Polskie Studio Teatralne w Wilnie

Karnet sceniczny i sprawy zakulisowe

Chociaż rok bieżący nabiera rozpędu, nieraz jeszcze powracamy do minionego. Dla bilansu spraw dokonanych, kontynuowania rozpoczętych, wyciągania wniosków i poszukiwania nowych dróg… Takiego „rozliczania się” ze starym na początku nowego roku dokonuje dla siebie Lilija Kiejzik, kierownik artystyczny Polskiego Studia Teatralnego w Wilnie. Niektórymi refleksjami chce również podzielić się z widzem. Żeby wiedział: co na deskach scenicznych ich teatru „piszczy”…

W kalendarzu Polskiego Studia Teatralnego w Wilnie rok miniony zapisał się jako satysfakcjonująco pracowity, ale i dość trudny. Zaledwie zespół zdążył wrócić do codzienności po obchodach złotego jubileuszu teatru (towarzyszyło temu wydarzeniu niemało włożonego wysiłku i dużo emocji), a już „od jutra” należało skierować pracę i myśli w innym kierunku: na Wileńskie Spotkania Sceny Polskiej (odbyły się w jesieni ubiegłego roku). Ten festiwal również był jubileuszowy, choć skromniejszy liczebnie – piąty z kolei. I tu warto przypomnieć, że organizatorem odbywającego się już cyklicznie (co dwa lata) święta sceny polskiej z różnych krajów jest Polskie Studio Teatralne w Wilnie pod kierownictwem Lilii Kiejzik. Wydarzenie to wymagało nie tylko przygotowań scenicznych; trzeba było zadbać o gości-uczestników festiwalu, pełnić honory gospodarza. I wreszcie doznana ulga: wywiązali się z tej roli pomyślnie…

– Dwutysięczny jedenasty będziemy jeszcze długo pamiętali. Przede wszystkim z powodu Roku Czesława Miłosza – mówi kierowniczka Studia Teatralnego. – Nie byłabym szczera, gdybym powiedziała, że Miłosza łatwo udało nam się wprowadzić na scenę…

Mimo tego, że w ciągu półwiecza działalności teatru brali już twórczość szanownego noblisty na swój warsztat. A nawet miało się szczęście poznać go osobiście, a później przez długi czas nosić w sobie ogrom wrażeń ze spotkań z wielkim twórcą… Ale jego rok jubileuszowy szczególnie zobowiązywał. A tu – jak naumyślnie – znajomi i zaangażowani widzowie na każdym kroku zaczepiali kierowniczkę Studia: jak tym razem planuje uczcić Miłosza? Dotychczas przecież, z innych okazji rocznicowych – czy to był Mickiewicz, Słowacki czy Chopin – na pomysłach im nie zbywało…

Zaproponowała Alwidzie A. Bajor, współpracującej z ich teatrem, napisanie rzeczy scenicznej na podstawie twórczości jubilata. Gdy sztuka „Mój Anioł Lewy – Mój Anioł Prawy” była gotowa, przystąpiła do wcale niełatwej pracy nad nią – reżyserskiej i z obsadą aktorską. W ostatecznym wyniku, sądząc z opinii widza i w odczuciu samego zespołu, wyszli z tematu Miłoszowego obronną ręką.

– Cieszę się, że wzięliśmy na swój warsztat twórczy Miłosza, chociaż nie jest łatwy. Ale dzięki temu, jak również zawdzięczając autorce spektaklu, mieliśmy doskonałą powtórkę z twórczości noblisty – mówi Lilija Kiejzik.

Ten spektakl – uważa – nie wszyscy jeszcze chętni widzowie mogli obejrzeć. Po raz pierwszy grano go podczas spotkań sceny polskiej, w niedużej sali Wileńskiego Teatru Małego, a większość widzów – to byli goście festiwalowi. Co prawda, w listopadzie ub. r. powtarzali go w Teatrze na Pohulance, a niedawno zagrali tę sztukę dla młodzieży szkolnej, szczególnie z rejonów – na prośbę nauczycieli. Z „Aniołami” byli w Łodzi, a ostatnio, 17 lutego – w Warszawie. Kierowniczka Studia uważa jednak, że ta rzecz sceniczna powinna wejść na trwałe do repertuaru ich teatru.

