Żołnierze-weterani Armii Krajowej uwiecznili bohaterskie czyny

Ryngrafy – strażnikami pamięci

Janusz Bohdanowicz ps. „Czortek” – żołnierz Garnizonu AK miasta Wilna, a od trzeciej dekady kwietnia 1944 roku – 7 Wileńskiej Brygady „Wilhelma” – po raz pierwszy, odkąd w lipcu 1944 roku z towarzyszami broni został przez Sowietów rozbrojony i poprzez Miedniki trafił do Kaługi, skąd po poniewierce musiał udać się do Polski, zawitał do rodziny w Wilnie dopiero w 1965 roku. Wtedy też potajemnie odwiedził Skorbuciany – miejsce stacjonowania 7 Brygady. Zastał tu widoki wołające wręcz o pomstę do Nieba: drewniany kościółek, gdzie modlili się przed wyruszaniem do walki i gdzie odprowadzali w ostatnią drogę poległych przyjaciół, popadał w ruinę, po ich grobach praktycznie zaginął ślad. Gdy po powrocie do Polski podzielił się tą smutną wieścią z rozsianymi po niej kolegami z byłej 7 Brygady, gotowi byli wnet zadziałać, by ten stan rzeczy odmienić. Sowiecka rzeczywistość w sposób okrutny stopowała jednak wzniosłe zamiary.

Ledwie z początkiem lat 90. ubiegłego wieku powiały u nas ożywcze wiatry, Janusz Bohdanowicz ponownie stawił się w Skorbucianach i rychło zainicjował akcję gruntownego odnawiania tutejszej świątyni oraz uporządkowania żołnierskiego cmentarzyka poległych w walce z wrogiem. Jak wspomina, 16 grobów wygląd godny pamięci tych, kogo kryły, przybrały w iście ekspresowym tempie, gdyż w przeciągu zaledwie 18 dni i zostały poświęcone 14 lipca 1991 roku. W czym wielce pomocna okazała się miejscowa ludność polska, chowająca mimo różnych prób dziejowych pamięć o bohaterskich żołnierzach z orzełkami na rogatywkach.

Nieco później, w ramach szeroko zakrojonej akcji, wydobyto z zapomnienia cmentarze AK-owców, poległych w Kolonii Wileńskiej, Mikuliszkach, w Koleśnikach, Kalwarii Wileńskiej, Miednikach, w lesie koło Rudnik, w innych miejscach, zroszonych ich krwią. A były to wspólne inicjatywy wiarusów, jakich zrzeszał Okręg Wileński Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, oraz zamieszkałych na Wileńszczyźnie ich rodaków. Ci pierwsi zainicjowali niejedną zbiórkę pieniędzy, w czym dwoił się i troił niestrudzony Janusz Bohdanowicz, organizowali w miarę regularne wypady tam, gdzie niegdyś walczyli z bronią w ręku, po czemu doskonałą okazję stanowiły kolejne rocznice operacji „Ostra Brama”.

Niestety, okrutnik-czas w sposób bezlitosny choć naturalny przerzedza szeregi tych, kto z hasłem na ustach „Bóg – Honor – Ojczyzna” w latach II wojny światowej bił się na Wileńszczyźnie o to, żeby Polska była Polską. Świadomi tego mocno już leciwi weterani zdecydowali tego roku skrzyknąć się do zbiorowej wyprawy śladami bohaterskich czynów sprzed bez mała 70 lat. W dniach 13-15 maja br. 27-osobowa grupa byłych żołnierzy 3, 6 i 7 Wileńskich Brygad Armii Krajowej wraz z członkami rodzin odwiedziła kolejno Skorbuciany, Kolonię Wileńską oraz Koleśniki, gdzie właśnie snem wiecznym spoczywają polegli na polu walki ich przyjaciele z lat młodości.

