Na 150. rocznicę Powstania Styczniowego

Partyzancka epopeja

Przegrana Rosji w roku 1856 w wojnie krymskiej z Imperium Osmańskim i jego sprzymierzeńcami – Wielką Brytanią i Francją obnażyła dla ciemiężonej Polski słabość zaborcy i wyraźnie pobudziła tendencje niepodległościowe wśród młodzieży. Kilka tysięcy Polaków, w większości z Litwy, Białorusi i Ukrainy, jacy w latach 1856-1861 studiowali w Kijowie, Moskwie i Petersburgu, przeszło wspaniałą szkołę działalności konspiracyjnej, nie szczędząc wysiłku w zawiązywaniu kół spiskowych, do czego byli zresztą zachęcani przez ześrodkowaną we Francji emigrację.

W maju 1856 roku przybył do Warszawy car Rosji Aleksander II. Witano go niemalże owacyjnie, wiążąc z tą wizytą nadzieje dalej idących przemian. Cesarz ostudził je jednak, mówiąc: „Żadnych marzeń, Panowie, żadnych marzeń”. Innymi słowy, odmawiał zgody na rozszerzenie autonomii Królestwa Polskiego i odrzucał współpracę z arystokracją, która za cenę udziału we władzy gotowa była wtedy do potakiwania caratowi.

Za tym potakiwaniem opowiadali się przede wszystkim tzw. „biali” – zwolennicy poglądów umiarkowanych, przewidujących początkowo reformy, a dopiero później ewentualną walkę o wolność. Obstawano więc za pracą organiczną, polegającą na umacnianiu struktur państwowych, wynegocjowaniu u władz carskich możliwie największej autonomii dla Królestwa Polskiego. Wśród „białych” przeważali ludzie starsi wiekiem, ostrożni, zdający sobie sprawę z tego, jak ogromną, straszliwą potęgą jest Rosja i jak opłakane skutki na kraj może sprowadzić klęska wolnościowego zrywu. Dodajmy, że na obóz „białych” składali się przeważnie reprezentanci wielkiej arystokracji, którzy musieli obawiać się nie tylko zaborców, ale też „zrewoltowanej” ulicy.

Znacznie bardziej radykalną koncepcję wyzwolenia Ojczyzny z zaborczych pęt lansowali natomiast tzw. „czerwoni”, a głównymi przedstawicielami tego nurtu byli: Ludwik Mierosławski, Zygmunt Sierakowski i Jarosław Dąbrowski, gorący orędownicy rozbudzenia w narodzie woli natychmiastowego wygnania Moskali z pomocą wystąpienia zbrojnego. Wśród tak myślących zdecydowanie przeważali ludzie młodzi, gotowi nie licząc się ze skutkami porwać za broń i złożyć życie na ołtarzu niepodległości.

Od roku 1860 w Warszawie i w innych miastach Królestwa Polskiego, mimo bezwzględnego terroru reżimu carskiego, ruch manifestacyjny zdecydowanie przybierał na sile. Mijały miesiące, znaczone krwią coraz większej liczby niewinnych ludzi. Przemoc zaborców umacniała w sercach młodzieży przekonanie, że z wrogiem wypada rozmawiać jedynie językiem oręża. Skłonna co do tego coraz bardziej stawała się wieś, gdzie pańszczyzna nadal gnębiła chłopa.

Przygotowaniom powstańczym zadał cios rząd zaborczy, ogłaszając jesienią 1862 roku zapowiedź poboru do wojska około 10 tys. młodzieży, co miało rozbić struktury „czerwonych”. W odpowiedzi na to Komitet Centralny Narodowy wyznaczył początek powstania na 22 stycznia 1863 roku, kiedy to ześrodkowane w Puszczy Kampinoskiej i w lasach serockich małe oddziały uderzyły na załogi rosyjskie. Jednocześnie wydano Manifest do narodu, którego autorami byli Jan Maykowski i jego siostra, poetka Maria Ilnicka. Wzywał on „naród Polski, Litwy i Rusi” na bój śmiertelny, ale już ostatni z „nikczemnym rządem najezdniczym”. By zaskarbić poparcie włościan, deklarowano ich uwłaszczenie, oświadczając, że „ziemia, którą lud rolniczy posiadał dotąd na prawach czynszu lub pańszczyzny, staje się od tej chwili bezwarunkową jego własnością, dziedzictwem wieczystym”.

