Podglądy

Gdy Polska czai się za rogiem...

Europarlamentarzysta od dwóch kadencji Vytautas Landsbergis musi dysponować jakąś niepokojącą wiedzą o możliwym rozpadzie UE i NATO. Nie wyklucza bowiem, że Polska najedzie Litwę i zabierze jej Wilno.

„Póki funkcjonuje NATO i wspólna Europa, to tego nie będzie – zwierzył się guru konserwatystów w wywiadzie dla „Nowości – Dziennika Toruńskiego”. – Ale gdyby wszystko się rozpadło, to jakieś zwariowane głowy mogą pomyśleć: A może to szansa, może zrobimy tak jak naczelnik Piłsudski?”.

Szczerze współczuję pierwszemu przywódcy niepodległej Litwy, jak go ładnie (i słusznie!) przedstawił wspomniany dziennik. To chyba trudno żyć z taką wiedzą? Z taką i inną. Landsbergis wie bowiem i więcej. Wie mianowicie, że „wielu zaściankowców modli się, żeby Polska wróciła”, wie też, że ta wrócić zawsze gotowa. Już go ostrzegała za pośrednictwem artykułu w „Rzeczpospolitej”: „Pamiętajcie, że was jest 3,4 miliona, a nas, Polaków 35! Czyli jesteśmy więksi, więc racja jest po naszej stronie. A ty, Litwinie, siedź cicho!”.

Szczęściem, Vytautas Landsbergis nie z tych, którzy by siedzieli cicho, bo się ulękli jakiejś tam Rzeczpospolitej. Ani tej drukowanej, ani też tej z 35 milionami gotowych ruszyć na Wilno Polaków.

„Wy, albo obecny Wasz rząd na siłę nic z nami nie wskóracie” – ostrzega bohatersko. No, bo w jego, pierwszego przywódcy odczuciu, Rzeczpospolita takiej siły wobec naszego kraju używa. Napatrzywszy się na Rosję, zachowuje się wobec Litwy jak mocarstwo. A też rozdaje jej obywatelom Kartę Polaka. Ta Karta – to szczególne draństwo, prowokuje bowiem swoich posiadaczy do czynienia Litwie „różnych świństw”. A na to on, Vytautas Landsbergis, nie pozwoli. „Litewski Sąd Konstytucyjny powinien dać prawną ocenę Karty Polaka!” – przypomniał swoim partyjnym kolegom podczas ostatniego posiedzenia Rady Związku Ojczyzny-Litewskich Chrześcijańskich Demokratów.

Zobowiązując konserwatystów do przepchnięcia przez Sejm wniosku o taką ocenę (przypominam, że była już taka próba, ale zabrakło głosów) Landsbergis i sam się wielką odwagą wykazał, i kolegów na bój z podkładaczami „różnych świństw” poderwał. „Ta sprawa chyba nie musi być bardzo straszna” – pocieszył tych współtowarzyszy, których bojowy duch opuścił być może wraz z Gintarasem Songailą – dotychczas najodważniejszym Karty Polaka pogromcą.

Na szczęście, cały Związek Ojczyzny do lękliwych nie należy. Tam co polityk – to bohater na miarę Emilii Plateryte. Oto i Audronius Ažubalis, szef litewskiego MSZ, zademonstrował ostatnio, że nic a nic się Polski nie boi. „A Pani nas nie strasz...!” – pogonił ją heroicznie – niczym Jan Kobuszewski, jedna z gwiazd Kabaretu Dudek, swego wroga z konkurencyjnej kolejki „do niczego”.

„Skoro to się nie udało (osiągnięcie czegokolwiek poprzez wywieranie presji) Związkowi Radzieckiemu, Rosji – nikomu się nie uda” – ostrzegł minister Polskę, którą w miesięczniku „IQ” z przekąsem nazywa „starszym bratem” (zastanawiam się: dlaczego nie siostrą?). A żeby nie było wątpliwości, z jaką to potęgą „starszy brat” próbuje zadzierać, Ažubalis wyjaśnił: „Jesteśmy wiekowym państwem, mamy głębokie tradycje państwowości, więc (...) na pewno nie pójdziemy na żadne nieuzasadnione ustępstwa”. Napoleon by lepiej nie wymyślił, prawda?

