Polak też potrafi!

Ludwinowo meblami stoi..!

Miejscowość Ludwinowo, położona w pobliżu słynnej z bytności Tyszkiewiczów Waki Trockiej i „tatarskich” Chazbijewicz, od zamierzchłych czasów była typową wsią ulicówką – jedną z wielu na tych terenach. W roku 1968 ten sielski-anielski żywot zakłóciła jednak decyzja o włączeniu jej w obręb wyraźnie powierzchniowo rozrastającej się litewskiej stolicy. Ów krok poprzedziła zmasowana akcja propagandowa, nie szczędząca obietnic miejscowym mieszkańcom o świetlanej przyszłości, jaka ich, jako mieszczuchów-wilnian czekać miała. Kto jednak przyjął owe obietnice za dobrą monetę, już niebawem się przekonał, że to nic innego jak li tylko pic na wodę.

Czekanie na wielkomiejskie cywilizacyjne „rozkosze” trwa zresztą po dzień dzisiejszy. Ludwinowo jest bowiem nadal wioską w mieście z biegnącą jej środkiem mocno połataną wstęgą asfaltową, wzdłuż której sadowią się domy, a niejeden kopiuje mocno nadgryzioną przez czas wiejską chatę. Na tle tych domów i domków zdecydowanie najokazalej prezentuje się położony nieco dalej od szosy budynek, gdzie swoją siedzibę i hale produkcyjne ma przedsiębiorstwo meblarskie ZSA „Astin-Baltic”. Potentat w tej branży na całą Litwę i poza nią, nieodłącznie kojarzony z nazwiskami Józefa Wiszniewskiego i Eryka Jana Wołosewicza.

Po trochu – do przodu

W tym duecie z niejednego przysłowiowego pieca jedzą chleb już od lat 17. Od powijaków interesu więc, kiedy to założywszy firmę „Lokatija” jęli się specjalizować w sprowadzaniu mebli z Polski, a konkretniej – z Elbląga i Suwałk. Wtedy litewski rynek w tym względzie przypominał istny dziurawy worek. Przez 4 lata dwoili się i troili, by go nasycić, aż podjęli decyzję, by w Popiszkach, w rodzinnym domu ojca Józefa uruchomić produkcję mebli miękkich. W tych chałupniczych warunkach przez trzy kolejne lata ich „taśmę produkcyjną” tygodniowo opuszczało 10 kompletów: najczęściej w najbardziej popularnym zestawie: dwa fotele plus kanapa.

Popychani do przodu produkcyjnym impetem i chęcią poszerzenia meblarskiego asortymentu czuli się w Popiszkach niczym ktoś przytyły w wyraźnie przyciasnawym ubraniu. Po tym, gdy gros zarobionych pieniędzy władowali w kupno domu i parcelki ziemi w Ludwinowie, w roku 2002 zaczęli tu budować halkę produkcyjną. Właśnie – halkę, gdyż ta liczyła ledwie 170 metrów kwadratowych powierzchni. Zaraz potem szczęśliwym trafem złapali kontakt z Mariuszem Juszczakiem – prezesem zlokalizowanej w podwarszawskich Michałowicach firmy „Astin” – istnego „rekina”, jeśli idzie o produkcję aluminiowych profilów do szaf. Przystawszy na współpracę i doszedłszy do wniosku, że nazwa ta nie do końca współgra z ich szyldem „Lokatija”, zdecydowali „przechrzcić się” na ZSA „Astin-Baltic”.

O stromo wzrastającym ich potencjale bardziej niż wymownie świadczy fakt, że powierzchnię budynku w Ludwinowie, nim ta osiągnęła współczesną – równą 2500 metrów kwadratowych, powiększali aż czterokrotnie. Oczywiście, takie „po trochu” było zdecydowanie bardziej kosztowne niż „za jednym machem”, aczkolwiek musieli nabrać pokory wobec powiedzonka: krawiec tak kraje, jak mu materii staje. Teraz nareszcie mogą za to odetchnąć z ulgą: na dwóch pierwszych piętrach lokują się hale produkcyjne, trzecie natomiast przeznaczone zostało na pomieszczenia biurowe, a ześrodkowanie wszystkiego w jednym miejscu – to naprawdę wielka wygrana.

