Polonia francuska

Nad Sekwaną pamiętamy o Kresach…

Rozmowa z wieloletnią działaczką polonijną Marią Krystyną Orłowicz-Sadowską

Pani życie podzielić można na kilka etapów…

Tak. Pierwszy – to lata młodości, drugi – okres studiów i pracy w Polsce, trzeci natomiast ujmuje lata, spędzone poza krajem.

Zacznijmy od dzieciństwa…

Moja rodzina pochodziła z Kresów – ze Stanisławowa. Ojciec był dyrektorem tamtejszej poczty, a matka – historykiem po Uniwersytecie Lwowskim. Rodziców wygnali z ich domu i miasta. Dano jedną noc na pozbieranie się i spakowanie. Potem przez trzy tygodnie w otwartym wagonie byli transportowani do Przemyśla. A ponieważ pora była późnojesienna, codziennie rano budzili się pod pierzyną śniegu. Zabrali ze sobą kozę, która żywiła moich braci (starszy z nich miał wówczas cztery lata, a młodszy – półtora roku) oraz rodziców w czasie podróży. Skierowani zostali na ziemie zachodnie, nazywane wówczas odzyskanymi. Zamieszkali w Nysie koło Opola.

Pamiętam z młodości, jeszcze jako mała dziewczynka, że w naszym mieszkaniu, przez wiele lat po przyjeździe, stały nie rozpakowane kufry. Babcia nie pozwalała nam nic z nich wyciągać. Żyła w nadziei powrotu do Stanisławowa. Jedynie na święta wyjmowała z tych kufrów jeden obrus, który zaraz po Wielkanocy albo Bożym Narodzeniu wracał na swoje miejsce. Tak było przez wiele, wiele lat. Potem kufry wylądowały na strychu i zaczęliśmy je wypakowywać. O powrocie w swoje rodzinne strony nie mogło być mowy.

Urodziłam się w Nysie. Byłam wychowywana w duchu wielkiego patriotyzmu. O Katyniu wiedziałam od maleńkości. Dzięki mamie – nauczycielce historii, która miała duże trudności, bo nie wypadało jej uczyć źle. Ojciec, podobnie jak matka, podjął pracę w swoim zawodzie. Był najpierw głównym inspektorem, a następnie – dyrektorem poczty, z której to posady został wyrzucony po moim wyjeździe na stypendium do Paryża. Imał się wtedy wszystkiego, bo zależało mu na utrzymaniu rodziny. Tata zmarł w roku 2003. Ostatnie 6 lat spędził u mnie, w Paryżu, z czego był bardzo zadowolony.

Potem były lata studiów…

W tym celu z Nysy wyjechałam do Wrocławia. Tam też podjęłam swoją pierwszą pracę w liceum nr 8, gdzie uczyłam języka francuskiego. Potem pracowałam na czerwonym Uniwersytecie w Katowicach. Nie należałam jednak do partii, stąd miałam tam spore kłopoty.

Po dwóch latach pracy i nacisku złożyłam wymówienie. Inaczej zostałabym wyrzucona. Zatrudniono mnie wówczas w Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego we Wrocławiu z planem stworzenia tam sekcji romańskiej dla studentów, co udało mi się zrealizować. Jednocześnie pojawiła się możliwość pracy w charakterze tłumacza z ekipą geologów z „Geopolu”, w Algierii, gdzie przepracowałam dwa i pół roku.

A kiedy Pani znalazła się we Francji?

Jeszcze przed wyjazdem do Algierii robiłam tam wymianę pedagogiczną. Pracowałam wówczas we wrocławskim liceum nr 8. Była to wymiana pomiędzy naszym wrocławskim liceum a Liceum Fénélon w Paryżu. Jak na tamte czasy wyjeżdżały spore grupy młodzieży. Turnusy trwały po 2 tygodnie.

W międzyczasie starałam się o stypendium językowe. Mimo wielu trudności udało mi się je wreszcie zdobyć. Dostałam 11-miesięczne stypendium na paryskiej Sorbonie. Studiowałam tam metodologię nauczania języków obcych.

