Wileński „Kaziuk”-2012

Raj dla oczu, uszu, węchu i dotyku...

Jeśli powiedzonko „na Kaziuka zima z wiosną zwady szuka” ma rację bytu – to tego roku owe konfrontujące ze sobą pory roku wyraźnie zawarły pokojowe przymierze, przystawszy na coś pośredniego, czyli na… przedwiośnie. Co prawda, w miarę ciepłe, a nade wszystko – suche, co w przypadku kiermaszu pod otwartym niebem jest naprawdę ważne. Chociażby z tego powodu, że plucha zdecydowanie przerzedza szeregi kupujących, a też sprzedającym mocno daje się we znaki i psuje humory.

Nie potrafię powiedzieć, na ile tegoroczna pogoda niczym na zamówienie przyczyniła się do rozmachu, jakiego nabrał odbywający się w dniach 2-4 marca kiermasz, którego tradycje giną w mrokach czasu, a nie brak szacowań, że liczyć mogą nawet ponad 400 lat. Tak czy owak, „Kaziuk” na dobre zawładnął Wilnem, mogąc się poczuć jego niekwestionowanym gospodarzem. Również z racji na powierzchnię, jaką targi zajęły, a kto wie, czy ta nie była aby największą z dotychczasowych. Stragany handlowe niczym paciorki w koralach uszeregowały się obok siebie na całej długości alei Giedymina, wiodącej od Katedry do Mostu Zwierzynieckiego. Co więcej, zajęły ulice przyległe do Placu Katedralnego aż poza kościół św. Anny, a ulicą Zamkową i Wielką „dotarły” nawet do Placu Ratuszowego.

Owszem, żeby przemierzyć całą trasę, co też zresztą uczyniłem, wypadło przebyć dobrych parę kilometrów. Mimo przewalającego się tłumu wcale nie będąc jednak wyszturchanym, jak to było wtedy, gdy kiermaszowemu „Kaziukowi” po latach sowieckiego „wyklęcia” ledwie przywrócono „prawa obywatelskie” w naszym mieście. Przypominam sobie, że stłoczony do kilku ulic Starówki powodował wręcz dantejskie sceny w przepychankach i kłopoty nie lada w obejrzeniu tego, co proponowali poszczególni sprzedawcy. Kto się z dziećmi wybrał, chcąc im przybliżyć niepowtarzalną atmosferę tego jarmarcznego święta, poczuwszy się jak w beczce ze śledziami, musiał spasować.

Wielce chwalebne, że oprócz zdecydowanie bardziej pojemnej formy, kiermasz Kaziukowy o niebo korzystniej prezentuje się też treściowo, czyli w tym, co sprzedawcy jako tacy oferują jako takim nabywcom. Co mam na myśli? Ano to przede wszystkim, że ze straganów prawie zniknęła zalewająca rynek „chińszczyzna”, a jej miejsce zajęły oryginalne wyroby ludowego rękodzieła: z gliny, drewna, wełny, słomy, metalu, lnu, papieru, szkła, wikliny i sam Bóg wie z czego jeszcze, gdyż ludzka pomysłowość nie zna granic. Również w wiciu palm, będących mimo wysuszonej postaci jakże niepowtarzalnymi tworami, skomponowanymi wprawnymi rękoma mistrzyń z kłosów, kwiatków i wszelakiego ziela.

Co tam mówić, ten zwiastujący wiosnę tegoroczny jarmark wystawiał ludzkie zmysły na jakże przyjemne sprawdziany. Bo oprócz rozkoszy istnego oczopląsu, jakiej mógł zaznać wzrok, dopieścić można też było słuch, dotyk i węch. Ten ostatni pobudzały niebiańskie wprost zapachy, ulatujące znad olbrzymich patelni albo garów, gdzie smażyły się bliny, kiełbaski, gotowały egzotyczne potrawy kuchni tatarskiej, żmudzkiej albo ormiańskiej. A ten raj dla nozdrzy potęgowały pachnące dymem wędliny i ryby, pieczone na żarze szaszłyki, grzane piwa lub wina. Nie muszę mówić, że tym wszystkim, o ile się miało grubszego lita w kieszeni, można było uraczyć podniebienie.

Dotyk raczej nie kosztował nic, przy koniecznym ponoć na „Kaziuka” targowaniu się. Chyba że zaraz potem jak się pomacało, nabywca decydował się na kupno kosza wiklinowego, różnych cudeniek plecionych ze słomy, trofeów myśliwskich, istnych arcydzieł wykutych w żelazie albo czegoś ulepionego z gliny – naprawdę do koloru, do wyboru. Nic też nie kosztowało to, co dolatywało do uszu, a co w naszej podwileńskiej gwarze nazywa się siuleniem, czyli zachwalaniem oferowanego towaru. Zresztą, temu zachwalaniu towarzyszyła cała językowa wieża Babel, gdyż czyniono to po litewsku, rosyjsku, polsku, łotewsku, ukraińsku, a nawet – po angielsku.

