Podglądy

Wkrótce zapomnimy co to Litwy na Litwie niedosyt

Ile jest Litwy na Litwie? Moim zdaniem, dokładnie tyle... ile Finlandii w Finlandii, Australii w Australii, Japonii w Japonii czy Monaco w Monaco. Czyli – w sam raz.

Szczęściem, nikt nam państwa nie anektuje, nie okupuje i zbrojnie nie najeżdża. Nikt też, o ile mi wiadomo, nie przesuwa podstępnie litewskich kołków granicznych. O ile takowe jeszcze istnieją. Zastanawiam się więc, jak to możliwe, że wciąż nie brakuje u nas patriotów gotowych bronić niepodległości od dwóch dekad niepodległego państwa. I jego litewskości również. A przecież jak się spojrzy w głąb dziejów – Litwa nigdy jeszcze nie była bardziej litewska ani bardziej litewskojęzyczna niż dziś. Nawet obawiam się, że już nigdy nie będzie na Litwie tej Litwy więcej niż aktualnie. Dlaczego? O tym poniżej.

To stanowczo za mało – uważają panowie, reprezentujący trzy skrajnie różne polityczne opcje. Gintaras Songaila (Związek Narodowców), Eugenijus Skrupskelis (Partia Centrum) oraz Arvydas Akstinavičius (Związek Socjaldemokratów) postanowili ostro powalczyć „Za Litwę na Litwie”. Oczywiście, w najbliższych parlamentarnych wyborach, bo Litwę na Litwie krzewić może wyłącznie ten, kto ma władzę. Nie jest to u nas bowiem proces dokonujący się samoistnie, jak to się niekiedy dzieje w krajach, gdzie narodowe mniejszości i imigranci stopniowo przejmują język, obyczaje i kulturę państwa zamieszkania (z własnych zresztą niekoniecznie rezygnując).

Robią to z podziwu, z szacunku, niekiedy po prostu z wdzięczności za godne traktowanie. U nas nic na żywioł. Zero spontaniczności, żadnej wiary w to, że litewskość w wolnej Litwie nie ma powodu do więdnięcia, że z roku na rok krzepnie niczym dębowy gaj. Nasi narodowcy uważają, że to krzepnięcie musi być ostro kontrolowane. Dlatego od propagowania miłości do Litwy i litewskiego języka są u nas ustawy, uchwały, przepisy, zapisy, nakazy, zakazy, kary, mandaty i sądowe orzeczenia. A i tych za mało.

Co prawda, imigrantów w naszym kraju jest na razie tyle co mysz napłakała, więc i o panoszeniu się obcych wpływów, kultur, wierzeń czy języków nie ma mowy. Tym niemniej coś się niebezpiecznego dzieje, skoro trzej wspomniani panowie już odczuwają deficyt Litwy na Litwie. Wystarczy spojrzeć na polską mniejszość, która wśród dębowych gajów uprawia małe poletka polskości. I uparcie broni ich przed zaoraniem. Któż by miał cierpliwość czekać, aż lietuvybe naturalnym sposobem podbije serca i rozumy tych partyzantów polskości, tej polskojęzycznej jemioły na litewskim dębie.

Nie widzieliście nigdy jemioły na dębie? Niekiedy występuje. Prof. Jerzy Fabiszewski z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu (artykuł pt. „Refleksje przyrodnika czytającego dzieła Adama Mickiewicza”) wyśledził, że nawet Wieszcz o czymś takim wspominał. Pisał otóż o swym bohaterze Tadeuszu słowami Gerwazego: Wszystko mu się udało; czy wydrzeć gołębie/ Na wieży, czy jemiołę oberwać na dębie...

No, to Songaila, Skrupskelis i Akstinavičius też jemioły oberwać na dębie gotowi. Obwieścili o tym podczas konferencji prasowej, prezentującej swoje ugrupowanie – Związek „Za Litwę na Litwie”. Poza tym nowe trio zamierza ukrócić na Litwie wpływy Unii Europejskiej, no, bo oniż eurosceptycy. A jak im się francą Unią nie brzydzić, skoro ta się coraz częściej, jak czkawka między wódkę i zakąskę, usiłuje wtrynić „w stosunki władz Litwy z ich własną mniejszością narodową”.

Znaczy się wymusza na naszym kraju uległość „wobec unijnych projektów”. Aha, jeszcze stworzyła możliwość etnicznym Litwinom wiać z Litwy aż ziemia dudni. Tak się jakoś paskudnie składa, że Litwa przoduje w Unii pod względem emigracji. Szczególnie ostatnio. Nie bacząc nawet na to, że prawie od 4 lat rządzi krajem Światowy Lider Gospodarki, czyli Andrius Kubilius.