Na stałe do Francji przyjechałam dopiero po Algierii. Poznałam tam bowiem przyszłego męża, który był Polakiem, pracującym dla Amerykanów, a mieszkającym na stałe we Francji. Decyzja na zamieszkanie we Francji nie przyszła mi wcale łatwo. Co innego bowiem bywać tam raz na jakiś czas, a co innego zamieszkać.

Tu zaczyna się kolejny trzeci etap Pani życia, spędzony poza ojczyzną…

Mentalnie Francuzi przecież bardzo różnią się od Polaków. Są bardziej od nas hermetyczni i nastawieni nacjonalistycznie. Ktoś, kto nie mówi po francusku, jest dla nich kimś niższym. Polaków nie cierpią, bo wiedzą, że jesteśmy nacją inteligentną. Francuzi boją się białej cywilizacji ze wschodu Europy, która może ich zalać swoją inteligencją. Wolą mieć do czynienia z kolorowymi, bo tych mogą bez żadnych przeszkód poniżać. A Polak tak by się traktować nie pozwolił. Ostatnio mówią, że Polacy dobrze pracują.

We Francji założyła Pani rodzinę?

Owszem. Urodziły nam się tu dwie córki. Obie mówią pięknie po polsku, gdyż ukończyły główną szkołę polską w Paryżu, jako drugą równoległą do francuskiej. Tu się też wychowały. Jeżdżą do Polski, nawet z małym dzieckiem. Uważam, że dobrze spełniłam obowiązek przekazania polskiej kultury, języka oraz świadomości narodowej swoim dzieciom.

Kiedy zaczęła się Pani aktywność polonijna?

Miałam 10-letnią przerwę w pracy, którą wykorzystałam na wychowanie obu córek. Potem, pomogłam siostrze zakonnej, organizatorce kolonii dla dzieci polskich w Lourdes. I tak, zaczęła się wieloletnia współpraca z Siostrami Nazaretankami. Stałam się ich „rękami pracującymi za klasztorną bramą”.

Moją opiekunką i formatorką duchową była siostra Teresa Jasionowicz, ówczesna Siostra przełożona Nazaretanek w Paryżu. Pracowałam dla licznie przybywających do Francji rodaków. Zaczęłam prowadzić kursy języka francuskiego, głównie dla Polaków. Z Siostrą Miriam, Nazaretanką, uzyskałyśmy w tym celu sale we francuskim Liceum St. Sulpice, w Paryżu. Uczyłam tam początkowo sama. Potem sukcesywnie zatrudniałam 11 nauczycieli języka francuskiego z najlepszymi kwalifikacjami. W lutym 1991 zarejestrowaliśmy szkołę języka francuskiego Ecole „Nazareth” dla obcokrajowców; zostałam jej dyrektorem.

Natomiast w 2001 roku zarejestrowałam Wyższą Prywatną Szkołę Języków Obcych przy Akademii Paryskiej. I tak jest do dziś. Nauczamy tam języka francuskiego i polskiego według wymogów Rady Europy, wydajemy dyplomy, słuchacze mają uznany status studenta.

Jest Pani również prezesem Stowarzyszenia „Kresy” we Francji… Skąd się wziął pomysł jego założenia?

„Nazareth” cały czas działało na rzecz zdobywania funduszy dla naszych rodaków na Wschodzie, niemałych zresztą. Partycypowaliśmy wydajnie w odbudowie dawnej posiadłości Nazaretanek w Nowogródku na Białorusi, która funkcjonowała wcześniej jako szkoła. A ponieważ mnie bardzo zależało na oświacie, więc chciałam, aby Siostry ponownie otworzyły tam tego typu placówkę. Niestety, stało się inaczej i dziś siostry prowadzą tam inną działalność.

Podobnie pomagaliśmy innym ośrodkom nazaretańskim, które otrzymywały od nas pomoc finansową (w Kaliszu, Ostrzeszowie, Lidzie i Szczuczynie). Wiedzieliśmy, że ci ludzie, którzy tam za wschodnią granicą pozostali, są bardzo pokrzywdzeni, potrzebują naszej pomocy i nie wolno nam o nich zapomnieć.

