W Połądze, przed laty...

Z pamiętników pisanych jeszcze przed I wojną światową wynika, że ich autorzy, „jak daleko mogą zasięgnąć pamięci”, słyszeli z ust najstarszych mieszkańców Połągi, że „od zawsze zjeżdżali się tu ludzie z odległych stron. Ze służbą, kucharzami, taborem całym ciągnionym przez konie”. Nie zważając na niewygody, na jakie wówczas byli narażeni, w tym – brak toalet i wody pitnej, ciągnęli nad morze całymi rodzinami, wierząc w jego zbawienny wpływ na różne dolegliwości zdrowotne.

Miejscowość leżąca nad Bałtykiem, w dokumentach z roku 1569 zanotowana jako „ekonomia stołu królewskiego”, co jakiś czas miała nowych właścicieli. Przykładowo, tylko w XVIII wieku była w rękach Mirbackich oraz Potockich, a w 1775 r. wraz z Płungianami należała do biskupa wileńskiego Ignacego Jakuba Massalskiego. W ręce hrabiów Tyszkiewiczów herbu Leliwa trafiła w roku 1824 i pozostała w gestii tego rodu arystokratycznego do 1945 r., kiedy to została upaństwowiona przez władze litewskie.

Pierwszym właścicielem Połągi z rodu leliwitów był Michał hr. Tyszkiewicz, pułkownik Wojsk Polskich (zm. w 1839 r.). Drugim – Józef (zm. w 1844 r.), pan na Wołożynie. Trzecim – jego potomek Józef (zm. w 1891 r.), pan na Landwarowie i Kretyndze. Czwartym z kolei dziedzicem stał się jego najmłodszy syn Feliks (zm. 1931), żonaty z Antoniną, hrabianką Kozbrzok-Łącką przybyłą na Żmudź z Wielkopolski. Ostatnim zaś – ich potomek Alfred (zm. w 2008 r. w Warszawie), który nie mogąc odzyskać od państwa litewskiego ani hektarów, ani rodzinnego pałacu, zadowolił się tytułem Honorowego Obywatela Miasta Połąga. Jednak, zgodnie z jego życzeniem, trumna z jego zwłokami była wystawiona w pałacu, a każdy mieszkaniec i wczasowicz mógł się pożegnać z ostatnim męskim potomkiem z tej linii Tyszkiewiczów. Pochowany na cmentarzu w Połądze. Zachęcam do odwiedzenia tego miejsca, a nie tylko plażowania w sezonie nad Bałtykiem.

U schyłku XIX wieku do Tyszkiewiczów należało nad Bałtykiem prawie 9 tys. dziesięcin ziemi, na których znajdowały się: założone przez nich miasteczko Połąga, lasy sosnowe (w tym wysokopienne), grunta orne, pastwiska, ogrody i 3 folwarki. Większość okolicznych mieszkańców stanowili Litwini. Na drugim miejscu byli Łotysze oraz Żydzi. Odpowiadały temu nazwy tej miejscowości: Palanga (lit.), Palangie (łot.), Polangen (niem.). W źródłach z roku 1888 figuruje Połąga jako „miasteczko prywatne i dobra ziemskie na południowym krańcu Kurlandii”. W tym czasie należała do Józefa z Landwarowa, żonatego z Zofią Horwatt, który z podwileńskiego Landwarowa przeniósł swoją rezydencję do pobliskiej z Połągą Kretyngi. On to właśnie popularnym kąpielom morskim nadał znaczenie poważniejsze. Wedle świadectwa Alfreda Tyszkiewicza w roku 1923, już po przeprowadzonej reformie rolnej i parcelacji majątkowej, w rękach ich rodziny zostało „tylko niecałe 150 ha”. Połąga i okolice nie były oczywiście jedynym dobrem ziemskim jego bardzo zamożnych rodziców.

Hrabia Józef (młodszy) wzniósł nad morzem pierwsze wille dla przybywających letników, w tym – obszerne i ozdobne dla mających wypchaną kiesę. Dla kuracjuszy ufundował kurhauz, w którym można było zażywać ciepłych kąpieli z wody morskiej pod dachem, zjeść obiad czy kolację w eleganckiej restauracji, a w razie niesprzyjającej pogody czas umilić w salonach rozrywkowych ze stolikiem do kart i ruletką. W niedziele i święta prywatna orkiestra przygrywała zebranym do tańca. Dodatkową atrakcję stanowiły przejażdżki brzegami wybrzeża na konikach rasy żmudzkiej, którą jako zawodowy hodowca koni szczególnie hołubił. Nad brzegiem Bałtyku organizowano niewielkie wyścigi konne na szybkość, na przeszkody, na podwójne siodła. W miasteczku urządzano kiermasze, w tym – wyrobów bursztynowych, kwiatów i ziół.