Biurka, regały, a szaf – najwięcej...

Palców rąk nie starcza Józefowi Wiszniewskiemu przy zaginaniu, by wymienić rodzaje mebli, jakie są w stanie wyczarować. Można nimi obstawić salony, sypialnie, pokoje dziecięce, garderoby, kawiarnie, restauracje, hotele, przeróżne gabinety, biura, a w szczegółach są to: stoły, biurka, kanapy, fotele, regały, meblościanki, wiszące i stojące szafki kuchenne, barki, komody, różnorakie szafy. Innymi słowy, gotowi są uczynić zadość różnorakim wymogom, dostosowując je do finansowej wydolności klienta.

W tym mnogim asortymencie miejsce szczególne zajmują właśnie szafy: jak ubraniowe z wieszakami, tak też służące do przechowywania bielizny, pościeli, ręczników albo składowania domowych drobiazgów, które będąc w bezładzie strasznie zagracają mieszkania. Jak nietrudno się domyślić, gros szafowej produkcji stanowi ta będąca obecnie na szczególnym topie, czyli wyposażona w mechanizmy ruchomych drzwi, które, by trafić do środka, wystarczy delikatnie przesunąć. Produkując takie meble na wymiar są w stanie idealnie wypełnić każdą wnękę albo wpisać je w dowolną przestrzeń, nawet tę ze skośnym zakończeniem sufitu, tak charakterystycznego mansardom.

Jeśli chodzi o tworzywo tego, co oferują, zdecydowanie dominuje płyta wiórowa, sprowadzana najczęściej z Polski, gdzie palma pierwszeństwa w jej produkcji należy do firmy „Kronopol”. Oczywiście, gama dekorów jest tak rozległa, że oczopląsu można dostać. Po tym, gdy trafi do Ludwinowa, jest cięta na potrzebne wymiary, a brzegi zarabiane kolorystycznie dobraną okleiną albo dekoracyjnymi okuciami, które będąc niby drobiazgami, potrafią wizualnie ubogacić każdy meblowy garnitur. Dalej te tak naszykowane skrzydła szafy wypada umieścić w zamocowane na suficie i podłodze odpowiedniej konfiguracji profile, wypełnić wnętrza półkami albo drążkami na wieszaki i produkt jest gotów, by zagościć w mieszkaniu klienta.

Toporną płytę ożywić!

To prawda: płyta wiórowa jest tworzywem nieco topornym, niezbyt pozwalającym bezgranicznie puszczać wodze fantazji. Przy projektowaniu z niej mebli uciec od monotonii da się jedynie łącząc ze sobą różne kolory, stosując wymyślne okucia i inne elementy zdobnicze. To łączenie barw wcale nie musi być w linii prostej i przypominać pól na szachownicy. Wstawki owalne, falujące albo o innej konfiguracji – to nic innego jak tylko szansa, by maksymalnie zadowolić gusta klientów.

O wiele bardziej wysmakować te gusta pozwala ponadto coś takiego, jak szkło laminowane, w zawrotnym tempie podbijające przemysł meblarski, którego produkcja dla ZSA „Astin-Baltic” takoż nie stanowi tajemnic. Uchylając ich rąbka wypada nadmienić, że przypomina to do złudzenia laminowanie papieru. Tyle, że zamiast dwustronnej folii, sklejającej się pod odpowiednią temperaturą i tworzącej pancerz ochronny dla włożonej między nie kartki, są arkusze specjalnego szkła. Między które można wtopić dowolne wizerunki: pejzaże przyrody, widoki zabytków architektury albo różnorakie wzory dekoracyjne.

By to nastąpiło, trzeba między dwa arkusze skrupulatnie oczyszczonego szkła umieścić pożądaną dekorację i specjalną folię PVB. Po przepuszczeniu takiego zastawu przez prasę z dwustronnymi wałkami, wygniatającymi powietrze i powodującymi idealne przyleganie całości, ta trafia do tunelu grzewczego, gdzie przy stopniowo powiększanej temperaturze, która w apogeum sięga nawet 180 stopni Celsjusza, i podnoszonym ciśnieniu, umieszczona między szkłami folia przekształca się w klej, scalając je na amen. Uzyskany w ten sposób produkt idealnie nadaje się na szklane przegrody, balustrady, a nawet schody i podłogi, sprawiając, że wnętrze mieszkania, o ile jego gospodarz ma poczucie estetyki, wygląda naprawdę modern i super.