Często-gęsto dało się też słyszeć egzotyczną dla naszego ucha mowę żmudzką. A to dlatego, że tego roku właśnie ten region Litwy był na „Kaziuka” w sposób szczególny honorowany. Jak poprzez masowy najazd mistrzów tamtejszego ludowego rękodzieła, tak też liczne zespoły artystyczne, które próbki swego kunsztu dały w różnych miejscach grodu Giedymina. A wszystko to stanowiło bez wątpienia ukłon szacunku w stronę ludzi od wieków zamieszkałych w północno-zachodniej części Litwy ze stolicą w Telszach, ofiarnie warujących przy swej „nielitewskiej” mowie i tradycjach.

Pomysł z prezentacją na kolejnych „Kaziukach” poszczególnych regionów państwa spod znaku Pogoni jest na pewno dobry. Po pokazaniu się w roku ubiegłym Auksztoty, o swoje upomną się w przyszłości Dzukija i Suwalkija. Dobrze by jednak było, by przyjeżdżający do Wilna, jako do jarmarcznej Kaziukowej kolebki, zdecydowanie więcej wiedzieli o wybiegającym w zamierzchłą przeszłość rodowodzie tego niezwykłego na skalę całej Europy wydarzenia.

Refleksja ta nasunęła się mi po tym, kiedy zupełnie przypadkowo podsłuchałem odbywaną w marszu po litewsku rozmowę rodziców ze swoją nastoletnią córeczką, uporczywie dociekającą o to, czemu są właśnie na „Kaziuko muge”. Niestety, odpowiedzi były zupełnie mgliste, wcale nie napomykające o królewiczu Kazimierzu Jagiellończyku, który przecież będąc patronem Litwy użyczył w nieco zwulgaryzowanej postaci swego imienia tym targom, oraz przypadających w dniu 4 marca jego imieninach. A szkoda, wielka szkoda...

Trudno wejść w skórę sprzedających, by określić, jak towar poszedł. Na pewno różnie. Osobiście dałem utargować, kupując wiązkę obwarzanków, drożdżowe bułki, bochen ciemnego chleba bez „chemii”, wiklinową kobiałkę i kilka drobnych wyrobów ceramicznych. Jeśli w ten maciupeńki sposób zachęciłem ich do tego, by kiedy wybije godzina kolejnego kiermaszu, zechcieli się stawić, to mam wielką satysfakcję (podobnie zresztą jak wszyscy, kto nie wrócił z pustymi rękoma). Solennie sobie obiecując, że w początkach przyszłorocznego marca ponownie zanurzymy się w niepowtarzalną atmosferę tego handlowego święta...

Henryk Mażul

Fot. Jerzy Karpowicz

XXVIII Kaziuki-Wilniuki: z Ziemi Warmińsko-Mazurskiej wędrują coraz dalej

Już tradycyjnie poniekąd – bo po raz 28. – wileński Kaziuczek gościł w dniach 2-4 marca br. na Ziemi Warmińsko-Mazurskiej. Jak zwykle – rodzinnie, cieplutko i z hojną serdecznością tam podejmowany. Na tej ziemi bowiem mieszka wielu Polaków o rodowodach kresowych, których losy wojenne i powojenne zarzuciły w te strony, a które się stały (siłą rzeczy musiały się stać) ich ojczystymi… I mimo że z każdym rokiem nieubłagany bieg życia wyszczerbia zabużan szeregi, ich wileńską „sztafetę” przejmują ich dzieci i wnukowie, którzy kresową przeszłość swych ojców i dziadków otaczają troskliwą pamięcią.