Tyszkiewiczowie prowadzili księgi pamiątkowe osób odwiedzających ich prywatne miasteczko kuracyjne. Stąd wiadomo, że lato 1885 roku było zimne i deszczowe, ale pomimo to przybyło 135 rodzin z guberni kowieńskiej, z Kazania, Moskwy, Petersburga, Warszawy i Wilna, które gościły tu prawie cały okres wakacyjny. To całkiem spora liczba, jeżeli uwzględnić, że starsze zaledwie o dwa lata statystyki odnotowały w miasteczku tylko 171 domów (każdy płacił Tyszkiewiczom czynsz) i 1374 „dusze”.

Hrabiowie bardzo chwalili miejscowych Litwinów mówiących dialektem żmudzkim, którzy byli u nich (poza najbliższym personelem dworskim oraz zatrudnionymi specjalistami różnej maści) i służbą, i robotnikami: Byli ubodzy, lecz nie pili. Wiedzieli, co to przywiązanie do ziemi ojczystej i języka. Z natury małomówni, oszczędni. Oprócz zatrudnienia u gospodarza, utrzymywali się głównie z połowu ryb, przemytu do sąsiednich Prus i obróbki bursztynu.

Połąga (w tym 3 folwarki hrabiowskie) wraz z 9 okolicznymi wsiami (nie należały do dóbr Tyszkiewiczów) stanowiły podstawową część parafii katolickiej, liczącej ok. 3 tys. osób. Mieszkańcy trudnili się rybołówstwem, rolnictwem i handlem, a właściwie przemytem towarów z Prusami, szczególnie ożywionym w zimie, gdy skute lodem wody pozwalały na inne przemieszczanie się niż tylko kosztownym parostatkiem dowożącym gości. Tyszkiewiczowie chętnie uczyli się miejscowego języka, ufundowali nieduży szpital oraz szkołę, w której uczyły się dzieci chłopskie, a przy tym byli osobiście zaangażowani w działalność tych placówek.

W końcu XIX wieku Połąga nie była miasteczkiem zabitym deskami. Miała dwie ulice i plac w kształcie rynku, gdzie skupiało się ówczesne życie towarzyskie i handlowe. Trzy razy do roku – w kwietniu, lipcu i październiku – odbywały się tu doroczne jarmarki. Ze względu na uciążliwą piaszczystą drogę usypano deptak, a jeszcze później ułożono szyny, na których platforma ciągnięta przez konie, wyposażona w ławki, przewoziła chętnych na plażę. Wybudowano budynek teatralny i salę balową.

Staraniem właściciela prosperowały dwie szkoły: powiatowa i progimnazjum męskie. Działały tu komora celna, poczta-telegraf i fabryka (dwa budynki) bursztynu Bekker i spółka. Wywóz towarów (artykuły rolnicze, wyroby z drewna i bursztynu) znacznie przekraczał ich wwożenie na ten teren. Bursztyn sprowadzano przeważnie z Królewca (obecnego Kaliningradu). W Połądze go oczyszczano, szlifowano, ręcznie i mechanicznie produkowano różnorodne wyroby. Powodzeniem cieszyły się przyciski do papieru listowego i dokumentów, obsadki, ramki, a przede wszystkim figurki i biżuteria. Bursztynowe korale i inne ozdoby systematycznie wysyłano do Turcji, Azji i Afryki, gdzie głównie zaspokajały potrzeby haremu.

Naoczny świadek w roku 1887 wspomina: Park starannie nakładem dziedzica utrzymany uprzyjemnia pobyt osobom przybywającym dla używania morskich kąpieli. Przybywający tu goście najbardziej lubią spacerować po lesie, zasilając się w nim powietrzem nie tylko czystem i aromatycznem, ale i uzdrawiającym. Obecnie właściciel Połągi urządza daleko wysuwający się pomost, który ma służyć jako przystań dla parostatków.

Parostatki przewoziły chętnych za 1 rubla. Transport tego rodzaju cieszył się popularnością. Niestety, niezadowolenie władz w Libawie, że Połąga odciąga im przyjezdnych, często piętrzące się fale, trudne do przewidzenia wzburzone morze tudzież obawa kuracjuszy przed wypadkami doprowadziły do likwidacji przewozów tego typu.