Tej zorganizowanej przez Janusza Bohdanowicza wyprawie towarzyszyła też misja szczególna. Po uzgodnieniu z księżmi we wnętrzu świątyń, zlokalizowanych w wyżej wymienionych miejscowościach umieszczono okazałe ryngrafy, uroczyście poświęcone podczas Mszy św. przez kapłanów: Jerzego Witkowskiego, Rusłana Wilkiela i Anatola Markowskiego, którzy właśnie przewodzili nabożeństwom. Każdy z nich – z wizerunkiem Ostrobramskiej Pani i stosownymi napisami – to jakże wymowny znak hołdu i pamięci dla byłych żołnierzy 7, 3 i 6 Wileńskich Brygad AK, którzy padli albo zmarli w wyniku odniesionych ran na polach bitewnych. Symbolicznym znakiem hołdu były też zapalone znicze i złożone kwiaty na ich mogiłach.

Niejeden z uczestników wyprawy drżącym ze wzruszenia głosem i ze łzami w oczach twierdził, że jest to zapewne ich „ostatni zajazd na Litwie”. Przecież o ile podczas pożogi wojennej II wojną światową zwanej liczyli po dwa, dwa z okładem albo nierzadko nawet niespełna dwa dziesiątki lat – dziś tachają na karkach po 8-9 krzyżyków, a że wielu ma za sobą okrutną łagierną przeszłość, kondycja zdrowotna połączona z wiekiem robią swoje. Każdy jednak wdziewając na rękawy biało-czerwone opaski z nadrukiem AK i oznakowaniem brygad mimowolnie się prostował. Bo, cokolwiek by powiedzieć, a były to też spotkania z nawykłą do wylatywania nad poziomy młodością.

Pochodzący z Podbrodzia Aleksander Kowalewski ps. „Jastrząb”, żeby dotrzeć do Wilna, musiał pokonać naprawdę szmat drogi. Na co dzień mieszka bowiem w pobliżu położonej hen aż przy polsko-czesko-słowackiej granicy Bielsku-Białej. Ponad 350 kilometrów do Warszawy, a stąd – 450 do Wilna. Choć genetycznie twardziel zeń wielki, coraz cięższe brzemię lat niechybnie przygniata do ziemi. Dobrze, że ma w polskiej stolicy syna, u którego mógł się na krótko zatrzymać i przenocować.

A choć wyprawy do tak mu sercu drogiego Wilna i Podbrodzia są coraz bardziej uciążliwe, na każdy apel odpowiada czynnym udziałem. Żeby znowu i znowu konfrontować rzeczywistość z wydarzeniami, w których będąc żołnierzem 6 Brygady AK brał czynny udział, nim w podstępny sposób zostali rozbrojeni przez Sowietów. Takie: „Równaj, baczność!” po latach – to również doskonała okazja, by się spotkać z żołnierzami tejże Brygady – z Ireną Baranowską-Tyman, Januszem Cierpińskim, Zbigniewem Maleszewskim czy Michałem Bauerem, który mimo 92 lat (!) zdecydował się przybyć na Wileńszczyznę.

Nie potrafi pan Aleksander odpowiedzieć, ilu ich za dwa lata stawi się do Wilna na obchody 70. rocznicy operacji „Ostra Brama”. Niewielu. Bardzo nawet niewielu, gdyż listę żywych żołnierzy-wiarusów 6 Brygady coraz bardziej kir spowija: z ponad 800, jakich los zarzucił na stałe do Polski albo i dalej, zostało ich bowiem ledwie ponad 80, z czego „na chodzie” – zdecydowanie mniej. Tym bardziej muszą więc śpieszyć, by z pierwszych ust przekazać potomnym całą prawdę o tym, jak oni – naonczas młodzi – walczyli. Ta prawda została udokumentowana w wielu książkach o dziejach AK na Wileńszczyźnie. Teraz te książki z inicjatywy Okręgu Wileńskiego Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej są przenoszone na nośniki komputerowe, zdecydowanie preferowane w XXI wieku.