Kryzysowi na przekór

Powszechnie wiadomo, że o względy klienta zabiegać wypada stale i zawsze. Zachodu tym więcej, im jego portmonetka mniej zasobna, do czego ostatnimi czasy wyraźnie się przyczynia uciążliwy kryzys gospodarczy, trapiący jak Litwę, tak też Stary Kontynent. Obecnie jedynie z dużą dozą sentymentu zostaje wspominać okres sprzed 2008 roku, kiedy to zamówienia płynęły wręcz rzeką. Teraz natomiast jej „nurt” wyraźnie spowolniał. Józef Wiszniewski bynajmniej jednak nie zwiesza nosa na kwintę. Jego zdaniem, podejmując się każdej produkcji, wypada nastawić się jak na rynkowe lata tłuste tak też chude. Żeby potem nie być dotkliwie zaskoczonym i narażonym na frustracje.

Nie ma potrzeby mówić, że w czasach wyraźnie zmniejszonego popytu zdecydowanie wzrasta konkurencja. By jej sprostać, ZSA „Astin-Baltic” co rusz sięga po dwa atuty: przestrzeganą w każdym calu jakość i operatywne wykonywanie zamówień. Co zresztą jednako dotyczy mebli oferowanych i na rynek krajowy, i na zagranicę, których ogólna procentowa proporcja ma się do siebie w stosunku 60 do 40.

Na Litwie – jak przystoi produkcyjnemu „rekinowi” a nie „płotce”, by godnie się rozreklamować, wystawiają swe ekspozycje aż w 30 miejscowościach, trzymając po temu sztamę z właścicielami mniejszych i większych sklepów. Owa sieć geograficznie jest naprawdę rozległa, gdyż zahacza m. in. o Taurogi, Skuodas, Visaginas czy Ignalinę. W Wilnie natomiast wzorce tego, co produkują, można obejrzeć w sklepach: „Baldu rojus”, „Skraja”, a od stycznia br. – również w „Pasidaryk pats”. Obejrzawszy natomiast, o ile któraś z proponowanych ofert przypadnie do gustu, wystarczy zgłosić obstalunek i już głowa boleć nie powinna. Nawet gdy się jest mieszkańcem położonych hen na Żmudzi Taurogów. Zamówione meble zostaną w czas wykonane, dostarczone na miejsce i zamontowane w mieszkaniu ich przyszłego użytkownika.

Zagranica – wielką nadzieją

A tego użytkownika – jak już nadmieniłem – ZSA „Astin-Baltic” ma też bliżej i dalej poza granicami Litwy: na Łotwie, w Estonii, Polsce, Anglii, Belgii, w państwach położonych na Półwyspie Skandynawskim, co w pierwszą kolej dotyczy Norwegii. O ile trendy mody w pierwszych pięciu krajach są zbieżne z naszymi, o tyle Norwegowie zdradzają wymogi zdecydowanie specyficzne. Owszem, lubują się w prostocie, nie wypinając się wcale, by posiadać meble bardziej wystawne niż sąsiedzi. Te wprawdzie mają spełniać trzy podstawowe wymogi: jakość, maksymalną funkcjonalność i... koniecznie biały kolor.

Do dziś, choć na rynku norweskim są od ponad dwóch lat, Józef Wiszniewski nie do końca pojął, czemu mieszkańcy Oslo, Trondheim, Stavanger czy olimpijskiego Lillehammer chcą mieć w domu scenerię, którą im za oknem fundują zdecydowanie bardziej lute niż u nas zimy. Może jest to tęsknota za śniegiem, z czym się zrastają od dzieciństwa, a może dzięki bieli chcą choć wizualnie powiększyć powierzchnię posiadanych mieszkań, którym z reguły daleko do pałaców. W każdym bądź razie płyta wiórowa ma być koniecznie tej barwy. Podobnie jak wszystkie meblarskie akcesoria z aluminiowymi profilami włącznie, pokrytymi (jakżeby inaczej!) białą farbą.