Połąga, jako miejsce w swej naturze piękne, lubiane i popularne nie zyskało jednak nigdy właściwego rozgłosu z tej przyczyny, że nie było specjalnie polecane przez odwiedzających i modne gazety ze względu na uciążliwy i kosztowny dojazd. Z Królestwa jeździło się przez Prusy i w Memlu (obecnie Kłajpeda) wynajmowało się powóz w cenie 4 ruble rosyjskie. Wybudowanie kolei Wilno-Kowno-Wierzbowłowo przez Landwarów bardzo przyciągało turystów z Rosji, którzy nad Wilię mogli dotrzeć pociągiem regularnie kursującym z Petersburga. Z Libawy (ówczesna Lipawa) było jednak jeszcze do pokonania 70 wiorst podróży konnej, w niewygodnych wozach pocztowych. Podróż trwała ponad dobę, z noclegiem za 3 ruble od osoby (równowartość dwudobowego utrzymania w pensjonacie dla 1 osoby), co odstraszało mniej zamożnych z liczną rodziną. Odległość od kolei i zła komunikacja sprawiły, że hrabia zaczął myśleć o swoim prywatnym miasteczku jako małym porcie. Sprzyjał temu otwarty brzeg morski i szerokie wybrzeże.

Letnia rezydencja Józefa i Zofii Tyszkiewiczów rozbudowywała się powoli. Z początku był to nieduży drewniany dwór z osobno stojącą oficyną i stajnią. Z czasem pojawiły się dobudówki, nadbudówki i kryte werandy. Dzieciom, które pozakładały własne rodziny, hrabia przeznaczał osobne posesje z gotowymi już domami. Synowie lub zięciowie, w miarę upływu czasu, mody obowiązującej w architekturze i napływu gotówki, rozbudowywali je.

Posesja mojego ojca, na którą wjeżdżało się aleją – wspomina jedna z wnuczek hrabiego Józefa – zajmowała duży plac zabudowany kilkoma budynkami. W centrum kwadratowa willa otoczona werandą z czterech stron, przeznaczona na mieszkania dla naszej rodziny. Przed domem duży klomb z kwiatami. Co roku zjawialiśmy się z bonami, niańkami, służbą męską i żeńską oraz z dwoma zaprzęgami. Bez koni trudno było się obejść, zwłaszcza, że rodzice odbywali liczne wycieczki i odwiedzali krewnych i przyjaciół. Konie woziły i wwoziły kobiety do morza, bowiem nikt nie rozbierał się wtedy na plaży.

Kanalizacji nawet w budynkach hrabiowskich nie było. W tamtych czasach uważano, że latem jest to zbyteczne i że zupełnie wystarczy kąpieli w morzu. Inne „potrzeby konieczne” załatwiało się w budkach ukrytych w krzakach. Gorąca kąpiel była zarezerwowana w budynku dla bogatej publiczności przyjezdnej – kurhauzie. Rozpisywał się o nim wychwalając pomysłowość i zalety poczytny warszawski „Tygodnik Ilustrowany”, szeroko prenumerowany i chętnie czytany przez sfery inteligenckie, arystokratyczne i ziemiańskie. Feliks Tyszkiewicz, choć z dobroczynności kąpielowych w cieple korzystał nader rzadko, zachodził tam codziennie celem rozmów z kuracjuszami. A te dotyczyły również sondażu, z czego jego klienci są, a z czego nie są zadowoleni.

Zarówno hrabia jak i jego małżonka doskonale władali francuszczyzną. To hrabina Antonina Feliksowa Tyszkiewiczowa prowadziła w języku francuskim korespondencję z wybitnymi ogrodnikami o światowej sławie tamtych czasów, w tym z francuskim planistą Edouardem F. André, który, umiejętnie wykorzystując naturalny landszaft, założył park krajobrazowy oraz rozarium w obrębie murowanej siedziby. Pewien Francuz w listach do rodziny nie mógł się nachwalić gościnności, elokwencji i urody tych gospodarzy, ale był mocno zdziwiony, że pod tą szerokością geograficzną w wielkopańskich pałacach nawet latem jedzą gorącą zupę, która w charakterze rosołu lub bulionu bywała stałym elementem także i kolacji. Do tego – grzanki, paszteciki, naleśniki, nadziewane pierożki.