Lider nie lider, matłochowi „viskas dzin”. Czyli, po naszemu, jemiołowemu, ani to ludzi grzeje, ani ziębi. Chociaż... nie mam racji. Ziębi! Inaczej od chwili odzyskania Litwy dla Litwy z kraju nie wyjechałoby ponad 600 tys. osób. To 1/6 całej ludności. Jednakże cała groza sytuacji polega na tym, że to zaledwie preludium. Prawie 60 proc. młodych Litwinów (tych przed 30.) deklaruje, że „niech no tylko zdarzy się okazja, a już nas tu nie ma!”.

Dajmy tylko władzę nowemu Związkowi „Za Litwę na Litwie”, a zapomnimy co to Litwy na Litwie niedosyt. Specjalne oddziały będą ścigać po całej Europie litewskich emigrantów i siłą ściągać ich z powrotem do kraju, pozostałym odbierze się paszporty, coby hołoty angielskie zmywaki nie kusiły. A różnych tam unijnych komisarzy będziemy szczuli psami, gdyby jakimś cudem udało im się tu wleźć. Co prawda, UE i emigranci zrzucają się na połowę budżetu naszego państwa, ale co tam! Prawdziwi patrioci pieniędzmi się brzydzą, bo te tylko w głowie narodowi przewracają.

Po co nam pieniądze? Będziemy sobie hasać po rodzimych lasach, najlepiej na wpół goło, jak stawiana innym za patriotyczny wzór młodzież ze sławetnego show „Kocham Litwę”. Przygrywając sobie na gęślach, dudach i bębnach, będziemy nucić najpiękniejsze litewskie dainy, a też tkać wielobarwne narodowe juosty (koniecznie ze znakiem swastyki, ale tej rodzimej). Przy okazji można będzie odnowić prastare litewskie tradycje. Palić ogniska i wzywać przy nich Perkuna, by dał nam siłę na wspólne życie bez UE i obcojęzycznego elementu. Jonas Trinkunas, arcykapłan Romuvy, która promuje na Litwie pogaństwo, pokaże wszystkim, jak to się robi. Zresztą, parę lat temu już pokazał, podczas Święta Pieśni, gdy z towarzyszeniem licznych chórów zaśpiewał hymn na chwałę Perkuna, aż litewska ziemia z radości zadrżała.

Piękny obrazek, nie? Aż się dziwię, że do wspomnianej trójcy nie dołączył szef MSZ Audronius Ažubalis. Chyba tylko dlatego, że na razie nie umie się określić – mielibyśmy to robić z kimś razem czy osobno. Jeszcze parę miesięcy temu pobąkiwał radośnie, że ciałem się staje Baltoskandija (marzenie Kazysa Pakštasa, zmarłego na emigracji w USA litewskiego geografa, podróżnika). Miałby to być sojusz państw skandynawskich i krajów bałtyckich skierowany na wspólne promowanie regionu oraz współpracę gospodarczą i energetyczną.

Ostatnio jednak minister swój stosunek do Baltoskandii zmienił. Oświadczył, że Litwa nie ma potrzeby „ani konstruować żadnej regionalnej – bałtoskandynawskiej – tożsamości, ani dostosowywać się do państw Północnej Europy”. I niech ktoś nie myśli, że to dlatego, iż te państwa wcale się nie wyrywają do tworzenia z nami jakichś sojuszy. Po prostu Litwie nie wypada zadawać się z byle kim.

„Kim jesteśmy?” – pyta się sam siebie Ažubalis. I sam sobie z dumą odpowiada: „Litwa jest państwem opartym na katolickiej kulturze oraz na tradycji bałtyckiego języka, posiada tysiącletnią historię, własną państwowość i unikatową tradycję wielokulturowości, której nasi sąsiedzi nie bardzo mają. Wskażcie mi w regionie lub na całym świecie partnera mającego identyczną kulturę, a wówczas pogadamy o realnej alternatywie (czyli o tworzeniu jakichś sojuszy)”.

I rzeczywiście. Potrafi ktoś wskazać partnera godnego Litwy, jak ją opisał minister Ažubalis? Ja – nie. Jak więc widzimy przez swoją wielkość i wyjątkowość skazani jesteśmy na samotność i w swoim regionie, i w całym świecie. Jak by tak spojrzeć na mapę – to poza Litwą – po świecie bujają się jakieś karykatury nie państwa. Bez historii, kultury, państwowości, języka. I bez śladu wielokulturowości.

Niestety, z tą wielokulturowością to mamy pewien kłopot. Pochwalić się nią, owszem lubimy, ale to ona właśnie powoduje, że pan Songaila odczuwa deficyt Litwy na Litwie. Jego związek rad by tę wielokulturowość żywym ogniem wypalić. Zapowiada więc walkę z wpływami mniejszości polskiej na Litwie. No, i pragnie wykolejone ostatnio przez UE i litewskich Polaków państwo ponownie ustawić na torach, wyznaczonych mu kiedyś przez Sajudis. Aż strach pomyśleć, dokąd te tory prowadzą.

