III Dni Kultury Polskiej w Wilnie

„Ojczyzna – czoło wszystkich pociech”

Kto ma cokolwiek dłuższą pamięć, wnet skojarzy Dni Kultury Polskiej z czasami Litwy sowieckiej. Wtedy to bowiem, w myśl ustaleń Moskwy z Warszawą, w imię „niewzruszonej przyjaźni” obu krajów ich kultury wzajemnie się odwiedzały. A nie muszę przypominać, że gdy ta – reprezentowana przez przedstawicieli estrady, teatru bądź plastyki z najwyższej półki – trafiała znad Wisły nad Wilię, mieszkający tu nasi rodacy uczestniczyli w istnej uczcie duchowej. Tyle że na owe uczty wypadało cierpliwie czekać. Związek Sowiecki był przecież tworem iście bezkresnym, stąd artyści polscy raz gościli w Kaliningradzie, raz – w Moskwie, raz – w Tbilisi, a raz – w Kijowie.

Po rozpadzie „bratniej rodziny radzieckiej” imprezy w tej formule znikły z kulturalnego krajobrazu, dotkliwie go pustosząc. Wielka więc chwała, iż w roku 2010 nowe życie w Dni Kultury Polskiej (geograficznie przypisane wszak bardziej Wilnu niż Litwie), będące poniekąd darem Macierzy dla zamieszkałych tu rodaków, zdecydowały wspólnie tchnąć Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” oraz Dom Kultury Polskiej w Wilnie, pełniący rolę ich gospodarza. Pierwszą tego typu imprezę skojarzono z przypadającą akurat 30. rocznicą NSZZ „Solidarność”, w roku ubiegłym Dni przywołały pamięć o wielkim papieżu – Janie Pawle II. Tego roku natomiast zorganizowana po raz trzeci w dniach 16-18 listopada impreza miała za patrona legendarnego jezuitę Piotra Skargę w związku z przypadającą 400. rocznicą jego śmierci.

Warto przypomnieć, że ten jakże szczerze zatroskany losami Ojczyzny kaznodzieja w swoim niezwykle dynamicznym życiorysie chlubnie zapisał się też w dziejach naszego miasta, gdzie służył Bogu i ludziom w latach 1573-1584. Przybywszy tutaj, dzięki potędze swych zdolności oratorskich oraz czynnemu okazywaniu miłości chrześcijańskiej, ściągał do kościołów liczne grono wiernych. Udało się mu przekonać wielu innowierców, którzy albo przyjmowali katolicyzm, albo po prostu wracali do niego. Wśród owych przekonanych i bratających się z wiarą katolicką okazali się m. in. synowie kalwina Mikołaja Radziwiłła Czarnego. Ze względu na ten niesamowity dar przekonywania nazywano czasem Skargę „tyranem dusz ludzkich”.

Będąc w Wilnie piastował Skarga wysokie i odpowiedzialne stanowiska. W latach 1574-1579 stał na czele Wileńskiego Kolegium Jezuitów. Po tym, gdy król Stefan Batory nadał tej szkole rangę akademii, w roku 1579 zostaje Skarga jej pierwszym rektorem. W roku 1584 odwołany z Wilna obejmuje stanowisko przełożonego domu zakonnego św. Barbary w Krakowie, prowadząc zakrojoną na szeroką skalę działalność duszpasterską i filantropijną. Następca króla Stefana Batorego – Zygmunt III Waza, który znacznie wcześniej słyszał o zdolnościach krasomówczych i świętości życia tego jezuity, czyni Skargę w roku 1588 własnym nadwornym kaznodzieją, co pozwala mu zabierać głos podczas obrad sejmowych. Pełni te obowiązki przez lat ponad 20: początkowo w Krakowie, a potem w Warszawie, gdy ta stała się miastem stołecznym.

To właśnie treści proroczych kazań sejmowych legły u podstaw inscenizacji, inaugurującej tegoroczne Dni Kultury Polskiej w grodzie Giedymina. Wraz z grupą teatralną w rolę złotoustego księdza Piotra świetnie wcielił się aktor Maciej Gąsiorek. A słuchając tego, o czym wręcz grzmiał z mównicy, trudno było oprzeć się wrażeniu, że owe treści jak ulał pasują do drążenia sumień dziś żyjących. W mniejszym bądź większym stopniu pod każdą szerokością geograficzną, gdyż zarówno warcholstwo sprawujących władzę jak też grzechy narodu względem Matki-Ojczyzny nadal się plenią niczym chwasty, co na Litwie jest szczególnie widoczne. „Ech, żeby w litewskim Sejmasie znalazł się tak do bólu szczerze impulsywny kaznodzieja!” – chciało się mimowolnie westchnąć, może by ten nareszcie potrafił spojrzeć nieco dalej niż czubki własnego nosa i odżegnać się od nagminnej prywaty.

Świetlaną postać księdza jezuity przywołała też rozmieszczona na 20 okazałych planszach w holu Domu Kultury Polskiej wystawa, utwierdzająca potęgę ducha i myśli tego, o kim ks. kardynał Aleksander Kakowski jakże trafnie zauważył: „Czym w chrześcijaństwie św. Paweł, tym w Polsce ks. Piotr Skarga”.