Wegetacja roślin wokół budynków drewnianych, znajdujących się bliżej wody, była w sumie nędzna. Nadmorski piaszczysty grunt nie sprzyjał roślinności. Dlatego więcej uwagi poświęcano samej architekturze, balkonikom, werandom. W okresie międzywojennym utarło się nawet w specjalistycznym środowisku pojęcie „architektury uzdrowiskowej Połągi”, a chodziło głównie o budowle i zagospodarowania powstałe w latach 1870-1914. Na początku XX wieku o wypoczynkowej miejscowości Połąga pisał petersburski „Kraj” i jeden z tygodników warszawskich. Pierwszy odnotował, że zawitali tu znani śpiewacy operowi, aby wesprzeć budowany kościół, a pobyt gościom uprzyjemniają deklamatorzy, śpiewacy i artyści, jak też młodzież dająca przedstawienia amatorskie.

Drugi relacjonował: Dzieci właściciela posiadają eleganckie wille pobudowane w różnych stylach nad samym morzem, co przyczyniło się do upiększenia monotonnego brzegu. Ważniejsi goście mieszkają i stołują się w „Kurhauzie”. Jedzenie bardzo smaczne i zdrowe. Służba polska. Do stołu zasiada 100 osób. W rozrywki Połąga nie obfitowała. Słuchanie muzyki w oświetlonym elektrycznością parku 2 razy dziennie. Wycieczki do lasu, krokiet na wybrzeżu, tańce co sobotę, niedzielne jarmarki miejskie, co jakiś czas wystawy kwiatowe.

Murowany pałac w Połądze został wybudowany za hrabiego Feliksa, syna Józefa Tyszkiewicza. Chociaż to jego ojciec przekształcił kawałek lasu w ogrody i park umilający życie kuracjuszom, za Feliksa przeprojektowano go w stylu francuskim: z parterami, tarasami, wodotryskami i rozarium. Nowy dziedzic, starając się przyciągnąć jak najwięcej chętnych, bez powodzenia starał się o pozwolenie władz o przeprowadzenie bocznicy kolejowej przynajmniej do Kretyngi. Pałac (od roku 1963 Muzeum Bursztynu) stanął na miejscu drewnianej willi rodziny Feliksa. Nazywała się „Biruta” i była ściśle związana z lokalną legendą i dawnymi wierzeniami pogańskimi.

Hrabia Feliks pobudował dla zamożniejszych klientów stylowe i nowocześnie urządzone drewniane wille w parku, założył czytelnię z pismami i książkami w językach francuskim, angielskim i niemieckim. Na sezon stale zatrudniał kilku lekarzy i dentystę. Aby miasteczko miało dochód, trzy razy w tygodniu wysyłał prywatne karetki konne, a z czasem – samochody. Oprócz rodziny Tyszkiewiczów zamożniejszymi klientami kurortu w Połądze byli: Balińscy, Dembińscy, Dziewanowscy, Gostomscy, Grabowscy, Jełowieccy, Komorowscy, Lubomirscy, Łęscy, Ogińscy, Potoccy, Sapiehowie, Zamoyscy.

Ogłoszenia z gazet z lat 1904 i 1906:

Połąga

„Willa Świteź”

Nad samym morzem.

Pensjonat wygodnie urządzony.

Wspólny salon jadalny.

Utrzymanie całodzienne 1 rb. 60 kop.

Kuchnia zdrowa i wykwintna.

 

Połąga

Jedyne polsko-litewskie kąpiele

w Bałtyku.

Sezon od 15 czerwca.

Zakład powiększony i odnowiony.

Wielka sala balowa.

Hotel dla przyjezdnych.

Eleganckie pensjonaty, wille,

sala czytelnicza.

Wille wypoczynkowe miały litewskie i polskie nazwy: „Aldona”, „Bałtyk”, „Danuta”, „Grażyna”, „Grzybek”, „Kiejstut”, „Morskie Oko”, „Świteź”, „Świtezianka”, „Waka”, „Wilia”, „Witold”, „Zbyszko”. W stojącej najbliżej mola urządzono cukiernię. Oprócz ciast, lodów i deserów serwowano w niej kawę, herbatę, kakao oraz słodkie i zsiadłe mleko, bardzo między innymi popularne wśród kuracjuszy i zalecane przez tutejszych lekarzy w skwarne dni i na zmęczenie.

Córka Władysława Tyszkiewicza z Landwarowa pod Wilnem wspomina: W sezonie zjeżdżała się cała rodzina mojej matki Marii Krystyny z Lubomirskich. Połągi nie lubiła, lecz obecność jej rodziców z Kruszyny pod Częstochową oraz braci, którzy zjeżdżali się z żonami i dziećmi umilały jej długie tygodnie. Ojciec organizował rozrywki i wyjazdy. Obecność landwarowskich koni (dwie rącze czwórki złożone z gniadych i dwie ze srokatych) bardzo ułatwiała poruszanie się po okolicy. Wspólne kąpiele i plażowanie, wycieczki do Kretyngi, Memla, Płungian i Retowian. Najbardziej kochaną przez dzieci willą była „Zofia”. Należała do mojej babki, Zofii z Horwattów Józefowej Tyszkiewiczowej. Organizowano w niej słynne podwieczorki dla wypoczywających dzieci. Poczęstunek był połączony z grami i zabawami. Obowiązywały stroje wizytowe.

