Historia polskich tułaczy

Godni miana Człowieka

W Domu Polskim w Wilnie 15 stycznia br. została otwarta wystawa, poświęcona jednej z dróg do Ojczyzny, jaką musieli przebyć polscy tułacze po tragicznym wrześniu 1939 roku. Dla setek tysięcy Polaków – żołnierzy, a także osób cywilnych, w tym – kobiet i dzieci, którzy znaleźli się po agresji ZSRR przeciwko Polsce na wywózce czy też w łagrach Syberii, Kazachstanu los okazał się szczególnie okrutny. Z jakąż radością i nadzieją przyjęli oni wiadomość, że na mocy porozumienia Sikorski-Majski będą mieli prawo udawać się do wyznaczonych miejsc zbiórki, by zostać żołnierzami wojska polskiego. Tak tworzyła się armia generała Władysława Andersa.

Ludzie różnymi drogami dowiadywali się o tej możliwości i pokonywali tysiące kilometrów, by dotrzeć tam, gdzie znów pod polskim sztandarem mieli walczyć. Nikt nie ułatwiał im tej drogi: głodni, obdarci, wycieńczeni podróżą w strasznym stanie trafiali do miejsc zbiórek. Udawały się tam również rodziny przyszłych żołnierzy, jak też ci, kto nie miał już w rodzinie mężczyzny zdolnego do noszenia broni, ale chciał się wydostać z „sowieckiego raju”.

Wskutek zaistniałych komplikacji w stosunkach polskiego dowództwa i władz sowieckich podjęta została decyzja o tym, że ludzie ci opuszczą ZSRR. Z południowych republik – Turkmenistanu udawali się do Iranu. Pierwsza partia tułaczy znalazła się tam wiosną 1942 roku.

Inaugurując wernisaż dyrektor DP Artur Ludkowski zaznaczył, że wystawa jest pokłosiem obchodów 70. rocznicy dotarcia do Iranu Polaków. Jej przygotowanie i przybycie do Wilna zawdzięczamy placówce dyplomatycznej Iranu. I sekretarz Ambasady Islamskiej Republiki Iranu w Warszawie (akredytowanej również na Litwie) Gholamhossein Ebrahimi opowiedział w wielkim skrócie historię tego, jak jego kraj w 1942 roku przyjął na swoim terenie 128 tysięcy Polaków, wśród których było około 40 tysięcy kobiet i dzieci. Sekretarz ambasady mówił o tym, że zdjęcia, obrazujące życie Polaków w jego ojczyźnie w latach 1942-1945, są świadectwem ludzkiego współczucia i pomocy okazywanej człowiekowi przez drugiego człowieka.

Za zorganizowanie wystawy i pomoc udzieloną tysiącom Polaków podczas II wojny światowej przedstawicielowi Iranu dziękowała radca Ambasady RP w Wilnie Anna Maria Kasińska. Szczególnie podkreśliła, że na perskiej ziemi przytułek znalazło 18 tysięcy polskich dzieci, wśród których większość stanowiły sieroty lub te rozłączone z rodzicami.

Wzruszającym akcentem otwarcia wystawy było wystąpienie wicemera Wilna Jarosława Kamińskiego. Zaznaczył on, że jest tu nie jako przedstawiciel samorządu, lecz wnuk tego, który w 1942 roku jako tułacz po sowieckich łagrach znalazł się na ziemi irańskiej. Józef Kamiński miał długą drogę do domu. Wiodła ona przez Iran, Palestynę, Monte Cassino, Anglię do Polski. Na Wileńszczyznę nigdy nie powrócił. Czerwone róże ofiarowane przedstawicielowi Iranu były dowodem wdzięczności wnuka za opiekę nad dziadkiem – żołnierzem 2 Korpusu generała Andersa. Jarosław Kamiński przypomniał zebranym o jednym z haseł tego korpusu, które głosiło, że mamy odrzucić wszystko to, co nas dzieli i wybierać wszystko, co łączy. Temu przesłaniu ci ludzie byli wierni i jest to swoisty spadek, jaki nam pozostawili.

Na wystawie znalazły się plansze ze zdjęciami z okresu pobytu naszych rodaków na ziemi irańskiej, a także folderki, wydane z okazji 70. rocznicy tamtych wydarzeń oraz filmy, opowiadające o losach ludzi, których tułaczka wiodła przez ten gościnny kraj.

Obecni na otwarciu wystawy mogli się zapoznać z listem pani Krystyny Tomaszyk. Jest ona autorką książki „Droga i Pamięć. Przez Syberię na Antypody”, która opowiada o losach polskich dzieci w Nowej Zelandii. Premier Zielonej Wyspy zaprosił je do swego kraju w 1945 roku. Mama pani Krystyny – Krystyna Skwarko była jedną z pierwszych osób, która podjęła się kierowania sierocińcem polskich dzieci na południu ZSRR, a potem była dyrektorką polskich szkół i internatów już w Iranie, w mieście Isfahan.

