20-lecie zawarcia stosunków dyplomatycznych pomiędzy Litwą i Polską

Niczym głaskanie jeża…

5 września 1991 roku stanowi bez wątpienia jeden z milowych kamieni we współczesnych stosunkach polsko-litewskich. W tym dniu bowiem Orzeł Biały i Pogoń, już jako samodzielne twory państwowe, nawiązały stosunki dyplomatyczne. A gwoli przypomnienia nad Wilią i Niemnem był to okres jakże burzliwych przemian i transformacji dziejowych. Dla Litwy nieudany sierpniowy pucz w Moskwie, zainspirowany przez siły skupione wokół Giennadija Janajewa był równoznaczny z możliwością coraz prężniejszego marszu ku własnej tożsamości państwowej i ostatecznego rozbratu z „rodziną narodów radzieckich”, z jej uznaniem na arenie międzynarodowej. To właśnie tak naprawdę dopiero wtedy bliższa i dalsza zagranica ośmieliła się uznać te dążenia za coś w pełni realnego, czemu dawała wyraz poprzez nawiązywanie stosunków dyplomatycznych.

Polska nie stanowiła w tym wyjątku, choć już wcześniej wielokrotnie mnożyła gesty popierające niepodległościowe dążenia sąsiada zza północno-wschodniej miedzy granicznej. Szczególnie spontaniczny przejaw zyskało to w jakże dla Litwy tragicznych wydarzeniach stycznia 1991 roku, kiedy odważnie proklamowana w marcu 1990 roku przez Sejm niepodległość w wyniku wkroczenia do akcji sowieckich sił militarnych zawisła dosłownie na włosku. Oficjalne Wilno, owszem, przyjmowało te gesty szczerej solidarności, nie okazując jednak jakoś wdzięczności.

Na ową oschłość rzutowały bez wątpienia zapoczątkowane w końcu lat 80. przemiany, których synonimem był przypominający wezbrany górski potok „Sajudis”. Ten, zmuszony nierzadko trzymać przysłowiową figę wobec Kremla w kieszeni, by zwarłszy szeregi poderwać naród do antysowieckiego zrywu, wyraźnie kreował wroga w zamieszkałych na Litwie Polakach, lansując śpiewkę, iż takowymi tak naprawdę są… Litwini, co to utracili narodowego ducha. Wyraźnie pod pręgierzem znalazły się też wspólne dzieje Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Postrzegane jako coś, co było korzystne jedynie Orłowi Białemu, a stanowiło poniekąd plagę dla Pogoni.

Owe bardziej zamierzchłe fobie i zaszłości, których wykaz powielano o cienie Żeligowskiego i Piłsudskiego oraz o żołnierzy Armii Krajowej, nieco później legły wyraźną zawalidrogą w przygotowaniu i ratyfikowaniu Traktatu o przyjaźni i dobrosąsiedzkiej współpracy. Polska długo i cierpliwie musiała przekonywać litewskich partnerów w negocjacjach, że zawzięte biczowanie jednostronnie postrzeganej historii prowadzi do ślepego zaułka, że tylko spojrzenie w przyszłość i kształtowanie relacji na współczesną modłę może stanowić podstawę braterstwa w integrującej się Europie. Dobrych kilka lat musiało zlecieć, nim poczynany w wielkich mękach Traktat 26 kwietnia 1994 roku sygnowali swymi podpisami prezydenci Lech Wałęsa i Algirdas Brazauskas. A był to dokument, który w relacjach państw-sąsiadów nie pomijał też czynienia zadość potrzebom mniejszości narodowych po obu stronach granicy.

W późniejszych latach Rzeczypospolita Polska nadal bardzo życzliwie przyczyniała się do obrastania w piórka litewskiej państwowości, nośnym głosem upominała się na arenie międzynarodowej o obecność państwa spod znaku Pogoni w strukturach NATO i Unii Europejskiej, zainicjowała niejedno poczynanie bratające oba narody. Również to militarne, czego jakże wymownym przykładem był utworzony w roku 1997 LITPOLBAT, mający być wspólną tarczą obronną. Sprzyjać brataniu się miało też zawiązane w tymże roku Polsko-Litewskie Zgromadzenie Poselskie, liczne obopólne wizyty najwyższych dostojników państwowych z prezydentami włącznie. Po pewnym czasie zaczęło więc być głośno, że relacje na linii Wilno – Warszawa są spod znaku „strategicznego partnerstwa”, szparko zdążają ku ideałowi i są poniekąd wzorcem dla innych krajów, bezpośrednio przedzielonych granicą.

Notoryczne sygnalizowanie przez społeczność polską na Litwie przybywającym z Macierzy dygnitarzom różnego szczebla, że władze (nieważne czy u steru była prawica, lewica, czy też centryści) zamiast realizować zapisy Traktatu z 1994 roku odnośnie szkolnictwa, kultury bądź używania polszczyzny w życiu publicznym dokręcają nam kolejne „śruby”, nie przemawiały. „Młoda demokracja litewska musi się wyszumieć. Więcej zrozumienia” – słyszeliśmy, zachęcani do uzbrajania się w cierpliwość. A ponieważ tę pseudodemokrację coraz bardziej znosiło na narodowe nacjonalistyczne manowce, hasło „Litwa dla Litwinów!” zaczęło znajdować jakże podatny grunt do wzrastania.