Ciekawam też, jak ci panowie zamierzają ukrócić panoszenie się na Litwie Polaków? Odbiorą nam prawa wyborcze, pozamykają nas w gettach, zabronią nam wstępu do sądów czy wykończą grzywnami za używanie niepaństwowego języka. Okazuje się, że po polsku nie mają prawa porozumiewać się już nawet taksówkarze i kolejarze. Ci pierwsi nie wiadomo dlaczego, ci drudzy, bo porozumiewając się w pracy po polsku „stwarzali zagrożenie dla bezpieczeństwa kolejowego ruchu”.

Ktoś pewnie przyuważył, że gdy dróżnik z dróżnikiem zagadają do siebie nawzajem i do litewskich torów po polsku, to te stają dęba. A ten przestępczy proceder uprawiali nie tylko oni. Dyżurni na kolei również, a nawet jakiś pomocnik maszynisty. Aż strach pomyśleć jakiej katastrofy szczęśliwie uniknęliśmy tylko dzięki temu, że kierownictwo spółki „Lietuvos geležinkeliai („Koleje Litewskie”) przyłapali dywersantów na gorącym uczynku i ich dotkliwie ukarali – pozbawiając dodatku do wypłat. A że te wypłaty zbyt wysokie nie są, innym razem hołota dwa razy się zastanowi: czy zostać bez chleba, czy raczej zrezygnować z polszczyzny.

A swoją drogą ciekawam, jakiego języka używają kontrolerzy lotu na wileńskim lotnisku. Czy porozumiewają się z załogami lądujących tu zagranicznych samolotów po litewsku, jak nakazuje ustawa o naszym państwowym języku? Obawiam się, że nie. Założę się nawet, że świergoczą (to cytat z filozofa Arvydasa Juozaitisa), skubańcy, po angielsku.

Niniejszym więc donoszę, że stwarzają zagrożenie dla powietrznego ruchu. Wypadałoby obciąć im dodatki i nakazać używania wyłącznie języka litewskiego. Pcha się do nas jakaś zagraniczna hołota lądem, wodą czy powietrzem, to niech się najpierw naszego języka nauczy lub weźmie sobie do kabiny tłumacza. W końcu jesteśmy państwem wartym takiego zachodu, wskażcie mi bowiem, że się posłużę cytatem szefa MSZ, w regionie lub na całym świecie inny taki kraj.

Wskażcie mi inny taki kraj, który z dumą przyznaje się do znaku swastyki. Wskażcie mi w jakimś europejskim państwie taki sąd, który by orzekł, że „swastyka nawiązuje też do historycznego dziedzictwa Litwy, stąd propagowanie tego symbolu nie jest karalne”. To w innych państwach swastyka jest zakazana, bo kojarzona z nazizmem. Nasza jest inna, śliczna, historyczna i dziedziczna, pochodzi bowiem z XIII-wiecznego pierścienia znalezionego podczas wykopalisk w Kiernowie, więc nawet wypada ją eksponować. Co będzie, gdy podczas kolejnych wykopalisk w Kiernowie archeolodzy wydłubią tam sierp z młotem? Mniemam, że i ten symbol można będzie obnosić podczas narodowych manifestacji, lekceważąc sobie zakaz propagowania sowieckiej symboliki.

Reasumując – nasz kraj do ideału ze snu Gintarasa Songaily leci z prędkością światła. Można tu już manifestować z hasłem „Litwa dla Litwinów”, można też ze swastyką. Za używanie języka niepaństwowego można tu oberwać grzywnę, a można i w dziób. Samoloty wkrótce przestaną na Litwie lądować, bo kontrolerzy będą je nakierowywać po litewsku, który to język, choć piękny, dla innostrańców jest niezrozumiały. Pociągiem też nie bardzo kto do nas przyjedzie, bo sami twierdzimy, że pracownicy naszych kolei stwarzają zagrożenie dla bezpieczeństwa ruchu. Autem do nas daleko, a przyhotelowe parkingi są tak drogie, jakbyśmy płacili za osobny apartament dla samochodu.

Wkrótce więc pozostaniemy w tym kraju wyłącznie w swoim wspaniałym litewskojęzycznym gronie. Może wówczas narodowcy uznają, że wreszcie nie czują niedosytu Litwy na Litwie. Byleby jeszcze tylko jakoś uziemić tych Litwinów, którzy zamierzają stąd prychnąć. Żeby nie było tak, że zostanie tu tylko garstka narodowców i... jak w „Konradzie Wallenrodzie” (znów powtarzam za prof. Jerzym Fabiszewskim), gdzie Wieszcz boleje nad dębem objętym pożarem i zauważa, że pozostała „jedyna zieloność dotąd mu czoło zdobiąca”. Korona jemioły.

Lucyna Dowdo

Wstecz