W swym liście pani Krystyna zaznaczyła, że w Isfahanie było dwa i pół tysiąca polskich dzieci i działało 27 zakładów, a wielki czyn narodu perskiego w okazaniu opieki i pomocy dzieciom polskim pozostanie na zawsze w pamięci całego narodu polskiego. Pani Tomaszyk napisała również takie oto słowa: „Pamiętać o tym będzie też naród irański, ponieważ, jak powiedział mi młody Irańczyk podczas jednego z moich pobytów w Iranie, młodzież irańska uczy się o tym wydarzeniu w szkołach. Ten gest Iranu został jasnym promieniem, jaśniejącym w ciemności tragedii i cierpienia całego świata (...)”.

Podczas wernisażu został też wyświetlony film, w którym uczestniczki tamtych wydarzeń – dziś już starsze kobiety, pochodzące spod Grodna, Lwowa, z Wileńszczyzny skazane przez sowieckich oprawców na poniewierkę – wycieńczone, schorowane, zawszone, w podartych ubraniach i praktycznie bose znalazły się na pięknej ziemi irańskiej, w Pahlawi. W ustawionych na plaży namiotach udzielono im pierwszego schronienia. Miejscowi ludzie przynosili jedzenie i owoce, których te dzieci nie widziały od dwóch lat.

Jak opowiadały bohaterki filmu, najstraszniejsza była właśnie ta droga ku wolności. Po podróży z Syberii na południe ZSRR, do Turkmenistanu, trafiali zdziesiątkowani przez choroby i śmierć, wycieńczeni do granic możliwości. Nawet troskliwa opieka Irańczyków nie mogła już pomóc.

Pierwsza grupa polskich tułaczy dotarła do Iranu 12 marca 1942 r. z Aszchabadu, przez przejście graniczne Badzigran na północnym wschodzie kraju i została zakwaterowana w okolicach miasta Meszched. Potem kobiety i dzieci z tej grupy zostały przetransportowane do Indii i Isfahanu. Znaczna część uchodźców przybyła od strony Morza Kaspijskiego do dawnej Pahlawi.

W swych wspomnieniach o gościnności i życzliwości Irańczyków jedna z ówcześnie małych dziewczynek pisała tak: „Byliśmy grupą bezradnych i słabych istot ludzkich, które z głodu, niedożywienia i rozmaitych chorób znajdowały się na skraju śmierci. Gdy dotarliśmy do Pahlawi w Iranie, wokół nas zbierali się miejscowi ludzie i przynosili nam jedzenie, ubrania i buty, a nawet słodycze i owoce, uśmiechali się do nas. Irańczycy zaakceptowali nas takimi, jakimi byliśmy, nie pytali o nasze matki i ojców. Nie pytali, w co wierzymy ani skąd przybywamy. Widzieli, że potrzebujemy pomocy i pomoc tę nam ofiarowali”.

Przyjmowali też Polaków do swoich domów. Wszystko to robili w sytuacji, kiedy sami ze względu na ograniczenia w warunkach wojny światowej borykali się z problemami braku żywności, ekonomicznymi trudnościami. Taka postawa tego narodu wynikała bez wątpienia z jego kultury i tradycji. Jeszcze w XIII wieku perski poeta Saadi pisał w jednym z wierszy: „(...) Tobie zaś, gdy innych bieda nie leży na sercu,/ Miana człowieka nikt nadać nie zechce”.

W ziemi, która przygarnęła polskich tułaczy, zostało 2800 rodaków, w tym – dzieci. Ich cmentarze rozsiane są w takich miastach jak: Teheran, Bandar Anzali (dawne Pahlawi – port, dokąd przez Morze Kaspijskie dotarli uchodźcy) i in. Największy z cmentarzy polskich znajduje się w dzielnicy Dulab w stolicy kraju. Liczy 1937 grobów, a na cmentarzu w Pahlawi spoczywa 639 osób. Miejsca te znajdują się pod opieką władz irańskich. Pomimo upływu siedmiu dziesiątków lat, rozbudowy miast, zostały zachowane. Tak samo jak nazwa ulicy „Warszawska” w Teheranie.

Władze Iranu nie tylko udzieliły schronienia i opieki Polakom, ale też zadbały o to, by dzieci mogły się uczyć w ojczystym języku. A obok tego przy współpracy irańskich twórców – tkać perskie dywany. Trzy z nich – wyczarowane rękoma polskich dzieci – trafiły jako prezent do szacha Iranu, ówczesnego premiera Wielkiej Brytanii Winstona Churchilla oraz polskiego generała Kazimierza Sosnkowskiego.

Pomimo trudnych przeżyć i dramatów miały miejsce też zabawne historie. Żołnierze 22 baterii artylerii polskiej kupili od irańskiego chłopca niedźwiadka, któremu nadali imię Wojtek. Stał się on ich symbolem i towarzyszył na całym szlaku bojowym, w tym – w bitwie o Monte Cassino.

W folderze wystawy napisano m. in.: „(...) Historia wsparcia i gościnności Irańczyków w stosunku do polskich uchodźców II wojny światowej stanowi przykład przełożenia na język praktyki irańskiej cechy miłości bliźniego i humanizmu”. Dodajmy, że cechy te są ludzkości tak samo potrzebne również w XXI wieku, a przykład stosunku Irańczyków do historii – swojej i innych narodów – jest godny naśladowania.

Janina Lisiewicz

Fot. Bożena Mieżonis

Wstecz