Niestety, żeby Polska przejrzała, z kim ma do czynienia, jak jest tumaniona i okłamywana, musiało upłynąć całe dwudziestolecie. Dopiero podjęta przez Sejm litewski kilka miesięcy temu Ustawa nowelizująca oświatę, a tak naprawdę pomyślana, by położyć kres szkolnictwu polskiemu, które zresztą oparło się różnym zawieruchom dziejowym, zda się ostatecznie rozwiało w Warszawie wiarę w dobre intencje „strategicznego partnera” znad Wilii i Niemna. Od z uporem maniaków ugłaskiwanych latami stosunków powiało wyraźnym chłodem tudzież stwierdzeniami jakże dalekimi od partnerstwa i dobrosąsiedzkiej współpracy, jak chce tego Traktat – fundamentalny dokument, mający regulować wzajemne relacje.

Coraz więcej polityków polskich z różnych zresztą ugrupowań politycznych jest skłonnych potaknąć ministrowi spraw zagranicznych Radosławowi Sikorskiemu, który już od dłuższego czasu poznał się po litewskich „farbowanych lisach” i przestał wierzyć w płodzone przez oficjalne Wilno obiecanki-cacanki, od czego głupiemu ma być radość. Ostatnio jakże wymowne tego wyrazy dali premier Donald Tusk, prezydent Bronisław Komorowski. Ba, nawet ikona „Solidarności” – Lech Wałęsa, swego czasu wielki orędownik polsko-litewskiego zbliżenia, poczynił w nim wielki afront, nie zgadzając się na przyjęcie przyznanego mu Krzyża Wielkiego Orderu Witolda Wielkiego. A to na znak protestu i zaniepokojenia ograniczaniem przez władze litewskie, jak napisał w liście złożonym na ręce Lorety Zakarevičiene, ambasador RL w Polsce „praw moich rodaków do języka, kultywowania tradycji i szacunku dla kultury polskiej”. Zaniepokojenie poparte jest na domiar głębokim przekonaniem, iż „ramy współpracy naszych państw w ramach Unii Europejskiej powinny ten respekt dla praw mniejszości polskiej w Republice Litewskiej wzmacniać a nie ograniczać”.

Rzeczywistość ostatnich miesięcy wyraźnie zatem przeczy próbom zapewniania strony litewskiej, rzekomo relacje pomiędzy Orłem Białym i Pogonią nie są tak złe, jak to ujmuje strona polska. Bardziej niż widoczne było to zresztą w oficjalnych obchodach 20-lecia zawarcia stosunków dyplomatycznych. Owszem, ambasada RP w Wilnie w dniu 5 września zainicjowała z tej okazji uroczyste przyjęcie połączone z otwarciem wystawy, ukazującej na 19 planszach jak początek kontaktów pomiędzy polską i litewską opozycją, tak też późniejsze więzy dwustronne.

Dzień później natomiast w litewskim MSZ-cie zorganizowano dyskusję przy okrągłym stole z udziałem litewskich i polskich polityków. W gronie tych ostatnich nie zabrakło byłego ambasadora Jana Widackiego oraz dyrektora Instytutu Polskiego w Wilnie Wojciecha Wróblewskiego, którym zresztą szef litewskiej dyplomacji Audronius Ažubalis szerokim gestem wręczył honorowe odznaki MSZ – Gwiazdy Dyplomacji Litwy. Podobne odznaczenia zostały ponadto przyznane nieobecnym tego dnia w Wilnie charge d’affaires Mariuszowi Maszkiewiczowi oraz dzierżącym kolejno ster ambasadorski – Eufemii Teichmann i Jerzemu Bahrowi.

Owe okazjonalne bratanie się było jednak pozbawione niegdysiejszej wylewności, zapewnień o strategicznym partnerstwie. Przysłowiową łyżką dziegciu w beczce miodu okazał się strajkowy protest w pierwszych dniach września rodziców i uczniów. Zdeterminowanych zignorowaniem przez litewskich decydentów ponad 60 tysięcy podpisów pod stanowczym „nie” nowelizacji Ustawy oświatowej, zarówno okrajającej możliwości nauki w języku ojczystym jak też grożącej drastycznym zmniejszeniem liczby naszych placówek oświatowych.

Nie ma potrzeby mówić, iż rzeczona Ustawa wyraźnie jeży to, czemu tak usilnie czyniono przez dwie dekady lat cacy-cacy. Co gorsza, na razie nie widać jakoś płaszczyzny, na której mogłoby dojść do porozumienia, jakie zadowalałoby polską mniejszość na Litwie i litewską w Polsce. A przecież wiadomo jedno: takie porozumienie jest konieczne, by przełamać impas w szeroko rozumianym dobrosąsiedztwie państw, scalonych w przeszłości wspólną unią.

Henryk Mażul

Wstecz