Wymuszony w terminach przez przeciwnika entuzjastyczny zryw narodowo- wyzwoleńczy w swych początkach przypominał chaotyczną improwizację. Środek zimy był wyraźnie niekorzystny dla działań partyzanckich, poza tym brakło broni, a rozkaz podjęcia walki w ciągu zaledwie kilku dni skonsternował lokalnych dowódców. Do potyczek z uzbrojoną po zęby armią carską stanęli wyposażeni w kosy, drągi i kije straceńcy. Dopiero w procesie walk, gdy na nieprzyjacielu zdobywano coraz więcej oręża, szale walczących pod tym względem nieco się wyrównały.

Lasy, ulice miast i miasteczek rozbrzmiewały hukiem wystrzałów, tętentem koni, bojowymi okrzykami i jękiem konających. Oddziały powstańcze, które w pierwszym dniu walk liczyły 4,5 tys. źle uzbrojonych młodych ludzi, rozrosły się kilkakrotnie. Zaskoczeni takim obrotem spraw Rosjanie z początkiem lutego przeszli jednak do natarcia z wyraźnie korzystnymi skutkami. Podlaskie zgrupowania powstańcze, mimo dzielnej postawy, poszły w rozsypkę po bitwach pod Węgrowcem i Siemiatyczami. Na południu Apolinary Kurowski poniósł zupełną klęskę przy nieszczęśliwej próbie zdobycia Miechowa. Dowodzący oddziałami powstańczymi na Ziemi Kieleckiej Marian Langiewicz nie bez powodzenia wymykał się obławom wojsk carskich, ale po krwawej bitwie pod Małogoszczą musiał się cofnąć ku granicy z Galicją. Powołany na dyktatora powstania Ludwik Mierosławski zjawił się ze szczupłą eskortą na Kujawach, ale po dwu przegranych potyczkach powrócił do Paryża.

O ile początkowo we władzach powstańczych przeważali „czerwoni”, o tyle z czasem coraz silniejszą pozycję zaczęli tam zyskiwać „biali”, którym wydawało się, że jeśli ujmą władze w swe ręce i poprą ruch finansowo, mogą uzyskać sukcesy i doczekać się obiecanego wsparcia ze strony Francji. W tym celu zaczęli oni popierać umiarkowanego „czerwonego”, za jakiego uważany był wspomniany Marian Langiewicz, który 11 marca ogłosił się dyktatorem powstania, powołując się na rzekomą zgodę Rządu Tymczasowego, co tak naprawdę było zamachem stanu. Po tym, gdy pod naporem wojsk przeciwnika zmuszono go jednak do przekroczenia granicy Galicji, gdzie został aresztowany, „biali” przejęli władzę, powołując zdominowany przez swych przedstawicieli Rząd Narodowy, którego naczelnym zadaniem było kontynuowanie walki zbrojnej.

Warunki jej prowadzenia były niezmierne trudne. Kraj od lat 30 nie miał własnego wojska, ludność nie posiadała obycia z bronią i służbą wojskową. Legendarna racławicka kosa okazała się nieprzydatna w obronnych potyczkach leśnych, a trudna do użycia w ataku bez przygotowania ogniowego. Nowoczesne karabiny, głównie zakupywane w Belgii, napływały z opóźnieniem, nieregularnie i drobnymi partiami. Dużo broni przechwytywali Prusacy i Austriacy, dużo marnowało się przez niedołęstwo lub niesumienność organizatorów. Niewielu było też naprawdę utalentowanych dowódców-partyzantów. Element najbardziej ideowy i ofiarny, który poszedł do walki w styczniu, w znacznym stopniu wyginął.