Do I wojny światowej kobiety na plaży więcej przykrywały ciało aniżeli je pokazywały. Jedna z córek hrabiego Józefa odnotowała: Nasze kostiumy kąpielowe sięgały poza kolana. Miały długie rękawy i długie bluzy. Wychowanie zgodne z katolicyzmem i wpajane od dzieciństwa poczucie nie tyle wstydu, ile szacunku do siebie i innych, wiązało się także z ówczesną modą na nieopalone ciało kobiety z wyższych sfer. Wychodząc z domu, w tym w drodze na plażę, długie przewiewne suknie z naturalnych materiałów szczelnie zakrywały sylwetkę, a rękawiczki i kapelusze ratowały od dotkliwych promieni twarz i ręce, które były podstawową wizytówką każdej arystokratki. Przy tym desing kapelusza świadczył o przynależności do konkretnej klasy w hierarchii społecznej.

Godziny plażowania nad Bałtykiem w Połądze dla mężczyzn i kobiet z dziećmi były różne. Czas chodzenia po brzegach morza był także ściśle wytyczony dla mieszkańców miasteczka, chcących zażyć spaceru zdrowotnego, czy okolicznych chłopów. Pamiętać trzeba, że był to do II wojny światowej teren prywatny. Schludny i zawsze zadbany właśnie dlatego, że dbał o to gospodarz, a właściwie – jego opłacani podwładni. Płeć piękna mogła okupować brzegi Bałtyku tylko do godziny 11 w południe. Było to podyktowane przede wszystkim celami zdrowotnymi i modą na nieopalone ciało kobiece. Dlatego też po miasteczku w upalne dni jeżdżono nie landem czy fajetonem, lecz powozem koszykowym z parasolem od słońca, umocowanym na czterech słupach.

W Połądze chętnie odpoczywały także kobiety ciężarne. Co zamożniejsze zabierały ze sobą lekarza rodzinnego. Dla wygody kuracjuszy stale dyżurowali lekarze i dentyści, sowicie opłacani przez Tyszkiewiczów i nieodpłatnie korzystający z obszerniejszych willi.

W pruderyjnym XIX stuleciu, nawet u jego schyłku, królowało powszechne przekonanie, że cierpienie w czasie połogu jest naturalne i piękne. Ale bogate panie się buntowały i nie chciały przypominać „samice zwierzęcia”. Brzydziły się ciążą, więc tuszowały ją gorsetem doskonale zdając sobie sprawę z możliwości deformacji lub uszkodzenia płodu. Nie chciały też karmić piersią, więc od początku zatrudniały mamki. A bardziej wyemancypowane, celem znieczulenia porodu, kazały sobie aplikować chloroform. Z zapisek Tyszkiewiczówien z Kretyngi wiadomo, że nad Bałtykiem faktycznie wszystkim rodzącym podawano środek uśmierzający ból: arystokratkom lampkę francuskiego czerwonego wina, chłopkom – szklankę domowego piwa.

Niespotykanym nigdzie indziej zwyczajem było w Połądze nie wchodzenie, lecz wjeżdżanie do wód Bałtyku w specjalnej szerokiej budce umocowanej na wozie, którym powoził mężczyzna. Drzwi budki wyposażonej w małe okienka, w której przebierały się i ubierały kobiety, znajdowały się na końcu pojazdu, więc furman w zasadzie nie mógł widzieć wchodzących i wychodzących z fal. Panny i panie starały się przecież pluskać się tylko tuż za budką, a furman, pod karą utraty pracy, miał srogi zakaz rozglądania się wokół i za siebie. Wiktorianizm, który u schyłku XIX wieku nie opuścił jeszcze salonów, oznaczał rygoryzm moralny. Cenzura obyczajowa i rygorystyczna postawa wobec nawet najpiękniejszego ciała kazały każdej dziewczynie i kobiecie pamiętać, do czego służyło zacisze alkierza.

Liliana Narkowicz

Zdjęcia pochodzą z archiwum Zygmunta Tyszkiewicza, Klary Wilbraham oraz autorki

Wstecz