Jako gdy trąba porwie warstwę lata

I rzuci w północ gestem osobliwym

[…]

Śnieg rozpłakiwał się i czuł boleści

Ludzi okutych, co w nim brodzą walnie –

[…]

Sierotka męża wielkiego…

Skazuje w przyszłość…

A ludzie czując co jest nad-człowiecze

Szepczą iż Anioł przez niemowlę rzecze –

– Tak… w owej „Tunce”!...

            C. K. Norwid, Ołówkiem na książeczce o Tunce

Tunka – symbol prześladowania katolickiego duchowieństwa

Jechałam do Tunki z zamiarem, by odwiedzić miejsce zesłania ponad 150 księży po Powstaniu Styczniowym, by uczcić ich pamięć, pomodlić się za tych, których kości na tunkijskim cmentarzu oczekują sądnego dnia. Nie przypuszczałam jednak, że po drodze dane mi będzie zobaczyć tyle „dzikiego piękna”, które, w słonecznych promieniach, prezentowało w całej okazałości jesienną paletę barw.

Temat „Tunki”, do której zesłano aż 38 księży z Litwy (diecezji wileńskiej i żmudzkiej), podejmuję na okoliczność kończącego się Roku Powstania Styczniowego. Powodem jest także obchodzone w tym miesiącu Święto Niepodległości Polski, o której groby Rodaków, nierzadko w odległych miejscach świata, mówią, jak wiele nasi przodkowie musieli za nią zapłacić.

Tunka – kilkukilometrowa wioska, zamieszkała przez Buriatów, leży w szerokiej dolinie prowadzącej od Bajkału na zachód, blisko granicy rosyjsko-mongolskiej. Na północy ciągnie się górskie pasmo – Tunkijskie Golcy, na południu – masyw Chamar-Daban poprzedzony rzeką Tunką i Irkutem. Warunki naturalne tej wioski wykorzystał carat jako naturalne więzienie dla księży, którzy byli tu zsyłani w latach 1867 - 1875. Hrabia Murawiow- „Wieszatiel” pisze w swoich wspomnieniach, że tłumiąc powstanie, „zacząłem od księży, jako głównych działaczy buntu”. Efektem tej strategii wielu kapłanów wieszano na szubienicy, niektórych rozstrzelano, zaś ponad 500, razem wziętych z Królestwa Polskiego i Litwy, pozbawiono praw stanu i skazano na zesłanie w głąb Rosji. Z nich 156 postanowiono „spędzić” do jednej wioski, by, odseparowani od polskiej społeczności zesłańczej, nie przeszkadzali w jej wynaradawianiu.

I tak buriacka wioska, wrogo nastawiona do przybyszów – jak do ludożerców, stała się nie lada „szkołą przetrwania”, z której kilkunastu przedwcześnie zwolniła śmierć. „Klimat bardzo surowy, lato krótkie. Mrozy dochodzą do - 40 i więcej”. Jeden z księży-zesłańców pisał: „Nie masz nic smutniejszego nad widok syberyjskich wiosek. Nie masz tu przy domach wcale zieleni ogrodów, ani jednego drzewka nie ujrzysz”. „Żyjemy z dnia na dzień i oczekujemy tylko zmiłowania Bożego”.

Z czasem kapłani powyuczali się różnych rzemiosł, by radzić sobie z nędzą. Jeden zajął się myślistwem, inni rybołówstwem, rolnictwem, rzeźbiarstwem, lecznictwem, wypiekiem chleba, niektórzy nawet starali się kontynuować działalność naukową. „Każdy bez wyjątku obmyślił sobie jakieś zajęcie. Ta ustawiczna praca osładzała każdemu dni gorzkiego wygnańczego żywota. Z czasem założyli Towarzystwo Wzajemnej Pomocy, otworzyli własny sklep – polski „Artel”. Między sobą ustanawiali starszego, ktoś pełnił posługę spowiednika, ktoś redagował czasopismo „Wygnaniec”, organizował bibliotekę… Sami rozwiązywali problemy wspólnoty, w której się znaleźli mimo własnej woli. Polacy z kraju i przebywający na Zachodzie, m. in. hr. Władysław Plater ze Szwajcarii, uruchomili sieć koniecznej pomocy. „Poczta do Tunki dwa razy na dzień przychodziła i gdy głos dzwonków się rozlegał, radość w nas wstępowała. Oddawana nam była za pośrednictwem naszej zwierzchniej władzy – z Czasowego Wydziału Generał-Gubernatora dla Nadzoru nad Przestępcami Politycznymi”.

Papież Pius IX, na wieść o tragicznej sytuacji księży-zesłańców po Powstaniu Styczniowym, udzielił im pozwolenia odprawiania Mszy świętej bez szat i naczyń liturgicznych. Po cichu więc codziennie, wiejskie chaty lub poddasza zamieniały się w kaplice. Jeden z wygnańców nazwał kotlinę tunkijską „wspaniałą bazyliką z mnóstwem kaplic”.

Siedemnastu spośród siebie zostawili na cmentarzu, który utworzyli na lewym brzegu Irkutu. „Dopóki bawiliśmy w Tunce, parkan był w należytym stanie, ale po naszym wyjeździe, jedynie dla żelaza, na które jest chciwy każdy Sybirak, zapewne pójdzie na spalenie i prochy śp. Kolegów wiatry rozniosą po stepie”.

Byłam i ja na tym cmentarzu; tradycja przekazuje, że właśnie tam są groby polskich księży. Parkan jest nowy, krzyż też, ktoś postawił figurkę Matki Bożej Fatimskiej. W kącie ogrodzenia sterczały resztki starego polskiego wieńca. I to wszystko! Żadnych tablic z nazwiskami… Wrażenie, jakie zrobił na mnie ten cmentarny krzyż, można nazwać dalekim echem wrażenia księdza-zesłańca M. Kulaszyńskiego, który w nieodległych górach ujrzał krzyż:

„Łaciński Krzyż w Bajkałach wywołał na moich ustach słodki śmiech radości. Z całym wytężeniem sił wdzierałem się na tę górę, ażeby go ujrzeć. Z wielkim niebezpieczeństwem stoczenia się w rzekę, posuwając się coraz wyżej, już to za pomocą zaostrzonego kija, już to na czworakach, uznojony, nareszcie dotarłem do zamierzonego celu. Ległem pod tym krzyżem i zacząłem dumać, bo morze dziejów, wiatry teraźniejszości wzburzyły i swoimi falami biły o pamięć i serce moje. Na krzyżu był napis „Włodzimierz Rajewski r. 1840”.

Pobyt księży dla mieszkańców Tunki na długi czas pamiętnym pozostał, m. in. z powodu zbudowania nowych domów za pośrednictwem ich funduszu, albo z inicjatywy, w nadziei na nowych lokatorów. „Po co budujesz dom? – jeden z księży pytał swego gospodarza – gdy my wszyscy wkrótce wyjedziemy? – Innych Polaków znowuż przyślą! – odpowiedział mi z pewną wiarą w swoje przekonanie”. Dziś wiemy, że to złowieszcze przepowiadanie nie tylko tej wioski dotyczyło i, niestety, zatoczyło jeszcze niejedno koło w naszej historii. Wielkich patriotów trzeba nam wspominać, abyśmy sami nie zapomnieli, że „wolność krzyżami się mierzy”!

S. Anna Mroczek

Fot. autorka

Wspomnienia księży pochodzą z opracowania prof. Eugeniusza Niebelskiego „Tunka. Syberyjskie losy księży zesłańców 1863 roku”. Wrocław 2011.

Wstecz