Do historii Polski, tyle że zdecydowanie nowszej, nawiązał monodram „Teatr domowy stanu wojennego”, jaki na scenie Domu Kultury Polskiej w Wilnie zaprezentował Emilian Kamiński. Podczas jego oglądania wypadło się cofnąć do czasów po 13 grudnia 1981 roku, kiedy w Polsce wprowadzono stan wojenny, na co środowisko aktorskie odreagowało sprzeciwem w postaci słowno-muzycznych koncertów, jakie po kryjomu odbywały się w prywatnych mieszkaniach lub domach. Koncerty te cechowała na wskroś patriotyczna tematyka, gdyż miały, jak niegdyś w porozbiorowych realiach albo okupacji hitlerowskiej, podsycać narodowego ducha.

Wyraźnie niepokornie warzący się w tej mrocznej rzeczywistości sprzed 31 lat aktor Kamiński zaśpiewał piosenki piętnujące generała Wojciecha Jaruzelskiego i WRON-ę, przywołał datujące się stanem wojennym znajomości z bł. księdzem Jerzym Popiełuszką i Czesławem Niemenem, pomnikowo wykonując w pamięć o nim przebój „Stoję w oknie”. Występ wieńczyła natomiast własna piosenka o warszawskim teatrze „Kamienica”, który założył i prowadzi, a w którego świetle rampy gra na co dzień (ostatnio wcielając się w rolę Hanki Ordonówny) nasza Agata Meilute, zdobywająca ostrogi aktorskie w różnych konkursach recytatorskich, póki była wileńską uczennicą.

Występujący w sobotni wieczór zaraz po Emilianie Kamińskim młodszy odeń wiekiem wokalista Maciej Miecznikowski początkowo przeniósł licznie zgromadzonych słuchaczy w czasy sprzed II wojny światowej, prezentując wiecznie żywe przeboje z tamtych lat, czego przykładem: „Zimny drań”, „Umówiłem się z nią na dziewiątą” czy „Miłość ci wszystko wybaczy”. A potem, zasiadając przy fortepianie albo zamieniając go na gitarę, zaprosił widownię do wspólnego śpiewania. I stało się tak, że ta ochoczo zawtórowała mu w „Piechocie”, w „Przybyli ułani”, w innych piosenkach z „żelaznego” współczesnego „Śpiewnika domowego” każdego Polaka. Nie potrafię powiedzieć, w którym momencie, ale również ja swym kulawym ni to barytonem, ni to tenorem, ni to basem z wyraźnego nakazu serca dołączyłem do tego chóru.

Widownia DKP dosłownie pękała w szwach, jak wybiła godzina występu reprezentującej nieco starszą gwardię polskiej estrady znakomitej polskiej wokalistki Alicji Majewskiej, przybyłej do Wilna w asyście nie mniej wziętego kompozytora Włodzimierza Korcza. Oklaskom nie było końca, kiedy w wiązankę swych przebojów, okraszonych muzyką właśnie przez maestro Korcza, wplotła te największe: „Jeszcze się tam żagiel bieli”, „Być kobietą” i „Odkryjemy miłość nieznaną”. Kto zażyczył wydłużyć ów niepowtarzalny w swym pięknie występ, mógł zaraz po nim nabyć płyty kompaktowe z nagraniem na żywo jednego z koncertów Korcz – Majewska albo kolęd w jej mistrzowskim wykonaniu. Jak znalazł przecież pod tegoroczną choinkę, którą niebawem wypadnie po raz kolejny ustawiać.

Starszą i młodszą wiekiem widownię w trzecim dniu trwania imprezy w gościnnych progach DKP w wielką rodzinę niczym dotykiem różdżki czarodziejskiej zespoliła pieśniarka Majka Jeżowska. Mająca repertuar tak pomyślany, że ten jest w stanie zadowolić gust jak nastolatka tak jego rodziców czy nawet dziadków, a obyta ze sceną bardziej niż ryba z wodą wnet porwała licznie zgromadzoną dziatwę w różnym wieku do wesołej zabawy. Dla zachęty własnymi zdjęciami, plakatami i płytami kompaktowymi szczodrze premiowała tych, kto najlepiej się wykazał: w sprawdzianach ruchowych albo z wiedzy o jej karierze artystycznej.

Nie z pustymi rękoma zostali też zresztą dorośli – uczestnicy rozpisanego przez artystkę konkursu na najlepiej zatańczonego rock and rolla, w którym ojcowie mieli za partnerki mniejsze bądź większe własne córki, a mamy – synków. Czyli było zupełnie familijnie, o czym jakże dobitnie zaświadcza jej repertuar, oparty na wykonywaniu hitów tej miary co: „Wszystkie dzieci nasze są”, „Najpiękniejsza w klasie”, „A ja wolę moją mamę”. By sprawić frajdę osobom w starszym wieku, Majka Jeżowska wykonała będące w latach 70. ubiegłego wieku na szczególnym topie przeboje: „Paloma blanca”, „Camon sava” czy „Jak się masz, kochanie?”.