To oni co roku dokładają wielu starań, by organizować kaziukowy festyno-kiermasz, by mieć na tych dni kilka cząsteczkę Wilna u siebie. By ich rodzice mogli dać upust swej tęsknocie obcując z wilniukami, by słuchając ich mowy i piosenek, mogli się pocieszyć. Ale również – by wesprzeć rodaków mieszkających na Wileńszczyźnie, którzy przyjeżdżają do nich z wileńskimi palmami, sercami piernikowymi, rękodziełami ludowymi, ze specjałami gastronomicznymi, ale też… z nagraniami piosenek, wydawnictwami i… Nie sposób wymienić, z czym jeszcze, a co na kiermaszu chcą nabyć nie tylko rodacy-kresowiacy…

Tegoroczny festyn kaziukowy rozpoczął swój maraton 2 marca w Kętrzynie, by dnia następnego rozkręcić się w Olsztynie i w Ornecie. A w dniu swojego patrona mieć galę w Lidzbarku Warmińskim. Po uroczystej Mszy św. w kościele śś. Piotra i Pawła, w Zamku Biskupów Warmińskich otwarto wystawę fotograficzną pt. „Wileńsko-mazurskimi śladami Jana Bułhaka”, nestora fotografii polskiej. Następnie główni organizatorzy – burmistrz Lidzbarku Warmińskiego Artur Wajs i zespół Lidzbarskiego Domu Kultury z dyrektor Jolantą Adamczyk na czele, zaprosili gości i mieszkańców miasta na galowy koncert.

Cieszyły oko i pieściły ucho swoimi występami zespoły: Polski Tańca Ludowego „Zgoda” i Kapela Wileńska – tegoroczni goście z Wileńszczyzny oraz Zespół Tańca Ludowego „Perła Warmii” z Lidzbarku Warmińskiego. „Zgoda”, oprócz stałych pozycji repertuaru, zaprezentowała fragment rock-opery „Pan Tadeusz” do muzyki Zbigniewa Lewickiego, przygotowanej z okazji 20-lecia zespołu. Sceniczną oprawę „na wileńską nutę”, suto zaprawioną humorem i żartami, zapewnili nasi gawędziarze Wincuk Bałbatunszczyk z Pustaszyszek (Dominik Kuziniewicz) i Ciotka Franukowa (Anna Adamowicz). Pieczę nad ekipą z Wilna – jak wiele lat z kolei – sprawowała dziennikarka Krystyna Adamowicz, dla której ten region Polski stał się już rodzinny…

W kuluarach Domu Kultury zagościł natomiast prawdziwy kiermasz rękodzieła ludowego, można było pooglądać i kupić rzeźby, palmy, słodkie kaziukowe pierniki, skosztować potraw wileńskich.

Tego samego dnia koncert kaziukowy zawitał również do Bartoszyc.

* * *

Nie ominęły Kaziuki również Trójmiasta, gdzie się odbywają na znacznie skromniejszą skalę, a ich organizacją zajmuje się Oddział Pomorski Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej. Władze samorządowe nie uczestniczą tu w tych kiermaszach, oszczędzając środki na coroczne, odbywające się we wrześniu Dni Wilna w Gdańsku.

W Gdyni kaziukowy dzień odbył się 26 lutego: w kościele NMP Królowej Polski przy ul. Świętojańskiej odprawiona została przez księdza Edmunda Skalskiego Msza św. w intencji wilniuków. A zaraz po niej na placu przykościelnym miał miejsce skromny jarmark kaziukowy, na którym pyszniły się palmy, pierniki, sękacze, chleb i szeroki asortyment wędlin, świeżo przywiezionych z Wilna. Na innym stoisku oferowano różne wydawnictwa wileńskie, włącznie z pozycjami Biblioteki Wileńskich Rozmaitości z Bydgoszczy.

W Gdańsku natomiast Kaziuk się odbył w dniu swego patrona. Przy Bazylice Mariackiej trwał jarmark podobny do gdyńskiego, który cieszył się sporym zainteresowaniem. O godzinie 12 proboszcz bazyliki ks. Stanisław Bogdanowicz, mający wileńskie korzenie rodowe, odprawił w intencji wilniuków Mszę św. z okolicznościowym kazaniem. We Mszy św. i modlitwach czynny udział wzięli członkowie miejscowego Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej, których ks. proboszcz po nabożeństwie zaprosił na obiad. Na placu przy bazylice jarmark trwał aż do… ostatniego zainteresowanego klienta, zachęcanego i zagadywanego przez Witolda Dremo i Krzysztofa Jankowskiego – wilniuka „z krwi i kości” mieszkającego w Polsce, gotowego zawsze swoim krajanom nieba przychylić. Pogoda również tego dnia nie zawiodła – choć było mroźno, lecz słonecznie…

* * *

Geografia Wileńskiego Kaziuka z każdym rokiem się rozszerza. Warszawa i Łódź, Poznań i Szczecin, Ełk i Ostróda, Giżycko i Mrągowo, i wiele innych miejscowości polskich. A wszędzie, gdzie dociera, panuje ta sama atmosfera, łącząca serca, miłujące ojczystą kulturę, sztukę ludową, tradycje dziadów i ojców.

Inf. wł. i Krzysztofa Jankowskiego

Fot. archiwum

Wstecz