Oni pomni, że każdemu klientowi trzeba nieba przychylać, gotowi są czynić zadość nawet specyficznym życzeniom nabywców spoza Litwy. Wcale nie kryjąc, iż na takowych im najbardziej zależy. Chcieliby bowiem dotychczasową procentową proporcję w realizacji tego, co produkują, równą 60:40 na korzyść nabywców rodzimych zachwiać w przyszłości ku tym eksportowym. Mającym nawet w obecnych kryzysowych czasach znacznie większą siłę nabywczą, mieszkającym w krajach, gdzie rynki są bez porównania chłonniejsze niż ten nad Wilią i Niemnem.

Po trzykroć: jakość!

Nie mają wszak różdżki czarodziejskiej, za której skinięciem mogłoby to nastąpić. W zawojowywaniu handlowej przestrzeni poza Litwą czeka ich na pewno żmudne krok po kroku, w czym bez wątpienia może być pomocny (niech nawet kosztowny) udział w targach meblarskiej branży, organizowanych pod każdą szerokością Starego Kontynentu. Na szczęście, mają w tym już pewien bagaż zgromadzonego doświadczenia: na przełomie marca i kwietnia tego roku już po raz siódmy prezentowali swe wyroby na dorocznym pokazie, organizowanym tradycyjnie w stołecznym pałacu wystawienniczym „Litexpo”. Niebawem ta ekspozycja szaf z ruchomymi drzwiami oraz innych mebli pojedzie do Tallinna, a na jesieni trafi na targi do Rygi. I dobrze. Każdy taki pokaz – to wymarzona szansa zadzierzgnięcia nowych kontaktów tudzież rozreklamowania własnej produkcji.

Tę produkcję, jeśli ma trafiać na Zachód – winna cechować brana wręcz pod lupę jakość. Poniekąd składowa dwóch czynników: supernowoczesnego sprzętu i sumienności oraz zawodowego mistrzostwa obsługujących go ludzi. Pod względem technicznego uzbrojenia ZSA „Astin-Baltic” może zapewne przyćmić niejednego meblarskiego rywala. Mają tu bowiem supernowoczesne maszyny, kosztujące grube kwoty euro, a potrafiące (nierzadko komputerowo ustawione) wykonywać zadane operacje z niesamowitą wręcz precyzją i budzącą podziw wydajnością, co dotyczy jak cięcia płyty wiórowej i produkcji szkła laminowanego, tak też przygotowywania elementów łączących – piłowania profilów czy też formowania okuć zdobniczych potrzebnych kształtów. Zresztą, dzięki temu cudo-sprzętowi, o jakim ten i ów może jedynie pomarzyć, otrzymują wiele zamówień hurtowych od innych producentów mebli, a te dotyczą pokawałkowania płyt wedle potrzebnych wymiarów, produkcji szkła laminowanego albo skrzydeł szaf.

Osobliwy kapitał

Józef Wiszniewski nie kryje, że zatrudniane 70 osób – to kapitał osobliwy. Dziś przecież coraz trudniej o pracowników uczciwych, a ponadto mających w małych palcach wykonywane fachy. Sporo takich w poszukiwaniu bardziej godziwych zarobków wyemigrowało do bliższej i dalszej zagranicy. Bezrobotnych niby nie brakuje, ale spory ich odsetek – to obiboki o dwóch lewych rękach. A takim jakość produkcji, na której tak zależy ZSA „Astin-Baltic” – pojęcie zupełnie obce. Tym bardziej na skomplikowanym sprzęcie, wymagającym w obsłudze dużej wiedzy i cierpliwie zdobywanych nawyków praktycznych.