O tym, że serca widowni zostały doszczętnie podbite, dowodziła tłumna kolejka, jaka ustawiła się do artystki zaraz po koncercie po zakup jej płyt, cennych w dwójnasób, gdyż cierpliwie opatrywanych autografami.

Przysłowiową kropkę nad „i” w estradowym maratonie postawił natomiast aktor i piosenkarz w jednej osobie – Michał Milowicz. Zgodnie z zapowiedzią, zaprezentował trzy własne repertuarowe oblicza: występ zaczął od brawurowego wykonania największych hitów Elvisa Presleya, po czym zaprezentował kilka polskich superowych standardów estradowych nieco starszej daty, by zakończyć występ piosenkami z własnej płyty „Teraz wiesz”.

A ponieważ spinał całość pełną humoru i bezpośredniości konferansjerką, niejedna zachęcana do tego para zawirowała przed podestem estradowym w tańcu, setnie się bawiąc. Iście karnawałowa atmosfera, jaka się udzieliła widowni, sprawiła, że obecni na niej żegnali artystę owacjami na stojąco, trzymając go za słowo, że jeszcze kiedyś do Wilna wróci.

Historyczną więź Orła Białego i Pogoni cementowała też bez wątpienia... kuchnia, kiedy to za czasów panowania Zygmunta Starego i jego syna Zygmunta Augusta potrawy staropolskie zaczęły przenikać na Litwę, a tutejsze – do Korony, gdzie do dziś zresztą w książkach kucharskich nie brak tych z określeniem „po litewsku”.

Niezwykle pieczołowicie pielęgnująca tradycje kuchni staropolskiej restauracja Domu Polonii w Pułtusku z okazji III Dni Kultury Polskiej w Wilnie ponownie przygotowała dla ich uczestników smakowe niespodzianki w postaci półgęska wędzonego po szlachecku, pasztetu zamkowego, zupy grzybowej z łazankami. Natomiast przybyli do Wilna kierownik gastronomii Domu Polonii w Pułtusku Michał Kisiel i szef kuchni Piotr Szpigel dwoili się i troili przy porcjowaniu szynki wędzonej po staropolsku, szynki pieczonej po magnacku z ćwikłą a’la Rej i ziemniakami pieczonymi w ziołach oraz kaczki po hetmańsku, flambirowanej w nalewce żurawinowej. Kto skosztował, potwierdzi z wykrzyknikiem, że było paluszki lizać. Nie bez korzyści praktycznych na domiar, gdyż obaj panowie chętnie dzielili się tajnikami, jak to wszystko po mistrzowsku przygotować, czego zresztą ciekawa była niejedna wileńska gosposia.

Będące istną ucztą dla duszy (a po części też dla ciała) III Dni Kultury Polskiej w Wilnie przeszły do historii. Poza patronującym im z Nieba legendarnym Piotrem Skargą wymowę tej imprezy w biało-czerwonych barwach spotęgowała bez wątpienia ziemska tu-i-teraz obecność wielu dostojnych gości, że wymienię: posłów na Sejm RP Mirosława Koźlakiewicza i Jana Dziedziczaka, naszych parlamentarzystów z ramienia AWPL Michała Mackiewicza oraz Jarosława Narkiewicza, ambasadora RP na Litwie Janusza Skolimowskiego, reprezentujących Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” Krzysztofa Łachmańskiego oraz Marka Różyckiego, dyrektora Domu Polonii w Pułtusku Jerzego Rosę, dyrektora Domu Kultury Polskiej w Wilnie Artura Ludkowskiego.

Wielkim nieobecnym okazał się natomiast sam prezes „Wspólnoty Polskiej” Longin Komołowski. Że myślą i sercem był jednak z nami, jakże dobitnie dowodzi przetkane serdecznością słowo powitalne, skierowane przezeń do uczestników, a odczytane podczas inauguracji imprezy przez Krzysztofa Łachmańskiego. Znalazły się tam też zapewnienia, że instytucja, której Longin Komołowski prezesuje, stale pracuje nad poszerzeniem ofert Dni, ambitnie zmierzających do osiągnięcia trwałej pozycji w kulturalnym kalendarzu grodu nad Wilią.

A skoro tak, można więc być bardziej niż pewnym powtórki tej festiwalowej imprezy za rok i tego, iż jej niezmienni organizatorzy – Stowarzyszenie „Wspólnota Polska”, Dom Kultury Polskiej w Wilnie wraz z mecenasem – Polską Agencją Żeglugi Powietrznej – ponownie staną na wysokości zadania i tak jak teraz dostaną gromkie brawa za włożony wysiłek przygotowawczy. Czyniony w głębokim przeświadczeniu o jakże treściwym kumulowaniu właśnie przez kulturę istoty Ojczyzny. Która to Ojczyzna – że powtórzę za Piotrem Skargą – jest „czołem wszystkich pociech”.

Henryk Mażul

Fot. autor

Wstecz