Przeważyć szale mogło „pospolite ruszenie”: porwanie się do broni mas chłopskich, przerzucenie ruchu ludowego poprzez Litwę i Ukrainę do Rosji. Ten zryw, aby był skuteczny, wymagał jednak haseł bardziej radykalnych – być może nawet posuniętych do oddania całej ziemi w ręce ludu. Rzecz jasna, że sprzeciwiały się temu elementy „umiarkowane”, mające przewagę w kierownictwie ruchu. O „pospolitym ruszeniu” w Rządzie Narodowym dyskutowano stale, aczkolwiek odkładano je z miesiąca na miesiąc.

Dynamikę powstania hamowały ponadto próżne nadzieje na pomoc Zachodu, który jednak – jak zawsze – traktował Polskę instrumentalnie, jako narzędzie dyskredytowania Rosji, lecz nigdy poważnie nie myślał o pomocy bohaterskiemu krajowi. Na Zachodzie pod pokrywką pozornie życzliwych słów kryła się zimna obojętność. Politycy jedną twarz mieli dla publiczności, a zupełnie inną – dla siebie. Na domiar złego emigrację polską też cechowała małość, kłótliwość, uległość wobec cyników i krętaczy, którym sprawy Ojczyzny były mniej niż obojętne. Mrzonką okazały się też przypuszczenia na wybuch walk rewolucyjnych w Rosji, której ludność uległa w masie antypolskim nastrojom szowinistycznym.

Widząc coraz bardziej czytelne widmo przegranej, „czerwoni” rozpoczęli akcje terrorystyczne wymierzone w zaborców, a w październiku 1863 roku ster dyktatorski przejął ich przedstawiciel Romuald Traugutt. Próba dodania w ten sposób zrywowi powstańczemu „świeżej krwi” miała już raczej li tylko symboliczny wymiar. 11 kwietnia 1864 roku Romuald Traugutt został aresztowany przez carską policję, a 5 sierpnia 1864 roku stracony na stokach Cytadeli Warszawskiej. Przysłowiowym „gwoździem do trumny” powstania był też wydany przez cara Aleksandra II w dniu 2 marca 1864 roku ukaz o uwłaszczeniu, który zgodnie zresztą z zamysłem sprawił, że pewien odsetek chłopów porzucił sprawę powstania i przeszedł na stronę caratu.

Chlubne karty w historii wspólnego powstańczego zrywu lat 1863-1864 zostały też zapisane na Litwie. Tu winien on być przede wszystkim kojarzony z nazwiskami przywódców: Zygmunta Sierakowskiego, Konstantego Kalinowskiego, Bolesława Kołyszki, Ludwika Narbutta, ks. Antoniego Mackiewicza. Tu też szczególnym okrucieństwem wobec powstańców wsławił się Michaił Murawjow, któremu nadano przydomek „Wieszatiel”. I nie bez kozery. Za lata jego bezdusznych rządów (maj 1863 – kwiecień 1865) 128 osób zostało rozstrzelanych lub znalazło śmierć na szubienicach, 972 osoby zesłano na katorgę, los syberyjskich osiedleńców spotkał 1427 uczestników walk, do rekrutów wcielono 345 młodych mężczyzn. Statystyki mówią, że łącznie ucierpiało 9341 osób, a ponadto zamknięto kilkadziesiąt kościołów, kasatą objęto ponad 30 klasztorów, zlikwidowano wiele polskich szkół, zatrważającą skalę osiągnął zakaz posługiwania się językiem polskim w miejscach publicznych.

Klęska utożsamianego z walką partyzancką powstania była ogromnym wstrząsem dla Polaków. W celu ich upokorzenia władze carskie podjęły decyzję o zniesieniu autonomii Królestwa Polskiego, czyniąc z niego zwykłą rosyjską prowincję. Ten zryw został okupiony śmiercią ponad 36 tysięcy najbardziej patriotycznie nastawionych Polaków, kilkadziesiąt tysięcy skazano na katorgę i zesłanie, a ich dobytek trafił w zakrwawione ręce zwycięzców. Lecz nawet to nie złamało w narodzie ducha oporu, czego skutkiem było odzyskanie upragnionej niepodległości po I wojnie światowej, co w pierwszą kolej wypada łączyć z nazwiskiem urodzonego w 3 lata po upadku Powstania Styczniowego Marszałka Józefa Piłsudskiego.