Chociaż z drugiej strony, wiedząc, że wraża Polska czai się za rogiem i tylko czeka na rozpad UE i NATO, by sobie kawałek Litwy z przyległościami odcapić, z reklamą ewentualnego łupu raczej bym nie przesadzała. Po co napędzać apetyt prezydentowi Komorowskiemu na spółkę z premierem Tuskiem i znienawidzonym przez wielu naszych patriotów ministrem Sikorskim? Tym bardziej, że Litwy nie ma komu bronić. Arvydas Juozaitis, jeden z filarów Sajudisu, a też wielki dla współobywateli autorytet, bo prawdziwy człowiek renesansu (i filozof, i pisarz, i polityk, i sportowiec, a i chłop na schwał) nie doliczył się w kraju nawet miliona Litwinów. Reszta, która, jak uważa Juozaitis, „powinna rodzić i wychowywać dzieci na Litwie”, rozlazła się po świecie i dostarcza podatników oraz ewentualnych obrońców obcym państwom (na szczęście, nie Polsce). No, i psuje mu pejzaż szackiego rejonu, gdzie zwykł był spędzać letnią kanikułę.

„(...) Na podniemeńskich łąkach nie widzę ani krów, ani młodzieży. (...) A przecież to pracowite Šakiai, najzamożniejszy region Litwy” – użala się brutalnie pozbawiony tych sielskich widoków, które nawet dębowy kloc natchnęłyby do rzeczy wielkich, a co dopiero takiego pisarza jak on. A ponieważ krowy nie czytają, Juozaitis swoją frustrację wylewa głównie na młodzież, która wśród emigrantów znacznie przeważa.

„Wybrawszy rolę szczurów, zmykają Litwini z tonącego okrętu. (...) A przecież człowiek mógłby wszystkie swoje siły przeznaczyć na łatanie litewskiej floty. Jednakże nie chce Litwin łatać, gdyż sam już nie wie, gdzie jego sumienie. (...) Dlatego młodzi już nawet nie chcą być Litwinami. Sami w Irlandii czy Ameryce jeszcze przez jakieś dziesięć lat językami po litewsku poobracają, a potem – drżyjcie, narody. Ich dzieci już będą świergotały „cywilizowanie”, po angielsku” – naigrywa się ze współobywateli z polotem cepa. No, bo przyznacie chyba, że to dowcip ciężkiego kalibru. Czuć, że pisarzowi brak natchnienia w postaci kiczowatych pasterskich scen.

Teraz rozumiem, dlaczego jego sajudisowi współtowarzysze tak dążą do asymilacji Wileńszczyzny. Toż tam pani redaktor „Newsweeka” niedawno wyśledziła akurat i krowę, i sunącego za nią pastuszka, czyli młodzieńca. Spotkanie z obojgiem opisała w reportażu pt. „Polski skansen na Litwie”. Krowa w opisie wypadła dość neutralnie, pastuszek – jak to wychowanek polskiej szkoły – został przedstawiony w roli półgłówka. Trochę przykro, ale przypuszczam, że gdyby rodzimym pisarzom-patriotom pokazywać tę parę... z daleka (!), litewska literatura wzbogaciłaby się niebawem o dzieła wybitne. A dlaczego z daleka? By nie słyszeć, że pastuszek, jak doniosła pani redaktor, „zacionga” pięknie po polsku.

A już żegnając się z panem Juozaitisem... Nie jeździłabym teraz po nim jak po wyleniałej krowie, gdyby nie pewna interesująca wiadomość. Kto zazwyczaj najgłośniej krzyczy: „łap... emigranta!”. Zgadza się, inny emigrant. Wiadomość, że głosiciel teorii, iż każdy Litwin do końca świata powinien siedzieć na własnych śmieciach i łatać to, co mściwie nam panujący politycy popsowali, sam w 2009 roku z „tonącego okrętu” zwiał, ociupinkę mnie rozzłościła. Co prawda, mógł zwiać do Irlandii, a on tylko na Łotwę, ale cóż to zmienia? Czytam bowiem (dziękuję ci, Wikipedio!), że mało, iż „świergocze” już po łotewsku, to jeszcze „opowiada się za zbliżeniem narodów litewskiego i łotewskiego, w tym za powołaniem do życia wspólnej waluty – „bałta”. Ożesz ty... filozofie jeden! To mało się Litwa przez zbliżenie z innym narodem nacierpiała? Z jakim? Toż wiadomo: z Polską.

„Nie zapominajmy, że wszystko to wpłynęło na sposób myślenia Litwina” – tłumaczy dziennikarzowi „Respubliki” (tej naszej, nie tej co straszy pana Landsbergisa) były szef litewskiego MSZ Povilas Gylys: „W jego świadomości od dawna tkwi bolesna myśl, że Litwa nie stała się wielkim państwem z powodu wspólnego życia z Polską” (cytuję dosłownie). I co? Po tych traumatycznych doświadczeniach miałaby zacząć współżyć z Łotwą? Miałaby znów zrezygnować z szansy „stania się wielkim państwem”? Chociaż... co ja wypisuję? Przecież stała się. Niech pleśnią porosnę, jeżeli „wiekowe i z głębokimi tradycjami państwowości” nie oznacza wielkie. Ale tę kwestię to już niech panowie Ažubalis i Gylys między sobą wyjaśnią.

