnej pamięci „diabłem łańcuckim”, czyli z okrutnym, popędliwym gwałtownikiem, jak wówczas mówiono, magnatem Stanisławem Stadnickim, prawdziwą grozą bliższych i dalszych sąsiadów. Wiek XX miał też swego „diabła berlińskiego” – Adolfa Hitlera. Kroniki filmowe pokazują nam, jak się pieklił i wrzeszczał na trybunach. Wyraz „pasja” pochodzi z łaciny i oznacza ‘mękę, cierpienie, namiętność’... Wyraz „pasjonat” w języku polskim zawsze oznaczał człowieka skłonnego do wpadania w pasję, wielką złość, porywczego, wybuchowego. Aliści, jak powiadał Jerzy Waldorff, dziś co i rusz słyszymy o pasjonatach książek, muzyki, sztuki, hodowli rybek, spadochroniarstwa... Dużo tych pasjonatów jest, bardzo dużo. I choć rozumiem, że wszystkich zbieraczy, znawców i miłośników różnych rzeczy jakoś trzeba nazwać (hobbysta brzmi obco i pretensjonalnie, zresztą jest pojęciem jakby niższej rangi, miłośnik nieco ckliwie i za bardzo prywatnie) tu stanowczo jestem „przeciw”. Może jakoś opisowo: zbieracz ballad, znawca marynistyki, ekspert w dziedzinie dżezu, fan rapu?

Mamy też pewne kłopoty z wyrazem zapoznany, który również jest używany w dwóch niemal przeciwstawnych znaczeniach: jako ‘zapomniany’, a dokładniej ‘nie uznany’ i jako ‘zaznajomiony’. Z faktu, że w słowniku Samuela Lindego jest tylko to drugie znaczenie, (zaznajomić kogo z kim), sądzić należy, że zapoznać w znaczeniu przeoczyć, ignorować, pojawia się dopiero w XIX wieku. Słownik poprawnej polszczyzny Szobera podaje oba znaczenia jako równorzędne. Nowszy słownik Andrzeja Markowskiego wyraz „zapoznany” w znaczeniu ‘niedoceniony, zapomniany, zlekceważony’ opatruje kwalifikatorem ‘przestarzały’. Nam tu na Wileńszczyźnie wystarczy wiedzieć, że zapoznany poeta to taki, który nie został należycie doceniony, a czasem wręcz zapomniany. Sami nie używamy tego wyrazu w takim znaczeniu.

Proszę zwrócić uwagę, że zaprzeczony imiesłów przymiotnikowy ‘nie uznawany’ napisałam rozdzielnie, choć już od roku 1998 przepisy ujednoliciły pisownię takich wyrazów i zalecają je pisać łącznie z partykułą „nie” Chodzi jednak o to, że zasady pozwalają osobom, świadomym różnic znaczeniowych stosować i rozdzielną, i łączną pisownię imiesłowu zaprzeczonego, zależnie od jego znaczenia. Jednak bezpieczniej, choć może nie tak elegancko, pisać zawsze łącznie, na pewno nie popełni się błędu.

Pamiętajmy jednak, że przepisy przepisami, życie – życiem. Oto na przykład w żadnym słowniku nie znajdziemy zapisu, że słowa Murzyn, Cygan są obraźliwe. Są to neutralne nazwy narodowości, od dawna funkcjonujące w języku polskim. Można znaleźć mnóstwo przykładów z literatury pięknej i naukowej z użyciem tych nazw w znaczeniu neutralnym bądź o pozytywnym zabarwieniu emocjonalnym. A tymczasem Cyganie się obrażają i każą nazywać ich Romami, nasi czarnoskórzy bracia też się zżymają na słowo Murzyn.

Na gruncie amerykańskim przyjęła się nazwa Afroamerykanin. Funkcjonuje od końca lat osiemdziesiątych i zapewne zupełnie dobrze. A w Polsce, na Litwie jak by było? Idąc tropem amerykańskim – to chyba Afropolak, Afrolitwin. A może bliższe polskiej pisowni będzie Afro-Polak, Afro-Litwin, czy też afro-Polak, afro-Litwin, tak jak pół- Polak, pół- Litwin? Ale jeśli to skojarzenie z niecałym, a tylko pół-Polakiem i pół-Litwinem wyda się komuś obraźliwe? Mogą być nowe kłopoty. No i co mamy robić z Tuwimowskim Murzynkiem Bambo, który w Afryce mieszka?

Właśnie taki problem językowy Polacy zaczęli mieć, odkąd PZPN (Polski Związek Piłki Nożnej) kupił albo inaczej: dokonał transferu (taki termin jest używany w sporcie) czarnoskórego piłkarza Emanuela Olisadebe, a śp. prezydent Lech Kaczyński momentalnie uhonorował go polskim obywatelstwem. Olisadebe wkrótce wyjechał w „świat szeroki, świat daleki”, a kłopoty językowe zostały. Nie tak dawno znana publicystka i krytyk literacki Kazimiera Szczuka żądała, by popularny (zwłaszcza ze swoich kontrowersyjnych wypowiedzi i zachowań) showman, aktor, publicysta i krytyk muzyczny Kuba Wojewódzki przeprosił za słowo „Murzyni’, którego użył w TV. Zresztą o języku telewizji, podobnie jak o zieleni „można nieskończenie”.

Jurorzy programu „X Factor” swoje oceny wokalnych i tanecznych talentów uczestników wyrażali wyjątkowo obrzydliwym wulgaryzmem „zaje...sty”. Urocza prezenterka Monika R. bądź eteryczna aktorka Małgorzata F. też w ten sposób wyrażają na wizji swoje emocje. Fanka młodzieży Doda dorobiła się nawet tytułu „królowa zaje..zmu”. Autor „Słownika polszczyzny rzeczywistej” Piotr Fąka uważa, że tego wytrychu słownego używają najczęściej ludzie, którzy mają deficyt słów i ubogi aparat pojęciowy, a profesor Jan Miodek martwi się, że słowo to zadomowiło się również na salonach.

Z wielką przykrością niedawno stwierdziłam, że już się i u nas zaczyna panoszyć. Niedawno otrzymałam od pewnej osoby z wyższym wykształceniem e-maila z tym wątpliwej urody przymiotnikiem. I tu nie ma żadnych plusów dodatnich, a tylko plusy ujemne, ani żadnego „za”. Jest tylko kategoryczne PRZECIW.

Łucja Brzozowska

Wstecz