Robią zatem wszystko, by zminimalizować płynność załogi, najskuteczniej zapewne „uziemianej” w miarę godziwymi zarobkami, nie szczędzą troski o dobre warunki pracy zatrudnionych. W zdecydowanej większości dowożonych i odwożonych co dnia dwoma autobusami z okolic Białej Waki i Popiszek – rodzinnych stron ojca pana Józefa. Nie brak tu też wilnian, dojeżdżających albo transportem własnym, albo rejsową „20”, zahaczającą trasą o Ludwinowo.

Kiedy zagaduję o przodowników, mój rozmówca początkowo mija się z odpowiedzią, twierdząc, że takowych mają wielu, stąd wyróżnianie jednych będzie krzywdą dla innych. Dopiero, kiedy precyzuję listę o tych naj-naj-najlepszych, padają nazwiska: mistrza cięcia płyty Stanisława Waluka, odpowiedzialnego za produkcję drzwi do szaf Witalija Gierasimowa i jego pomocników – Jewgienija Michnevičiusa i Raimondasa Mačysa, odpowiedzialnego za rynek łotewski i za proces produkcji malowaniem zwany Andrzeja Szczesnulewicza, odpowiedzialnej za elementy ze szkła i ich ozdabianie – Rity Daraškevičiene. I – oczywiście – dyrektora firmy Eryka Jana Wołosewicza, z którym od zarania meblarskiej inicjatywy są zrośnięci niczym syjamscy bracia.

W rodzinie – mąż i ojciec, w lesie – myśliwy...

Samemu Wiszniewskiemu, jako właścicielowi i dyrektorowi ds. handlowych w jednej osobie, nieobce jest dwojenie się i trojenie w codziennym trudzie, co zawłaszcza czas, jaki może poświęcić rodzinie: żonie Irenie oraz trójce dzieci: 17-letniemu Sebastianowi, 14-letniej Adrianie oraz 7-letniemu Damianowi – odpowiednio uczniom klasy 10, 7 i 1 Wileńskiej Szkoły Średniej im. Sz. Konarskiego. Tej samej, którą kiedyś ukończyło oboje rodziców, będąc zresztą od pierwszaków do maturzystów w jednej klasie. Jak uśmiechając się mówi małżonek, mieli więc naprawdę sporo czasu, by sobie wpaść w oko, nim 18 lat temu zdecydowali stanąć na ślubnym kobiercu. A choć lata lecą, pozostają nadal gorliwymi patriotami swojej „kuźni wiedzy”, ciągnąc pomocną dłoń, kiedy trzeba tam poprawić ławki albo inne szkolne meble.

O pasji, jaka zawładnęła właścicielem ZSA „Astin-Baltic”, pytać raczej nie potrzeba. Ta jest przecież nadto widoczna. Na ścianie nad podestem wiodącej do biura klatki schodowej wisi okazała kolekcja myśliwskich trofeów, będących pochodną celnego oka i niezawodnej ręki przy naciskaniu spustu dwururki lub sztucera. Od dobrych nastu lat jest bowiem członkiem dwóch naraz kółek łowieckich. Jedno z nich ma swój rewir w lasach za Podbrodziem w rejonie święciańskim, a drugie – w Puszczy Rudnickiej, dokąd na polowania zapuszczał się niejeden orszak władców Rzeczypospolitej Obojga Narodów.

Dziś tam zwierzyny do odstrzału – również w bród. I niech niedźwiedzia albo tura już nie uświadczysz, ale ustrzelić dzika, sarnę czy zająca – naprawdę nietrudno. Pan Józef nie kryje, że nawet jak zdobycze z myśliwskiej wyprawy są skromniejsze, pobyt na świeżym powietrzu i obcowanie z Matką-Naturą w nieopisany sposób podładowuje witalne „akumulatory”, oddające z nawiązką energię w późniejszym procesie produkcyjnym.

Kiedy przy pożegnaniu puszczając wodze fantazji modeluję sytuację z wygraną na loterii przez Józefa Wiszniewskiego bajońskiej kwoty pieniężnej, chcąc wiedzieć, na co by je przeznaczył w meblarskim interesie, zostaję z mety strącony na ziemię. Nie jest bowiem zwolennikiem mamony, co nagle z nieba spada. Jedynie każdy pieniądz podparty pracą ma swoją prawdziwą wartość…

Henryk Mażul

Fot. autor

Wstecz