Nie zmienia to faktu, że Łotwa to dla nas też żaden przyjaciel. Uparła się wszak, by budować gazoport w Rydze, podczas gdy my chcemy wybudować taki w Kłajpedzie. A tu jeszcze ze swoimi trzema groszami wtrybiają się Estończycy, którzy też ponoć mieliby „kilku chętnych inwestorów” do zmajstrowania takiego cacka u siebie. Trzy terminale skroplonego gazu na trzy – co prawda wielkie duchem, ale nie porażające obszarem kraje – to inwestycja na tyle nierealna, że aż wymaga interwencji Komisji Europejskiej, która będzie w tej sprawie między naszymi potęgami mediować. Cóż, kiedy podli ludzie powiadają, iż posiadana infrastruktura przemawia jednak na korzyść Łotwy.

Nie dziw, że Łotysze nas ponoć szantażują – będziecie się stawiać w kwestii gazoportu w Rydze, to my postawimy się w sprawie Baltic Energy Market Interconnection Plan (BEMIP). Czyli budowy mostu energetycznego, który ma zintegrować Litwę, Łotwę i Estonię z europejskimi rynkami energii elektrycznej. Mało tego, Łotwa wykazuje coraz bardziej umiarkowany entuzjazm w kwestii naszego sztandarowego energetycznego projektu. Ściślej mówiąc – zapowiada „niewszechstronny” udział w budowie nowej litewskiej elektrowni atomowej. Obawiam się, że Łotysze czekają na pierwszą lepszą okazję, by wymigać się z wcześniejszych w tej kwestii obietnic. Czyżby jeszcze jeden, po Polskiej Grupie Energetycznej, Brutus?

Tak czy siak, gdzie by po naszych sąsiadach nie spojrzeć, dookoła same kanalie. No, bo kto tam jeszcze pozostał? Rosja? Białoruś? Toż taka swołocz, że szkoda gadać! Ale Polska ostatnio najgorsza, bo to wróg na własnej krwi wyhodowany. Udawał nieledwie syjamskiego bliźniaka, przymilał się, adwokacił w kwestii NATO, ciągnął razem do Unii, ordery za zasługi w rozwoju polsko-litewskich stosunków rozdawał... Nawet ministras Gylys został takim udekorowany. I przyjął bez obrzydzenia. Teraz by się pewnie brzydził, bo wyszło szydło z worka. Dziś, jak zauważył, Polska na międzynarodowych salonach psuje Litwie image, na który wydaliśmy wiele milionów. Słowem, kładzie się kłodą na naszej drodze do wielkiej Europy. Poza tym domaga się, by Litwini wprowadzili do swojego alfabetu obce litery.

„Wszak my na Zachód w sensie fizycznym możemy iść tylko przez Polskę. Tak więc czy Polska nie staje się przeszkodą w naszym marszu na Zachód” – zastanawia się dziś Gylys. Ale zastanawia się tylko retorycznie. Bo on już wie, że polscy przywódcy powinni „przeprosić Litwę za tę nie poddającą się oszacowaniu, niezbilansowaną (cokolwiek to znaczy) informacyjną wojnę, którą przeciwko nam wszczęła w światowej przestrzeni”. Gdyby to on – Gylys – dziś rządził (obawiam się, że polityczna emerytura już mu się znudziła), wymusiłby te przeprosiny w try miga. Zwrot kosztów za nadszarpnięty image pewnie też.

A jeszcze niech Polska zaprzestanie prób „włażenia Litwie na głowę, bo nasza cierpliwość się kończy” – dodaje kolega eksministra, socjaldemokrata Česlovas Juršenas.

Zadziwiające. Znaczy się jest wreszcie kwestia, która pogodziła wszystkich litewskich polityków – prawica to czy lewica, tzw. pozycja czy opozycja, czynność czy też bierność. To Polska i jej podłe przeciwko Litwie knowania. Dlaczegoś mam wrażenie, że im bliżej wyborów, tym te knowania będą ohydniejsze. Mam tylko pytanie – czy ktoś informuje przywódców RP o tym ich na Litwę czyhaniu, o jej straszeniu i szkalowaniu, o leżeniu kłodą w jej drodze na Zachód... No, dobra, niech to będę ja. Niniejszym Ci, Polsko, o tym wszystkim donoszę, bo w moim skromnym odczuciu, już dawno straciłaś Litwą zainteresowanie. Zacznijże je wreszcie znów okazywać, bo sęk w tym, że im więcej Twojej obojętności, tym straszniejszym jawisz się potworem.

Lucyna Dowdo

Wstecz