W roku 2005 pracownicy Oddziału Opolskiego Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” z fotografem panem Stanisławem Wierzgoniem zaczęli namawiać mnie do podjęcia współpracy. Zaproponowali wystawę fotograficzną o Kresach. Zgodziliśmy się na jej zorganizowanie w Paryżu. Odpowiednią reklamę zrobiliśmy na łamach „Głosu Katolickiego”, a ekspozycję wystawienniczą umieściliśmy w Domu Polskiej Misji Katolickiej. Wystawa odniosła wielki sukces. Kolejne – drugą i trzecią wystawy – zorganizowaliśmy rok i dwa lata później. Wszystkim patronowało Stowarzyszenie Kulturalno-Oświatowe „Nazareth Famille”.

Po trzeciej wystawie zaprosiłam grono zainteresowanych Kresami osób na herbatkę i ciasteczka. Tam doszliśmy do wniosku, że ludzi z Kresów można ożywić i zorganizować. To był rok 2007, a nowe Stowarzyszenie „Kresy” we Francji zostało zarejestrowane rok później, w październiku. Na pierwszego prezesa, zgłosił się pan Krzysztof Umiastowski. Obecnie, już trzeci rok, jestem prezesem tego Stowarzyszenia.

Ostatnia – czwarta wystawa poświęcona Kresom odbyła się trzy lata temu w Paryskim Międzynarodowym Liceum Montaigne – jednej z prestiżowych tego typu placówek, gdzie w ramach 11 sekcji językowych działa również sekcja polska.

Co się składa na działalność Stowarzyszenia „Kresy”?

Naszym celem jest utrzymanie, zabezpieczenie i promocja dziedzictwa kulturowego i historycznego Kresów Polskich; pogłębianie wiedzy o martyrologii, dokonanej na ludności kresowej podczas II wojny światowej i upowszechnianie tej wiedzy; rozwijanie kontaktów z Polakami i organizacjami polskimi, znajdującymi się na ziemiach wchodzących w skład dawnej Rzeczpospolitej; wspieranie działalności stowarzyszeń kulturalnych i charytatywnych.

Ważne wydaje się też: organizowanie wystaw, kolokwiów, seminariów i spotkań dotyczących historii i kultury kresowej; współpraca i wymiana międzynarodowa w zakresie tradycji i twórczości polskiej ludności kresowej; nawiązywanie i utrzymywanie kontaktów z ludnością ziem kresowych; wspieranie turystyki i ruchu pielgrzymkowego na tych ziemiach, organizowanie wycieczek, wizyt historycznych i kulturalnych, kolonii i wieczorków o tematyce kresowej; tworzenie, renowacja i wyposażanie ośrodków kulturalnych i historycznych związanych z Kresami oraz publikowanie dokumentów, albumów, książek i czasopism poświęconych naszym dawnym Kresom.

Czy mogę Panią zapytać też o całą Polonię francuską. W jakim stopniu jest dziś zorganizowana?

Polonia na północy Francji była zawsze dobrze scalona. To stara „gwardia”, którą tworzyli górnicy i ich rodziny. Oni przez lata rozmawiali ze sobą po polsku, zachowali świadomość narodową i utworzyli Kongres Polonii Francuskiej.

W Paryżu było zdecydowanie trudniej nam skrzyknąć się do kupy. Tu Polacy od czasów Wielkiej Emigracji nigdy nie potrafili się zjednoczyć. Dokonała tego dopiero w roku 2005 Federacja Polonii Francuskiej. Biorący udział w obradach delegaci stowarzyszeń polonijnych z całej Francji doprowadzili wreszcie do jej powołania. Na okres jednego roku wybrali też trzydziestoosobową Radę Krajową Federacji i trzynastoosobowy Zarząd z prezesem Barbarą Płaszczyńską na czele. Dziś prezesem Federacji jest Stanisław Aloszko. Niestety, jej działalność jest bardzo ograniczona. Tym bardziej, że z pierwotnie zrzeszonych tam 120 organizacji zostało ledwie 17.

Rozmawiał Leszek Wątróbski

Wstecz