Zostawione w świątyniach ryngrafy mają być swoistymi strażnikami pamięci po bohaterskich żołnierzach, do których w Polsce Ludowej przylgnął jakże dramatyczny przydomek „wyklęci”. Te ryngrafy teraz, a szczególnie po tym, gdy ich fundatorów nie stanie, mają kierować do nas – obecnych mieszkańców Wileńszczyzny oraz naszych potomków – głośne przesłanie o pamięć. Przesłanie poniekąd w formie nakazu, by tragiczne dzieje i bohaterskie czyny synów i córek tej ziemi nie poszły w zapomnienie.

Co do tego są optymistyczne przesłanki. Mer rejonu solecznickiego Zdzisław Palewicz, który znalazł czas, by towarzyszyć całemu pobytowi żołnierzy-wiarusów w Koleśnikach, witając ich podczas spotkania w miejscowej „kuźni wiedzy” słowami: „Jesteście u siebie, jesteście u swoich” i dziękując za postawę godną prawdziwych Polaków i ludzi honoru, zapewnił, że miejsca walk oraz męczeństwa rodaków nad Solczą i Wisińczą są i będą nadal otoczone należną czcią. A na potwierdzenie tego przywołał zadbane groby powstańców 1863 roku w Puszczy Rudnickiej, tu i tam mogiły żołnierskie z lat II wojny światowej, godne upamiętnienie w roku 2004 spacyfikowanej przez sowiecką partyzantkę wsi Koniuchy, odsłonięty w listopadzie roku ubiegłego w postaci okazałego krzyża pomnik pamięci mieszkańców Ejszyszek i okolic, którzy zginęli, zostali wywiezieni lub zmuszeni do opuszczenia swoich rodzinnych stron w latach 1939-1959.

Na pomniku tym wyryte są jakże prorocze słowa kardynała Stefana Wyszyńskiego: „Gdy gaśnie pamięć ludzka, dalej mówią kamienie”. A jeśli tak, to życzyć wypada, by ta mająca naprawdę niejedno imię golgota Wileńszczyzny-Ojczyzny, osiadła po wsze czasy w świadomości pokolenia za pokoleniem. Podzięką za „już” w tym zakresie i zachętą do krzewienia tej pamięci na przyszłość były miniatury partyzanckich ryngrafów, jakie prezes Okręgu Wileńskiego Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej Janusz Bohdanowicz wręczył merom rejonów wileńskiego i solecznickiego Marii Rekść i Zdzisławowi Palewiczowi, księżom Jerzemu Witkowskiemu, Rusłanowi Wilkielowi i Anatolowi Markowskiemu, pracownikom samorządu rejonu wileńskiego Edmundowi Szotowi i Waldemarowi Wiszniewskiemu, prezesowi pogirskiego koła AWPL Adolfowi Kodziowi, mieszkankom Kolonii Wileńskiej – siostrom Jadwidze Szlachtowicz i Mirosławie Naganowicz, dyrektor Koleśnickiej Szkoły Średniej im. L. Narbutta Aleksandrze Pansewicz, wykładowczyni Wileńskiej Szkoły Technologii, Biznesu i Rolnictwa Annie Adamowicz.

Cieszy, że każde z nabożeństw w Skorbucianach, Kolonii Wileńskiej i Koleśnikach zgromadziło też licznie miejscową ludność. Z nią przy okazji miały miejsce przetkane wspomnieniami jakże wzruszające „dzienne rodaków rozmowy”. Wspomnienia ożyły również podczas spotkania z młodzieżą w Koleśnickiej Szkole Średniej im. L. Narbutta oraz przy kwaterach żołnierzy na miejscowych cmentarzach – swoistych żywych lekcjach historii, jakże bezczelnie wciąż i nadal przeinaczanej po stronie litewskiej, o ile wystawia ona niechlubne świadectwa kolaboracji i zdrady. Każde z tych spotkań stanowiło też doskonałą okazję, by zrozumieć głębię determinacji naszych rodaków, którzy w latach II wojny światowej na zew Ziemi Wileńskiej stanęli do walki z wrogiem i do krwi ostatniej kropli spełnili żołnierską powinność.

Henryk Mażul

Fot. Jerzy Karpowicz

Wstecz