W Łodzi gościli w grudniu, na zaproszenie parafialnego Teatru „Logos”, uczestnika wileńskich spotkań sceny polskiej. Mili, gościnni gospodarze, odpowiednia sala do grania, a opiekę nad ich grupą roztaczała sama Pani Maria Piotrowicz, prezes Łódzkiego Oddziału Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”. Na widowni – brak pustych miejsc, pół sali – starsi ludzie, mający tzw. korzenie wileńskie, druga połowa – młodzież. Nic dziwnego, że się miało niemałą tremę: jaki będzie odbiór spektaklu?.. A jednak… udało się wileńskim artystom wzbudzić zainteresowanie widza. Po końcowym ukłonie ludzie podchodzili do nich z licznymi pytaniami i – co szczególnie cieszyło – padały one również na temat odegranego spektaklu…

– Bez wątpienia, wydarzeniem ubiegłego sezonu teatralnego był dla nas również udział w gdyńskim Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych R@port, odbywającym się co roku w listopadzie – mówi Lilija Kiejzik. – Zostaliśmy zaproszeni jako goście, w ramach przeglądu pozakonkursowego pt. „Bliska zagranica”. Właśnie tak – a nie kresowiacy – nas ładnie nazwano. Organizatorzy zaproponowali naszemu teatrowi udział w tym festiwalu ze sztuką Sławomira Mrożka „Dom na granicy”. Wybrali ten spektakl, kierując się informacją w Internecie o naszym repertuarze. A myśmy pracowali już nad Miłoszem… Należało szybko się „przestawić”. Czasu pozostawało mało, a Mrożek był grany prawie przed rokiem… Już w drodze do Gdyni dowiedzieliśmy się, że sam autor sztuki, którą wieźliśmy, będzie na festiwalu obecny…

– W gdyńskim przeglądzie, oprócz teatrów wileńskich (uczestniczył też Teatr Polski pod kierownictwem Ireny Litwinowicz), udział wzięły również – ze Lwowa i Czeskiego Cieszyna. Niemało ważny szczegół dla uczestników: wszystkie koszty podróży i pobytu wzięli na siebie organizatorzy – kontynuuje pani Lilija. – Na tym przeglądzie nie mówiło się – jak najczęściej na podobnych imprezach – że „ładnie mówicie po polsku” czy podobnych grzecznościowych formułek, ale się oceniało naszą pracę, warsztat sceniczny. Otrzymaliśmy sporo wrażeń ze spotkania z autorem granej sztuki, no i… zebraliśmy nie najgorsze recenzje z występów.

A w opiniach na temat Studia Teatralnego między innymi pisano: „Interesująco przedstawiona została sztuka z 1967 roku Przewodniczącego tegorocznego R@portu Sławomira Mrożka (…) bardzo wyrazisty okazał się główny bohater (Edward Kiejzik) (…) wyróżnić także należy reżyserkę (Lila Kiejzik), która świetnie wykorzystała absurdalny humor Mrożka (…) Spektakl nie był przegadany i, na tle pozostałych realizacji, pozostał najbardziej otwarty na interpretacje”.

Takie „wyjazdowe” występy są dla artystów bardzo ważne i warsztatowo pożyteczne. Nie tylko pod kątem: na innych popatrzeć i się pokazać. Pozwalają spojrzeć na własną pracę ze strony, dają możliwość porównywania, korygowania, wyciągania wniosków. W zespole Studia takie doświadczenie wysoko się ceni – jak wyróżnienie. Na to trzeba zasłużyć cierpliwością i pracą. Nie wszyscy bowiem, którzy przychodzą do teatru, zostają od zaraz aktorami (chociaż szczęściarze i tu się zdarzają). Niektórzy, nie otrzymawszy upragnionej roli, odchodzą. Ci, którzy zostają – zostają na długo, nieraz na całe dziesięciolecia…

– W czterdziestoosobowym bez mała gronie sporo mamy młodzieży, tej starszej i młodszej, szkolnej. Tym, którzy o teatrze myślą poważnie, duże możliwości otwierają warsztaty artystyczne – mówi Lilija Kiejzik. – W roku ubiegłym – już po raz trzeci – uczestniczyliśmy w warszawskich warsztatach PaT, które tym razem odbyły się w Ostrołęce. Młodzież od czternastu do dwudziestu paru lat uczy się na tych warsztatach śpiewu, ruchów scenicznych, dykcji, deklamacji etc., jak też poznaje techniczną stronę teatru, sceny (oświetlania, nagłaśniania). Dużo takiej młodzieży, mającej „ciągoty” teatralne, się zjeżdża. Nie tylko się uczą, lecz też bawią, obcują ze sobą. Końcowym akordem szkoleń jest występ sceniczny. Podczas ostatnich warsztatów nasza grupa wystąpiła z przedstawieniem „Na wileńskiej ulicy”.

– Oczywiście, młodzi uczą się gry scenicznej również w czasie pracy nad sztuką. Nie ma jednak możliwości, by każdemu początkującemu osobno poświęcić czas, pracować nad jego głosem, dykcją, ruchami – rozważa kierowniczka. – Nawet temu, który ma czytelną „iskrę Bożą” do aktorstwa jak np. Agata Gornatkiewicz. Rodzice przyprowadzili ją do Studia, gdy miała pięć lat. Teraz ma szesnaście, ale to już aktorka (zagrała w „Chopinie” Solange) i nad wiek dojrzały, odpowiedzialny człowiek. Owszem, istnieją teatrzyki szkolne, w których dzieci mogą rozwijać własne zainteresowania sztuką sceniczną. Ale, pomimo tego, potrzebny jest teatr-studio dla dzieci.