W podsycaniu narodowego ducha i budzeniu wiary mimo uciążliwego piętna klęski pomocna też była bez wątpienia literatura i sztuka. Wystarczy tu przywołać zbiór opowiadań „Gloria victis” albo „Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej, nowelę Bolesława Prusa „Omyłka”, powieści „Wierna rzeka” i „Uroda życia” Stefana Żeromskiego albo jego opowiadanie „Rozdziobią nas kruki, wrony…”.

Do budowania mitu heroicznego powstańca wśród malarzy najbardziej się przyczynił Artur Grottger, spod którego pędzla wyszły takie płótna jak: „Pożegnanie powstańca”, „Powitanie powstańca”, czarno-białe cykle rysunków: „Warszawa I”, „Warszawa II”, „Polonia”, „Lituania”, „Wojna”. Ten ostatni posłużył autorce „Roty” Marii Konopnickiej do napisania poematu „Z teki Artura Grottgera. Wojna”, jako ostrzeżenia przed niszczącymi ludzi wojnami, a zarazem – manifestu pacyfizmu w przygnębiającej atmosferze życia społecznego po klęsce powstańców.

Tegoroczna 150. rocznica tego wolnościowego zrywu nie pozostała bez echa. Jeszcze w roku ubiegłym Senat RP i Sejm RL ogłosiły rok 2013 – Rokiem Powstania Styczniowego. 16 stycznia prezydent RP Bronisław Komorowski w Pałacu Prezydenckim zainaugurował państwowe obchody tej jakże ważnej daty historycznej. Będąc zdania, że „Powstanie Styczniowe – to niebywała okazja do dalszego budowania zarówno zaangażowania, wiedzy i przeżywania historii w wymiarze lokalnym, jak i w wymiarze ogólnonarodowym”, głowa państwa zaapelował o to, by na wszystkich powstańczych cmentarzach w Polsce i poza jej obecnymi granicami zapłonęły znicze, zostały złożone kwiaty i aby tam koncentrowały się dobre myśli i ważna, choć nie zawsze prosta refleksja.

Na uroczystości zaprezentowano dwie monety okolicznościowe, upamiętniające 150. rocznicę Powstania Styczniowego: srebrną dziesięciozłotówkę oraz 2 złote ze stopu Nordic Gold, które wyemitował Narodowy Bank Polski. Narodowe Centrum Kultury, które koordynuje obchody na szczeblu ogólnopolskim, przekazało informacje, dotyczące organizacji czczenia wydarzeń, związanych ze 150. rocznicą Powstania Styczniowego. Natomiast przedstawiciele Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie zaprezentowali niektóre eksponaty ze specjalnej rocznicowej wystawy, którą można oglądać w tej placówce od 23 stycznia br.

Rozległy program imprez przewidziano też na Litwie. Poniekąd przygrywką do nich było odsłonięcie latem ubiegłego roku na dziedzińcu Muzeum Sztuki Stosowanej w Wilnie tablicy upamiętniającej uczestników powstania. Podobnie jak w Polsce została wybita okazyjna moneta, a Poczta Litewska wprowadzi do obiegu takiż znaczek pocztowy. Przewidziano też zorganizowanie kilku konferencji naukowych jak też lekcji, dyskusji, konkursów, wycieczek. Telewizja Litewska ma nakręcić film dokumentalny, a także przygotować specjalne programy edukacyjne. Zobowiązano władze lokalne, by zadbały o będące w ich gestii miejsca związane z walkami, uporządkowały groby powstańcze.

Pragnąc wnieść przyczynek do upamiętnienia dziejów powstania i jego uczestników, nasza redakcja wspólnie ze Związkiem Polaków na Litwie i jego tytułem prasowym – „Naszą Gazetą” organizuje konkurs, nakierowany do młodzieży szkolnej. Jego pytania zamieścimy już niebawem na łamach „Magazynu Wileńskiego”.

Opracował Henryk Mażul

Wstecz