Organizacja festiwalu „u siebie”, udział w wydarzeniach teatralnych poza krajem, uczestnictwo w szkoleniach warsztatowych – to rodzynki w chlebie powszednim teatru. Ten ostatni natomiast powstaje z pracy przede wszystkim „dla swojego” widza, z przygotowań do imprez często jednorazowych, przedstawień okazyjnych, rocznicowych, na cześć świąt narodowych (wymienić wypada chociażby wiązanki poetycko-patriotyczne z okazji rocznicy zbrodni katyńskiej – z wyjazdem do Zułowa, na cześć bł. Jana Pawła II i wiele innych). No i, oczywiście, ze sztuk, granych w danym sezonie. W ubiegłym były to: „Dom na granicy” Sławomira Mrożka, „Mój Anioł Lewy – Mój Anioł Prawy” na podstawie twórczości Czesława Miłosza oraz przedstawienie tzw. „dyżurne” – jak mówi kierowniczka Studia – „Na wileńskiej ulicy”, którym jej zespół teatralny nieraz okrasza różne imprezy, np. na prośbę Stowarzyszenia Nauczycieli Szkół Polskich na Litwie „Macierz Szkolna”.

– Co roku odznaczamy Dzień Teatru. Ostatnio z wyjazdem w teren, do Miednik, gdzie mamy do dyspozycji salę – mówi Lilija Kiejzik. – Pamiętamy również o tym najmłodszym widzu, który chętnie przychodzi na nasze przedstawienia, czy to z okazji Świąt Bożonarodzeniowych, czy Dnia Dziecka. W zespole jest dość liczna grupa młodzieży szkolnej, zdolnej i chętnej do pracy scenicznej dla swych rówieśników. W ubiegłym sezonie graliśmy „Baśń o Śpiącej Królewnie i niebieskiej róży” Ireny Prusickiej, w której zaangażowanych było wiele osób. W bieżącym sezonie – w związku z Rokiem Janusza Korczaka – zamierzamy wznowić granego przed laty „Króla Maciusia Pierwszego” tegorocznego jubilata.

Plany twórcze na przyszłość… Kierowniczka Studia chciałaby rozpisać je szczegółowo na cały sezon do przodu. Niestety, często wypada te korygować, bo, jak wiadomo, realizacja każdego przedsięwzięcia zależy od strony materialnej. Nie może być pewna, czy się znajdą środki na tę bądź inną inicjatywę. Mimo to planuje, a życie później robi swoje korekty… Na szczęście, nie wszystkie potrzebują większych nakładów.

Mimo że Rok Czesława Miłosza minął, Studio nie zamierza ze sztuką „Mój Anioł Lewy…” się rozstać. Szkoda bowiem włożonej pracy. Na spektaklach odegranych w lutym (11 – w Wilnie i 17 – w Warszawie) jeszcze kropki się nie postawi. Kiedy w swoim czasie wystawiło się „Dziadów” A. Mickiewicza, grało się wiele, wiele przedstawień…

Poniekąd żal jest za mało „wykorzystanego” „Chopina”… Ale tu pewne trudności finansowe i niewygody wiążą się z dość liczną obsadą (36 osób)…

Studio Teatralne zamierza nadal grać w bieżącym sezonie „Dom na granicy” S. Mrożka. Między innymi, tą sztuką planuje się odznaczyć Dzień Teatru.

Na Dzień Polonii i Polaków za Granicą (2 maja) zespół marzy wyjechać do niezwykle pięknego o tej porze roku, pachnącego kwieciem magnolii, Lwowa. Jeśli się uda, pojedzie się tam z Miłoszem. Na razie tylko – Wilno i Lwów – snują takie plany. I, oczywiście, w planach jest całkiem nowa sztuka, którą się weźmie na warsztat, również z myślą o tegorocznych szkoleniach teatralnych w Polsce. Ale konkrety niech na razie pozostaną dla widza tajemnicą…

Z jednego zamiaru kierowniczka Studia chce się zdradzić. Marzy jej się spróbować coś całkiem nowego. Festiwal Monodramu Scenicznego w Wilnie… Niech nieduży, ale festiwal. To nie jest prostsze niż zagrać sztukę – uważa – przygotować taki inscenizowany monolog. Tu zagrać należy nie dobrze, a bardzo dobrze, żeby widza zaciekawić i tekstem, i grą aktorską, żeby miał przyjemność… Zaproszą na taki przegląd gry jednego aktora teatry ze Wschodu – Moskwę, Żytomierz, Lwów, jak również któryś z litewskich… Organizatorka jeszcze nie wie, jak będzie z tą stroną finansową, ale uczestnicy już szykują repertuar. Teatr Studia – również. Jeśli się uda, niech to będzie miła niespodzianka dla widza…

Helena Ostrowska

Wstecz